Nasi oponenci to biedni ludzie, którzy mają tak rozwiniętą amnezję, że nie pamiętają, co prawili – z takim samym żarem w oczach, jak teraz – wcześniej. A niegdyś mówili rzeczy całkowicie sprzeczne z tym, co głoszą teraz. Weźmy przykład pierwszy z tego stromego brzegu. Oto przez lata słyszeliśmy od środowisk liberalno-lewicowych, że należy rozdrapywać naszą narodową przeszłość i poruszać tematy dla Polaków niewygodne. Nawet jeśli mielibyśmy odkryć prawdy przykre dla naszej narodowej pamięci. Nawet jeślibyśmy w ten sposób pokazali nasz kraj w niekorzystnym świetle. Tak właśnie uzasadniano całą kampanię na temat Jedwabnego i kłamliwą, niezgodną z faktami historycznymi, książkę Jana Tomasza Grossa (socjologa wszak, nie historyka!).
Nagle: fikołek. Przy „sprawie Wałęsy” nie wolno już szukając podłości w narodowej historii, eksponować jej i w niej się z lubością przyglądać. Teraz narracja jest całkowicie odwrotna. Teraz nie należy obalać pomników. Teraz nie należy pławić się w ciemnych sprawkach. Ba, teraz nawet ucierpi na tym wizerunek Polski w świecie. Tak to nagle, ni stad ni zowąd, zaczęło być strasznie ważne!!!
Kiedyś towarzysz Kiszczak Czesław (szef MSW za czasów m.in. morderstw na księżach: Popiełuszce, Zychu, Suchowolcu i około stu innych Polakach, którzy zginęli w wojnie jaruzelsko-polskiej) był „człowiekiem honoru”. Tak określił go Adam Michnik. Taka była zatem obowiązująca narracja dekady lat 90. i później w nowym tysiącleciu. A teraz nagle „człowiek honoru” przeistoczył się w odrażającego komunistę dysponującego ubeckimi fałszywkami, który zza grobu jeszcze ściga bohaterów „Solidarności”. Ciekawa ta droga od komunistycznego aparatczyka do szanowanego polityka, ojca-założyciela III RP i znów z powrotem do czerwonej gadziny. Trzeba uważać, żeby nadążyć.
To samo dotyczy współtowarzysza Kiszczaka z Magdalenki - Lecha Wałęsy. W roku 1990 można było o nim przeczytać: „idea Solidarności wkroczyła w fazę agonii. Za tę agonię odpowiedzialny jest Lech Wałęsa”. Ale ten sam autor pisał o tymże samym Wałęsie 18 lat później: „Lech wierzył, że wszystkich potrafi wykiwać, także oficerów SB, którym coś tam podpisał. I nie mylił się”. Autorem obu stwierdzeń jest Adam Michnik. Dla niego Wałęsa był fatalny w roku 1990: „Wałęsa jest nieprzewidywalny, Wałęsa jest nieodpowiedzialny. Jest też niereformowalny i jest niekompetentny (…) Wałęsa nie potrafi uczyć się na własnych błędach, bowiem, wedle swego głębokiego przekonania, żadnych błędów nie popełnia”. Ale Michnik AD 1990 to skrajny oponent Michnika AD 2014: „Lechu, Polska zawsze będzie Ci pamiętać, że zastałeś ją drewnianą, zostawiłeś murowaną”. Tak, to wszystko pisał ten sam człowiek o innym tym samym człowieku. Tyle że „mądrość etapu” była dla środowisk liberalno-lewicowych inna wtedy – a zupełnie inna jest dziś.
Ale gdyby nagle stał się cud: Wałęsa posypuje głowę popiołem, mówi jak było, bije się w w piersi, aż dudni, a na dodatek ujawnia kulisy tajnych negocjacji z Kiszczakiem i Michnikiem w Magdalenkowej willi, to wówczas znów byłby czas, aby wręcz przekleić wypowiedzi tegoż Adama Michnika z 1990 roku: „Wałęsa wykazał wielki talent w zacieraniu śladów (sic! – dop. R.Cz.) i wywoływaniu napięć międzyludzkich (…) Z symbolu polskiej demokracji stał się jej groteskową karykaturą”...
Pisałem już nieraz o podwójnych standardach przeciwników idei silnego polskiego państwa, przeciwników PiS. Może jednak jest czas nie owijać w bawełnę i wprost powiedzieć, że owe „double standards” są dziełem towarzyszy hipokrytów. A towarzysze hipokryci mają w tej huśtawce opinii swój – nie tylko towarzyski – interes.
Czyż nie, towarzysze hipokryci?
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (09.03.2016)