„…w ostatnich wyborach Pan Bóg wprawdzie stanął po stronie pana prezydenta Dudy, ale wsparł go z ociąganiem, bo pan prezydent wygrał w Rafałem Trzaskowskim tylko dwoma procentami. Niemniej jednak wygrał, bo było oczywiste, że Rafała Trzaskowskiego Pan Bóg nie wspomoże, jako że nie tylko sam kandydat pogrążony jest po uszy w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, ale w dodatku, wśród jego zwolenników dominowali bezpieczniacy, sodomici, gomoryci i celebryci, których Pan Bóg nie może lubić przede wszystkim z powodu ich snobizmu. (…) Ja na przykład domyślam się, że przyczyną powściągliwości Pana Boga mogła być okoliczność, że sztab pana prezydenta Dudy w swojej propagandzie posługiwał się metodą szantażu moralnego.(…)”
To są oczywiście żarty, ale są ludzie, którzy uważają, że naprawdę Bóg jest po ich stronie, nawet gdy dokonują wyborów politycznych. Więc postaram się o tej kwestii napisać poważnie.
Na poważnie, to wszystkie strony jakiegokolwiek konfliktu politycznego uważają, że Bóg jest po ich stronie, a przynajmniej to głoszą. A jak nie Bóg, to jakaś Opatrzność, Prawa Człowieka, Konieczność Dziejowa, Matka Natura czy inny Demiurg, który globalnie kieruje wszelkim ludzkim działaniem. Moim zdaniem wszyscy oni się mylą. Nie myliły się tylko ludy pierwotne, bo każdy z nich miał swoich bogów i oni byli po stronie tego ludu, a lud wrogi, miał własnych bogów, ale innych.
Niemniej jakem katolik, choć agnostyk, nie będę opisywał wszystkich - skupię się na moim kręgu cywilizacyjnym. Czy katolicki Bóg stoi po stronie katolików w ich wyborach politycznych? Uważam, że nie. Bóg nie stoi po żadnej stronie i nie ingeruje w ludzkie działanie. Bóg tylko daje nam przykazania, definiuje moralność, ale pozwala robić co chcemy, daje nam wolną wolę. Więc zawsze każdą walkę może wygrać ktoś niemoralny. Najbardziej spektakularną ilustracją tego problemu jest pruska dewiza przejęta przez nazistów: „Gott mit uns”
Błędne mniemanie wielu chrześcijan, że Bóg jest po ich stronie politycznej, wywodzi się moim zdaniem ze Starego Testamentu.
Stary Testament to jest zbiór legend, w których ludzie wykorzystują Boga zgodnie ze swoimi wyobrażeniami. Stary Testament był tym już w momencie powstawania, bo to spisanie opowieści przekazywane wcześniej przez wiele pokoleń ustnie, a zatem kompletnie przeinaczone, w których liczy się tylko sens, a szczegóły są na pewno pomylone, bo tak się dzieje zawsze z ustnymi opowieściami. Dlatego to, że jakikolwiek opis zjawisk przyrodniczych jest w tych opowieściach przypisywany Bogu, to, że te katastrofy niszczą wroga, to z pewnością ludzkie wyobrażenia, a nie fakty. Te opowieści mają znaczenie metaforyczne, teologiczne - ale nie są kroniką historyczną!
Stary Testament to jest najstarsza żydowska hagada. Tam Bóg zawsze stoi po jakiejś stronie politycznej. Więc jeśli ktoś wyobraża sobie, że wtedy stał fizycznie, ingerował w konflikty czynem, to uznaje, że i dziś to robi. No to konsekwentnie musi uznać, że Bóg stoi po stronie Żydów. Holokaust temu przeczy.
Stary Testament można porównać do Tory - mają dużo wspólnych ksiąg, które różnią się tylko tłumaczeniem. Po prostu Żydzi wybrali sobie ze swoich starych hagad pewien zestaw, który nazwali Torą, a katolicy wybrali sobie z tych żydowskich hagad inny zestaw, mający część wspólną, który nazwali Starym Testamentem. To, co zostało wybrane, w obu przypadkach było zależne od ludzkich wyobrażeń o Bogu.
Ludzie widzieli jakieś klęski naturalne i sobie wyobrażali, że to Bóg je zesłał, bo tak to pasowało do sytuacji politycznej danego czasu. A potem to sobie opowiadali, aż przez kilkadziesiąt pokoleń szczegóły się przeinaczyły - dlatego nie należy tego traktować jako kroniki historycznej, ale jako zbiór legend. Kościół katolicki wybrał z tych żydowskich bajek tylko te, które pasują teologicznie do Nowego Testamentu, czyli opowieści o Chrystusie. Te nowotestamentowe opowieści były przekazywane ustnie tylko przez kilka pokoleń, zanim zostały spisane, więc ich zgodność z faktami jest wielokroć bliższa, a na dodatek mamy cztery niezależne opisy, więc możemy uznać, że opowieści o Jezusie są kroniką historyczną.
