Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Troilus, U-Kreseda i syndrom sztokholmski

„Wołynia, nie można postrzegać w czarno-białych kolorach, bo w takich kategoriach osądzić można tylko dwóch największych bandytów XX wieku, Hitlera i Stalina –ale nie ich ofiary”. Tako rzecze Adam Michnik (Gazeta Wyborcza, 1995)

Troilus, U-Kreseda i syndrom sztokholmski

Człek się smuci, jak patrzy z jaką szybkością pęcznieje katalog osób, którym winniśmy współczucia. Nie tak dawno do katalogu dopisała się kolejna osoba, a ściślej dwa nazwiska plus wyraz je oddzielający.

Problem ludobójstwa wołyńskiego jest wystarczająco bolesny i bez udziału tego Pana. Byłbym jednak nie sprawiedliwy, gdybym nie dostrzegł u niego pewnej cnoty. Mianowicie odwagi. Odwagi o sile kruszenia kopi. Ile bowiem trzeba męstwa żeby tak wprost  roznegliżowywać swe kreso-fobiczne wnętrze. Nad wyraz to męska postawa uderzać w leżącego, tym bardziej, że za leżącym Kresowiakiem nie stoi żadna finansjera ani duże media.

— I ujrzeli go spadającego z nieba jak błyskawica, od razu zwróciłby też Twoją uwagę, boć jego zachowanie jak anioła, który decyduje o tym, którego Lechity krew jest cenniejsza.

Człek dwojga nazwisk, rozszczepionych zacnym „vel”. Inteligentny, skądinąd także miły. Autor artykułu „Rabacja wołyńsko-galicyjsko” opublikowanego na łamach Gazety Polskiej Codziennie  (maj 2013). Artykułu symptomatycznego. Czytając go mamy okazję zapoznać się z tokiem myślenia ideologa relatywizującego Wołyń. Sam autor powinien nam się jawić wyłącznie jako „przybieracz” specyficznej maski. Jawi się jedynie jako cząstka szerszej, zbiorowej osoby, swego rodzaju Homunkulusa, który znacznie przekracza rozmiary unikalnej duszyczki. Owa maska to rekwizyt, który przywdziewa nie tylko on, lecz także niemały tłumik innych postaci. Śmiem twierdzić, iż nie jest on w tym panteonie najważniejszy. A Jego wytwór, który – jak się wkrótce okaże – jest produktem veritato-podobnym, jest o tyle ciekawy, iż jego autor z ekwilibrystyczną finezją godną lewisowskiego Krętacza, momentami subtelnie ją zdziera, ukazując liczne zmory, które turbują jego inteligencki czerep.

Ale potraktujmy naszego drogiego autora inaczej niż sobie może to wyobrazić. Wszak nie o ów analityka-narratora tutaj chodzi. Oddzielmy Jego osobę od jej zachowania i twórczości. Krytyce poddajmy wyłącznie tekst, a  jego postawę potraktujmy jako przykład zachowania bardziej uniwersalnego, gdyż –jak wiadomo nie od dziś- sroki przychodzą i odchodzą, a skrzeczenie pozostaje. Ten zabieg pozwoli nam nie tylko powściągnąć emocje, które są złym doradcą, ale także zobaczyć w biedaczynie, cząstce owego homo-agregatu, zbłąkaną, ubożuchną owieczkę, która musi naginać zasady dla swoich powziętych a priori teoryjek, których korzyści są — mówiąc eufemistycznie — co najmniej wątpliwe. Ni on pierwszy, ni ostatni. Idzie oto, aby obnażyć postawę, a nie zawstydzać osobę (sic!), wypełniając jej retoryczny kanister paliwem napędzającym armaty strzelając w kierunku Kresowiaków. Owieczka nie przysporzyła już sobie za wiele chwały, więc miejmy litość!

