Niewątpliwie służy Jarosławowi Kaczyńskiemu, który ma pewność, że nikt go o nic trudnego nie zapyta, zbuduje swoją narrację bez zawirowań, a i tak wszyscy ją podadzą, bo jest najważniejszą osobą w państwie. Jeżeli istnieje niebezpieczeństwo, że media tę narrację pominą lub wraże zignorują to wystarczy, że coś podkręci, użyje ostrego sformułowania i efekt ma gwarantowany. Taki gracz jak on nie przyjmuje zaproszeń do mediów przeciwnych, bo nic nie zyskuje, może tylko stracić. Ma wyrobione nazwisko, jest graczem na scenie politycznej, co mu jakiś tam dziennikarz będzie podskakiwał. Tacy gracze wykorzystają każdego, wycisną jak cytrynę. Również media. Pogardliwe podejście, owszem. Ale ja je rozumiem. Mało tego podobnie próbował zrobić Lech Wałęsa z Rolling Stones. Chciał wykorzystać wielki zespół do swojej gry. Ale okazało się, że Rolling Stones nie chce śpiewać w żadnej rozgrywce partyjnej, Jagger wymiksował się z tego tak, że wolne brawa na stojąco. Rzucił coś tak wieloznacznego, i odbił piłeczkę „sami sobie rozstrzygnijcie co to ja miałem na myśli”. Tak posługują się takimi mechanizmami wielcy gracze, z nazwiskami.
Za to zupełnie nie rozumiem polityków z niższej półki, którzy ślepo próbują naśladować swoich bossów. Czy to Jarosława Kaczyńskiego, czy to kiedyś Donalda Tuska. Chcą chodzić tylko do swoich, do dziennikarzy, którzy ich na pewno nie rozjadą walcem, a często nawet pomogą. Nie rozumieją, że nie o to chodzi, a tych zawodników, którzy rozumieją zasady tej gry jest niewielu. Dlatego wciąż widzimy tych samych zawodników w mediach. Cała reszta, albo się boi, albo co jeszcze gorzej o nich świadczy uważa, że to im służy.
Co taki mniej znany polityk zyskuje na pójściu do mediów „swoich”. Nic. Jak był nikim, tak dalej jest nikim i nikim pozostanie. Bo na pytania np. Pani Holeckiej i jej podobnych to małpa mogłaby odpowiadać wystarczyłoby ją nauczyć przytakiwania, ona już wszystko załatwi samym pytaniem. Takie „wywiady” nie zostaną zapamiętane w żaden sposób chyba, że jako memy. A jednak niektórzy politycy tak pojmują bycie politykiem i rolę mediów. W ten sposób nie uczą się niczego, nie pokazują niczego i nie budują swojej pozycji. Po prostu.
Jedynie podejmując wyzwanie spotkania się z kimś, kto będzie wykonywał swoja robotę dziennikarską taki polityk może coś zyskać. Spotkanie z dziennikarzem, który ma pozycję i nie będzie robił „łaski” jest w stanie wzmocnić polityka i jego pozycję. Pójść do kogoś takiego i nie kucnąć, no to jest coś. Jeżeli z takiego spotkania polityk wyjdzie niepoobijany za bardzo to tylko wtedy rośnie. Takie spotkania jak te Jarosława Kaczyńskiego z mediami dla całej reszty polityków to są puste przebiegi, bo tylko w ogniu hartuje się stal. Jeżeli pójdzie raz, drugi, trzeci i za każdym razem manto, no to sorry stary zmień robotę.
Dziś politycy podzielili sobie media na swoje i wraże, do jednych chodzimy, do innych nie zupełnie nie rozumiejąc roli mediów i tego, że dziennikarz nie musi być wrogiem, a wręcz może się okazać bardzo użyteczną dźwignią polityczną, tylko pytanie czy taki polityk jest w stanie to zrozumieć, wykorzystać, użyć i czy sprosta takiemu wyzwaniu.
Skutek tego, że tak łatwiej, bezpieczniej, a i tak cała reszta zależy od partii. Więc nie musi.
W sumie dobrze. Jeszcze program nosiłyby jakieś znamiona intelektu i byłby jakiś sens to oglądać.
W ogóle nie wiem czy budowanie swojej pozyci nie byłoby zbyt wywrotowe. Jeszcze komuś by to się nie spodobało :)
Fakt miejsca na listach dostaje się za BMW ;-)