Jeden wierzy, że Tora to dzieło człowieka, a objawione przez Boga są tylko stare hagady ze Starego Testamentu, a inny uzna na odwrót, a jeszcze inny uzna, że wszystkie te hagady są dziełem człowieka opisującym jego wyobrażenia o Bogu. Ich wiara się niczym nie różni - jest to po prostu arbitralny wybór wynikający z wychowania. Ale każdy uznaje, że jego wybór jest lepszy.
Ci wierzący teologicznie często spierają się ostro, krwawo, na miecze i karabiny. Ale ci wierzący w inne, niereligijne paradygmaty, też uznają się czasem za lepszych i też potrafią zabijać z tego powodu.
Wcale nie jest tak, że czasem wiara walczy z niewiarą. Zawsze jedna wiara przeciwstawia się - werbalnie, czasem czynnie, politycznie, często militarnie - innej wierze. Prawie wszystkie ludzkie działania i mniemania oparte są na wierze - nawet u tych, którzy nie uznają żadnej religii, nawet u ateistycznych naukowców.
Współczesna nauka, tak jak każda religia, opiera się na pewnych paradygmatach, które należy przyjąć na wiarę. Nauka działa, bo na niej oparta jest cała technika i tak samo religia działa, bo na niej oparty jest pokój społeczny. To działa, bo jest oparte o wiarę w skuteczne paradygmaty.
Ale takich działających systemów opartych o jakieś paradygmaty wyznaczające ideologię jest wiele - wiara we wszystkie jest bez sensu, trzeba coś wybrać. Cywilizowanym można być tylko na jeden sposób, ale cywilizacji jest wiele. Współczesna nauka to też wiara - wiara w metodologię. Nawet matematyka to wiara - nie chodzi o wiarę w aksjomaty, bo każdy matematyk świetnie radzi sobie z zaprzeczaniu pewnym aksjomatom, by stworzyć inną teorię. Ale trzeba wierzyć w pojęcia pierwotne, by w ogóle sformułować aksjomaty. We wszystkich religiach jest tak samo.
A z drugiej strony żaden ze skutecznych systemów nie jest jakoś wyróżniony, nie jest lepszy od innego, bo dobro i zło, lepszość czy gorszość, definiuje dopiero dany system, który miałby być oceniany. Samo istnienie prawdy obiektywnej to też kwestia wiary.
Moim zdaniem należy się spierać, należy uzasadniać, że jeden paradygmat jest lepszy, a drugi gorszy, słuszna jest kłótnia, w której uznaję, że moja wiara jest lepsza niż twoja. Niesłuszne jest tylko sprowadzanie tego konfliktu do stosowania przemocy. Każdego przeciwnika należy szanować i uznawać go za równego sobie, dopóki nie inicjuje on przemocy. Zainicjowanie przemocy uczyni zawsze tego, kto to zrobi, gorszym.
Współczesna walka polityczna jest inna. To nie jest ten słuszny, szlachetny spór. To nie jest uznawanie, że moja wiara jest lepsza niż twoja, że moje paradygmaty są lepsze, że moje rozwiązania skuteczniejsze. To walka na kłamstwa, propagandę i manipulacje medialne o zdobycie kontroli nad aparatem przymusu, który wszystkich zniewala i wszystkim siłą narzuca swoją wiarę. W tej walce obie strony są złe, niesłuszne, gorsze. Żadni bogowie nie stoją po którejkolwiek ze stron takiego sporu, bo to spór o narzędzia służące do inicjowania przemocy. Państwo to właśnie takie narzędzie.
Ta moja wiara w zło państwa jest lepsza, niż wasza wiara w konieczność, niezbędność i nieusuwalność aparatu przymusu mającego terytorialny monopol na użycie siły, który musi inicjować akty przemocy w celu zniewalania ludzi, którzy nikomu nie szkodzą, nikomu nie wadzą, nikogo nie atakują, nikogo nie oszukują, przeciw nikomu nie występują. Moja wiara jest lepsza, bo ja to wiem, umiem uzasadnić (co zrobiłem w tysiącach notek) a wasza wiara w niezbędność takiego państwa jest bezmyślna, uzyskana tresurą. Państwo was wytresowało, byście w nie wierzyli - taka wiara jest gorsza.
Grzegorz GPS Świderski
PS. Notki powiązane: