Pierwsza tura wyborów we Francji już prawie za dwa miesiące (23.04.17) i nadal niewiele wiadomo, zwłaszcza, że prowadząca w sondażach Marine Le Pen tak na prawdę nie rozpoczęła jeszcze kampanii, a już dziś jej poparcie oscyluje wokół 25-30%. I choć sondażownie nie wróżą jej w drugiej turze (07.05.17) zwycięstwa, to jednak na razie jest to wróżenie z fusów.
Na gruzowisku lewicy nie widać jak dotąd żadnego silnego kandydata. Rywalizujący tu Benoit Hamon i Jean-Lucu Melenchon nie mogą liczyć na nie wiele więcej niż 10% każdy. Otwiera to drogę dla tzw. "kandydata niezależnego", a w gruncie rzeczy bankiera z lewicowym rodowodem - Emmanuela Macrona. który obecnie kreowany jest na lidera wyścigu z poparciem ponad 20%. Podobna perspektywa - jak przed lewicą - rysuje się teraz przed centroprawicą, której kandydat Francois Fillon w ocenie, aż 70% Francuzów powinien się wycofać wobec zarzutów o nepotyzm. A tym czasem prawicowa Marine Le Pen na szczycie sondaży z ponad 25% poparcia.
We Francji - podobnie jak w USA - zaczyna sie więc mówić o zaangażowaniu Rosji w wybory, któa chce przechylić szlę zwycięsta na rzecz kandydatki prawicy. W USA - jak już wiemy - taka retoiryka na nic się zdała. Czy we Francji ten "straszak" bedzi działał? Jakoś trudno w to uwierzyć, skoro liberalna lewica decyduje się na wariant z "kandydatem niezależnym"...