Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

USA za kulisami

W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej zakończyła się najdroższa i najostrzejsza kampania w dziejach USA, a zatem demokratycznego świata. Oczywiście możemy wyliczać na pęczki kraje, gdzie podczas kampanii przed wyborami parlamentarnymi czy prezydenckimi dochodziło do zamachów i ginęły dziesiątki ludzi. Tyle, ale państwa takie trudno uznać za demokratyczne.

Orkiestra medialna grała na jedną nutę. Hillary Diane Rodham Clinton miała być mesjaszem Demokratów, który przeprowadzi amerykańskie elity (i przy okazji naród) przez Morze Czerwone populizmu, seksizmu, rasizmu, etc. Donalda Trumpa. Tyle , że mesjasz Hillary zatonęła w trakcie.

Szok wielu ludzi w Stanach, Europie, Polsce wynikał z tego, że kupili globalną medialną narrację, że na pewno wygra była Sekretarz Stanu w pierwszym gabinecie Baracka Husseina Obamy. Nic dziwnego, gdy chłonęło się amerykańskie media. Tuż przed klęską Clinton „Newsweek” (oczywiście ten wydawany w USA) z datą... 11 listopada 2016 ogłaszał światu: „Prezydencka kampania Donalda Trumpa zmierza ku czemuś, co wydaje się być katastroficzną porażką, politycy obu partii parskają śmiechem, że kariery doradców i strategów Trumpa legły w gruzach.”

Od Trumana i Dewey’a do Busha jr. i Gore’a

Oczywiście za „Wielką Wodą” zdarzały się już wyniki, które kompletnie zaskoczyły amerykańskie media. W 1948 roku poważny dziennik „Chicago Tribune” ogłosił zwycięzcą wyborów prezydenckich nie tego, który wygrał czyli Demokratę Harry'ego Trumana, ale tego, który przegrał Republikanina Thomasa Dewey'a. Minęło pół wieku i amerykańskie telewizje pokazały, że żyją w wirtualu, gdy zupełnie bezkrytycznie przed ósmą wieczorem czasu wschodniego ogłosiły, powołując się na exit polls (informacje zebrane od ludzi po wyjściu z lokali wyborczych), że kandydat Demokratów Al Gore (wiceprezydent za Billa Clintona) wygrał na Florydzie, a więc w całym kraju. Tyle, że o 02:30 w nocy, po policzeniu 65% głosów odszczekały wiktorię Gore'a, ogłaszając zwycięstwo George'a W. Busha. To nie był jeszcze koniec farsy. Po dwóch kolejnych godzinach, o 04:30 nad ranem, zaprzestano trąbić o zwycięstwie Busha, ponieważ według wyliczeń amerykańskiej agencji Associated Press wyniki na Florydzie były zbyt zbliżone, aby je ogłosić przesądzając triumf jednego kandydata. Pod wpływem telewizji właśnie Al Gore najpierw w nocy pogratulował Bushowi, a następnie rakiem wycofał się z gratulacji. Cała ta sytuacja, wraz z niezbyt sprawnie działającymi maszynami liczącymi głosy spowodowała, że Floryda, a szerzej USA, stały się pośmiewiskiem dla całego świata. W szyderstwach oczywiście przodowały rosyjskie media.

