Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

SLD wolno więcej.

"Trybuna" 1 - 2 lipca 2006. Leszek Miller

"SLD mniej wolno, bo po szkarlatynie, ciężkiej chorobie, jaką była PRL, obowiązuje kwarantanna" napisała Ewa Milewicz w 2000 roku. Formacja, której mniej wolno, zyskiwała właśnie w oczach opinii publicznej i zapowiadało się na jej wyborcze zwycięstwo. Na horyzoncie jawił się rząd SLD, a tego już było za wiele dla publicystów "Gazety Wyborczej". Przy czym nie chodziło tylko o udział we władzy. "SLD mniej wolno, także jako opozycji" podkreślała Milewicz. Przesłanie było jasne. Obojętnie co robicie wolno wam mniej. Żyjemy w demokracji, wszyscy mają równe prawa, ale niektórzy są bardziej, a inni mniej równi.

Dzisiaj, po wielu doświadczeniach III RP i pierwszych efektach budowy państwa Kaczyńskich powinnością ludzi lewicy jest powiedzieć: SLD wolno więcej. Wolno więcej, bo nigdy nie zagrażaliśmy porządkowi konstytucyjnemu i wartościom demokratycznym. Nie groziliśmy sędziom Trybunału Konstytucyjnego i sądów powszechnych ograniczeniem ich niezawisłości. Nie montowaliśmy prowokacji oskarżając naszych konkurentów politycznych o szpiegostwo. Nie tworzyliśmy tajnych komórek do śledzenia przeciwników politycznych i nie stosowaliśmy metod, które prawicę zawiodły do "szafy Lesiaka", Nie graliśmy teczkami w prezydenckich kampaniach wyborczych, ani fałszywymi świadkami. Nie ukręcaliśmy łba żadnej sprawie, która dotyczyła kogokolwiek z nas i z pokorą przyjmowaliśmy wszystkie werdykty wymiaru sprawiedliwości. Nasi ministrowie nie ginęli w mafijnych porachunkach, a skazani prawomocnymi wyrokami nie uczestniczyli w naszych rządach. Osoby ścigane przez prokuratorów nie kierowały państwowymi spółkami, a naziści nie byli w zarządzie telewizji publicznej. Polacy nie obawiali się, że dążymy do rządów silnej ręki, kontrolowania opozycji, tłamszenia swobód obywatelskich i wprowadzenia cenzury obyczajowej. O nas nie pisano, że naigrywamy się lub poddajemy w wątpliwość prawa człowieka. Nigdy nie twierdziliśmy, że idea społeczeństwa obywatelskiego została wymyślona po to, aby osłabić państwo i nie kwestionowaliśmy sensu służby cywilnej. Polska pod naszymi rządami nie była przedstawiana jako "Hiszpania późnego Franco" i nie mówiono, że zmierza w stronę "gdzie na rękach obywateli zatrzaskują się kajdanki". Nie budowaliśmy władzy na uprzedzeniach i podejrzliwości, ani na zapowiedziach, że kogoś weźmiemy w kamasze. Nie byliśmy potępiani przez międzynarodowe gremia za rasizm, antysemityzm i ksenofobię.
Kiedy rządziliśmy wprowadziliśmy Polskę do Unii Europejskiej i zapewniliśmy jej silną pozycje międzynarodową. Potrafiliśmy osiągnąć wysoki wzrost gospodarczy i spadek bezrobocia. Zmniejszenie dysproporcji w położeniu obywateli i nowe miejsca pracy. Wzrost bezpieczeństwa i pokój społeczny. Wprowadziliśmy dożywianie dzieci w szkołach i gwarantowaliśmy bezpłatne podręczniki. Ratowaliśmy całe branże i setki zakładów pracy. Obniżaliśmy podatki, wspieraliśmy przedsiębiorczość i zwiększaliśmy swobodę gospodarczą. Nie baliśmy się bolesnych decyzji w finansach publicznych, kiedy służyły one Polsce. Kończąc etap rządzenia zostawialiśmy nasz kraj w lepszym stanie niż go zastaliśmy. Dla prawicy stawało się jasne, że z SLD nie można wygrać w uczciwy sposób.
