Strzał w plecy Frankowiczom, czy tylko ukłon w stronę banków?
Znamienne w orzeczeniu Sądu Najwyższego jest dwukrotne powtórzenie, że przy rozstrzyganiu sporów frankowych powinno uwzględniać się interesy obu stron umowy, ważyć je i odpowiadać poczuciu sprawiedliwości, w tym nie ma powodów, żeby rozstrzygać o sporze nie uwzględniając także słusznych racji banku – kredytodawcy. Takie podejście jest jawnie sprzeczne z Wyrokiem TSUE z 3 października 2019 r., gdzie w punkcie 41 orzeczenia stwierdzono, że „niedopuszczalne jest uznanie sytuacji jednej ze stron umowy, zgodnie z prawem krajowym, za decydujące kryterium rozstrzygające o dalszym losie tej umowy”. Ze stanowiskiem Sądu Najwyższego można byłoby się co do zasady zgodzić, gdyby nie jedno, jedyne zdanie z przedostatniego akapitu uzasadnienia wyroku: „Jednak w umowie inna stawka nie występuje, w tym WIBOR odnoszący się w czasie zawierania umowy do kredytów opiewających na złote”. To niewinne zdanie stwierdzające suchy fakt, ma kolosalne znacznie dla spraw, gdzie stroną sporu jest między innymi największy polski bank, który w większości umów lub regulaminów kredytów posiada zarówno wskazanie obliczenia oprocentowania dla kredytów w PLN (oparty na WIBOR) jak i waloryzowanych do waluty obcej (oparty na LIBOR). Przy takich umowach jakie ma bank zarządzany, przez serdecznego przyjaciela Pana premiera, omawiane orzeczenie Sądu Najwyższego jest miodem na uszy, smarem na trybiki, uśmiechem losu… Bank za jednym zamachem pozbywa się toksycznych kredytów denominowanych, jednocześnie zastępuje je zdrowymi kredytami w złotówkach, przy jednoczesnej korekcie oprocentowania opartego o LIBOR – oprocentowaniem opartym o WIBOR. Oczywiście bank straci troszkę, na kredytach wziętych w 2008 r., ale na tych wcześniejszych i późniejszych straty w bilansach będą znikome…, wręcz niezauważalne, a do zakończenia umowy wygenerują jeszcze sowity zysk. Według Sądu Najwyższego takie rozstrzygnięcie będzie „odpowiadać poczuciu sprawiedliwości”, według mnie co najwyżej sprawiedliwości Kalego. Czas pokaże, czy tak będzie, obym się mylił…
A nie mówiłem.
Są też dobre wiadomości płynące z omawianego wyroku. W artykule „Nowa nadzieja, czyli co Państwo Dziubak wywalczyli dla polskich konsumentów”, przedstawiłem oczekiwania wobec polskich sądów po wyroku TSUE z 3 października 2019 r. i jestem mile zaskoczony, gdyż Sąd Najwyższy w kilku kwestiach się ze mną zgodził.
W pierwszej kolejności Sąd Najwyższy potwierdził, że w umowach przedsiębiorca-konsument, sądy muszą zakładać, że konsument jest stroną słabszą niż przedsiębiorca, zarówno pod względem siły negocjacyjnej, jak i ze względu na stopień poinformowania, przez co godzi się on na postanowienia umowne sformułowane wcześniej przez przedsiębiorcę, nie mając wpływu na ich treść. Założenie tym różni się od domniemania, że to ostatnie jest podważalne, a założenie jest jak dogmat. W związku z czym okoliczności związane z jego cechami osobistymi, jak zawód lub wykonywana praca, winny być irrelewantne dla oceny zasadności roszczenia o uznanie klauzuli umownej za niedozwoloną. Jednym zdaniem, dla Sądu nie powinno być istotne, czy konsumentem jest prezes dużego banku, czy też skromną nauczycielką wychowania wczesnoszkolnego. Każdy konsument zasługuje na taką samą ochronę Dyrektywy 93/13, pod tym względem europejskie prawo konsumenckie jest egalitarne.
