Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Inni Wilcy są tutaj czynni

Widzieliście „Wilka z Wall Street”? W skrócie, są to trzy godziny z Margot Robbie, kokainą, forsą, orgiami, Margot Robbie, jazdą po pijaku, helikopterami (po pijaku), FBI, quaaludami oraz Margot Robbie. Nie znam się na kinie, więc lepiej powstrzymam się z własną opinią. Jednakże na drugim planie filmu pojawiają się kwestie, nad którymi warto pochylić się nawet na tym blogu.

Inni Wilcy są tutaj czynni

W jaki sposób Jordan Belfort, główny bohater „Wilka” i postać autentyczna, zbił swoją fortunę? Na obrocie tak zwanymi penny stocks. Pod tą nazwą kryją się papiery wartościowe, które jednak:

a) wg definicji SEC (Securities and Exchange Commissionamerykańskiego odpowiednika polskiej Komisji Nadzoru Finansowego) osiągają w obrocie ceny poniżej 5$, bądź też...

b) sprzedawane są poza głównym systemem obrotu, czyli na tzw. rynku pozagiełdowym, czyli – mówiąc najprościej – poza Wall Street.

Skąd się biorą? Przede wszystkim emitowane są przez drobnych przedsiębiorców, którzy są za mali, by wchodzić na giełdę.

W Polsce pomysł, by jakiś studencki lub rodzinny biznes zatrudniający jedną, dwie czy trzy osoby, emitował własne akcje, wydaje się abstrakcyjny. Podejrzewam, że stanowi to pokłosie tego, że nasz kraj został na początku lat 90. całkowicie wyjałowiony z kapitału przez George'a Sorosa, które to wydarzenia przeszły do historii pod nazwą „Planu Balcerowicza”. Po co wymyślać alternatywne (w stosunku do kredytu bankowego) sposoby pozyskiwania funduszy, skoro ludzie i tak nie mają oszczędności (czyli kapitału), które mogliby zainwestować? Jednak w krajach, które posiadają przynajmniej wolnorynkowe tradycje, sytuacja przedstawia się inaczej. Popularność takich serwisów internetowych jak Kickstarter czy Indiegogo dowodzi, że ilość możliwości pozyskiwania środków na rynku jest nieograniczona, o ile tylko ludzie mają wolne ręce.

W latach 80' przeprowadzono w USA nagonkę na penny stocks. Pierwszym krokiem było ochrzczenie ich mianem „śmieciówek” (ang. junk bonds). Nazwa ta nawiązywała od ryzyka, z jakim miało wiązać się nabywanie tych instrumentów.

Coś jest nie tak z tym argumentem. Jak można oskarżać rynek penny stocks o wysokie ryzyko, skoro na Wall Street oraz wszystkich innych giełdach świata regularnie dochodzi do krachów? Przecież tego miana należałoby użyć również w stosunku do wielu dużych giełdowych graczy. Doświadczył tego zresztą sam Belfort, który swoją maklerską karierę na WS rozpoczął w „czarny poniedziałek” 1987 r., gdy jedno po drugim upadały przedsiębiorstwa uznawane dotąd za niezatapialne.

Natomiast urząd chroniący inwestorów przed ryzykiem to już przejaw schizofrenii. W końcu to przede wszystkim państwo jest odpowiedzialne za to, że z inwestowaniem wiąże się tak wielka niepewność. To państwo odpowiedzialne jest za politykę monetarną, za emitowanie pieniądza bez pokrycia i manipulowanie w ten sposób stopami procentowymi, a więc za tworzenie kolejnych baniek inwestycyjnych. „Czarnych poniedziałków” było już w historii wiele – za każdym razem przychodziły niespodziewanie, bo w pewnym momencie wywołanej tanim kredytem hossy po prostu nie można już było na giełdzie odróżnić ziaren od plew.

Czym innym jest zjawisko opisane przez Hayeka. Państwo jest w swoich działaniach nieobliczalne. Im większa jego rola na rynku, tym więcej chaosu – decyzja jednego polityka może decydować o powstaniu lub likwidacji całych branż. Przykład: Który inwestor mógłby przewidzieć, że na skutek miłości pewnego ministra do drogich zegarków polski sektor budowlany spotka zagłada, a dziesiątki tysięcy pracowników firm podwykonawczych pójdą na bruk? A co, jeżeli innym razem sejm, na skutek sentymentów jednego z partyjnych liderów, zakaże z dnia na dzień uboju rytualnego? Albo wywinduje jeszcze bardziej płace minimalne? Czy w takich warunkach w ogóle możliwe jest racjonalne inwestowanie kapitału? Ilu inwestycjom ukręcono w ten sposób łeb, jakie pieniądze zostały utopione?

