Choć „Kosova”, jak po albańsku określają własne państwo Kosowarzy, liczy zaledwie 1,7 miliona mieszkańców (według oficjalnych statystyk, bo w gruncie rzeczy mniej), jest istotnym elementem bałkańskiej układanki. Nie tylko w wymiarze samych Bałkanów. Także szerzej: międzynarodowej rozgrywki między USA i Europą a Rosją o wpływy w tym regionie.
Ewidentna rosyjska ofensywa, w sposób spektakularny widoczna w Macedonii i Czarnogórze, zmierzająca do rozhuśtania opinii publicznej w tych krajach i odsunięcia od władzy prozachodnich ugrupowań, jest również zauważalna, choć na pewno jednak mniej widoczna w państwie powstałym w zasadzie wyłącznie dzięki naciskowi USA, a następnie utrzymanym dzięki amerykańskiemu, ale także, w jakiejś mierze, unijnemu parasolowi.
Zachód vs. Rosja
Według służb specjalnych wzrastają próby rosyjskiej infiltracji Kosowa. Bynajmniej nie chodzi tylko o mniejszość serbską posiadającą zagwarantowane 8,5% miejsc w parlamencie. Przyjeżdżające do Kosowa młode kobiety z Rosji, chcące uczyć języka Puszkina i Tołstoja, wcale nie są „filologami”. Żołnierze słowiańskich państw stacjonujących jako swoiste „siły pokojowe” w Kosowie też są pewną pokusą dla moskiewskiej agentury…
Zatem w Kosowie ma miejsce polityczny mecz Zachód versus Rosja. Jednocześnie następują przetasowania w obozie władzy. Jedna z partii koalicji traci część wpływów, inna zyskuje. Z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora nie ma większego znaczenia, czy premierem jest, przy całym szacunku, Isa Mustafa, z którym spotkałem się w Prisztinie, czy też Ramush Haradinaj, przyszły premier, który również był w agendzie moich rozmów w czasie mojego 3,5-dniowego pobytu w tym kraju. Skądinąd z tym kandydatem na nowego premiera związana jest pewna historia. Jego politycznymi „ojcami chrzestnymi” stali się Francuzi, którzy aresztowali go na całe cztery miesiące w miejscowości Colmar — skąd tylko rzut beretem do „mojego” Strasburga. Może to dla Ramusha Haradinaja był „pluszowy krzyż”, ale dla kosowskiej opinii politycznej ten polityk stał się prawdziwym bohaterem narodowym. Zmiana szefa rządu nie oznacza bynajmniej zmiany rządzącego establishmentu; na to specjalnie nikt nie liczył. Prezydent Hashim Thaçi, z którym spotkałem się w Prisztinie, niegdyś student w Szwajcarii i antyserbski partyzant, ma być ojcem chrzestnym specyficznego styku między polityką a biznesem. To, co napisałem, to eufemizm. Powiedzmy wprost, że chodzi o fakt, że mąż rodzonej siostry prezydenta to „numer jeden” mafii w Kosowie. Prezydent tego państwa, delikatnie mówiąc, nie wyrzeka się „wpływu na gospodarkę”. Lepiej go o to nie pytać, zresztą nie chodzi o ping-pong słowny, tylko o fakt, że kosowscy partyzanci, dziś stanowiący elitę władzy, utrzymywali się w różnych okresach w dość różny sposób. Owo „zatrudnienie” nie miało nic, ale to nic wspólnego z misją najsłynniejszej Albanki, świętej Matki Teresy z Kalkuty. Wręcz przeciwnie. Muszę jako wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego być dyplomatą i nie chcę używać dosadnych słów.
Kosowo jest uznawane na arenie międzynarodowej, ale nie przez wszystkich i nie wszędzie. Na przeszło 190 członków ONZ nie uznaje go aż ponad 80. Nie uznaje go również 5 z 28 krajów członkowskich Unii, w tym — co godne podkreślenia — Królestwo Hiszpanii. Madryt nie jest specjalnie zainteresowany Bałkanami, ale chodzi o casus części terytorium jednego państwa, które uzyskało niepodległość wbrew stanowisku Hiszpanii. Hiszpańskie władze mówią: „Kosowo”, ale myślą: „Katalonia”. W kontekście planowanego jesienią referendum niepodległościowego w Barcelonie tym bardziej Hiszpania w najbliższych latach na pewno Prisztiny nie uzna. Również 4 z 28 krajów NATO nie uznają Kosowa.
Kosowo w UE?