                                      Czas prowokacji
Prowokacja przeciwko Józefowi Oleksemu miała utrzymać przy władzy Lecha Wałęsę. W ocenie zauszników ówczesnego prezydenta to premier Oleksy, a nie Aleksander Kwaśniewski był największym zagrożeniem dla głowy państwa. Spodziewano się, że popularny Oleksy wystartuje i starannie przygotowano się na ten moment. Zainwestowano tak dużo, że kiedy start Oleksego stanął pod znakiem zapytania dyskretnie wspierano jego kandydaturę. W kameralnych rozmowach z ludźmi lewicy, także ze mną nakłaniano do wysunięcia Oleksego, podkreślano jego przymioty i obiecywano uczciwą kampanię. Jak się okazało robiono to tylko po to, aby w decydującym momencie oskarżyć kandydata SLD o szpiegostwo i zmusić do rezygnacji z udziału w prezydenckim wyścigu. Droga do reelekcji Lecha Wałęsy byłaby otwarta. Nawet wtedy, kiedy Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory nie zarzucono szatańskiego pomysłu. Zakładano, że szok wywołany oskarżeniem Oleksego uniemożliwi Kwaśniewskiemu złożenie prezydenckiej przysięgi. Liczono na unieważnienie werdyktu wyborców. Mobilizowano opinię publiczną i otoczenie międzynarodowe. Gwiazdy mediów prześcigały się w podłości zapisując czarną kartę w historii polskiego dziennikarstwa.
Siedem lat później lewica odniosła swoje największe zwycięstwo. Macherom różnej maści nie udało się zatrzymać SLD. Prawica przełykała ogromne upokorzenie, ale dyszała rządzą zemsty. Jan Rokita określił punkt zwroty, w którym nadzieje prawicy na zdobycie władzy stały się realne. "Przełomowym symbolem tej nadziei stała się komisja ds. Rywina" napisał w "Gazecie Wyborczej" niedoszły premier z Krakowa. Podobną opinię wyraził Jarosław Kaczyński mówiąc w sejmowym wystąpieniu, że na skutek pracy komisji śledczych zrodziła się dynamika polityczna stwarzająca zapotrzebowanie na "inną Polskę." Obydwaj mają rację. Ta możliwość została z całą bezczelnością i tupetem wykorzystana.
Trafnie zdiagnozował tę sytuację Marek Przygodzki w przemilczanej z oczywistych powodów książce "Na tropach kłamstwa". "Obecny kryzys polityczny - napisał autor - zaczął się z chwilą wybuchu afery Rywina. Od jej "odpalenia" zaczęły narastać zjawiska zagrażające naszej demokracji. Ona zapoczątkowała totalne zatrucie umysłów fałszem i pesymizmem. Jestem przekonany, że ta afera była fragmentem wielkiej, politycznej manipulacji (...) Wszyscy wierzą w łapówkarskie apetyty prominentów lewicowego rządu. Nie dostrzegam podstaw do takiej wiary. Uważam, że wokół tej sprawy został wykreowany stan zbiorowej sugestii, który umożliwił dokonanie swoistego zamachu stanu".
                                  Czas skomlenia
Opinię Marka Przygodzkiego potwierdzają wyniki badań społecznych. Wystarczy sięgnąć do komunikatów CBOS. W kwietniu 2004 roku, w przededniu zmiany gabinetu aż dwie trzecie (66%) Polaków uznawało, że najważniejszą przyczyną spadku społecznego poparcia dla ówczesnego rządu i SLD były różnego rodzaju rzekome i prawdziwe afery dotyczące zarówno lokalnych, jak i najbardziej znanych polityków. Sprawa Rywina wymieniana była w tym kontekście na pierwszym miejscu. Znacznie mniej, bo tylko 28% badanych za główny powód spadku zaufania uznało brak realizacji przedwyborczych obietnic. Ówczesne kierownictwo SLD nie przyjęło jednak tych