Jaki był główny grzech głównego bohatera? Obecna w filmie dziennikarka Forbesa, Roula Khalaf opisuje jego działania jako „wciskanie ryzykownych akcji łatwowiernym inwestorom”. Głównym zarzutem, jaki poznaje widz, jest sztuczne windowanie cen papierów wartościowych poprzez transakcje pomiędzy podstawionymi przez Belforta „słupami”. Zwróćmy jednak uwagę na fragment artykułu, w którym Khalaf opisuje „wiarygodność” klientów Belforta:

Za Ventura Entertainment Group stoi 52-letni Harvey Bibicoff, którego poprzednim przedsięwzięciem był dystrybutor elektroniki, Discovery Associates. Pod jego rządami spółka, nazywana dziś Leo’s Industries, nabiła gigantyczne straty (więcej informacji w „Forbesie” z 26 listopada 1990).

Żeby była jasność – nie chcę wybielać Belforta, ale... na litość. Czy od ludzi inwestujących pieniądze nie można oczekiwać przynajmniej, że przejrzą parę numerów Forbesa by dowiedzieć się, komu powierzają swoje oszczędności? Zresztą nawet po publikacji artykułu Khalaf firma Stratton Oakmont wciąż w najlepsze prosperowała.

Rynek akcji, kapitalizm w ogóle, polega na zyskach i stratach. Pieniądze przepływają od tych, którzy nie potrafią ich wydawać do tych, którzy to potrafią. Kupując akcje, bierzesz na siebie ryzyko poniesienia strat – dokładnie tak samo, jak wówczas gdy zakładasz własną firmę. Musisz liczyć się z tym, że każdy potencjalny kontrahent będzie namawiał Cię do tego, byś właśnie jemu oddał swoje pieniądze, tak jak robił to Jordan Belfort. Jego działalność można porównać do picowania używanego samochodu – będzie prezentował się korzystniej, ale wszystkie najważniejsze cechy pozostaną niezmienione, więc haczyk połknął tylko najwięksi ignoranci.

Czy ktokolwiek mógłby zaakceptować zakaz prowadzenia danej działalności gospodarczej, gdyby argumentem „za” byłoby dużo ryzyko? Tylko komunista. A jednak w stosunku do rynku papierów wartościowych argument ten jest bardzo popularny. Gdyby Belforta zostawiono w spokoju, prawdopodobnie jeszcze wielu ludzi utopiłoby swoje pieniądze. Jednak wielu mogłoby również pozyskać środki na rozkręcenie swoich biznesów, a wielu innych mogłoby uniknąć utraty oszczędności w jakiś inny „czarny poniedziałek” na Wall Street. W jakim celu chronić tych, którzy nie potrafią dbać o swoje pieniądze kosztem tych, którzy to potrafią?

Zwłaszcza, że penny stocks nie były wcale takim humbugiem, jak pokazano to w „Wilku z Wall Street”. Rzućmy garścią danych: Pomiędzy 1981 a 1991 średnia stopa zwrotu dla dziesięcioletnich obligacji skarbowych wynosiła 10,4%, średnia indeksu Dow Jones Industrial Average – 19,9%, natomiast średnia „śmieciówek” – 14,1%. Gdy spółki z indeksu Fortune 500 redukowały zatrudnienie, sektor nowych przedsiębiorstw tworzył miliony miejsc pracy. Wielcy inwestorzy, np. fundusze emerytalne, z konieczności omijali ten sektor – siłą rzeczy nie mógł on zaspokoić potrzeb podmiotów obracających milionami dolarów dziennie. Dla wielu zwykłych Amerykanów stanowił on jednak atrakcyjną alternatywę dla Wall Street ze względu na wysokie oprocentowanie, konieczne zresztą by przyciągnąć inwestorów do anonimowych przedsięwzięć. Anonimowych, co nie znaczy niewiarygodnych – małe i średnie przedsiębiorstwa stanowią podstawę każdej zdrowej gospodarki. Miliardy dolarów opuszczały Wall Street, gdzie notowane są przede wszystkim molochy kontrolowane przez sektor bankowy i rząd. Co ważne, rynek penny stocks nie rozwijał się dzięki kredytom, a ufundowany był na rzeczywistych oszczędnościach. Banki traciły więc w trójnasób:

  1. Inwestorzy omijali spółki notowane na Wall Str., co odbijało się na wartości posiadanych przez banki papierów wartościowych;

  1. Banki nie zarabiały na kredytach;

  2. Gotówka opuszczała system bankowy, a przecież każdy wypłacony dolar to dla banku strata w postaci oprocentowania z kilku dolarów kredytu, którego nie udzieli...

I to jest głównym powodem, dla którego tak zdecydowanie zwalczano rynek „śmieciówek”.

