Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Czy nowe dokumenty wyjaśnią skąd Wałęsa w MO?

8 lat temu po raz pierwszy publicznie zastanawiałam się jak głęboko i daleko sięgała współpraca Lecha Wałęsy ze służbami komuny. O uwikłaniu we współpracę po wydarzeniach grudnia 1970 wiadomo było od lat. Można było to jakoś wytłumaczyć; młody robotnik, rodzina itp. Gdyby Lech Wałęsa uczciwie rozliczył się publicznie z przeszłością- zapewne nie byłoby dzisiaj sensacji z powodu przekazania (pod przymusem) teczek Bolka przez wdowę po Kiszczaku do IPN. Lech Wałęsa od lat jednak idzie w zaparte. Coś tam podpisał, pieniędzy nigdy nie brał itp. Jego postawa w 1992 roku zaprezentowana w słynnej Nocy czerwcowej świadczyła o głębokim strachu przed ujawnieniem dokumentów bezpieki.

Zapewne dodatkowe informacje (zapowiedziane przez Cezarego Gmyza) w filmie z Magdalenki dadzą szansę na lepsze zrozumienie tego, co i dlaczego się tak działo przy Okrągłym Stole.
Mnie jednak niepokoi od lat co innego. To relacje samego Lecha Wałęsy z pamiętnych wydarzeń Grudnia 1970 roku. Czyli daty, od której wg własnych relacji – stał się trybunem stoczniowców.
Lech Wałęsa relacjonował: „   „Ludzie podzielili się na dwie grupy. Jedna grupa poszła na Świerczewskiego, na Komendę, druga zaś -- w stronę, gdzie stało około 40-tu milicjantów cofających się. Tam kiedyś, troszeczkę dalej, jak Dom Meblowy, były czerwoniaki. Widzę, że ci milicjanci mają ochotę z nami zacząć, ale chyba się wahają i dlatego cofają się. Wyprzedziłem łudził mówię do tych milicjantów: panowie, przed chwilą była akcja przed stocznią. Tam milicjanci dostali po łbach - dostaniecie, i wy. Wycofajcie się! Jak nas nie przepuścicie, potłuczemy i was. Posłuchali mnie i powoli się wycofali.
    Teraz widzę, że grupa, która poszła skosem, już dochodzi na wysokość wiaduktu, przez który jadą kolejki. Idzie milicja i ludzie. Zatem jakieś zmiany, nastawienie pokojowe. Biegnę. Dogoniłem tę grupę milicjantów. Mówię do nich, żeby się wycofali. Przecież pod stocznią, przed chwilą było mniej więcej tylu milicjantów i dostali od nas. Po co mają dostać i oni. Niechaj nas spokojnie przepuszczą. My idziemy po zatrzymanych robotników ze stoczni... Odbierzemy swoich ludzi, bez walki. Po co mamy się  bić?Oni mnie słuchają, ja im tak gadam i gadam. Nie zauważyłem jak wszedłem do Komendy Milicji na Świerczewskiego. Pomyślałem sobie -- skoro tu jestem, to dowiem się, kto tu dowodzi. Odpowiedziano mi, że na trzecim piętrze jest gabinet dowodzenia. Mówię, żeby mnie tam zaprowadzono. Wchodzę. Jest jakaś radiostacja, jest dużo ludzi. Mówię, że przyszliśmy po naszych, tutaj zatrzymanych. Jeśli zostaną zaraz zwolnieni, to wszystko zakończy się spokojnie, bo my nie chcemy walki.”
W tym czasie tłum dotarł już przed budynek Komendy. Rzucane są kamienie, lecą szyby.Podano mi skądś tubę. Staję w oknie. Wyrzucam kaski kartę zegarową. Miałem to przy sobie, ponieważ było rano. Wyrzucając to, chciałem, żeby ludzie rozpoznali, że ja też jestem ze stoczni. Zawołałem: stójcie! Tam było bardzo dużo moich kumpli. Liczyłem na to, że mnie poznają. Na moment udało mi się uciszyć ludzi. Powiadam, że milicja się zgadza wypuścić naszych i nie będzie z nami walczyć.
Ponieważ nie znam zatrzymanych, proszę żeby ktoś do mnie przyszedł i ich odebrał. Ludzie się uciszyli, ale to trwało bardzo krótko. Cała obsługa milicyjna podeszła do okien i patrzy. Ale, powtarzam, to trwało bardzo króciutko. Dowódca prawdopodobnie nie zdążył wydać rozkazu do tyłu. Milicja już z obu stron naciera na nas, wprost zamyka ten tłum jakby w klamrę. Teraz z gromady ludzi padają pod moim adresem słowa: zdrajca, świnia. Sądzą, że ich oszukuję. No i nie trwało to sekundy jak tysiące kamieni poleciało w okna. Wszyscy milicjanci stojący w oknach byli zaskoczeni. Są wśród nich ranni. Leje się krew. Ja byłem u góry i dlatego kamienie mnie nie dosięgnęły. Zrozumiałem, że przegrałem akcję. Teraz trzeba szybko stąd wyjść. Jakież tam było zamieszanie!!! Na podłodze zbite szyby, kamienie i ranni milicjanci. Zaczyna być groźnie. Muszę stąd koniecznie wyjść. Zaczynam się dusić, bo w pomieszczeniu eksplodowały petardy czy świece dymne rzucane przez milicjantów w tłum i odrzucane przez ludzi aż tu do budynku.”
I Wałęsa sobie z mocno strzeżonego budynku spokojnie wychodzi i jedzie do domu na obiad.
Dalej Wałęsa opowiada: „ Gdy zjadłem, wziąłem futrzaną czapkę i poszedłem z powrotem pod Komendę. Pewno minęła już godzina, jak byłem tu poprzednio. Milicja wyparła ludzi czy ludzie się rozeszli. Nie wiem. Budynek pali się...Idę koło "Ruczaju". Przy przystanku z drugiej strony, za mostem jest sklep samoobsługowy. Patrzę a sklep ten jest rozbity. Wiara je i pije. Rozumiem, że sytuacja staje się niebezpieczna. Jak teraz ludzie się napiją, to ktoś z łatwością ich podburzy. Trzeba przeciwdziałać rozbojowi. Zobaczę, co milicja robi.
    
