Jakiś czas temu napisałem na blogu, że polskie władze przy okazji tarczy antyrakietowej dostaną bolesną lekcję realnej, a nie marnej i prowincjonalnej polityki. Z punktu widzenia Waszyngtonu zagrożeniem dla Zachodu są reżimy teokratyczne i terroryzm islamski, a nie Rosja Miedwiediewa i Putina. To, że rządzące w Polsce elity uważają Rosję za głównego wroga nie ma nad Potomakiem żadnego znaczenia. A właściwie ma. Odstrasza USA od poważnej współpracy z Warszawą, która uchodzi za antyrosyjskiego prymitywa.
Media poinformowały właśnie o korespondencji między Obamą i Miedwiediewem w sprawie tarczy. Goszczący w zeszłym tygodniu w Departamencie Stanu minister Sikorski nie został poinformowany ani o wysłaniu listu, ani o pomyśle rozmów z Rosjanami. Kandydat na sekretarza generalnego NATO otrzymał przy okazji sygnał jak wyglądają jego notowania w wyścigu do posady w Brukseli.
„Financial Times” napisał, że możliwość wstrzymania planów rozmieszczenia tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach wystawia te kraje do wiatru. To w miarę łagodne określenie. Polskie władze zasługują na słowa mocniejsze. Od początku poruszały się w tej sprawie przy pomocy białej laski. Antyrosyjskie zaślepienie czyni z nich pośmiewisko szkoda tylko, że rozlewające się na całą Polskę.