WERONIKA CHWASTYK: Jest Pan autorem dwóch części „Bestii” – szczegółowych i wnikliwych kompendiów informacji o katach terroru komunistycznego, ich metodach, miejscach kaźni Żołnierzy Wyklętych. Większość Pańskich prac zajmują życiorysy sędziów, prokuratorów, egzekutorów czuwających nad pozbyciem się zbędnego elementu nowego ustroju, jaki stanowili patrioci nie uznający „ludowej” władzy. Ludzie ci w większości pozostali bezkarni, nie niepokojeni przez wymiar sprawiedliwości. Nie inaczej było w przypadku generała Fieldorfa „Nila”, o którego pamięć walczymy w ramach naszej akcji. Co dokładnie stało się z prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Heleną Wolińską? Czy jakąkolwiek odpowiedzialność za zbrodnie poniosła sędzia Maria Górowska, prokuratorzy Beniamin Wajsblech, Paulina Kern i inni komuniści wydający wyrok na Bohatera?
TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: Przypomnijmy – ppłk Helena Wolińska (urodzona w Warszawie jako Fajga Mindla Danielak), prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej, była jedną z bardziej wpływowych osób w stalinowskiej machinie zbrodni, wymierzonej w przedwojenną Polskę i polskich patriotów. Wysoką pozycję zapewniała jej partyzancka przeszłość w komunistycznej, podporządkowanej Moskwie Armii Ludowej i związek z Franciszkiem Jóźwiakiem, twórcą Milicji Obywatelskiej i wiceministrem bezpieczeństwa publicznego. Gen. Fieldorfa aresztowała 21 listopada 1950 r., na wniosek por. Zygmunta Krasińskiego z Departamentu III MBP (walka z podziemiem). Decyzja Wolińskiej była bezprawna, gdyż usankcjonowała aresztowanie „Nila” dopiero po 11 dniach od jego zatrzymania, nie przedstawiając do tego żadnych dowodów winy. Drugi raz Wolińska złamała prawo 15 lutego 1951 r., przedłużając areszt Fieldorfowi – podobnie jak poprzednio ex post (poprzedni nakaz obowiązywał do 9 lutego) i również bez opisania czynu, który był mu zarzucany. Decyzję wydała na wniosek bezpieki, aby brutalni ubecy mogli dłużej znęcać się w śledztwie nad generałem.
Po 1968 r. Helena Wolińska wyjechała, wraz z mężem Włodzimierzem Brusem (Beniaminem Zylberbergiem) – oficerem politycznym LWP, a potem marksistowskim ekonomistą – do Wlk. Brytanii. Osiedli w willowej dzielnicy Oksfordu, gdzie Brus wykładał na tamtejszych uniwersytetach.
Mało konsekwentne próby ścigania Heleny Wolińskiej-Brus przez wymiar sprawiedliwości III RP za bezprawne aresztowanie gen. Fieldorfa i wielu innych polskich patriotów nie powiodły się. Zmarła w 2008 r. i została pochowana wraz ze zmarłym rok wcześniej mężem w żydowskiej kwaterze cmentarza w Oksfordzie. Do końca życia znana była z niewyparzonego języka i nienawiści do Polaków. W wywiadach dla brytyjskiej prasy mówiła, że do Polski nie przyjedzie, bo to antysemicki kraj, w którym jako Żydówka nie może liczyć na sprawiedliwy proces, a prokuratorowi, który ją oskarżał, ukręciłaby łeb.
Druga kobieta związana z mordem sądowym na gen. „Nilu” to Maria Gurowska (z domu Zand), przewodnicząca składu sędziowskiego. 16 kwietnia 1952 r., po kilkugodzinnym procesie przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie, razem z ławnikami: Michałem Szymańskim, Bolesławem Malinowskim i protokolantem Grądzką, „[…] na zasadzie art. 1 pkt. 1 dekretu PKWN z 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy […]” skazała Fieldorfa na karę śmierci. Kłamliwe uzasadnienie mówiło, że generał miał występować przeciwko „[…] bojownikom o wolność i wyzwolenie społeczne. Udowodnione materiałami sprawy morderstwa około 1000 antyfaszystów, tylko w części obrazują faktyczne zbrodnie, które obciążają skazanego”.
