Dziś kolejna scena, w której ukazuje się dziwne oblicze Jezusa. Wraz z innymi ludźmi, którzy poczuwali się do swojej grzeszności, staje przed Janem i prosi o chrzest. Wiemy, że On grzechu nie popełnił. Czyżby w takim razie jakaś zagrywka z Jego strony? Czyn z cyklu pobożna scenka dla naiwnego ludu? Jakieś aktorstwo? Nie. Jezus nie jest oszustem. On przyjmując człowieczeństwo, przyjmuje wszystko. I choć nie zgrzeszył, to jednak przyjmuje także nasz grzech. Po to by pokazać nam po raz wtóry to, jak bardzo Bóg stał się – Bogiem z nami. Bogiem całym dla człowieka.
Kiedy Jezus przyjął chrzest, otwarło się niebo i usłyszał głos: Ty jesteś mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. Warto, przy tym zdaniu, zatrzymać się przy ważnej sprawie w naszym życiu. Nad słowami wypowiadanymi nad innymi osobami. Tu, Ojciec mówi nad swoim Synem słowa, które są dla Niego wielkim umocnieniem. Kto z nas nie lubi słyszeć takich słów, lub przynajmniej nie ma takiego pragnienia? I właśnie! Zastanówmy się dziś, jak to jest z tym naszym mówieniem nad innymi? Chyba mało zwracamy uwagę na to, co i jak mówimy do innych. Owszem, troszczymy się o kulturę języka, gorszymy się gdy ktoś używa tak zwanych wulgaryzmów. A jednak równolegle potrafimy komuś bardzo dosolić. Umiemy w ładnych słowach (właśnie, żeby nie używać tzw. niekulturalnego języka) zabić kogoś psychicznie, duchowo. Przykład? Jak łatwo przychodzi nam powiedzieć komuś: jesteś do niczego, nic już w twoim życiu nie będzie dobre. Rodzice do dzieci, dzieci do swoich rówieśników. I znów nie idzie o to, by nagle się do wszystkich uśmiechać i wszystkim prawić komplementy, ale idzie o moją postawę wobec drugiego. Czy jestem w stanie nastawiać się życzliwie do innych. Do swojej Mamy, Taty, Siostry, Brata, przyjaciela, kolegi. Co więcej, do siebie samego. Czy jestem w stanie nad sobą wypowiadać dobre słowa?
Dziś Pan mówi do ciebie i do mnie: Ja, Pan, powołałem Cię słusznie, ująłem Cię za rękę i ukształtowałem, ustanowiłem Cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów, abyś otworzył oczy niewidomym, ażebyś z zamknięcia wypuścił jeńców, z więzienia tych, co mieszkają w ciemności. Tak, do nas; byśmy poszli i byli przymierzem dla swoich bliskich, sąsiadów. Być przymierzem dla nich to znaczy otwierać im oczy, podawać rękę, uwalniać. Jak? Ano właśnie tak, jak o tym była mowa wcześniej. Dobrym klimatem wobec drugich. Nie sztucznym uśmiechem, ale postawą mojego serca, że ja chcę dla drugiego dobra, dlatego mu błogosławię, dobrze-życzę, nie przeklinam. Pan nas wybrał, byśmy szli i uwalniali. Bądźmy dla drugiego jak Ojciec, który pochyla się dziś nad Jezusem i mówi: Tyś jest mój Syn UMIŁOWANY. Uwalniajmy innych z ich ciemności i smutku. Uwalniajmy innych z ich ślepoty na piękno i głuchoty na drugiego.
I nie bójmy się tej roboty, bo to nie z nas jest ta moc przeogromna, ale z Boga, który nas powołuje. Tak, Ewangelia, a szczególnie jej zastosowanie, to są proste, codzienne sprawy.