Wracam więc na Świerczewskiego, na Komendę i spotykam jakiegoś majora. Pytam go, kto tu dowodzi, co władza myśli robić. Sklepy są rozbijane, ludzie pijani. Jak jeszcze więcej się napiją, to będzie tragedia. Odpowiedział mi, że on nie dużo wie, ale tam jest ktoś, kto może mi powiedzieć. Jakiś cywil. Pytam tego cywila, co władza zamierza robić? Ludzie troszkę wypiją, nie wszyscy, ale niektórzy to lubią - to będzie walka. A on odpowiada - no, takt właśnie już robimy. I pokazuje mi, jak rozdają amunicję, ostrą. Rozdają amunicję, takie pudełka z tektury. Tam są naboje dwadzieścia po pięć razy cztery. Wołam - co pan robi?! Przecież to jest... Polak do Polaka będzie strzelał?! A on do mnie szybko - a jakie pan widzi -wyjście? Jakie wyjście z tego? Odpowiadam mu, że chyba jest -- No, to jakie? Zaczynam szybko myśleć i odpowiadam mu -- trzeba to ująć w jakieś ramy organizacyjne. Może przejechać jakimś samochodem odkrytym czy przejść? Niechaj to zrobią stoczniowcy, kumple, starzy ludzie. Niechaj przemówią do ludzi. Niech się wszyscy zejdą w swoich rejonach, wybiorą jakieś dowództwo i wtedy z tym dowództwem będzie można rozmawiać. Cywil słucha i powiada -- to idź pan do remizy! Ja wstrzymuję akcję! I rzeczywiście wstrzymuje akcję. Idę ze Świerczewskiego w stronę stoczni. Spotykam kumpla. Gdy mnie zobaczył -- ucieka. Ucieka odę mnie! Już drugi kumpel ucieka. Jeden przy szpitalu. Pytam go, co się dzieje? Słyszę, że ktoś puścił wiadomość, że zginąłem, że zostałem zabity gdy wychodziłem z Komendy. Proponuję mu zorganizowanie samochodu, zrobienie czegoś. Szybko objedziemy, pozbieramy swoich ludzi. A on do mnie cynicznie -- idź sobie sam. Czy ty jesteś głupi? Powiedz o tym któremu, to butelką zafasuje, albo... Nie, nie! Ty się w to nie mieszaj! Nie poszedł ze mną... Idę dalej sam. Nikt się nie chce zgłosić... Zanim doszedłem do stoczni, to ktoś w Komendzie pomyślał podobnie jak ja i już przez głośniki ogłoszono, że należy wybierać przedstawicieli. Na wydziałach stoczni zaczęto organizować jakieś szybkie zebrania, wybierać delegacje. Tak było w stoczni. W innych zakładach chyba też... ”.
   Jestem gdańszczanką od urodzenia. Mieszkałam w okolicach opisywanych przez Wałęsę przez 16 lat. Ta relacja jest dla mnie kompletnie niewiarygodna ponieważ:
 1. Idąc od budynku KWPZPR, żeby dojść do Komisariatu na Świerczewskiego, idzie się w prawo, w kierunku byłego budynku Żak, dalej po przejściu wiaduktu i ulicy dochodzi się do budynku milicji.
