Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Smoleńsk. Punkt zwrotny

Po blisko dwóch latach tkwimy w punkcie wyjścia. Działania strony rosyjskiej oraz mnogość ponawianych dezinformacji nakazują powrót do hipotez podstawowych: możliwej awarii samolotu oraz działania osób trzecich.

 Stenogram nagrań rejestratora głosów z kokpitu, sporządzony przez specjalistów z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie (IES), stanowi istotny przełom w smoleńskim śledztwie. A jego upublicznienie podczas zeszłotygodniowej konferencji można porównać do odpalenia bomby z opóźnionym zapłonem.

Sama konferencja nie była pasjonującym widowiskiem. Lakoniczny prokurator generalny Seremet oraz milczący szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Parulski stanowili jedynie tło dla płk. Ireneusza Szeląga, który przekonująco wypadł w roli gospodarza, choć – najprawdopodobniej skrępowany zaleceniami przełożonych – zrobił wiele, aby znaczenie krakowskiej ekspertyzy fonoskopijnej dochodziło do opinii publicznej stopniowo, łagodząc szokowy efekt nowych ustaleń.

Rzetelny stenogram z kokpitu 
Pretensje do organizatorów spotkania zgłaszał mec. Stefan Hambura, pełnomocnik części rodzin smoleńskich, którego na konferencję po prostu nie wpuszczono. Tłumaczenia, że była ona przeznaczona tylko dla ludzi mediów, adwokat uznał za pretekst. Jego zdaniem, szło raczej o to, by – jako osoba zapoznana wcześniej z treścią stenogramu – nie zadawał zbyt krępujących pytań.
Eksperci z Krakowa wyodrębnili w nagraniu z rejestratora CVR głosy 17 osób, co nie znaczy, że wszystkie nagrane wypowiedzi udało im się zrozumieć i przypisać określonym osobom. Poszerzyli nieco listę odcyfrowanych słów i wypowiedzi, ale jakość nagrania, w tym zwłaszcza wysoki poziom tła akustycznego oraz jakość nie najlepiej rozmieszczonych głośników, sprawiły, że część wypowiedzianych w kabinie pilotów lub jej najbliższym otoczeniu słów pozostaje nadal niezrozumiała.
Pułkownik Szeląg, szef Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie, podczas konferencji ujawnił trzy ważne informacje. Po pierwsze, w nagraniach z kokpitu nie zidentyfikowano ani jednej wypowiedzi generała Andrzeja Błasika. Po drugie, odczytów z wysokościomierza barycznego, które wcześniej przypisywano właśnie dowódcy lotnictwa, dokonywali członkowie załogi (drugi pilot Robert Grzywna oraz nawigator Artur Ziętek). Po trzecie, dopiero ten trzeci stenogram – wykonany przez specjalistów z IES z zachowaniem wszelkich reguł sztuki i pod odpowiedzialnością karną – pozostaje dla polskich śledczych rzetelnym dowodem w prowadzonym postępowaniu.

Raport Anodiny w drobny MAK
Ireneusz Szeląg zapowiedział, że w Krakowie powstanie odrębna opinia o stanie emocjonalnym osób, które zabierały głos w kokpicie rządowego tupolewa. Można sądzić, że będzie to odpowiedź naszych ekspertów na podjętą przez organizację Tatiany Anodiny próbę zdezawuowania załogi polskiego samolotu sporządzonymi na chybcika profilami psychologicznymi.
Wyniki krakowskiej ekspertyzy, mimo oszczędnego gospodarowania prawdą podczas konferencji, są w istocie sensacyjne. Po blisko dwóch latach od zdarzenia lansowana od pierwszych chwil wersja o błędzie pilotów – jakoby niedouczonych, źle współpracujących ze sobą i poddanych przemożnej presji – jako przyczynie smoleńskiej tragedii rozpadła się na naszych oczach jak domek z kart.
A przecież na rzekomej obecności gen. Błasika w kokpicie opierał się nierzetelny i wrogi polskim ofiarom raport MAK. Podobnie przyczyny unicestwienia samolotu przedstawiał raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, kierowany przez Jerzego Millera, który z jednej strony złożony łańcuch przyczynowo-skutkowy rozciągał na całe dwudziestolecie naszego państwa, z drugiej zaś odpowiedzialnością za całokształt obarczał generała Błasika, jak gdyby to właśnie dowódca wojsk lotniczych jednoosobowo odpowiadał za cięcie budżetu MON i konsekwentne zwijanie polskiej armii. Ofiarą tej oskarżycielskiej wymowy raportu padł 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, rozformowany z końcem 2011 roku, podobno za nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa i lekceważenie sprawy szkoleń.

