Świadomość takiej sytuacji miał zarówno ZNP, jak i wszyscy racjonalnie myślący ludzie. Musieli znać ją samorządowcy, którzy szkoły utrzymują. Liczba dzieci w wieku szkolnym systematycznie spadała. Mimo spadku liczby dzieci w klasach – w kolejnych latach ilość nauczycieli w Polsce rosła.
Oskarżycielom PiS-owskiej reformy edukacji pozwalam sobie przypomnieć pewne dane z 2012 roku. Reformy nie było, a problem ze zwolnieniami był. „Pustoszejące szkoły w starszych dzielnicach to problem większości miast. Podstawówka nr 27 im. Dzieci Zjednoczonej Europy w gdańskich Srebrnikach powinna uczyć 400 osób, a chodzi do niej tylko 150. „ - Klasy są nieliczne, ale poziom w takich szkołach jest niski - oceniają urzędnicy oświatowi. W odpowiedzi od nauczycieli słyszą, że to ''trudne dzielnice''. To sytuacja z Gdańska, ale wszędzie w Polsce występowały podobne zjawiska.
Niezbędnym (racjonalny rachunek potrzeb) zwolnieniom skutecznie zapobiegły protesty ZNP. Namnożenie szkól prywatnych i społecznych z kolei wytworzyło sztuczną potrzebę wzrostu zatrudnienia.
Oto dane z roku 2014: „W latach 2000-2013 liczba uczniów w polskich szkołach zmniejszyła się z 7,1 mln do 5,1 mln, czyli o 28 proc. (w szkołach prowadzonych przez samorządy spadek ten wynosi ponad 30 proc.). W tym czasie liczba nauczycieli zwiększyła się o 8 proc.! W świetle tych faktów biadolenie nauczycielskich związkowców o pogromie nauczycieli czynionym przez samorządy jest absolutnie nieuzasadnione. Samorządy zareagowały, bowiem na nadejście niżu demograficznego likwidując część szkół, ale paradoksalnie zrobiły także, co mogły, byleby nie zwalniać nauczycieli (czy dlatego, że wśród radnych zdecydowanie najliczniejszą grupą są właśnie nauczyciele?!). Z jednej strony można byłoby się cieszyć, bo być może przełożyło się to na poprawę jakości kształcenia (zakładając, że rzeczywiście mniejsza liczba uczniów w klasie pozwala na to aby się nimi lepiej zająć i zindywidualizować nauczanie). Jednak na dłuższą metę taka polityka nie będzie możliwa wobec nadchodzących kolejnych fal niżu, które w najbliższych latach najboleśniej uderzą w szkolnictwo gimnazjalne i ponadgimnazjalne.
A teraz dane z 2014 roku. :Liczba nauczycieli uczniów w latach 2000 – 2014:
Rok szkolny |
Liczba nauczycieli |
Liczba uczniów |
2000/2001 |
611 tys. |
7 062 700 |
2006/2007 |
649 745 |
6 232 320 |
2007/2008 |
650 009 |
bd. |
2008/2009 |
656 659 |
5,87 mln |
2009/2010 |
659 413 |
bd. |
2010/2011 |
665 073 |
5 571 576 |
2011/2012 |
668 611 |
5 384 843 |
2012/2013 |
662 241 |
5 335 153 |
2013/2014 |
662 420 |
5 138 219 |
Dysproporcja między spadkiem liczby nauczycieli a spadkiem liczby uczniów wynika częściowo z sytuacji osadniczej. Mamy jeden z najwyższych w Europie wskaźników ludności zamieszkałej na terenach wiejskich (blisko 40 proc.). Na wsi szkoły podstawowe są zdecydowanie mniejsze, część z nich to szkoły prowadzące jedną klasę na każdym poziomie. W polskich szkołach klasy są niewielkie, a o obsadzie kadrowej szkoły decyduje przede wszystkich liczba klas, a nie liczba uczniów.
Według danych OECD, Polska ma najniższy współczynnik liczby uczniów przypadających na jednego nauczyciela na poziomie szkoły podstawowej wśród wszystkich krajów członkowskich. Wynosi on nieco powyżej 10 uczniów na nauczyciela prowadzącego zajęcia dydaktyczne (średnia OECD - 16,4). Aby liczba uczniów przypadających na nauczyciela osiągnęła przeciętną dla krajów OECD to, dla zachowania obecnego poziomu zatrudnienia nauczycieli, trzeba by objąć obowiązkiem szkolnym już 5-letnie dzieci.”.
W świetle tych danych, larum podnoszone zarówno przez ZNP jak i (przede wszystkim) przez opozycje na czele z politykami PO jest oparte na kłamliwych zarzutach.
Pensum nauczycieli w Polsce nie odbiega zanadto od pensum nauczycieli europejskich. Wakacje –w zasadzie są na zbliżonym poziomie. W Polsce dodatkowym atutem jest możliwość brania urlopu zdrowotnego na rok, co trzy lata. I to wyróżnia Polskę na tle innych krajów. Odbiega także moment przyjścia na emeryturę – w Polsce na emeryturę może przejść nauczyciel w wieku 55 lat, a pozostałych krajach od 60 do 65. Liczba uczniów przypadająca na 1 nauczyciela jest jedną z mniejszych w Europie. Tyle, ze oprócz ekstra dodatków, nasi nauczyciele zarabiają o wiele mniej od swoich europejskich kolegów.
Reforma może się komuś nie podobać, ale opieranie się na kłamliwych zarzutach to zwykłe świństwo robione społeczeństwu. W tym uczniom, na których podobno komuś zależy. Nie można wykluczyć potrzeby ewentualnych korekt, które przy każdej reformie mogą okazać się konieczne. Kłamcom nie uwierzy nikt.
http://wyborcza.pl/1,76842,10513612,Niech_panie_nie_robia_ze_mnie_przeciwnika_zmian.html
http://wyborcza.pl/1,76842,13809472,Dunscy_nauczyciele_przegrali.html
http://wyborcza.pl/1,76842,11737429,Gdansk_do_nauczycieli__dluzsza_praca_albo_zwolnienie.html
Trudno się z Panią nie zgodzić w kwestii zatrudnienia, ale przecież, reformy się robi po to aby było lepiej z jakością kształcenia dzieci, a nie po to aby wypełniać określone normy zatrudnienia nauczycieli , a w tym przypadku nie widzę kompletnie żadnych korzyści z reform dla poprawy edukacji naszych dzieci. Cała para idzie w gwizdek, wyrzucone w błoto pieniądze i stracony czas i energia. Te same środki zainwestowane w poprawę jakości kształcenia w oparciu o starą bazę edukacyjną przyniosłyby znacznie większe korzyści. O jakości kształcenia decyduje, czas jaki nauczyciel może poświęcić pojedynczemu uczniowi i jego motywacja do tego aby ten czas rzeczywiście owemu uczniowi poświęcił oraz umiejętności nauczyciela aby ten czas był wykorzystany efektywnie. Istotny jest również nowoczesny program nauczania. Żaden z powyższych czynników nie został przez reformę poprawiony.
Pozdrawiam Mergiel
w pełni się zgadzam!