Zapewne
dodatkowe informacje (zapowiedziane przez Cezarego Gmyza) w filmie z Magdalenki
dadzą szansę na lepsze zrozumienie tego, co i dlaczego się tak działo przy
Okrągłym Stole.
Mnie jednak niepokoi od lat co innego. To relacje samego Lecha Wałęsy z
pamiętnych wydarzeń Grudnia 1970 roku. Czyli daty, od której wg własnych
relacji – stał się trybunem stoczniowców.
Lech Wałęsa relacjonował: „ „Ludzie podzielili się na dwie grupy. Jedna
grupa poszła na Świerczewskiego, na Komendę, druga zaś -- w stronę, gdzie stało
około 40-tu milicjantów cofających się. Tam kiedyś, troszeczkę dalej, jak Dom
Meblowy, były czerwoniaki. Widzę, że ci milicjanci mają ochotę z nami zacząć,
ale chyba się wahają i dlatego cofają się. Wyprzedziłem łudził mówię do tych
milicjantów: panowie, przed chwilą była akcja przed stocznią. Tam milicjanci
dostali po łbach - dostaniecie, i wy. Wycofajcie się! Jak nas nie przepuścicie,
potłuczemy i was. Posłuchali mnie i powoli się wycofali.
Teraz widzę, że grupa, która poszła
skosem, już dochodzi na wysokość wiaduktu, przez który jadą kolejki. Idzie
milicja i ludzie. Zatem jakieś zmiany, nastawienie pokojowe. Biegnę. Dogoniłem
tę grupę milicjantów. Mówię do nich, żeby się wycofali. Przecież pod stocznią,
przed chwilą było mniej więcej tylu milicjantów i dostali od nas. Po co mają
dostać i oni. Niechaj nas spokojnie przepuszczą. My idziemy po zatrzymanych
robotników ze stoczni... Odbierzemy swoich ludzi, bez walki. Po co mamy się bić?Oni mnie słuchają, ja im tak
gadam i gadam. Nie zauważyłem jak wszedłem do
Komendy Milicji na Świerczewskiego. Pomyślałem sobie -- skoro tu jestem, to
dowiem się, kto tu dowodzi. Odpowiedziano mi, że na trzecim piętrze jest gabinet
dowodzenia. Mówię, żeby mnie tam zaprowadzono. Wchodzę. Jest jakaś radiostacja,
jest dużo ludzi. Mówię, że przyszliśmy po naszych, tutaj
zatrzymanych. Jeśli zostaną zaraz zwolnieni, to wszystko zakończy się spokojnie,
bo my nie chcemy walki.”
W tym czasie tłum
dotarł już przed
budynek Komendy. Rzucane są kamienie, lecą szyby.Podano mi skądś tubę. Staję w oknie.
Wyrzucam kaski kartę zegarową. Miałem to przy sobie, ponieważ było rano.
Wyrzucając to, chciałem, żeby ludzie rozpoznali, że ja też jestem ze stoczni.
Zawołałem: stójcie! Tam było bardzo dużo moich kumpli. Liczyłem na to, że mnie
poznają. Na moment udało mi się uciszyć ludzi. Powiadam, że milicja się zgadza
wypuścić naszych i nie będzie z nami walczyć.
Ponieważ nie znam zatrzymanych, proszę żeby ktoś do mnie przyszedł i ich
odebrał. Ludzie się uciszyli, ale to trwało bardzo krótko. Cała obsługa
milicyjna podeszła do okien i patrzy. Ale, powtarzam, to trwało bardzo
króciutko. Dowódca prawdopodobnie nie zdążył wydać rozkazu do tyłu. Milicja już
z obu stron naciera na nas, wprost zamyka ten tłum jakby w klamrę. Teraz z
gromady ludzi padają pod moim adresem słowa: zdrajca, świnia. Sądzą, że ich
oszukuję. No i nie trwało to sekundy jak tysiące kamieni poleciało w okna.
