Polska jest krajem "zbiurokratyzowanym". Nas, ta nadmierna biurokracja, będzie kosztowała 181 644 zł. Dzisiaj dostaliśmy ostateczną odpowiedź z ministerstwa. Nie ma litości. Drobne odstępstwo na początku roku, skutkuje utratą subwencji za cały rok. Urzędnicy ministerialni zasłaniają się nieludzkimi przepisami.
W 2013 roku przy przyjmowaniu dzieci do szkół stworzyliśmy klasy integracyjne w podstawówce i gimnazjum, mimo tego, że część rodziców dzieci niepełnosprawnych na dzień 1 września nie zdążyła dostarczyć zaświadczeń o niepełnosprawności. Uzupełnili je po miesiącu. Dyrektorzy, jak co roku, te dzieci uwzględnili w arkuszach organizacyjnych szkół. Subwencja oświatowa została naliczona i wydana. Jednak podczas kontroli wypatrzono, że zaświadczenia rodzice dostarczyli z kilkutygodniowym opóźnieniem. Miasto musi zwrócić blisko 200 tysięcy złotych za cały rok.
Po kilkukrotnych odwołaniach do ministerstwa (i do logiki), przyszła ostateczna decyzja. Mimo tego, że pieniądze zostały wydane na utworzenie i funkcjonowanie klas integracyjnych z uwzględnieniem dzieci niepełnosprawnych, dotację trzeba zwrócić.
Rodzi się pytanie? Czy warto w imię logiki (cały rok dzieci uczyły się w klasach integracyjnych) i dobra naszych mieszkańców (dzieci niepełnosprawnych i ich rodziców) iść na kompromisy i ponosić urzędnicze ryzyko?
Ja odpowiedź znam, choć różni się ona od stanowiska ministerialnych urzędników.
Ja nadal będę ryzykował, kiedy trzeba będzie pomóc. To mój wybór.
Jednak warto też próbować zrozumieć urzędnika, który czasami będzie się bał podjąć ryzykowną decyzję, która będzie na rękę petentowi, ale będzie rodziła ewentualne konsekwencje dla urzędnika "naginającego" przepisy na korzyść tegoż petenta.