Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Dlaczego rynek powinien być wolny?

Polska potrzebuje zmiany nie tylko ludzi u władzy, ale przede wszystkim w sposobie ich myślenia i metodach działania. Gospodarka nie poprawi się od tego, że teraz państwem będą zarządzać „moi”, choćby ci moi byli „najmojsi” i naprawdę uczciwsi od „ichszych”.

Dlaczego rynek powinien być wolny?
x
źródło: www

     Parę lat temu miałem okazję uczestniczyć jako obserwator w spotkaniu pewnego senatora z mieszkańcami. Spotkanie odbywało się w sali domu parafialnego udostępnionej na tę okoliczność. Żeby nie tworzyć niepotrzebnych zadrażnień, celowo nie podam nazwy miejscowości – umówmy się, że było to po prostu w województwie mazowieckim. Ów parlamentarzysta, podający się i uchodzący za bardzo, ale to bardzo prawicowego, w pewnym momencie zaskoczył mnie taką oto konkluzją; „(…) W kwestii wolnego rynku powiedzmy sobie wprost − rynek to przecież jest COŚ, a nie KTOŚ – więc jak COŚ może samo siebie regulować, skoro nawet człowiek niejednokrotnie sam sobie nie jest w stanie pomóc? Nie łudźmy się – dodał − ktoś tym wolnym rynkiem musi pokierować, on nie może być zostawiony tak sam sobie.”

W tym momencie prawicowy pan senator nie był wcale oryginalny w swojej wypowiedzi, bo niemal identyczną usłyszałem już wcześniej z ust wysokiego działacza SLD – tamta jednak aż tak mnie nie zaskoczyła.

Sęk w tym, że „prawicowość” z zasady − z dawna w zachodniej cywilizacji przyjętej – to nie tylko deklarowanie chrześcijańskiego systemu wartości, przywiązanie do tradycji i narodowej historii, ale także dążenie do określonego modelu gospodarki – właśnie z rynkiem opartym na wolności zawierania umów, na swobodzie działania i poszanowaniu własności.

Polska potrzebuje zmiany nie tylko ludzi u władzy, ale przede wszystkim w sposobie ich myślenia i metodach działania. Gospodarka nie poprawi się od tego, że teraz państwem będą zarządzać „moi”, choćby ci moi byli „najmojsi” i naprawdę uczciwsi od „ichszych”.

Rynek z natury jest prywatny i domaga się wolności…

Możemy przy tej okazji przerzucać się definicjami rynku z różnych akademickich podręczników, ale wszystkie je w zasadzie można sprowadzić do jednej najprostszej − jaką podsuwa także samo życie − że rynek to są sprzedający, kupujący i relacje między nimi. Rynek to wymiana między ludźmi (bez nich niemożliwa) – racjonalne i naturalne dążenie obu stron do osiągnięcia korzyści. Czy ten typ, ludzkiego przecież działania, rzeczywiście należy sprowadzać do poziomu martwej materii, przedmiotu, braku świadomości, określając jako COŚ?..

Pogląd z przytoczonych na wstępie wypowiedzi obydwu polityków w wielu środowiskach jest akceptowany. Zwłaszcza spora część starszego pokolenia, głównie z racji funkcjonowania przez większość życia w poprzednim ustroju, jest przyzwyczajona do modelu gospodarki nakazowo-rozdzielczej i ingerencję państwa w rynek przyjmuje za oczywistą, a wręcz konieczną. Jednak model gospodarki − symbolicznie nawiązujący do furmanki wymagającej woźnicy z lejcami, batem i ewentualnie marchewką w dłoniach – przebija także z programów szkolnych i akademickich. Podręczniki od mainstreamowej ekonomii wprost ociekają keynesizmem − nurtem, według którego koniunkturę gospodarczą stymuluje rząd rozporządzeniami, zamówieniami publicznymi oraz tzw. polityką pieniężną, prowadzoną wespół z bankiem centralnym. Dobrobyt ma się zatem brać z dotacji, biurokratycznych procedur i obiegu papierów.