faktów do wiadomości. Wolało bić się w piersi za niezrealizowanie programu wyborczego. Nic dobrego nie zrobiliśmy, ale się poprawimy - brzmiał codzienny komunikat do wyborców. Szerszy elektorat to zignorował. No bo po co popierać formację nieudaczników? Po co wybierać ludzi, którzy uważają, że nie mają żadnych sukcesów? Dlaczego głosować na partię, która skomle i błaga o litość?. Komu potrzebne jest stronnictwo, które nie potrafi wyrwać się z atmosfery klęski i zamroczenia? Po co być blisko ludzi, którzy mówią językiem swoich przeciwników i przy byle okazji wymachują białą flagą?
Zamroczenie jest na tyle silne, że nawet zesłane przez los argumenty pozostają w próżni. Profesorowie: Janusz Czapiński i Tomasz Panek w swoim raporcie o kondycji społecznej Polaków anno domini 2005 stwierdzają, że jakość życia obywateli RP jest dziś lepsza niż kiedykolwiek od początku transformacji. Dysproporcje w poziomie życia ludzi w ostatnich kilku latach nie tylko się nie zwiększyły, ale ulegają zmniejszeniu. Więcej gospodarstw domowych wychodzi z niedostatku niż weń wpada. Ubogich prędzej ubywa niż przybywa. Szybko poprawia się sytuacja na wsi. Wśród badanych czterech tysiącach gospodarstw domowych było zaledwie około 8 proc., w których dzieci po ukończeniu szkoły średniej nie kontynuowały nauki.
                                    Koniec zamroczenia?
Jako pierwszy i jak dotąd jedyny przyznał się do zamroczenia Jerzy Urban. Ten sam, który przodował w awangardzie wilków żądnych krwi SLD. Już po wyborach dowiedział się, że w latach rządów sojuszu we wszystkich dziedzinach życia nastąpił widoczny postęp. Po niewczasie dotarło do niego, że współtworzył nieprawdziwy obraz rzeczywistości. "Czuję się uczestnikiem tej ciemnoty i ogłupienia" - napisał w "Nie" 20 października 2005 roku. W tym przypadku miał rację, ale cóż z tego, że teraz przyznaje, że dał się nabrać.
Dla Sojuszu nic nie jest jeszcze za późno. Ważniejsze od kolejnego komunikatu, kto z kim się spotkał i co z tego nie wyniknie jest budowanie znaków identyfikacyjnych wśród których obrona własnych rządów jako czasu dobrego dla Polski będą miały kapitalne znaczenie. PiS podjął znojny wysiłek przykrojenia obywateli do wyobrażeń braci Kaczyńskich, a więc podziału na dobrych i złych Polaków według ich poglądów i przekonań. Do narzucania jednym przez drugich sposobu życia czy światopoglądu. SLD musi podjąć rzuconą rękawicę, ale nie może tego uczynić skutecznie bez wewnętrznej pewności, że dobrze służył Polsce. Jeśli chce się kogoś przekonać trzeba być samemu przekonanym. Tylko wtedy można zatrzymać prawicę i nie dopuścić do praktyk, które zaprzepaszczą sukcesy i ból polskiej transformacji.

Data:
Kategoria: Polska

Leszek Miller

Leszek Miller - https://www.mpolska24.pl/blog/leszek-miller

Leszek Cezary Miller polski polityk.
W latach 1989–1990 członek Biura Politycznego KC PZPR, w okresie 1993–1996 minister pracy i polityki socjalnej, w 1996 minister-szef Urzędu Rady Ministrów, w 1997 minister spraw wewnętrznych i administracji, w okresie 1997–1999 przewodniczący SdRP, w latach 1999–2004 i od 2011 przewodniczący SLD, od 2001 do 2004 premier, w latach 2008–2010 przewodniczący Polskiej Lewicy. Poseł na Sejm I, II, III, IV i VII kadencji.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.