Maria Gurowska, przedwojenna komunistka, członek PPR i AL, do końca życia (zmarła pod zmienionym nazwiskiem Górowska w styczniu 1998 r.) twierdziła, że wyrok śmierci na generała był słuszny. W 1995 r. napisała do Ministra Sprawiedliwości, że Emil Fieldorf jako komendant „Kedywu” podpisywał rozkazy mordowania bezbronnych ludzi. Twierdziła, że karę wymierzała, opierając się na dowodach, na podstawie obowiązującego wówczas prawa. Sąd III RP uznał jednak, że Gurowska działała bezprawnie, z pełną świadomością, że Fieldorf zostanie stracony.
Na szczególną uwagę zasługuje podpisana przez Gurowską opinia składu sędziowskiego, skierowana do Sądu Najwyższego: „Skazany Fieldorf na łaskę nie zasługuje. Skazany wykazał wielkie natężenie woli przestępczej. […] Zdaniem sądu nie istnieje możliwość resocjalizacji skazanego”.
Gurowska należała do sekcji tajnej Sądu Wojewódzkiego w Warszawie – grona sędziów, wyznaczonych przez wiceszefa MBP Romana Romkowskiego (Natana Grunszpan-Kikiela) do wydawania wyroków na polskich patriotów. W latach 1950–1954 tajne sekcje osądziły 506 spraw.
W Warszawie Gurowska mieszkała przy ul. Syreny na Woli. W III RP celowo przedłużała rozpoczęcie swojego procesu, nie stawiając się na wezwania sądu. Pod koniec życia ukrywała się na Mazurach.
Przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie gen. „Nila” oskarżał Benjamin Wajsblech, wiceprokurator Generalnej Prokuratury PRL. Wcześniej Wajsblech podpisał przygotowany przez śledczych akt oskarżenia przeciwko Fieldorfowi. Był również ostatnią osobą, która przesłuchiwała Fieldorfa (25 lipca 1951 r.).
W sprawozdaniu powołanej w 1956 r. na fali gomułkowskiej „odwilży” Komisji dla zbadania przejawów łamania praworządności przez pracowników Generalnej Prokuratury i Prokuratury m. st. Warszawy czytamy: „Spośród prokuratorów zatrudnionych w Departamencie Specjalnym [departament nadzorował śledztwa prowadzone przez MBP i Wydziały Specjalne w prokuraturach wojewódzkich] w sposób szczególnie negatywny wyróżnił się Benjamin Wajsblech. Wykazując dużą gorliwość w wykonywaniu często niepraworządnych poleceń kierownictwa oraz bezkompromisowość i bezwzględność wobec aresztowanych, obrońców, a nawet świadków, zyskał sobie u Podlaskiego [Henryk Hersz Podlaski, zastępca Prokuratora Generalnego PRL] opinię jednego z najlepszych i najbardziej zaufanych prokuratorów. Opinia ta przyczyniła się do powierzenia Wajsblechowi nadzoru nad takiego rodzaju sprawami, w których osiągnięcie pozytywnego wyniku dla oskarżenia w dużej mierze zależało od stosowania niedozwolonych metod w śledztwie”.
Wajsblechowi zarzucono:
- bezpodstawne aresztowania podejrzanych i przetrzymywanie ich w areszcie mimo braku uzasadnionych przyczyn;
- usuwanie z akt śledztw protokołów zeznań korzystnych dla oskarżonych;
- sztuczne rozdzielanie spraw, które powinny być rozpatrywane łącznie;
- psychiczne i fizyczne upokarzanie i maltretowanie osób przesłuchiwanych, które podawały, że jego zachowanie było nieraz gorsze niż oficerów śledczych.