Wszyscy milicjanci stojący w oknach byli zaskoczeni. Są wśród nich ranni. Leje się
krew. Ja byłem u góry i dlatego kamienie mnie nie dosięgnęły. Zrozumiałem, że przegrałem akcję.
Teraz trzeba szybko stąd wyjść. Jakież tam było zamieszanie!!! Na podłodze
zbite szyby, kamienie i ranni milicjanci. Zaczyna być groźnie. Muszę stąd
koniecznie wyjść. Zaczynam się dusić, bo w pomieszczeniu eksplodowały petardy czy świece dymne rzucane przez milicjantów w tłum i
odrzucane przez ludzi aż tu do budynku.” I Wałęsa sobie z mocno strzeżonego budynku spokojnie wychodzi i jedzie
do domu na obiad.
Dalej Wałęsa opowiada: „ Gdy zjadłem, wziąłem futrzaną czapkę i
poszedłem z powrotem pod Komendę. Pewno minęła już godzina, jak byłem tu
poprzednio. Milicja wyparła ludzi czy ludzie się rozeszli. Nie wiem. Budynek pali
się...Idę koło "Ruczaju". Przy przystanku z drugiej strony, za mostem
jest sklep samoobsługowy. Patrzę a sklep ten jest rozbity. Wiara je i pije.
Rozumiem, że sytuacja staje się niebezpieczna. Jak teraz ludzie się napiją, to
ktoś z łatwością ich podburzy. Trzeba przeciwdziałać rozbojowi. Zobaczę, co
milicja robi.
Wracam więc na Świerczewskiego, na Komendę i spotykam jakiegoś majora.
Pytam go, kto tu dowodzi, co władza myśli robić. Sklepy są rozbijane, ludzie
pijani. Jak jeszcze więcej się napiją, to będzie tragedia. Odpowiedział mi, że
on nie dużo wie, ale tam jest ktoś, kto może mi powiedzieć. Jakiś cywil. Pytam
tego cywila, co władza zamierza robić? Ludzie troszkę wypiją, nie wszyscy, ale
niektórzy to lubią - to będzie walka. A on odpowiada - no, takt właśnie już
robimy. I pokazuje mi, jak rozdają amunicję, ostrą. Rozdają amunicję, takie pudełka z tektury. Tam są naboje dwadzieścia po
pięć razy cztery. Wołam - co pan robi?! Przecież to jest... Polak do Polaka
będzie strzelał?! A on do mnie szybko - a jakie pan widzi -wyjście? Jakie
wyjście z tego? Odpowiadam mu, że chyba jest -- No, to jakie? Zaczynam szybko myśleć i odpowiadam mu -- trzeba to
ująć w jakieś ramy organizacyjne. Może przejechać jakimś samochodem odkrytym
czy przejść? Niechaj to zrobią stoczniowcy, kumple, starzy ludzie. Niechaj
przemówią do ludzi. Niech się wszyscy zejdą w swoich rejonach, wybiorą jakieś
dowództwo i wtedy z tym dowództwem będzie można rozmawiać. Cywil
słucha i powiada -- to idź pan do remizy! Ja wstrzymuję akcję! I rzeczywiście
wstrzymuje akcję. Idę ze Świerczewskiego w stronę stoczni. Spotykam kumpla. Gdy
mnie zobaczył -- ucieka. Ucieka odę mnie! Już drugi kumpel ucieka. Jeden przy
szpitalu. Pytam go, co się dzieje? Słyszę, że ktoś puścił wiadomość, że
zginąłem, że zostałem zabity gdy wychodziłem z Komendy. Proponuję mu
zorganizowanie samochodu, zrobienie czegoś. Szybko objedziemy, pozbieramy
swoich ludzi. A on do mnie cynicznie -- idź sobie sam. Czy ty jesteś głupi?
