Wyobraźmy sobie mroźny poranek, samolot Bronka ląduje w Bratysławie, drzwi się otwierają, Bronek wygląda, a tu nic: ani schodów, ani kwiatów, ani limuzyn, ani ambasadora... Czekają 5 minut, 15 minut, zirytowani dzwonią na praskie numery, co jest grane!?
Na co Czesi pytają się: no jak to, to wy się spóźniacie! My?! My już wylądowaliśmy?! Jak to, gdzie stoicie? No tu, po prawej przy budynku portu lotniczego... Czesi na wskazanym miejscu znajdują albański samolot, wchodzą na pokład pytają się o prezydenta, Albańczycy patrzą się na nich jak na idiotów…
Tymczasem w Bratysławie ktoś zainteresował się polskim samolotem, pytają się co tu robi, na co nasi mówią, że przyjechali z umówioną wizytą dyplomatyczną. Słowacy podnoszą larum, budzą ichniego prezydenta, który w szlafroku sprawdza nerwowo kalendarz i klnie szpetnie po francusku: Sacrebleu! Nie mam dzisiaj wpisanej żadnej wizyty! Może żeśmy przegapili!
W tym czasie, Czesi wariują, ganiają po całym lotnisku szukając polskiego samolotu, komórki się grzeją, bigos stygnie, do tego dochodzą pomyłki spowodowane sławnym, odmiennym znaczeniem podobnych do siebie polskich i czeskich wyrażeń, dyplomatyczny dramat na najwyższym szczeblu! I tylko na skraju lotniska, tam gdzie zaczyna się już pas trawy widać na małym kopczyku ziemi, trzymającego się za głowę Krecika, który co chwilę powtarza: Ah, jo!
Klaps. Wszelkie prawa do produkcji zastrzeżone. Oferty proszę kierować na mój adres domowy.