Jak już wspomniałem, nie chcę bronić Belforta. Czy nie został jednak kozłem ofiarnym? Henry David Thoreau pisał w Obywatelskim Nieposłuszeństwie, że rząd jest jak armata z drewna – musi robić dużo huku, by zaspokoić wyobrażenie społeczeństwa nt. jego roli. Państwowa regulacja może wyeliminować z rynku ludzi takich jak Belfort czy działający w tym samym okresie Michael Milken, co na pewno przypadnie do gustu opinii publicznej. Ma to jednak niewiele wspólnego z ochroną interesów tegoż społeczeństwa. Wręcz przeciwnie – w ostatecznym rozrachunku skorzystają na tym tylko politycy i lobbyści. Kolejne krucjaty ogłaszane przez naszego premiera to przecież ten sam schemat. Jak to ujął klasyk: „Dla kiboli za kierownicą nie ma litości i wszystkich pan Donald wykastruje, bo każdy pijak to złodziej i pedofil„.

Maciej Kosicki

Maciej Kosicki - https://www.mpolska24.pl/blog/maciej-kosicki11

Kosa Wolności. Portal domowy: www.kosawolnosci.pl . UWAGA: zawiera dużą dawkę austriackiej szkoły ekonomii :)

Komentarze 8 skomentuj »

hmmm, a to nowina, nie wiedziałem że $ są emitowane przez rząd USA, czyżby coś się zmieniło? ;)

dzięki Fedowi rząd USA i kartel bankowy żyją w symbiozie doskonałej :) Oczywiście, z ich punktu widzenia.

Jak plan Balcerowicza mógł wyjałowić Polskę z kapitału skoro tego kapitału w Polsce nie było?
I w jaki sposób "zamiłowanie ministra do drogich zegarków" doprowadziło do upadłości firmy budowlane?

Wprowadzenie zmiennej stopy oprocentowania kredytów + zamrożenie kursu dolara + wzrost oprocentowania lokat - przyjeżdżałeś z walizką dolarów, wpłacałeś na lokatę a frajerzy, którzy mieli wówczas zaciągnięte kredyty, finansowali Ci wysokie oprocentowanie. Potem wymieniałeś złotówki na dolary po tej samej cenie. Co do 'ministra od zegarków", nie będę się rozwodził. Jakoś tak wyszło, że kiedy przychodziło do zapłaty podwykonawcom, okazywało się, że z takich firm jak DSS zostawały stół, dwa krzesła i honorarium dla Marcinkiewicza.

Wojciech Kowalczyk 10 lat 4 miesiące temu
+1

Brednie. Penny stocks nie maja nic wspolnego z junk bonds. Junk bonds to instrument dluzny - obligacje notowane ponizej "investement grade". Penny stocks to akcje o wartosci ponizej $5 (w USA). Kazda akcja moze stac sie penny stock jezeli spadnie ponizej $5. Przez pewien czas akcje Citigroup, trzeciego co do wielkosci banku w USA spadly ponizej tego poziomu. Przewaznie sa to firmy dopiero rozpoczynajace kariere ale nie zawsze. Sa tam tez firmy, ktore mialy problemy z ksiegowoscia, ktorych akcje spadly z roznych powodow albo firmy bliskie bankructwa. Sa to akcje czesto spekulacyjne. Typowym przekretem, ktory jest zwiazany z penny stocks to tak zwana metoda pump and dump. Poniewaz penny stocks maja mala kapitalizacje i ich akcje sa tanie latwo jest wplynac na ich cene. Jezeli "market cap" firmy wynosi $10 milionow, a akcja kosztuje $0.02 to ktos z milionem dolarow moze latwo wplynac na cene. Nominalnie ceny nie musza wzrosnac znacznie. Wystarczy jezeli w podanym przypadku cena akcji wzrosnie na $0.04 to juz inwestor podwoil swoje pieniadze. Jest to stara zagrywka ale pomimo wysilkow SEC wciaz dosyc skuteczna.

Zgadzam się praktycznie ze wszystkim, szczególnie z tym, że akcje gigantów również mogą stać się "penny stock" i że "penny stocks" w ogóle stanowiły żerowisko dla spekulantów. Jednak podtrzymuję, że w XX wieku miała miejsca nagonka "semantyczna", która miała na celu dezawuację całego obiegu pozagiełdowego.

Proponuję popatrzeć na Pink Sheets. Sam na nich wtopiłem. Ciekwostką jest to, że w USA 1 cent za akcję nie jest granicą. Np. Pink Sheets mogą spaść nawet poniżej (sam miałem takie) np. po 0,01 centa. W związku z tym można naprawdę sporo stracić.

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.