2. Grupa, na czele której szedł Wałęsa, poszła około 100 m prosto. Mniej więcej tyle samo, ile miała grupa idąca wprost do budynku MO.
 3. Wałęsa mówi do grupy, która chce podobno starcia, ale się cofa (a wiec do rozmowy z nimi Wałęsa musi iść dalej prosto, oddalając się od ul. Świerczewskiego), żeby się...cofnęli.
4. Wałęsa biegnie w kierunku grupy idącej na Komisariat (ma do pokonania odległość taką samą jak cała grupa, która pierwotnie wyszła spod budynku KW PZPR(sic!).Rozmawia z milicjantami, wchodzi razem z nimi do budynku milicji. Prowadzą go na 3 piętro do punktu dowodzenia i tam dają mu tubę, żeby mógł przemówić do tłumu...
 5. Na parterze budynku milicji jest portiernia. Musiał więc Wałęsa zdążyć udowodnić, że jest kimś na tyle ważnym, żeby móc tam swobodnie wejść. W 1970 r. nikt nie znał elektryka Wałęsy. Wyjaśnił, kim jest i co może zrobić dla uspokojenia tłumu. To musi trwać. Nie 5 minut. 
 6. Wałęsa podobno wyprzedził tak znacznie kolegów z drugiej grupy, że zdążył być na czele pierwszej pod Domem Meblowym, potem przebiec przed grupę drugą, pofrunął na 3 piętro i witał drugą grupę z okna milicji.
       Byłam w Gdańsku 14 grudnia. Przez całe popołudnie i wieczór trwały rozruchy. Sama dostałam pałką.  Chociaż nie miałam kasku stoczniowego na głowie. A tu podobno pojedynczy stoczniowiec, w kasku, mógł podchodzić do grup milicji i z nimi rozmawiać. Mógł wejść dwukrotnie swobodnie do niezwykle mocno strzeżonego budynku milicji. Rozmawiał z  dowódcami. Pokazywano mu amunicję, z której mieli strzelać do protestujących. Drugi raz wchodzi do „otwartego na oścież dla każdego „budynku milicji, który przed niespełna godziną był przedmiotem ataku stoczniowców.  
Pytanie dlaczego Wałęsa przed podpisaniem lojalki mógł bez problemu wchodzić do budynku MO pozostało dla mnie niewyjaśnione.  
http://wyborcza.pl/1,76842,5340302,Stenogram___Grudzien_1970.html?as=2&ias=2&startsz=x
http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ludzie/artykuly/513466,tw-bolek-tajny-wspolpracownik-dokumenty-prl-sb-sluzba-bezpieczenstwa-walesa-1970-1976.html

http://1maud.salon24.pl/90946,grudzien-1970-z-lotu-ptaka-czyli-oczami-walesy

Data:
Kategoria: Polska

Maud Puternicka

1 Maud Puternicka - https://www.mpolska24.pl/blog/1-maud-puternicka

Dawniej rzemieślnik,dyrektor PR w koncernie Unilever, właściciel spółek. Członek wspierający Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010

Komentarze 1 skomentuj »

Po prostu przedstawiła Pani kolejny dowód na to, że Wałęsa to notoryczny donosiciel i kłamca.

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.