Zrozumiałe, że dla Homunkulusa, pod którym każdorazowa w tym tekście należy rozumieć cały agregat osób, każda kolejna rocznica ludobójstwa jest – mówiąc eufemistycznie – nieprzyjemna. Nie dość, że uniemożliwia uzyskanie takiego efektu propagandowego, jaki chciano by uzyskać, to w dodatku niemiłosiernie turbuje, jest lustrem, w którym każdy „negacjonista wołyński” konfrontowany jest z rzeczywistością spychaną w niepamięć. Musi wówczas spojrzeć oślepiającej „Gorgonie” prosto w ślepia. To jest bolesne dla nich, Drodzy Kresowiacy. Chyba nikt nie wyłuszczył kwestii „otwarcia na prawdę” jak św. Augustyn: „dla chorych oczu nienawistne jest światło, które jest radością oczu świętych”. Cóż nie każdy jest w stanie od razu przyjąć prawdę taką jaka ona jest. Wypada życzyć każdemu negacjoniście wołyńskiemu, zresztą nie tylko jemu, ale każdemu z nas, że kiedyś będziemy traktować Prawdę bardziej jako potencjał „oświetlający”, a nie „oślepiający”.

Dużo już sobie powiedzieliśmy, tymczasem nie dotarliśmy jeszcze do sedna. Do zbrodni. Arcyzbrodni, której winne są ofiary Wołynia. Jest ona prosta. Każdy przeciętnie inteligentny człowiek powinien sobie poradzić ze zrozumieniem tej prostej prawdy. Ofiary Wołynia są „złe”, bo rzezał ich nie ten rzeźnik co trzeba. Ofiary Wołynia są złe, bo nie rzezali ich ci, których człowiek dwojga nazwisk nie lubi. Męczennicy Wołynia są najgorsi, bo nie rzezał ich Rusek, ale Banderowiec. Tak, to jest ich wina. Ich bardzo wielka wina. Są winni i zasługują na karę.  Trybunał Homunkulusa, ustami innej cząstki homo-agregatu, wybitnego skądinąd intelektualisty, księcia negacjonistów wołyńskich Jerzego Giedroycia, już dawno temu skazał ich na najwyższy wymiar kary. Na niepamięć. Wyrok wykonano.

Na marginesie: czy naprawdę wystarczy stać się rusofobem żeby być uznanym za dobrego Polaka? Czy krew Polaka upuszczona przez Nie-Rosjanina jest mniej cenna od tej — przykładowo — katyńskiej?

O winie Wołyniaków i innych ofiar banderyzmu przekonana jest każda cząstka homo-agregatu. I to nie ważne czy jest dwojga czy trojga nazwisk.

— A w lot wskazawszy kogo można by łojem kozłowym dla wstrętu pomazać, przeto na poświęcenie dawał. –Santo subito!  –charczał! A akolici główki tłuszczem naznaczali i kierowali ku Bellonie na przebłaganie. 

Swoją narrację rozpoczynają zazwyczaj od szkolnych błędów. Casus omawianego artykułu jest doskonałą tego ilustracją U podstaw artykułu leży fałszywa przesłanka. Supozycja, która znajduje się w tekście, mówi nam, że między Ukrainą a OUN/UPA znajduje się znak równości. Co jest takim absurdem, że właściwie cały artykuł, gdyby nie zawierał w sobie girardowskiej „prawdy w tekście” (w odróżnieniu od „prawdy tekstu”, której w artykule profesora właściwie brak), nadawał by się do wrzucenia go w czeluści kosza na śmieci i kleksy. Albo jeszcze głębiej.  Implikacje tej przesłanki to prawdziwy cios dla każdego Ukraińca, który ratował życie Polaków i Żydów przed „Banderowcem”. To tak jakby postawić znak równości między narodem niemieckim a SS, albo uznać szmalcowników za grupę społeczną, wyczerpującą desygnaty terminu „Polak”. Podzbiór rozciągnięty został przez wybitnego analityka do granic całego zbioru. Dlaczego autor posługuje się taką metodą, czy w grę wchodzi brak wiedzy i kompetencji naukowych, czy też jest to zamierzony zabieg propagandowy?

