J
No ale państwo tak się przejęło reformowaniem od
lat polskiej oświaty, że chce kontynuować tradycje i dalej kultywować tzw.
obowiązek szkolny. Oczywiście przeciwnicy dyktowania odgórnie, kiedy wysłać
dziecko do szkoły drwią, iż usiłuje się kontynuować „komunistyczną” tradycję,
co świadczy jedynie o ich ignorancji - już w XVII wieku podejmowano takie próby
w Europie, a w kolonii Massachusetts na kontynencie amerykańskim „przymus
szkolny” wprowadzili w 1647 roku purytanie.
Na szczęście, nie jestem matką dziecka „przed”
obowiązkiem szkolnym i nie muszę czynnie angażować się w walkę rodziców o to,
aby sami mogli podejmować decyzję, czy posłać dziecko do szkoły, jak skończy 6
lat, czy poczekać jeszcze rok, bo w ich ocenie jest jeszcze zbyt niedojrzałe,
by udźwignąć ten nadmiar edukacji, jaki ma spłynąć na niego po sielskim
przeważnie pobycie w przedszkolu. Zwolennicy wcześniejszego startu maluchów w dorosłe
szkolne życie powołują się na doświadczenia bardziej rozwiniętych krajów
europejskich, gdzie dzieci wysyła się do szkół przeważnie po ukończeniu 6. roku
życia, a niekiedy nawet - 5.
Dowodzą oni także, że wcześniejszy edukacyjny
start zrówna szanse młodych Polaków i ich europejskich rówieśników, zapominając
o jednym z ostatnich szczebli edukacyjnych, czyli polskich uczelniach,
znajdujących się w piątej setce w rankingu najlepszych na świecie. Wyższa
uczelnia w każdej gminie (proszę wybaczyć przesadę) rozdająca licencjaty
wszystkim, którzy zapłacą, raczej przyszłych noblistów nie wykształci…
Polska szkoła en
masse nie jest przygotowana
do rozpoczęcia edukacji sześciolatków. W mojej ocenie i ich starszych kolegów w
gimnazjach również nie szykuje do rywalizacji zawodowej w XXI wieku - chwalenie
się pani minister Szumilas opiniami zachodniej prasy, podobno zachwyconej
naszym poziomem nauczania, nie wytrzymuje konfrontacji z doświadczeniami
rodziców, którzy przechodzą często razem ze swoimi dziećmi drogę przez
edukacyjną mękę.
Być może są szkoły i nauczyciele, którzy
potrafią sprostać wyzwaniu, jakim jest przyjęcie do szkoły sześciolatka. I -
ważniejsze - mogący sprawić, by dziecko szkołę polubiło.
Zatem pozwólmy rodzicom ocenić, czy mogą zaufać
szkole, do której mają wysłać swoje dziecko, a jeśli sami nie są w stanie tego
zrobić - udzielmy im w tym zakresie pomocy.
Dzieci i rodzice głosu nie mają
Jeżeli chodzi o dzieci, to słusznie. Jestem zwolenniczką tradycyjnego modelu wychowania, który raczej nie zakłada partnerstwa na linii dzieci - rodzice w kwestiach, o których powinni – moim zdaniem - decydować ci ostatni. Jedną z takich rzeczy jest bez wątpienia decyzja, kiedy dziecko posłać do szkoły.
Bardzo rozsądny pomysł. Rodzice powinni sami decydować kiedy dziecko ma iść do szkoły (w ustawowych widełkach). Co prawda dwójka moich synów jest już po rozpoczęciu edukacji, ale trzeci Marcinek ma 3 latka i decyzja przed nim :-)
Szkoda że autor bloga nie był taki reformatorski jak był przy korycie.