Aktywność polityków u władzy przebiega teraz dwufazowo. Z jednej strony koncentrują się na coraz węższej grupie odbiorców, ponieważ ich obóz jako całość nie gwarantuje już osobistego sukcesu. Z tego wynika zaostrzenie retoryki kadr niższego szczebla w hierarchii, starających się przypodobać twardemu elektoratowi, który zapewnia im przetrwanie. Na wyższych szczeblach trwa natomiast subtelniejsze przesuwanie akcentów ku środkowi. Z drugiej strony zachodzi konieczność zabezpieczenia się na wypadek czarnego scenariusza, co objawia się głównie w obfitym czerpaniu ze źródła środków publicznych. Zza tej pazerności na pieniądze, która tak mocno zbulwersowała opinię publiczną (skądinąd najzupełniej słusznie), wyziera obawa przed możliwością utraty dostępu do tych środków w niedalekiej przyszłości. Wierzcie mi Państwo, że polityk nie wziąłby nieprzyzwoicie wysokiej premii – a w najgorszym razie wziął, ale zwrócił ją natychmiast, gdy sprawa nabrała rozgłosu – mając pewność co do następnej kadencji rządów swej partii. Takiej pewności w szeregach Zjednoczonej Prawicy nie ma, stąd kalkulacja, że lepiej gotówkę zatrzymać, nawet kosztem poważnych strat wizerunkowych.
Nie wdając się w ocenę innych, zapewne ważniejszych, aspektów rządzenia trzeba przyznać, że Donald Tusk okazał się być skuteczniejszym od Jarosława Kaczyńskiego pod względem utrzymywania spójności i wysokiego morale w swej formacji politycznej. Zaznaczam, że moja ocena dotyczy jedynie okresu sprawowania władzy w Polsce, bowiem zasług prezesa PiS nie sposób oczywiście umniejszyć, gdy chodzi o trwanie w niezniszczalnej opozycji. O ile jednak nie wyobrażam sobie, aby Tusk zdołał przetrwać w roli przywódcy środowiska liberalnego przez 8 lat mniejszości parlamentarnej, to Kaczyński zaskakująco słabo wypada (po raz drugi) jako lider większości. Właśnie obserwujemy jak próby skupienia przezeń władzy politycznej w jednych rękach skutkują efektem dokładnie odwrotnym od zamierzonego, czyli nieskoordynowanymi działaniami coraz bardziej niezależnych ośrodków: prezydenckiego, smoleńskiego, frakcji Ziobry, frakcji Gowina. Sytuację komplikuje dodatkowo niezbyt jasno określona pozycja premiera Morawieckiego – nie bardzo wiadomo, w jakim stopniu jest uzależniony od partyjnej centrali, a w jakim prowadzi własną politykę.
Po zwycięstwie wyborczym w 2007 roku Donald Tusk miał tylko jednego poważnego konkurenta w swoim środowisku i prędko zepchnął go na margines. Dla reszty zaplecza był i nadal jest symbolem koniunktury politycznej. W świadomości polityków i działaczy obozu liberalnego zakorzenił się jako wyłączny gwarant sukcesu, w czym jeszcze utwierdziły ich poczynania następców. Wyjazd do Brukseli w 2014 roku nastąpił w idealnym momencie z punktu widzenia jego osobistej kariery, ponieważ nie jest winą Ewy Kopacz, ani Grzegorza Schetyny późniejsze zwycięstwo i hegemonia PiS. Fakt, że Tusk uniknął jakichkolwiek związków z najgorszym okresem w historii Platformy, który musiał nastąpić bez względu na to, kto by pełnił wówczas rolę kierowniczą, świadczy o jego wyjątkowej przebiegłości politycznej. Z kolei Jarosław Kaczyński jest graczem innego, można rzec bardziej odpowiedzialnego, typu. On również stanowił dotąd gwarant bezpieczeństwa dla swego środowiska, lecz przede wszystkim w sferze materialnej, a nieco mniej w symbolicznej. Jeśli obóz konserwatywny urósł do obecnej potęgi, to głównie dzięki żelaznej konsekwencji prezesa, który nie poddał się w najtrudniejszych chwilach. Kaczyński w przeciwieństwie do Tuska co rusz zmagał się z próbami podważenia jego przywództwa. Tym bardziej zaskakujące jest dla mnie, że gdy już osiągnął to wielkie zwycięstwo, to dobrowolnie zrzekł się odpowiedzialności za władzę.
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że popełnił błąd podejmując taką decyzję. Bez osobowego spoiwa jednego, niekwestionowanego i aktywnego lidera sukces wyborczy obozu zjednoczonej prawicy rozmieniają bowiem na drobne jej pomniejsi prominenci. Tymczasem młodszy o 8 lat przeciwnik, nieformalny lider opozycji „na uchodźstwie” sposobi się do triumfalnego powrotu. Wybory samorządowe zweryfikują celowość kierowania „dobrą zmianą” przez Kaczyńskiego z kuluarów. Z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, że PiS osiągnie w nich wynik znacznie poniżej oczekiwań i łudząco korzystnych sondaży. Czy to skłoni prezesa do pełnego zaangażowania się w rywalizację? Czy znajdzie w sobie siłę, żeby zapobiec procesom rozłamowym we własnym środowisku? Jeśli nie – obóz liberalny stanie przed dużą szansą na detronizację obecnie rządzących. Czasy gigantów politycznych wcale nie minęły; mamy do czynienia z ich renesansem, a wręcz kulminacją. Dlatego bez charyzmatycznej, mocarnej postaci po jednej ze stron druga będzie w głębokiej defensywie. Platforma bez Tuska raczej nie sprosta PiS-owi, ale zarazem zdemobilizowany, wypalony PiS także bardzo ryzykuje przegraną. I niekoniecznie musi przegrać z Platformą, gdyż bez Kaczyńskiego na czele zmierza prostą drogą do przegranej z samym sobą.