Kosowo jest zatem formalnie niepodległe, ale w sensie politycznym to de facto, nazwijmy, protektorat USA. Stacjonują tu amerykańscy żołnierze — choć ich liczba zmniejsza się. Akurat w tych dniach 150 naszych komandosów dowodzonych przez pułkownika Roberta Kruza przejmuje bazę od Jankesów. Jest też 100 polskich policjantów znajdujących się tu od zarania niepodległości tego najmniejszego państwa na Bałkanach. Nasze jednostki policyjne dowodzone przez podinspektora Michała Kocota są cenione przez władze UE, które przedłużają im mandat (na razie do 2018 roku z możliwością prolongaty). Budzą też respekt, ale nie niechęć tutejszej ludności. Wynika to z faktu, że w największej demonstracji, gdy Kosowo „wychodziło na niepodległość”, rumuńscy policjanci zabili dwoje starszych Kosowarów, zginął policjant ukraiński, a nasi, wykonując swoje zadania, nie ponieśli poważniejszych strat własnych ani też nie odpowiadają za śmierć cywilów.
Kosowskie wybory nic nie zmienią w stosunku Kosowa do Europy i Ameryki, ale też Albanii. Kosowo oficjalnie chce być członkiem UE, choć ze względu na problemy wewnętrzne, także gigantyczną korupcję, to melodia dalekiej przyszłości. Ich sąsiad, patron i Macierz, jak uważa wielu Kosowarów — Albania — wręcz przeciwnie, jest według nieoficjalnych ratingów przygotowanych przez brukselskie „Politico” w pierwszej dwójce bałkańskich państw, jeśli chodzi o kolejkę do UE. Ma wejść po Czarnogórze w perspektywie drugiej połowy czy końca następnej dekady (2026 – 2028).
„Wielka Albania”
Skądinąd poczucie identyfikacji z Albanią wśród mieszkańców Kosowa jest niebywałe. Nie chodzi tu tylko o jedność języka (albański w Tiranie i Prisztinie jest w zasadzie identyczny i różnić się ma w minimalnym stopniu, na przykład… przy toastach), ale też przemożne poczucie wspólnoty historycznej i, jednak, politycznej. To dość niesamowite, ale Kosowarzy nie są wcale zakochani we własnej niebiesko-żółtej fladze, wywieszają natomiast powszechnie, i to zarówno prywatnie, jak i jako instytucje państwowe (np. szkoły), flagi albańskie: dwugłowy czarny orzeł na czerwonym tle. W tych warunkach trudno nie wracać myślą, że idea „wielkiej Albanii” może stać się pewną rzeczywistością polityczną. Na co dzień Kosowarzy bardzo często jeżdżą do Albanii do rodziny czy do pracy, identyfikują się z sukcesami albańskiej reprezentacji piłkarskiej, która zrobiła furorę na Euro 2016. To jednak inna sytuacja niż w przypadku Rumunii i Mołdawii — a te przykłady czasem są porównywane. Kiszyniów znacznie bardziej niż Prisztina utrzymuje pozycję na arenie międzynarodowej i tamtejsze elity w większym stopniu wydają się przywiązane do własnego, odrębnego państwa niż elity kosowskie.
I w Prisztinie, i w Tiranie łatwo dostrzec można pomniki Skanderbega, bohatera narodowego Albańczyków z XV wieku — przywódcy politycznego i wojownika. To łączy. To, co niewątpliwie się zmieniło, to fakt, że Skanderbeg był chrześcijaninem, a dziś prawie 90% ludności Kosowa to muzułmanie. Chrześcijaninem jest mniej więcej co dziewiąty obywatel Kosowa, a katolikiem co czterdziesty, mimo że unijny deptak w stolicy kraju, gdzie raz na parę lat odbywają się przedwyborcze wiece, a codziennie wieczorem spacerują paropokoleniowe rodziny i młodzież, nosi imię katolickiej świętej Matki Teresy… À propos młodzieży na tym deptaku: młodzi Kosowianie do 21. roku życia stanowią około połowy populacji państwa!
Islamska radykalizacja
Zaryzykuję tezę, że jednocześnie możemy w Kosowie zaobserwować dwa procesy: albanizację Kosowa i jego islamizację. Procentowo sporo młodych Kosowarów w porównaniu z krajami Europy Zachodniej pojechało walczyć w szeregach Państwa Islamskiego. Cały czas trwa cicha rywalizacja między Turcją i Arabią Saudyjską o to, kto więcej meczetów ufunduje w Kosowie. Rijad zdaje się mieć większe możliwości finansowe, jest większym „workiem bez dna”, ale z kolei Ankara ma tu własną mniejszość, liczne pamiątki historyczne, jak choćby te związane z Muratem Paszą. Turecka polityka historyczna w Kosowie zasługuje na uwagę — ale ma też silny religijny aspekt. Oba kraje zapraszają również młodych Kosowian na bezpłatne studia koraniczne. Absolwenci takich uczelni wracają do Kosowa i w przyszłości sprawią, że tamtejszy islam będzie coraz mniej „soft”.
Po drugim pobycie w Kosowie — pierwszy raz byłem tu przed dekadą — mogę powiedzieć, iż Kosowo jako część „wielkiej Albanii” nie jest scenariuszem political fiction. Tak samo jak dalsza postępująca radykalizacja muzułmanów w tym małym, wciąż jeszcze prowadzonym przez USA i UE za rękę, kraju.