Gdybyśmy chcieli dotrzeć do korzeni wymiany między ludźmi, musielibyśmy sięgnąć bardzo głęboko w historię, do początków wspólnot plemiennych, może głębiej. Ludzie zawsze pragnęli mieć coś osobistego na wyłączność – nie tylko dla wygody, ale także by się wyróżniać, podkreślić swoją ważność, zapewnić sobie większą niezależność w zbiorowości. Trudno sobie wyobrazić własność bez swobody w dysponowaniu nią. Możliwość dobrowolnej wymiany była jedną z form. Za jej naturalnego uczestnika uznawano tego, kto przynosił własne przedmioty i ponosił w związku z nią określone ryzyko prywatnym mieniem. Wymiana, którą z czasem nazwano „rynkiem”, jest tak stara jak ludzkość. Instytucja państwa pojawiła się znacznie później i w zupełnie innym celu. Jej przedstawiciel, ingerując współcześnie w rynek, nie ryzykuje majątkiem osobistym, a jedynie zwiększa ryzyko inwestycyjne innym.

Istnieje wiele cennych publikacji historycznych, pokazujących, że na przestrzeni dziejów te kraje osiągały lepszy postęp cywilizacyjny i ekonomiczny, w których obywatelom pozostawiano możliwie najwięcej swobody działania. Szczególnie polecam dwie książki Jakuba Wozinskiego – „To nie musi być państwowe” oraz „Historia pisana pieniądzem”.

Zabawa w głuchy telefon…

W jaki sposób państwo ingeruje w rynek? Zawsze w osobie jakiegoś urzędnika. Gdyby ów człowiek rzeczywiście dostatecznie znał się na mechanizmach rynkowych, z pewnością rzuciłby posadę administracyjną i ruszył w biznesy zarabiać poważniejsze pieniądze. Jeśli powstrzymuje go przed tym brak pewności co do swojej wiedzy i umiejętności, to tym bardziej − jakim prawem ma on kierować losem przedsiębiorców i konsumentów?

Kiedy robiąc zakupy, stoimy przed półką z towarami, chcemy się spokojnie zastanowić – nie lubimy, gdy ktoś nam przeszkadza – przecież za chwilę mamy wydać swoje pieniądze. Podobnie reagują przedsiębiorcy planujący nowe inwestycje. Ale jakoś z trudem przychodzi nam dostrzec tę analogię w postrzeganiu rynku.

Rynek najlepiej funkcjonuje, gdy między naturalnymi uczestnikami − sprzedającymi i kupującymi − przepływ informacji może odbywać się bezpośrednio. Wtedy każda oferta ma szanse być najlepiej dopasowaną do potrzeb, przy stosunkowo najmniejszych stratach po obu stronach. Państwo wchodząc w rolę regulatora, siłą rzeczy wznosi na rynku różne bariery instytucjonalno-prawne. Uzurpuje sobie tym samym rolę pośrednika we wspomnianym przepływie informacyjnym. Trochę przypomina to zabawę dzieci w głuchy telefon – czym dłuższy łańcuch przekazujących sobie jakąś wiadomość, tym bardziej ulega ona zniekształceniu. W przypadku rynku skutki takich zakłóceń stają się opłakane.

Deficyty i nadwyżki…

Zwolennicy teorii Keynesa twierdzą, że uczestnictwo państwa jest konieczne tam, gdzie sam rynek zawodzi – najczęściej, gdy pojawiają się na nim rozmaite „deficyty” lub „nadwyżki”. Paradoksalnie zapominają, że obie ekstremalne sytuacje są właśnie skutkiem wcześniejszych ingerencji państwa, wchodzącego swymi działaniami pomiędzy kupujących i sprzedających.

