Odpowiedź jest prosta i oczywista, acz zaskakująca: dokładnie taki sam jak w roku 2013. Jeżeli ktoś liczy na jakieś spektakularne wstrząsy i przeżycia to powinien udać się do kina albo na mecz bokserski, bo polityka wrażeń o podobnej skali rażenia mu nie przyniesie. Przetasuje się nico ranking, ktoś spadnie, ktoś podskoczy, ale nazwiska pozostaną te same i te same interesy będą rozgrywane, ta sama pula wciąż będzie na stole. Stany Zjednoczone pozostaną światowym mocarstwem, parę latek rządów socjalistycznego idioty nie jest w stanie zniszczyć dorobku dziesięcioleci, ale pierwsze skrzypce w światowej dyplomacji będzie odgrywać Moskwa. Po putinowskim majstersztyku w Syrii upokarzającym Obamę a potem genialnym zagraniu na Ukrainie, po mistrzowskim nałożeniu maski dobrego pana (wypuszczenie durniów z Greenpeace, uwolnieniu Chodorkowskiego i kretynek z Pussy Riot) Władimir Putin wyrósł na pierwszego rozgrywającego i tak już zostanie co najmniej do zmiany w Białym Domu. Z unijnych polityków nie podskoczy nie podskoczy mu nikt, ani fuhrerin Merkel, ani Hollande, którzy ssą putinowską rurę aż się kurzy (bez skojarzeń, gazową rurę) ani nawet Cameron, który z własnymi problemami poradzić sobie nie może kłaniając się w pas muslimskim imigrantom robiąc co najwyżej dobrą minę do niezbyt dobrej gry. Zatem Putin z Obamą, potem długo, długo nic i wreszcie jacyś pojenczy eurokraci. O Talleyradku nawet nie wspominam, twitterowa dyplomacja mimo wszystko nie ma najmniejszego znaczenia w rozgrywkach tuzów.
A Polska?
No, tutaj może być ciekawie, acz też – moim zdaniem – pozostanie po staremu. Dołująca Platforma Obywatelska będzie się prawdopodobnie starała doprowadzić do wcześniejszych wyborów bo tylko w ten sposób może ocalić tyłek i nie przyrżnąć w wyborczy próg z całym impetem. Gra pójdzie o koalicję p.t. „Wszyscy przeciwko PiS” i jeżeli się to uda to Leszek Miller wyskoczy jak diabeł z pudełka prosto na fotel premiera. Nie, nie dlatego, że SLD wygra wybory, ich wynik dociągnie maksymalnie do 18 – 19 procent. Towarzysz przewdoniczący zagra po prostu va-banque i zaszantażuje Tuska: „albo fotel premiera, albo ja sobie nadal posiedzę w opozycji” a Kaczyński po raz kolejny będzie się męczył tworząc rząd mniejszościowy. Na to sobie obecny premier pozwolić nie może, pałający żądzą zemsty prezes mógłby złamać niepisaną umowę i postawić go przed Trybunałem Stanu nie tylko za smoleńskie śledztwo i partackie przygotowania do wizyty, ale za całokształt twórczości. Miller zresztą swój szantaż zastosować może wcześniej (i pewnie tak zrobi) stwierdzając, że nie poprze skrócenia kadencji Sejmu bez gwarancji objęcia stanowiska szefa rządu.
To wersja skrajna, a co w sytuacji, kiedy do przyspieszonych wyborów parlamentarnych – z różnych przyczyn, toż przecież może tego nie poprzeć część posłów PO świadomych, że do nowego Sejmu z całą pewnością się nie dostaną – doprowadzić się nie da? Otóż wtedy zostanie zmieniona ordynacja wyborcza. Nie, nie na większościową z jednomandatowymi okręgami wyborczymi, tak dobrze to nie ma. Ordynacja pozostanie proporcjonalna, zmieni się jednak sposób przeliczania głosów – z obecnego, preferującego duże partie na taki, który preferuje partie małe – po to tylko, by uniemożliwić Prawu i Sprawiedliwości zdobycie sejmowej większości i samodzielne stworzenie rządu.
Opcje zatem są dwie, osobiście stawiam na tę pierwszą, ale o wielkie pieniądze się nie założę. Nasi ukochani przedstawiciele są tak nieprzewidywalni, że tylko największy ryzykant podjąłby się wyrazić werdykt ostateczny. Toż przecież wiele się może zdarzyć, premier może gdzieś polecieć i nagle wszystko się zmieni...
A teraz kwestia najważniejsza:
Życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, i sobie również, żeby w tym nowym roku
opuściły nas „ciekawe czasy” i nastało władanie Świętego Spokoja. Może
będzie mniej tematów do opisania, ale za to więcej czasu do uprawiania klasycznego leżenia bykiem. Najlepszego i oby nam się!