W 1957 r. Wajsblech został zwolniony z prokuratury. Zła opinia nie przeszkodziła mu jednak zostać radcą prawnym. Zmarł w 1991 r. w Warszawie.
Igor Andrejew, Emil Merz i Gustaw Auscaler – ci trzej sędziowie 20 października 1952 r. z ramienia Sądu Najwyższego podtrzymali wyrok śmierci wobec gen. Fieldorfa.
Andrejew był potem chlubą polskiego sądownictwa, współtworzył uchwalony w 1969 r. kodeks karny. W 1988 r. Uniwersytet Warszawski dla uczczenia jego pracy naukowej opublikował XVI tom „Studia Iuridica”. Rok później, kiedy wyszedł na jaw udział Andrejewa w sprawie Fieldorfa, wykluczono go z Rady Naukowej Instytutu Prawa Karnego, a wkrótce potem z Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawa Karnego. Mimo to aż do śmierci Andrejewa w 1995 r. jego podręczniki figurowały w spisie lektur Wydziału Prawa UW.
Sędzia Emil Merz, przedwojenny komunista, uczestniczył w wielu mordach sądowych na polskich patriotach. Po przejściu na emeryturę w 1962 r. publikował prace i artykuły z zakresu prawa. Zmarł w Warszawie nigdy nie osądzony za swoje zbrodnie.
Gustaw Auscaler w 1968 r. wyjechał do Izraela. Przez kilka lat był poszukiwany przez Interpol międzynarodowym listem gończym.
W Izraelu mieszkał również Jerzy Mering, obrońca „Nila” z urzędu. Do Janiny Fieldorf miał powiedzieć: „Pani mąż to człowiek ze stali, nie okazuje ani skruchy, ani żalu. Szkoda, że nie jest po naszej stronie”.
Przed Sądem Najwyższym gen. Fieldorfa oskarżała Paulina Kern, wiceprokurator Generalnej Prokuratury PRL. Podobnie jak Helena Wolińska wyjechała potem do Wielkiej Brytanii, gdzie zmarła w 1980 r.
W Departamencie Specjalnym Kernowa pracowała od września 1950 r. do października 1951 r. Wymieniany już raport komisji z 1956 r. stwierdza, że nagminnie łamała prawo.
I jeszcze jedna kobieta w strukturach stalinowskiego bezprawia – Alicja Graff, wicedyrektor Departamentu III Generalnej Prokuratury, która podpisała nakaz wykonania wyroku śmierci na Fieldorfie. Jej mąż Kazimierz Graff (przedwojenny absolwent prawa na UW, żołnierz Września) po służbie w Armii Czerwonej i LWP został wojskowym prokuratorem – oskarżał m.in. dowódcę Konspiracyjnego Wojska Polskiego, kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, który 17 lutego 1947 r. został rozstrzelany. Podobnie jak w przypadku generała „Nila” był to mord sądowy.
Państwo Graffowie do końca życia mieszkali w Warszawie. Alicja Graff zmarła w 2005 r., Kazimierz Graff w 2012 r. Zostali pochowani w rodzinnym grobie na Powązkach Wojskowych. Podczas rozmowy ze mną kilka lat temu udawali, że nic nie pamiętają. Nie czuli się winni uczestnictwa w mordowaniu polskich patriotów, gdyż „twierdzenia takie to tylko sugestia, kwestia zmieniających się ocen”.
