Przyznam się Państwu, że z roku na rok coraz trudniej przychodzi mi odnosić się do kwestii patriotyzmu i polskości, szczególnie w okolicznościach, które tak jak listopadowe Święto Niepodległości nie pozwalają pozostać obojętnym. Tym co mnie zniechęca w głównej mierze jest ryzyko mimowolnego zaangażowania się znów w jałowy spór polityczny, od którego bezpieczniej i zdrowiej zachować dystans. Dlatego w niniejszym tekście postaram się przedstawić własne przemyślenia krótko i możliwie obiektywnie, aczkolwiek już na wstępie nie obejdzie się bez kilku gorzkich słów wobec przedstawiciela jednego z wiodących nurtów, chociaż gwoli prawdy – na sprawiedliwą krytykę zasługują wszystkie środowiska.

Zacznijmy jednak właśnie od prezydenta Dudy, który wygłosił w dniu wczorajszym orędzie do narodu, w patetycznym stylu apelując o jedność w obliczu wspólnej sprawy, którą ma być dobro Rzeczypospolitej. Jeszcze do niedawna gotów byłbym przyklasnąć tego rodzaju przesłaniu. Pozbawiony kontekstu dotychczasowej praktyki sprawowania urzędu przez głowę państwa postulat w teorii wydaje się być przecież całkiem słuszny. Na pozór wszyscy pragniemy dobra ojczyzny, natomiast niezgoda wynika tylko z odmienności przekonań co do sposobu realizacji tego celu. Ale czy tak jest w istocie? Wystarczy zagłębić się w szczegóły, aby dojść do wniosku, że tak jak nie istnieje bezwzględna definicja dobra, tak nie ma możliwości pogodzenia marzeń konserwatywnych patriotów o Polsce z wyobrażeniem kraju obiecanego postępowych liberałów.

Mało tego, z gruntu fałszywe jest niestety również przekonanie o pozytywnych intencjach ogółu Polaków. Według ostatniego badania CBOS-u ponad 80 proc. społeczeństwa uważa siebie za patriotów, co już wskazuje na pokaźną grupę osób, która nawet w sferze deklaratywnej nie identyfikuje się z polskim państwem. A i wśród przeważającej większości tożsamość narodowa opiera się na całej gamie różnych definicji, przy czym najczęściej sprowadza do kibicowania polskim sportowcom podczas zawodów międzynarodowych lub chwilowej mody na odzież patriotyczną. Gotowych do najwyższego poświęcenia (życia) w kryzysowej sytuacji jest relatywnie niewielu, jeśli porównać z liczebnością manifestujących polskość poprzez płacenie podatków, sprzątanie nieczystości po zwierzaku czy preferowanie rodzimych produktów podczas zakupów.

Pomiędzy bielą i czerwienią polskiego sztandaru mieści się zatem cała paleta odcieni obu barw, a prezydent Duda jest cyniczny lub naiwny w swoim staraniu, żeby scalić je w jeden kolor. Polska była jest i będzie podzielona, dopóki Polacy dysponują boskim prawem do indywidualnych poglądów. Można nad tym ubolewać, można podejmować wysiłek na rzecz zmiany status quo, jednak tego typu aktywność w moim przekonaniu nie ma wiele wspólnego z wartością, którą szermujemy na lewo i prawo.

Z mojego punktu widzenia być patriotą oznacza bowiem zaakceptować Polskę bezwarunkowo, wraz z całym bagażem doświadczeń i zasobów ludzkich. Nie muszę afirmować ani Marszu Niepodległości ani pochodu zorganizowanego przez KOD. Mogę zaciekle walczyć z pisowską polityką historyczną lub besztać Tuska za hasło „polskość to nienormalność”, wstydzić się polskiego pochodzenia albo być z niego dumnym, ale bez względu na okoliczności i prywatne zapatrywania przyjmuję, że Polska nie jest tylko fragmentem, który mi się podoba. Stanowi całość, która wraz ze wszystkimi atutami i wadami jest godna mojej aprobaty.

Bycie wolnym Polakiem nie zmusza do rezygnacji z czegokolwiek, nie wiąże się z żadnymi wyrzeczeniami. Jest za to świadomością, że państwo moje to byt, do którego mogę oczywiście rościć sobie wyłączne prawa, lecz nigdy ich nie uzyskam. Na tym polega jego niepodległość.