Zabieg „rozciągnięcia” pozwala piszącemu postawić szereg blagierskich tez i wniosków. Jeżeli UPA to Ukraina, to my jako Polacy, chcąc układać sobie dobre relacje z sąsiadem, nie możemy nie tolerować odgrzewania tradycji UPA. W przestrzeni synonimizacji upowskiego bandyty z Ukraińcem, której piewcą jest analityk, nie ma miejsca na publiczną anatemę banderyzmu. A my nie chcemy potępiać ukraińskiej grupy etnicznej, tylko działania konkretnych osób.

— Lepiej żeby jeden z Was miał za nas zginąć niż całej ekumenie nie pofortunić by się miało  — ryknął delektując się swą jasną logiką i pomyślunkiem.

Temu między innymi ma służyć uchwała sejmowa. Analityk niektóre jej wersje  uznaje za radykalne uchwały (na czym miałaby ta radykalność polegać –doprawdy- nie wiem). Z analizy konsekwencji jej przyjęcia, której dokonuje,  ma rzekomo wynikać „obniżenie skali sympatii proukraińskich w Polsce”. Proszę zauważyć: autor nie mówi o wzroście świadomości społeczeństwa w temacie ludobójstwa, o którym społeczeństwie nie wie nic. Ale martwi się spadkiem sympatii do banderowców.  W rzeczywistości zmniejszyłaby się bowiem tolerancja nie dla sił proukraińskich, lecz pro-banderowskich. Analityk nie potrafi rozdzielić tych dwóch kategorii. Jakby tego było mało, analityk stwierdza, że między Polską a Ukrainą nie było „żadnych, liczących się rozbieżności interesów” (Ukrainą –rzecz jasna swoiście rozumianą). Implikacja tego magicznego myślenia jest prosta: pole do współpracy szowinistów gloryfikujących zbrodniarzy z Polakami jest szerokie i nie powinniśmy się go obawiać. A jeżeli ktoś myśli inaczej, to potwierdza sowiecką wizję historii (sic!).

— A Krew szybko w ziemię wsiąkała, dusze pokój przepełnił, zaś całe polis zgoda. Tylko sierota jaka pokój innym mąciła, sepleniąc, że tatulek dobry był.  Lecz, kto by tam w bękarcie pharmakosa wiarę pokładał.


Autor stwierdza iż „ciąży nam jedynie historia”. Ignoruje możliwe konsekwencje międzynarodowego, w tym także polskiego, przyzwolenia na gloryfikację ludobójczej polityki OUN/UPA. Nie widzi, albo nie chce dostrzec potencjalnych zagrożeń hodowania sobie pod własnymi granicami radykalnych środowisk politycznych, często podnoszących postulaty rewindykacyjne dotyczące wschodnich województw RP (Podkarpacie i Lubelszczyzna).

Wnioski z analizy są zaskakujące: „konsekwencje ewentualnego przyjęcia ostrej uchwały wołyńskiej sprzeczne są więc z interesami Rzeczpospolitej”. Co postuluje? Marginalizację kwestii konfliktów. Cóż to oznacza? Marginalizację osób, które podnoszą niewygodną agendę. Rysuje plastyczny obraz Kresowiaków, żądnych „najradykalniejszych” sformułowań, nie prawdy, ale radykalizmu. W umysłach czytelników powstaje obraz jakichś krwiożerczych grup, które nie są zainteresowane prawdą, ale domagają się jedynie werbalnego odwetu, zemsty, może krwi.

Przypomina mi w tym momencie Hugo Dysona, który w trakcie spotkania Iklingów – jak zwykle zakopconego dymem papierosowym i zapachem angielskich browarów — a dokładniej w momencie kiedy to Tolkien odczytywał Władcę Pierścieni, niebywale się nudząc, w pewnym momencie niespodziewanie wykrzyknął: „O kurwa! Tylko nie elf!”

Dla ŻvG Kresowiacy są takimi właśnie elfami. Nie wiadomo co to za ludzie, skąd się wzięli i o co właściwie im chodzi. A ciągle tylko brużdżą. W dodatku nie wiadomo, co z nimi zrobić i jak. Tymczasem te „elfy” to kamień zgorszenia, o który się ciągle potykają ludzie tacy jak Pan, Panie Żurawski. Te „elfy”, to skandalon rzucony pod Wasze nogi.