30 milionów USD za... brak wpadki

Ale po 15 latach Amerykanie potrafili z tego globalnego obciachu wyciągnąć wnioski. Za kwotę 30 milionów dolarów i dzięki pracy wykonanej przez sześć tysięcy statystyków, analityków, reporterów i ankieterów pytających wyborców po ich wyjściu z lokalu na kogo głosowali, stworzono maszynerię, która oparła się o najbardziej skomplikowany w historii wyborów model statystyczny. Od szóstej rano pierwsze tysiąc ankieterów indagowało wyborców w 933 miastach i miasteczkach różnych stanów. Przepytano 100 tysięcy (sic!) wyborców. Rezultaty połączono z wynikami 16 tysięcy telefonicznych wywiadów. Dodatkowo jeszcze Associated Press rozmieścił 4000 korespondentów w lokalach wyborczych w każdym z 50 stanów. Kompilacją wyników zajmowała się Edison Research, której wiceprezesem jest Amerykanin polskiego pochodzenia Joe Lensky. Tym razem uniknięto skandalu z 2000 roku, gdy wpadki zaliczyły nie tylko lewicowo-liberalne CNN, ABC, NBC, CBS, ale też prawicowa Fox News. Skądinąd nowe konsorcjum medialne utworzone przez tych pięć telewizji wraz ze wspomnianą już agencją AP National Election Poll, aby uniemożliwić przeciek danych przed godzinami największej oglądalności w dniu wyborów, utworzyło strefę kwarantanny, czyli dwa specjalne pomieszczenia w Waszyngtonie i w Nowym Jorku, gdzie nie wolno było używać telefonów, komputerów, Ipadów, smartfonów i jakiejkolwiek technologii. Piszę o tej technicznej stronie ogłoszenia wyników wyborów w Ameryce (która była przyczyną chaosu na Florydzie AD 2000), bo to także tłumaczy nieprawdopodobną dramaturgię wtorkowej nocy z 8 na 9 listopada. Wtedy telewizje przezornie, w obawie przed falstartem, nie podawały przedwcześnie ostatecznych symulowanych wyników, choć coraz bardziej ściągnięte twarze amerykańskich dyplomatów na evencie zorganizowanym przez ambasadę USA w hotelu Westin w Warszawie wskazywały, że dzieje się coś dziwnego. To dlatego wielu ludzi na świecie kładło się spać z poczuciem, że oczywiście wygrała Clinton, by rano z przerażeniem albo radością, dowiedzieć się, że zwycięzcą jest 70-letni miliarder.

Skądinąd podawane co chwilę cząstkowe wyniki w różnych stanach w oglądanej przez mnie CNN, zliczanie ich i pokazywanie przewagi raz Clinton, raz Trumpa na Florydzie było o pierwszej, drugiej czy trzeciej w nocy czasu polskiego bardziej fascynujące niż ostatnie minuty dogrywki meczu koszykówki.

Kto w gabinecie Trumpa?

Ale to już historia. Warto znać te kulisy, bo może do obecnego poziomu amerykańskiej perfekcji w relacjonowaniu przeliczania głosów dojdziemy kiedyś i w Polsce. Teraz jednak liczy się amerykańska teraźniejszość wychylona w najbliższą przyszłość. Spekulacje odnośnie gabinetu Donalda Trumpa są doprawdy fascynujące. Kto zastąpi Toma Vilsacka na stanowisku sekretarza (amerykański odpowiednik europejskiego ministra) rolnictwa? Gubernator z Kansas Sam Brownback? Ten sam, który w 2012 i 2013 obniżył podatki od dochodów w swoim stanie, aby w ten sposób ożywić lokalną gospodarkę? Czy może szef Narodowej Rady Spółdzielni Rolniczych Chuck Conner (nie mylić z Chuckiem Connerem III, szefem Partii Demokratycznej w Maryland)? A może były gubernator Nebraski (to jeden z dwóch stanów USA, gdzie dzieli się stołki elektorów proporcjonalnie do ilości głosów, a więc nie obowiązuje zasada, że „zwycięzca bierze wszystko”) Dave Heineman? A może były gubernator stanu Georgia Sonny Perdue? A może odpowiedzialny za rolnictwo w stanie Teksas Sid Miller?

Albo kto będzie następcą spotkanej przez mnie dopiero co w Kijowie sekretarz handlu Penny Pritzker, której korzenie sięgają kiedyś tam właśnie mieszkającej żydowskiej rodziny? Były gubernator Arkansas Mike Huckabee? Biznesmen i inwestor Wilbur Ross, który ma ego chyba niewiele mniejsze niż Trump, skoro w nazwie własnej firmy umieścił swoje nazwisko? A może Lew Eisenberg odpowiedzialny za zbieranie kampanijnych funduszy w Republican National Committee? A może były senator stanu Georgia David Perdue (zbieżność nazwisk z gubernatorem Perdue nieprzypadkowa mieli wspólnych dziadków)?