Ostatnie zarządzenie w sprawie „Nila” podpisał Witold Gatner. Jeszcze niedawno ten stalinowski prokurator był szefem zespołu radców prawnych w firmie Agros. Na rozmowę o tamtych czasach w ogóle się nie zgadzał. Razem z naczelnikiem więzienia mokotowskiego Alojzym Grabickim i lekarzem więziennym Maksymilianem Kasztelańskim napisał: „O godz. 15 doprowadzono skazanego Augusta Emila Fieldorfa na miejsce stracenia. Prokurator odczytał sentencję wyroku Sądu Najwyższego z dnia 20 października 1952 r., wyroku Sądu Wojewódzkiego dla m. st. Warszawy z 16 kwietnia 52 r. oraz decyzję Rady Państwa z 3 lutego 53 r. o nieskorzystaniu z prawa łaski w stosunku do Augusta Emila Fieldorfa, po czym zarządził wykonanie wyroku. Wykonawca przystąpił do wykonania. Wyrok wykonano przez powieszenie. Po stwierdzeniu zgonu przez lekarza więziennego Prokurator ogłosił, że wyrok został wykonany. Zakończono i podpisano o godz. 15.25”.
I na koniec Wiktor Leszkowicz, wiceszef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który zatwierdził akt oskarżenia wobec gen. Fieldorfa.
Przeciwko temu zastępcy Józefa Goldberga-Różańskiego toczy się właśnie proces w Warszawie. Prokurator IPN zarzucił Leszkowiczowi, że w okresie od lutego 1952 r. do sierpnia 1953 r. nie dopełnił obowiązków służbowych przy stosowaniu i przedłużaniu aresztów wobec przeciwników władzy „ludowej”. Jego decyzje były bezzasadne. Ustalono, że w wyniku tych bezprawnych działań poszkodowanych zostało 10 osób, które działały na rzecz niepodległości Polski w strukturach Armii Krajowej, Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość w Stronnictwie Narodowym.
I moje wrażenie z procesu – media w ogóle się nim nie interesują. Sędziowie nie czują żadnego nacisku ze strony opinii publicznej; mogą robić, co chcą. Przekładają rozprawy, żądają od IPN dodatkowych dowodów. A problem tkwi też w tym, że sądy nie rozumieją (czy raczej udają, że nie rozumieją) pojęcia zbrodni komunistycznej. Twierdzą, że jest ono obce naszemu systemowi prawnemu. Kolejna sprawa – oprawców komunistycznych można dziś skazać tylko za to, że przekroczyli obowiązujące wówczas przepisy. I tak Wiktor Leszkowicz nie jest ścigany za całokształt, w tym rolę w sprawie gen. Fieldorfa, tylko za wyimek swojej zbrodniczej działalności, za to, że dopuścił się drobnych w gruncie rzeczy, formalnych błędów.
W.Ch.: W ostatnich latach obserwuje się nagły wzrost zainteresowania młodych ludzi burzliwymi losami Żołnierzy Wyklętych, w tym gen. Augusta „Nila” Fieldorfa. Powodzeniem cieszą się koszulki z antykomunistycznymi nadrukami, upamiętniające AK-owców, NZS-owców. Społeczeństwo zaczyna domagać się prawdy o Bohaterach podziemia, rośnie popyt na książki traktujące o naszych walecznych rodakach. Z drugiej zaś strony, dochodzi do głosu lewica, tworząc strony pokroju „Żołnierze Przeklęci”, na których oczerniani są przywódcy i ich żołnierze. Powtarzają oni hasła rodem z komunistycznej propagandy, określając Żołnierzy Wyklętych mianem „bandytów” i „morderców’. Z czego wynika tak agresywna nagonka na patriotów? Czy według Pana tego typu poglądy mają większą siłę przebicia do świadomości społecznej niż szacunek wobec Bohaterów?