Kluczowe w rozstrzygnięciu Sądu Najwyższego jest wyraźne dążenie do utrzymania stosunku prawnego między bankiem a konsumentem. W tym zakresie Sąd Najwyższy powołał się na zasadę związania stron umowy w pozostałym zakresie, po wyeliminowaniu klauzul nieuczciwych, zgodnie z treścią art. 385(1) § 2 k.c. Dążenie do utrzymania stosunku prawnego przez Sąd Najwyższy, jest o tyle znaczące, że zdarzenie zaistniałe po podpisaniu umowy zależne wyłącznie od banku, zostało uznane za część zgodnych oświadczeń woli stron i to w zakresie essentialia negotii (postanowień niezbędnych do istnienia danego stosunku prawnego). Otóż Sąd Najwyższy uznał, że kwotą kredytu jest kwota w złotówkach faktycznie wypłacona przez bank konsumentowi na podstawie umowy. O ile w umowach indeksowanych takie podejście da się obronić przez przeciętnego prawnika, o tyle przy kredytach denominowanych, trzeba być Sądem Najwyższym, żeby to uczynić. Dotychczas jeżeli frankowicze wygrywali spór z bankiem o kredyt denominowany to wyłącznie poprzez unieważnienie całej umowy, zgodnie z duchem orzeczenie TSUE z 3 października 2019 r. Po wyroku Sądu Najwyższego z 29 października 2019 r. również kredyty denominowane będzie można odfrankować.
Sąd Najwyższy podobnie jak TSUE zrównał kredyty denominowane z kredytami indeksowanymi. Zrobił to jednoznacznie i bez wątpliwości. Co więcej wskazał, że „Sformułowanie umowy w taki sposób, że w pierwszym jej merytorycznym postanowieniu Bank kredytujący umieścił kwotę kredytu w CHF, wobec całej pozostałej treści umowy i jej załączników jest tylko niezasługującym na ochronę kamuflażem rzeczywistych intencji tego Banku”.
Kolejną wartą odnotowania kwestią jest rozprawienie się przez Sąd Najwyższy z kwestią oświadczeń składanych przez kredytobiorców przy podpisaniu umowy w zakresie wiedzy o ryzyku kursowym i świadomości tego ryzyka.
„Po pierwsze, gdyby rzeczywiście zostało należycie wyjaśnione znaczenie zmiany kursu waluty i ponoszonego ryzyka, to racjonalny kredytobiorca nie decydowałby się na kredyt powiązany z kursem waluty obcej w sposób wadliwy w perspektywie jego spłacania przez kilkadziesiąt lat, chyba żeby z okoliczności sprawy wyraźnie wynikało co innego. Po drugie, gdyby kredytujący bank zamierzał wystarczająco poinformować kredytobiorcę będącego osobą fizyczną -konsumentem o niebezpieczeństwach wynikających z kredytu powiązanego z kursem waluty obcej, to nie proponowałby w ogóle zawierania takich umów kredytowych, zdając sobie sprawę jako profesjonalista, że umowa taka może zostać łatwo oceniona jako nieuczciwa. Po trzecie, uznane zostało w sprawie, że w rzeczywistości ma się do czynienia z umową kredytu złotowego, denominowanego tylko we frankach szwajcarskich(…)”. Tak jednoznacznego stanowiska trudno komentować, należy tylko w całej rozciągłości się z nim zgodzić. Wniosek z tego fragmentu orzeczenia Sądu Najwyższego jest jeden, samo podpisanie oświadczenia o niczym nie świadczy, a nawet można iść dalej, że fakt podpisania oświadczania o otrzymaniu wyjaśnienia o ryzyku kursowym świadczy o jego braku, a co najmniej o jego nieprawidłowości. Mimo, że Sąd Najwyższy nie powołał się na wyroki TSUE z 20 września 2017 r. (C-186/16) i z 20 września 2018 (C-51/17) to trudno uznać, że nie stanowiły one podstawy rozstrzygnięcia w tym zakresie.
Rzeczpospolita Banksterska?
Mimo ogólnego pozytywnego wydźwięku Wyroku Sądu Najwyższego z dnia 29 października 2019 r. (IV CSK 309/18), szczególnie dla pozwanego konsumenta, sama perspektywa możliwości zastąpienia przez Sąd Najwyższy stawki LIBOR indeksem WIBOR uwiera jak drzazga pod paznokciem.
Z jednej strony każda władza ostentacyjnie demonstruje poparcie i troskę o najsłabszych, czyli w tym wypadku konsumentów, a z drugiej strony po cichu, nocą lub w zaciszu gabinetów robi wszystko by przypodobać się wielkiej finansjerze.