Wyobraźmy sobie pewien przykład. Z jakichś powodów – nie ważne jakich: czy to zawirowań politycznych, czy też fałszywych doniesień medialnych na temat popytu – w przedsiębiorstwach z jakiejś branży wystąpiła nadprodukcja: wytworzono za dużo wyrobów. Perspektywa poniesienia przez nie strat stała się bardzo realna. Ich szefowie występują do rządu o pomoc, strasząc bankructwem i bezrobociem załóg. Do akcji przyłączają się także związki zawodowe. Organizują manifestacje przed państwowymi urzędami − takie z hałasem, paleniem opon, rzucaniem śrubami i innym show. Rząd dla spokoju w końcu ulega naciskom i poprzez jakąś tam Agencję Rezerw Materiałowych, Agencję Rynku Rolnego lub inną taką, skupuje od wytwórców trudno zbywalne nadwyżki, ładnie nazywając to zakupem interwencyjnym, pomocowym czy czymś podobnym.

Co rząd faktycznie przez to zrobił? Po pierwsze – wysłał fałszywy sygnał w rynek, że popyt na wspomniane dobra jest wyższy niż naprawdę (zostały przecież kupione). To z pewnością nie skłoni ich producentów do zmniejszenia produkcji w kolejnym cyklu (skoro raz się z rządem udało…), a może wręcz zachęcić nowych. Oznacza to zaledwie chwilowe zażegnanie problemu. Po drugie – wysłał jednocześnie fałszywy sygnał, że skupione nadwyżki były więcej warte niż ich cena sprzed pomocy rządu (uderza w tych, którzy mogliby je nabyć po niższej cenie rzeczywistej). Po trzecie – gdy później upłynni zakupione produkty, popsuje ceny i opłacalność podjętych działań innym firmom. Po czwarte i najważniejsze – rząd musiał zdobyć pieniądze na zakupy interwencyjne. Skąd? Z podatków od innych branż, którym w ten sposób podnosi koszty i to one w kolejnym cyklu zaczną mieć problemy ze sprzedażą tak, jak ich poprzednicy. Błędne koło rządowej pomocy i wpuszczania w obieg fałszywej informacji w tym miejscu zamyka się, by rozpocząć kolejny − tyle że już droższy (!) − obrót.

W państwie nie tworzącym zbędnych barier − koncesji, zezwoleń itp., przedsiębiorcy mogą niemal od razu przemieścić swój kapitał i siłę roboczą z branż zatłoczonych konkurencją do tych, gdzie występują niedobory dóbr i przez to lepsze perspektywy na zysk. Żaden urzędnik nie musi nikomu pokazywać palcem, gdzie to jest i na czym można zarobić. Deficyty dóbr czy zatrudnienia w takim układzie praktycznie nie występują.

A jeśli ktoś chciałby powołać się w tym momencie na rolę państwa jako obrońcy praw konsumenta, to niech sobie sprawdzi statystykę skuteczności powiatowych rzeczników tych praw i średnią długość trwania procesów sądowych w takich sprawach. Ostatecznie wszystkie takie spory i tak znajdują swój najlepszy finał na rynku – wieść się rozchodzi, u kanciarza ludzie przestają kupować i tyle.

***

Pewien internauta napisał do mnie na blogu, cytuję; „Prawdziwie wolny rynek to utopia. Czy ktoś kiedykolwiek go widział? Czy jakieś państwo go ma?” Odpowiadam przy okazji – Czy kiedy kupuję na bazarze np. samogon lub załatwiam wykonanie jakichś robót w „szarej strefie”, żeby było taniej (kto nie próbował?), to naprawdę jestem wtedy w „utopii”? Szara strefa notabene wytwarza podobno 20-30% PKB. Gdzie próbują odbić się od dna życiowi bankruci – tam, czy w kosztownych galeriach handlowych? A czy np. „pełną wolność” ktoś gdzieś widział?.. A mimo to każdy buntuje się, gdy mu ograniczają swobodę wyboru, prawo stanowienia o sobie. Każdy do niej dąży i chce coraz większej. Socjalizm wszyscy widzieli i co z tego?..

Są kraje, gdzie wolność gospodarcza jest większa i ludziom żyje się łatwiej. Czy to nie powód, żeby pójść tym samym szlakiem, poszerzać go i chociaż trochę przysunąć się do ideału?... Komu i dlaczego zależy, żeby nie?

Tomasz J. Ulatowski        blog autora: http://www.e-ulatowski.pl 

Data:
Kategoria: Gospodarka
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.