T.P.: O zdanie na temat witryny „Żołnierze Przeklęci” pytał mnie kiedyś portal „Fronda.pl”. Odpowiedziałem wówczas: „Ta strona to bezpośrednie nawiązanie do komunistycznej propagandy, która tak się zachowywała w stosunku do żołnierzy wyklętych. Wobec dowódców konspiracji niepodległościowej. Atakowani przez stronę „Żołnierze Przeklęci” Józef Kuraś „Ogień”, czy Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” to byli przecież AK-owcy i przeciwstawianie ich Armii Krajowej to jakieś nieporozumienie, po prostu kłamstwo. Żołnierze wyklęci wyrośli w większości z tej tradycji i walczyli jako AK czy NSZ przeciwko Niemcom. To jest próba podzielenia żołnierzy podziemia niepodległościowego na lepszych i gorszych, i jest to z gruntu fałszywe. Nazywanie ich renegatami, czyli w domyśle bandytami, w 2013 r. to po prostu skandal!
Tak samo jak strona „Żołnierze Przeklęci” działa „Gazeta Wyborcza”. W tekstach na temat Żołnierzy Wyklętych w charakterystyczny dla siebie sposób relatywizuje historię pisząc, że racja ówczesnego konfliktu była po obu stronach. Sugeruje to, że była jakaś wojna domowa, że Polak strzelał do Polaka. To też echo stalinowskiej propagandy. Tymczasem po zakończeniu wojny z Niemcami mieliśmy do czynienia z walką nielicznych w sumie niepodległościowców (szacuje się, że przez szeregi II konspiracji niepodległościowej przeszło ok. 200 tys. osób) z potęgą sowieckiego imperium. W ten sposób Polacy sprzeciwiali się drugiemu okupantowi.
Jeden z prominentnych redaktorów „Gazety Wyborczej”, Seweryn Blumsztajn, wyklętych nazywa wprost bandytami. Wyklina ich. Znowu tak samo jak komuniści po wojnie.
Jednak odpowiedź na pytanie, z czego wynika tak agresywna nagonka na patriotów, jest wbrew pozorom prosta. Wynika z życiorysów ludzi, którzy do dziś głoszą takie kłamstwa. Często to potomkowie stalinowców. Ale my nie możemy tego tolerować. Ojciec sióstr Radwańskich trafnie ocenił to, z czym teraz mamy do czynienia: trwa walka między trzecim pokoleniem UB, a trzecim pokoleniom AK. Na szerzenie komunistycznej propagandy nie wolno się zgodzić jeszcze z jednego powodu: ona jest w Polsce prawnie zakazana i w związku z tym powinna być ścigana i karana.
Myślę jednak, że owa propaganda, myślenie sowieckie, jest w Polsce w odwrocie; że dzisiejsza młodzież odrzuca je. Mamy wiele przykładów na to, że młode pokolenie Polaków odwołuje się do etosu przedwojennej II Rzeczypospolitej, etosu pokolenia żołnierzy Armii Krajowej i Żołnierzy Wyklętych; że chce mieć za wzór generała Fieldorfa, rotmistrza Pileckiego, majora Szendzielarza, czy Dekutowskiego. Przykładem obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, które z roku na rok gromadzą coraz więcej ludzi, głównie młodych. Oni są również ich społecznymi organizatorami – bo obecna władza, mimo państwowego święta, nie jest tym zainteresowana. Przykładem jest również wasza akcja.
I jeszcze sprawa zasadnicza: Żołnierzy Wyklętych powinniśmy nazywać Żołnierzami Niezłomnymi. Bo oni, choć do dziś wyklinani, nigdy się nie poddali. Walczyli do końca mimo dramatycznej sytuacji, mimo świadomości, jaki będzie ich koniec. Na tym polegała ich niezłomność.
Słyszałem też, i to ze środowisk uważających siebie za patriotyczne, że gen. Fieldorf nie był Żołnierzem Wyklętym – bo po wojnie nie walczył w lesie, ani nawet nie podejmował żadnej działalności politycznej przeciw Sowietom. Ja nie zgadzam się z taką optyką. Dla mnie Żołnierzami Wyklętymi byli wszyscy ci, którzy przeciwstawiali się drugiej, sowieckiej okupacji – czy to poprzez walkę z bronią w ręku, czy działania polityczne, czy postawę.