Jak się troszczy władza wykonawcza:
W trosce o interesy banków między 23 marca 2018 r. a 25 maja 2018 r. w projekcie ustawy dostosowującej ustawę o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym do dyrektyw unijnych wprowadzono zmianę w ustawie Prawo Bankowe, w której wykreślono zgodę kredytobiorcy/właściciela nieruchomości na zmianę wierzyciela hipotecznego. Należy podkreślić, że zmiana ust. 5 w art. 95 Prawo Bankowe, bo o nim mowa, nie ma żadnego, ale to absolutnie żadnego związku z dyrektywami unijnymi, które przyświecały wprowadzeniu zmian w zakresie działania BFG, zmiana ta nawet nie ma związku z BFG, wręcz przeciwnie zmiana ta jest sprzeczna z prawem unijnym oraz naszą Konstytucją, co potwierdził Trybunał Konstytucyjny w wyroku z dnia 15 marca 2011 r. w sprawie P 7/09
Wykreślenie w art. 95 ust. 5 Prawa Bankowego zwrotu „i przeniesienia hipoteki w związku ze zbyciem wierzytelności bankowej” powoduje, że konsument zostanie zaskoczony zmianą wierzyciela, że bank – podmiot korzystający z miana instytucji zaufania publicznego – w sekrecie sprzeda swojego klienta podmiotowi, który nie podlega nadzorowi, którego działanie nie jest szczegółowo uregulowane.
Wykreślając konieczność uzyskania zgody konsumenta na zmianę wierzyciela hipotecznego, w pierwszej kolejności dokonano ingerencji w prawa nabyte, następnie pozbawiono konsumenta podstawowego prawa do poczucia bezpieczeństwa oraz nadzoru państwa (KNF) nad wierzycielem, co jest zagwarantowane w przypadku banków. Nie jest tajemnicą, że firmy windykacyjne, kryjące się pod wszelkiej maści getbekami lub innymi funduszami, nastawione są na szybki zysk niezależnie od kosztów, zaś konsument nie jest dla nich partnerem a kolejną anonimową ofiarą.
Proces tworzenia tej ustawy dostępny na stronie Rządowego Centrum Legislacji nie pozwala nawet stwierdzić, kto stał za wprowadzoną zmianą, z czyjej inicjatywy powstał zapis oraz jakie jest uzasadnienie tej zmiany. Natomiast nie ma wątpliwości, że pod projektem ustawy podpisał się nie kto inny, jak premier Mateusz „już nie prezes banku” Morawiecki. Sama zmiana podobno wypłynęła z Ministerstwa Finansów, które słynie z kryształowej uczciwości i transparentności, czego przykładem są współpracownicy byłego ministra, obecnego szefa NIK, którzy od kilku miesięcy żyją na koszt Państwa … „lub czasopisma” czytają.
Jak się troszczy władza ustawodawcza:
W środku nocy w piątek 13 kwietnia 2018 r. Sejm przyjmuje ustawę, która wprowadza art. 117(1) §1. kodeksu cywilnego, zgodnie z którym, wyłącznie w przypadku roszczenia przedsiębiorcy wobec konsumenta, sąd może nie uwzględnić przedawnienia takiego roszczenia. W drugą stronę, gdy to konsument ma roszczenie do przedsiębiorcy to nie działa i roszczenie konsumenta, jako przedawnione, nie korzysta z ochrony. Ustawodawca, troszcząc się o najsłabszych, uprzywilejowuje profesjonalnego, lepiej poinformowanego i mającego silniejszą pozycję negocjacyjną przedsiębiorcę kosztem konsumenta, nie zapewniając nawet równowagi uprawnień stron…
Jak się troszczy władza sądownicza:
To pokazuje omawiany wyrok, niby korzystnie, niby w duchu orzecznictwa TSUE, ale jednak „Nie ma powodu, żeby rozstrzygając o sporze nie uwzględnić także słusznych racji banku – kredytodawcy”. Tymczasem zgodnie z orzecznictwem TSUE (np. z 26 marca 2019 r. C-70/17 i C-179/17) „Gdyby bowiem sąd krajowy mógł zmieniać treść nieuczciwych warunków zawartych w takich umowach, to takie uprawnienie mogłoby zagrażać realizacji długoterminowego celu ustanowionego w art. 7 dyrektywy 93/13. Uprawnienie to przyczyniłoby się bowiem do wyeliminowania zniechęcającego skutku wywieranego na przedsiębiorców poprzez zwykły brak stosowania takich nieuczciwych warunków wobec konsumentów, ponieważ nadal byliby oni zachęcani do stosowania rzeczonych warunków, wiedząc, że nawet gdyby miały one być unieważnione, to jednak umowa mogłaby zostać uzupełniona w niezbędnym zakresie przez sąd krajowy, tak aby zagwarantować w ten sposób interes rzeczonych przedsiębiorców”.
Sąd, sądem, ale sprawiedliwość musi być po konsumentów stronie...