Milczenie Błasika, gadatliwość Klicha
Dyżurni eksperci informują dziś telewidzów, że choć analiza głosów nie potwierdza obecności generała Błasika w kokpicie, to również jej nie wyklucza, bo przecież zwierzchnik pilotów mógł wywierać na nich presję milcząc, przez samą tylko obecność. Ani ekspertów, ani co gorsza pułkownika Edmunda Klicha, który w ciągu 21 miesięcy wydał już wiele wzajemnie wykluczających się oświadczeń, w ogóle nie zakłopotało, że rozkolportowana w świecie przez raport MAK-u i potwierdzona przez raport Millera wersja o rzekomej winie generała Błasika nie ma żadnego pokrycia w udokumentowanych faktach. Wyznawcy teorii o błędzie pilotów nie dbają specjalnie o spoistość własnej narracji. Z jednej strony twierdzą, że dowódca sił powietrznych miał już w Warszawie przymuszać kapitana Protasiuka do lotu, a później do lądowania mimo mgły, ale z drugiej strony sugerują, że to on miał być jedyną osobą w kokpicie, która odczytywała dane z właściwego wysokościomierza. Chcąc za wszelką cenę utrzymać wersję o obecności generała w kokpicie, płk Klich ujawnił swoje pełne zaufanie do wyników prac strony rosyjskiej. Wprawdzie nie ma nagrania głosu – wywodził – ale Rosjanie znaleźli jego ciało i ciało nawigatora w sektorze numer 1, co zdaniem akredytowanego, sprawę jednoznacznie przesądza. Szkoda, że podobnego zaufania akredytowany Klich nie przejawia wobec strony polskiej, czego dowodzi choćby potajemne nagranie służbowej rozmowy z ministrem Bogdanem Klichem.
Rzecz się jeszcze skomplikowała po informacji NPW, że w domniemanej bliskości kokpitu znaleziono również kilkanaście innych osób. Ale za to bez dowódcy i drugiego pilota.

Chętnie pomogli MAK-owi
Wiemy już, że pierwszy stenogram, nominalnie przygotowany przez MAK, powstał dzięki nieformalnej, w zasadzie amatorskiej i prowadzonej w złych warunkach współpracy kilku członków komisji Millera, z których jeden miał rozpoznać głos polskiego generała. Dziś nikt się do tego nie przyznaje, ale w sierpniu 2011 roku ppłk Robert Benedict i Waldemar Targalski, obaj z komisji Millera, w wywiadach dla „Naszego Dziennika” potwierdzili, że to dzięki niefrasobliwej pomocy polskiej strony, MAK uzyskał możliwość medialnego pastwienia się nad generałem Błasikiem. Komisja Millera w czasie prac nad swoim raportem nie dysponowała jeszcze ekspertyzą z Krakowa, miała natomiast stenogram wykonany przez centralne laboratorium kryminalistyczne KGP. Tyle że policyjni autorzy również nie zidentyfikowali głosu generała w badanym nagraniu. Wtedy ponownie do akcji ruszyli ludzie od Millera i – według słów jednego z członków komisji, dr. inż. Macieja Laska – samodzielnie przypisali odczyty wysokościomierza barycznego gen. Błasikowi. Co lepsze, włożyli mu w usta kwestię: „Nic nie widać?”, której krakowskie laboratorium w ogóle nie zdołało odsłuchać w nagraniu. Już te przykłady wystarczą, by ukazać graniczący z nonszalancją brak odpowiedzialności w sprawach najwyższej wagi państwowej. O braku empatii wobec rodziny zmarłego oficera nawet nie warto wspominać.

Bez wraku ani rusz
Teraz nie ma już czego poprawiać lub dopisywać do raportu, który szykowano w pośpiechu, żeby tylko zdążyć przed zeszłorocznymi wyborami do parlamentu. Komisja Millera dowiodła swej bezużyteczności, a nawet szkodliwości w zakresie działań, do jakich została powołana. Badanie wypadku lotniczego to coś z gruntu innego niż zarządzanie emocjami społecznymi w interesie rządzących bądź organizowanie medialnych klakierów dla głoszenia hasła: „Polacy, nic się nie stało”.
Jeżeli ma powstać komisja, to tym razem międzynarodowa, z udziałem specjalistów gwarantujących fachowość badań i obiektywizm rezultatów. Ważne też, aby tym polskim śledczym, którzy dowiedli swojej rzetelności, stworzyć warunki prowadzenia dalszego postępowania, w oparciu o niezbędny materiał dowodowy, na który składają się wrak samolotu, oryginały nagrań z rejestratorów, broń i kamizelki borowców, telefon satelitarny prezydenta, wymagane przez prawo sekcje zwłok. Potrzeba wyjaśnienia rzeczywistego przebiegu zdarzeń, a następnie ustalenia przyczyn śmierci blisko stu osób, w samolocie rządowym TU 154M numer 101, pozostaje wciąż istotnym elementem polskiej racji stanu.

Waldemar Żyszkiewicz

Artykuł pierwotnie ukazał się w Tygodniku Solidarność, na Nowym Ekranie publikujemy za zgodą Jerzego Kłosińskiego, Redaktora Naczelnego T.S.

Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.