Powiedz o tym któremu, to butelką zafasuje, albo... Nie, nie! Ty się w to nie
mieszaj! Nie poszedł ze mną... Idę dalej sam. Nikt się nie chce zgłosić... Zanim doszedłem do stoczni, to ktoś w Komendzie
pomyślał podobnie jak ja i już przez głośniki ogłoszono, że należy wybierać
przedstawicieli. Na wydziałach stoczni zaczęto organizować
jakieś szybkie zebrania, wybierać delegacje. Tak było w stoczni. W innych
zakładach chyba też... ”.
Jestem gdańszczanką od urodzenia. Mieszkałam
w okolicach opisywanych przez Wałęsę przez 16 lat. Ta relacja jest dla mnie
kompletnie niewiarygodna ponieważ:
1. Idąc od budynku KWPZPR, żeby
dojść do Komisariatu na Świerczewskiego, idzie się w prawo, w kierunku byłego
budynku Żak, dalej po przejściu wiaduktu i ulicy dochodzi się do budynku
milicji.
2. Grupa, na czele której szedł Wałęsa, poszła około 100 m prosto. Mniej więcej
tyle samo, ile miała grupa idąca wprost do budynku MO.
3. Wałęsa mówi do grupy, która chce podobno starcia, ale się cofa (a wiec
do rozmowy z nimi Wałęsa musi iść dalej prosto, oddalając się od ul. Świerczewskiego),
żeby się...cofnęli.
4. Wałęsa biegnie w kierunku grupy idącej na Komisariat (ma do pokonania
odległość taką samą jak cała grupa, która pierwotnie wyszła spod budynku KW
PZPR(sic!).Rozmawia z milicjantami, wchodzi razem z nimi do budynku milicji.
Prowadzą go na 3 piętro do punktu dowodzenia i tam dają mu tubę, żeby mógł
przemówić do tłumu...
5. Na parterze budynku milicji jest portiernia. Musiał więc Wałęsa zdążyć
udowodnić, że jest kimś na tyle ważnym, żeby móc tam swobodnie wejść. W 1970 r.
nikt nie znał elektryka Wałęsy. Wyjaśnił, kim jest i co może zrobić dla
uspokojenia tłumu. To musi trwać. Nie 5 minut.
6. Wałęsa podobno wyprzedził tak znacznie kolegów z drugiej grupy, że
zdążył być na czele pierwszej pod Domem Meblowym, potem przebiec przed
grupę drugą, pofrunął na 3 piętro i witał drugą grupę z okna milicji.
Byłam w
Gdańsku 14 grudnia. Przez całe popołudnie i wieczór trwały rozruchy. Sama
dostałam pałką. Chociaż nie
miałam kasku stoczniowego na głowie. A tu podobno pojedynczy stoczniowiec, w kasku,
mógł podchodzić do grup milicji i z nimi rozmawiać. Mógł
wejść dwukrotnie swobodnie
do niezwykle mocno strzeżonego budynku milicji. Rozmawiał z dowódcami. Pokazywano mu amunicję,
z której mieli strzelać do protestujących. Drugi
raz wchodzi do „otwartego na oścież dla każdego „budynku milicji, który przed
niespełna godziną był przedmiotem ataku stoczniowców.
Pytanie dlaczego Wałęsa przed podpisaniem lojalki mógł bez problemu wchodzić do
budynku MO pozostało dla mnie niewyjaśnione.
http://wyborcza.pl/1,76842,5340302,Stenogram___Grudzien_1970.html?as=2&ias=2&startsz=x
http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ludzie/artykuly/513466,tw-bolek-tajny-wspolpracownik-dokumenty-prl-sb-sluzba-bezpieczenstwa-walesa-1970-1976.html
http://1maud.salon24.pl/90946,grudzien-1970-z-lotu-ptaka-czyli-oczami-walesy
Po prostu przedstawiła Pani kolejny dowód na to, że Wałęsa to notoryczny donosiciel i kłamca.