Session czy Cotton? Giuliani czy Bolton?

Nie ukrywajmy jednak, że przy całym szacunku dla amerykańskiego handlu oraz rolnictwa (GMO !) bardziej nas Polaków interesuje, kto będzie sekretarzem (ministrem) obrony USA? [tekst powstał miesiąc przed ogłoszeniem tego faktu – dop. R.Cz.] Kto będzie zarządzał resortem, który liczy 25 tysięcy pracowników (sic!) i ma pod sobą prawie 2 miliony żołnierzy i rezerwistów? Kto zawiadywać będzie ministerstwem, które pochłania jedną szóstą (!) federalnego budżetu? Czy następcą Ashtona B.Cartera będzie jeden z najbliższych współpracowników Trumpa od początku jego prezydenckiej kampanii, gdy miliarderowi dawano 1% szans na wygraną, senator z Alabamy Jeff Session (poznałem go w Kongresie w 2015 roku)? A może senator z Arkansas Tom Cotton, dzielny weteran z Iraku i Afganistanu, który w wieku 39 lat został najmłodszym członkiem senatu ? A może były senator z Missouri Jim Talent? Albo kongresmen z Kalifornii Duncan D. Hunter? A może konserwatywny jastrząb ustępująca senator New Hampshire Kelly Ayotte, jedna z prawdopodobnie tylko paru kobiet w gabinecie Trumpa? A może słynny szef wywiadu wojskowego generał Michael Flynn oskarżany czasem o … zbyt prorosyjskie poglądy i występowanie w Russia Today? Czy doświadczony ekspert i doradca w zakresie bezpieczeństwa międzynarodowego Stephen Hadley?

A teraz cała plejada kandydatów na szefa MSZ, jakbyśmy to powiedzieli w Europie, czyli sekretarza stanu (no, akurat w Watykanie to... odpowiednik premiera). Listę otwiera ktoś za którego mocno trzymam kciuki (cóż, prywata!) czyli znajomy z konferencji w Waszyngtonie, Paryżu i Berlinie oraz eventów Partii Republikańskiej Rudolph W. Giuliani, niegdyś burmistrz Nowego Yorku oraz były (o czym się w ogóle nie pamięta) zastępca Prokuratora Generalnego USA. Następcą dzielnego kombatanta z Wietnamu, a dziś nieszczęsnego polityka Johna F. Kerry może też być inny znajomy z kilku konferencji na dwóch kontynentach John Bolton, były ambasador USA przy ONZ. Jeden i drugi będą mieli opozycję ze strony ważnych Republikanów w Kongresie, jak choćby wpływowy członek komisji spraw zagranicznych Senatu, uwodzący republikańską młodzież, chodzący w dżinsach i koszuli bez krawata, senator z Kentucky Rand Paul. A może też „czarny koń z Tennessee” czyli senator z tego stanu i szef senackiej komisji spraw zagranicznych Bob Corker?

Ciekawe, ze Giuliani przymierzany jest także do funkcji Prokuratora Generalnego, choć w wywiadzie dla „Wall Street Journal” powiedział, że nie chce nim być. W kontekście tego stanowiska wymieniany jest też Jeff Session, jednocześnie „numer jeden” w rankingach kandydatów na Sekretarza Obrony.

Kulisy powstawania gabinetu 45. prezydenta USA są pasjonujące. Jednak dziś na sto procent można powiedzieć dwie rzeczy: 1) będzie nim kierował Donald J. Trump, 2) jego większość stanowić będą politycy dojrzali albo bardzo dojrzali. I dobrze, bo to może nieco uspokoi światową histerię odnośnie „niedoświadczonego” i „nieprzewidywalnego” nowego lokatora Białego Domu.

* Tekst ukazał się wNowym Państwie” (01.12.2016)

Data:
Kategoria: Polska
Tagi: #trump #usa

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki - https://www.mpolska24.pl/blog/ryszard-czarnecki

polski polityk, historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister – członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.