Twórcy potworka zrodzonego w umysłach braci Kaczyńskich musieli mieć pod ręką faszyzującą konstytucję kwietniową z 1935 roku. Wbrew enuncjacjom zamysł autorów nie wybiega do idei IV RP, a cofa się w mrok II Rzeczpospolitej. Widać to zarówno po duchu jak i literze projektu ustawy zasadniczej. Podobnie jak i akt sprzed 75 lat tak pomysł PiS-u wprowadza zasadę nadrzędności państwa nad prawami obywatela, potęguje władzę prezydenta, likwiduje niezawisłość i niezależność wymiaru sprawiedliwości, usuwa zasadę trójpodziału i kontroli władz. Brakuje tylko określenia odpowiedzialności prezydenta przed „Bogiem i historią”, czyli przed nikim.
Wiele z propozycji nawiązuje wprost do praktyki rządzenia reżimu sanacyjnego jeszcze sprzed 1935 roku. Na przykład propozycja wydawania rozporządzeń prezydenta z mocą ustawy – która tak spodobała się Ryszardowi Kaliszowi – to „nowela sierpniowa” z 1926 roku. W oparciu o nią prezydent Mościcki wydał rozporządzenie, które pozwalało przenosić, bez zgody zainteresowanych, do innego sądu lub w stan spoczynku sędziów wszystkich szczebli – od Sądu Najwyższego do sądów grodzkich, co szybko rozwiązało problem krnąbrnych sług Temidy. Twórczo rozwijając intencje prezydenta już pod rządami konstytucji kwietniowej prokurator Grabowski zasłużony dla sanacji w procesie brzeskim wprowadził zwyczaj przysyłania do sądów okręgowych gotowych wyroków opracowanych w Warszawie.
Demokratyczna konstytucja z marca 1921 roku, o której Józef Piłsudski mówił z pogardą, że „śmierdzi chlewem poselskim” i że jest „konstitutą”, bo to słowo „najbliższe jest prostituty” była przez niego znienawidzona, bo ograniczała jego dyktatorskie ambicje. Po dziewięciu latach od zamachu majowego została, więc z pogwałceniem procedury zastąpiona aktem prawnym sankcjonującym typ ustroju państwa na modłę marszałka. Na szczęście Jarosław Kaczyński nie jest Piłsudskim, to najwyżej późny Gomułka. Tęsknym okiem spoglądając na konstytucję z 1935 zapomniał o słowach Karola Marksa, że historia powtarza się tylko, jako farsa.