Generał August Emil Fieldorf był Żołnierzem Wyklętym-Niezłomnym. Żołnierzem Wyklętym przez komunę i Niezłomnym wobec Stalina i jego polskich kolaborantów. Podczas ubeckiego śledztwa i procesu zachował godną, niezłomną postawę. Nie zmienił swoich antykomunistycznych poglądów, nie poszedł na żadną współpracę, żadne układy. Za taką postawę zapłacił najwyższą cenę – cenę życia.
W.Ch.: Jest Pan synem Tadeusza Płużańskiego, skazanego w procesie Rotmistrza Pileckiego na karę śmierci, która została zmieniona na dożywocie. Czy Pański ojciec wypowiadał się o gen. Emilu „Nilu” Fieldorfie i miał z nim do czynienia osobiście w ramach konspiracyjnej współpracy? Jaka jest Pańska osobista opinia na temat akcji upamiętniania Generała „Nila” oraz jego osoby?
T.P.: Z tego, co wiem, mój ojciec – Tadeusz Ludwik Płużański – nie spotkał nigdy Augusta Emila Fieldorfa. Kiedy Fieldorf działał w Polskim Państwie Podziemnym, był dowódcą Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej i tworzył antysowiecką organizację „Nie” („Niepodległość”), ojciec był więźniem niemieckiego obozu KL Stutthof pod Gdańskiem.
Po wojnie, gdy Fieldorf był na zesłaniu w sowieckich łagrach, ojciec działał w grupie rotmistrza Witolda Pileckiego, jako bliski współpracownik i kurier rotmistrza Witolda Pileckiego.
Nie mieli możliwości spotkać się nawet w katowni na Rakowieckiej. Ojciec został aresztowany przez UB w maju 1947 r., w marcu 1948 r. przez krzywoprzysiężny sąd skazany na podwójną karę śmierci – za szpiegostwo i przygotowywanie zamachów na czołowe osobistości Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Gen. Fieldorfa bezpieka aresztowała w listopadzie 1950 r., w kwietniu 1952 r. skazano go na karę śmierci. Wyrok przez powieszenie wykonano 24 lutego 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie.
A co ojciec mówił o generale? Tak jak rotmistrz Pilecki, jego dowódca – gen. Fieldorf – był dla niego wzorem bohaterstwa, nieskazitelnej postawy w walce o wolną i niepodległą Polskę.
Upamiętnianie generała Fieldorfa jest naszym obowiązkiem. Obowiązkiem patriotycznym, wobec obecnych i przyszłych pokoleń Polaków, aby zawsze pamiętali o naszych największych bohaterach narodowych.
PS. Niedawno zakończyliśmy konsultacje dotyczące
Waszych pomysłów upamiętnienia we Wrocławiu Generała Fieldorfa "Nila".
Za wszystkie twórcze wskazówki bardzo serdecznie dziękujemy. Jedna z
nich okazała się być strzałem w dziesiątkę.
Na wrocławskim
osiedlu Stabłowice w przyszłym roku powstanie nowa ulica - roboczo
nazwana aleją Stabłowicką. Mający tam stanąć szpital wojewódzki
podkreśla wagę miejsca, które idealnie wpisuje się według nas w
dług, jaki mamy wobec Generała Nila – jednego z najwybitniejszych
przedstawicieli polskiego podziemia niepodległościowego z czasów drugiej
wojny światowej.
Chcemy wobec tego, by nazwana została imieniem Generała Augusta Fieldorfa "Nila"!
Wczoraj na ręce Przewodniczącego Rady Miejskiej Wrocławia
Prezes Fundacji Sapere Aude Piotr Wojtyczka złożył właśnie takie oto
pismo: http://nil.wroclaw.pl/pismo-do-rady-miejskiej-wroclawia.html
Jesteśmy na prostej drodze do sukcesu! O dalszych krokach będziemy sukcesywnie informować.