Marszałek Komorowski, kiedy był jeszcze w Sejmie udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej”, gdzie odpowiedział m.in. na pytanie, kiedy w 1989 roku poczuł, że jest wolny. Okazało się, że obecny prezydent niewiele pamięta, bo akurat w dniu wyborów 4 czerwca obchodził urodziny i w dodatku urodziła się mu córka Elżbieta. „Po latach żałuję, że niestety nie przeżywałem tego dnia jako święta wolności – wyznał skruszony. Do końca myślałem, że władza komunistyczna może coś sfałszować, unieważnić”.
Dziś prezydent Komorowski nadrabia zaległości obchodząc hucznie razem za swoimi znajomymi rocznicę wielkiego triumfu „Solidarności”. Z tonu przemówień i relacji wynika, że 22 lata temu cały naród ruszył do urn, aby przepędzić znienawidzoną władzę. A jak było naprawdę? Frekwencja wyniosła 62 procent, a w drugiej turze tylko 25. Biorąc pod uwagę, że kandydaci „Solidarności” otrzymywali średnio po ok. 60% oddanych głosów, oznacza to, że głosowało na nich co najwyżej ok. 40 % spośród tych, którzy mogli brać udział w wyborach.
Poparcie listy krajowej, na której wystawiono 35 najważniejszych osobistości ówczesnego obozu rządzącego wynosiło pokaźne 48% głosów. Wymagane minimum ustalono jednak na 50% głosów w skali kraju, co oznaczało, że premier Mieczysław F. Rakowski z 8 milionami głosów nie wszedł do Sejmu.
O kapitalizmie nie mówił wtedy nikt. A jeśli już, to ludziom marzył się twór ustrojowy, będący połączeniem plusów kapitalizmu (kolorowe pełne półki i swoboda wypowiedzi) z plusami socjalizmu (pewność zatrudnienia i socjalne bezpieczeństwo).
Panowała niepewność i nie pito szampana na żadnym placu.