— Rojenie pętaka taką jednak złość wznieciło u niektórych świętych mężów, którzy jakoweś periculum w nim obaczyli, iż jaka oskoma na sprasowanie główki arcymatacza w niektórych kręgach się pojawiła.  Chętnych wielu było, ale prawo to do Elihu należało, jako że przyjacielem ojca bękarciątka był.

Dalej jest jeszcze lepiej. Z intrygującego porównania zbrodni OUN/UPA do rabacji galicyjskiej, które dałoby się wyzyskać do ciekawej analizy, autorowi wychodzą — przykro mówić — kpiny. Brawurowa analiza komparatywna prowadzi analityka do kilku pytań retorycznych. O ile na początku artykułu twierdził, że należy godnie uczcić pamięć o ofiarach, teraz ów „moralny akt” uczczenia ofiar sprowadza do absurdu. Pyta: czy po rabacji galicyjskiej domagano się by „zgromadzenie sołtysów potępiło Szelę i czy w oczekiwaniu na ów akt zamrożono pracę oświatową na rzecz włączenia do polskości potomków uczestników owej rzezi?” Jestem ciekaw czy Pan analityk to samo zaproponuje potomkom zbrodniarzy odpowiedzialnych za Katyń? W końcu przecież —jak z wdziękiem i filuterią Pan pyta— czy sprawców mordów wykluczono ze wspólnoty? Pragnę też przypomnieć, że potomkowie chłopów nie budowali wspólnoty w oparciu o sakralizowanie morderców i przestrzeni ich zbrodni. A na pewno nie wznosili pomników mordercom, jak to się dzieje na w zachodnich obwodach dzisiejszej Ukrainy. Chyba, że przespałem lekcje historii w liceum.

Wiemy zatem, że nie możemy wykluczać zbrodniarzy, pod warunkiem że nie są Rosjanami. Wiemy, że banderowcy nie są winni. Że do pełni szczęścia wiedzie praca oświatowa na rzecz „włączenia”. Że do tego czasu musimy korzystać z dobrej okazji żeby siedzieć cicho. I należy brać przykład z Żurawskiego jak należy  chować głowy w piasek żeby nie zamrażać owej "pracy oświatowej". Tylko o jakiej pracy oświatowej w przypadku banderowców Pan mówi? Może warto rozwinąć ten wątek? Zachęcam.

Artyzm pytań retorycznych, które stawia sobie profesor, okraszony jest jeszcze na koniec, równie patetycznym, co anachronicznym, przypomnieniem permanentnie rojonych marzeń o dawnej Rzeczpospolitej, tak jakby autor był nieświadomy w ogóle wybuchu wulkanu ery nacjonalizmów. Tak jakby dzisiejsza republika była dawną, świętą monarchią, której królem, „chłodnym” suwerenem, była osoba namaszczona olejami przez kapłana, a nie ręką pierwszego lepszego „rozpalonego” tele-wyborcy.

— Nastaw ucha, Laszku, a cuda boże wnet zrozumiesz! Traaaachhhh… i iskry ogniste w imieniu bogów na pańskie łajdaczątko, co wstydu nie znało, spadły. I tak kończą oszczercy. Peska im smert!

Panie profesorze, Kresowiak nie jest elfem, a naród to nie grupka ludzi myślących tak jak Homunkulus, ale ponadczasowe przedsięwzięcie wielu ludzi, także tych, którzy myślą inaczej od Pana, i tych, którzy zostają poza jałtańskimi granicami sztucznie wytyczonymi przez Stalina i jego sojuszników. I także tych, którzy - w przeciwieństwie do Pana - nie nazywają członków Swobody „braćmi” i nie podzielają Pana amicycji w stosunku do nich, do banderowskiej U-Kresedy. Drogi Troilusie. Cóż, mam nadzieję, że żądza fraternizacji z osobami pielęgnującymi „Dekalog Michnowskiego”, nie wyalienuje Pana, i nie oddzieli Pana na długo od własnych rodaków, jak wyraz „vel” oddziela pańskie nazwiska.

