Drogi Jerzy, zaraz po katastrofie pod Smoleńskiem napisałem, że kilka razy pytałeś mnie jak to jest, kiedy leci się na spotkanie śmierci. Mówiłem ci na swoim przykładzie, że najpierw doświadcza się zdumienia, a potem ogarnia żal. Na końcu pojawia się strach, ale to nie trwa długo, bo za chwilę nie czuje się nic.
Kiedy tuż przed spodziewanym lądowaniem samolot zadygotał i przechylił się w lewo, spojrzałeś przez iluminator. Spod gęstej mgły wyłaniały się drzewa. Samolot ścinał jedno po drugim. Narastał łomot i przerażenie. W gorączce myśli błysnęło: To już! Dlaczego? Może stanął ci przed oczami Mirosławiec? Tam było podobnie. Przy pierwszym podejściu do lądowania pilot nie widział lotniska. Nie tylko dlatego, że było ciemno, ale chmury były nisko, jakieś 80 metrów nad ziemią. Przeleciał wzdłuż pasa i zdecydował się na drugą próbę. Zobaczył światła pasa startowego i zrobił niski, ciasny krąg. Miał jednak małą prędkość i niską wysokość. Zahaczył skrzydłem o drzewa i sekundę później CASA stała się tylko potrzaskanym nieszczęściem i rozpaczą.
Lecąc na pokładzie zniżającej się maszyny nie słyszałeś powtarzanego wciąż w kokpicie „terrain ahead”, a później natarczywego „pull up”, „pull up”, „pull up”… Nie widziałeś siedzącego w kabinie gen. Błasika z obniżonym poziomem samokontroli i błędną oceną własnych możliwości, jak to bywa po 0,6 promilach we krwi. Nie znałeś reakcji pilotów niechętnych przyziemieniu, w tak ciężkich warunkach. Nie słyszałeś rozmowy telefonicznej prezydenta z jego bratem, ale wiedziałeś, że obecny na pokładzie szef państwa bardzo chce wylądować.
Ta tragedia nie miała prawa się stać. Skoro się zdarzyła, masz prawo do poznania jej sprawców. Jeśli piloci próbowali wykonać zadanie niewykonalne, to wykonalne jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, którzy ludzie zgotowali ludziom ten los.
Pomału prawda wychodzi na jaw. I jeśli nawet rosyjscy kontrolerzy nie są bez uwag, to nie miało to decydującego znaczenia. Wszak wieża nie zmuszała załogi do lądowania w beznadziejnych warunkach. Próba posadzenia TU-154 pod Smoleńskiem tamtego fatalnego dnia w ogóle nie powinna mieć miejsca. Skoro tak się stało to polskim tragediom przybył nowy rozdział. Tym razem o dwóch takich, co rozbili samolot.