Mamy za sobą rok prezydentury Andrzeja Dudy. W sumie najlepszym podsumowaniem są słowa samego lokatora pałacu na Krakowskim Przedmieściu, że prezydentury nie ocenia się po roku. Skoro tak mówi, to nie bardzo jest się czym pochwalić i mamy tu do czynienia z samokrytyką. Bo prezydenturę każdą ocenia się codziennie.
Pierwszym mocnym akordem pełnienia funkcji przez obecnego prezydenta było ułaskawienia Mariusza Kamińskiego po to, by ten mógł zostać ministrem w rządzie Beaty Szydło. Przypomnijmy, że Kamiński został skazany i był w trakcie apelacji. Powstał w ten sposób podwójny precedens – jedno to ułaskawienie skazanego nieprawomocnie, który nie wykorzystał jeszcze do końca swojego prawa do obrony. Drugie – to uczynienie tego bez żadnego zawoalowania, w interesie partyjnym wprost, z uzasadnieniem, że skoro M. Kamiński jest „nasz”, to znaczy że jest niewinny.
Prezydent Duda zerwał, z wynikającym z konstytucyjnego usytuowania urzędu, paradygmatem bezstronności i działania ponad siłami politycznymi. Nie wdając się w szczerość i autentyczność postaw jego poprzedników na tym stanowisku – jest pierwszym, który nie udaje, że jest kimś więcej niż delegowanym przez partię „na odcinek”. Zawiódł tych, którzy oczekiwali od niego poszukiwania kompromisu w sprawie trybunału konstytucyjnego. Wszelkie jego działania w tej sprawie – nieprzyjęcie ślubowania od wybranych w ubiegłej kadencji sejmu sędziów, błyskawiczne ślubowanie sędziów wybranych przez obecną większość – w konflikcie tym jednoznacznie służył swojej partii, nie zdobywając się na choćby próbę mediacji czy aktywności innej niż wykonywanie woli partii.
Podobnie jest z ustawami – zapowiedź z kampanii wyborczej o tym, że nie będzie „notariuszem” rządzących brzmi po roku bardziej niż komicznie. Odkąd rządzi pisowska większość prezydent podpisuje wszystko, co przychodzi z sejmu o dowolnej porze dnia i nocy. Jest nie tylko notariuszem, ale – co chyba niespotykane w tym zawodzie – pełni całodobowy dyżur notarialny, dostosowując się do obecnego trybu posiedzeń parlamentu.
Zapowiadana aktywność w polityce międzynarodowej sprowadza się do dosyć częstych wizyt zagranicznych, co do których trudno dziś określić czy mają jakiś większy sens i czy przyniosą jakiekolwiek efekty. W kluczowych sprawach dla Polski – relacji z UE czy polityki wschodniej ze szczególnym uwzględnieniem kwestii Ukrainy – obecny prezydent stara się być mało obecny, pozostawiając je rządowi.
Poza tą nieskrywaną partyjnością i niesamodzielnością trudno dziś dostrzec inny chrakterystyczny rys tej prezydentury. Nie spełniły się nadzieje startu kadencji, że funkcja zbuduje polityka – Andrzej Duda w pałacu prezydenckim pozostał sobą – działaczem partyjnym średniego szczebla podporządkowanym prezesowi partii zawsze w takim stopniu, w jakim partia i prezes od niego oczekują.
Prezydent Duda spełnia oczekiwania partii i jej twardego elektoratu. Poniekąd spełnia także moje, przecież nie spodziewałem się niczego innego.
Zapomniał pan tylko napisać, który z poprzednich prezydentów spełniał pańskie oczekiwania.
Chyba jednak zgodzi się pan, że jakiś postęp jest. No bo chyba jest dużo lepiej jeżeli ośrodek decyzyjny jest w Polsce, na Żoliborzu, niż - jak w przypadku poprzedniego prezydenta - w Berlinie i w Brukseli?