Do znudzenia warto podkreślać, że potępiając OUN/UPA nikt nie potępia Ukrainy, potępia jedynie działania sprawców. Konkretne działania konkretnych organizacji i osób. Czy inteligencka głowa nie jest w stanie tego pomieścić?  
Zachodnioukraińska ideosfera, niedoceniana przez tak wyśmienitego analityka jak Pan, przed, którą środowiska międzynarodowe od II wojny światowej zapalają zielone światło do kultu organizacji i osób odpowiedzialnych za rozwój i implementację idei nienawiści do polskości i żydowskości, czyli do tego, co „nie różni się tak jak trzeba”, może — przy pierwszym większym kryzysie — doprowadzić do erupcji agresji wobec mniejszości narodowych. Nie wolno lekceważyć osób wychowanych na ideologii Mykoły Ściborskiego, Dymytro Dońcowa, czy też wspomnianego już Michnowskiego. Nawet jeżeli Pan dwojga nazwisk nie dostrzega tej trójcy, a także jej wpływu na kolejne generacje Ukraińców, to nie znaczy, że oni nie istnieją. „Nacjonalizm ukraiński –jak twierdzi profesor Wiktor Poliszczuk- jak każdy ruch totalitarny, jest niereformowalny, on tylko, zanim osiągnie władzę, jest giętki taktycznie, dostosowuje się do warunków”. Potem może pokazać te oblicze, którego po raz kolejny nie chcielibyśmy już oglądać.

Krótkowzroczna polityka, abstrahująca zupełnie od moralności, może stać się przyczyną jedynie jednej rzeczy: powtórki z historii. Historycznego „kołobłędu”. Ale kogo to obchodzi? Panów profesorów z Warszawy rzezać raczej nie będą, co najwyżej jakichś „prowincjuszy” z bieszczadzkich lasów. Lecz kogo w przytulnym gabinecie obchodzi życie prostego człowieka z prowincji?

Pozostaje jeszcze wspomnieć o polskiej soft power na wschodzie. Nie wiem dokąd może nas zaprowadzić obdzieranie kolan przed kolejnym monumentem upowskiego szeryfa-samozwańca. Wiem tylko, iż stosunek polskiego państwa do Polaków na wschodzie to papierek lakmusowy siły Warszawy. Tak się składa, że godząc się na upokarzanie naszego państwa przez szowinistyczne podmioty na Ukrainie, nie budujemy naszej miękkiej siły. Soft power zamienia się w soft impotence, weakness & debility. Rzekłbyś: w miękką słabość.

Mam nadzieję, że mój łagodny ton jest wystarczająco wyczuwalny. Celem nie jest przecież kolejna wojenka polsko-polska z której wszyscy wychodzą poturbowani, ale danie impulsu decydentom do ułożenia odpowiednich relacji ze wschodnim sąsiadem na odwiecznych zasadach Christianitas. Nie jestem pewien czy z głową w piasku takie relacje można będzie kiedykolwiek zbudować. Jedno jest pewne. Redaktor z Czerskiej, musi ostro piać z zachwytu, widząc swoje myśli na języku naszych prawicowych (p)ost-analityków.

Marek Zambrzycki


Data:
Kategoria: Polska

Marek_Zambrzycki

Kresovo - https://www.mpolska24.pl/blog/22

blog nie stroniący od girardowskiego mimetyzmu
sarmacki - kresowy - europejski

Komentarze 3 skomentuj »
Jan Jankowski 11 lat temu
+2

świetny tekst, choć ja bym niektóre rzeczy ujął trochę mocniej, mam nadzieję, że Żurawski nie będzie zbyt ważną figurą w nowym rządzie, a jakie jest właściwie oficjalne stanowisko mPolski w sprawie Wołynia? mam nadzieję, że wolnościowcy -przy swym umiarkowaniu i realizmie- stoją jednak grupą na stanowiskach nie-żurawskich

Zbigniew Kozak 11 lat temu
+1

mPolska to ludzie, w sprawach takich jak Wołyń nie wypowiada się oficjalnie.

Jan Jankowski 11 lat temu

...może i to nie-głupie ;)

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.