O tym, że demokracja nie wydaje najlepszych i sprawiedliwych praw przekonani są właściwie wszyscy. Nie ma się co temu dziwić, albowiem przewodnie pytanie-propozycja demokratycznego reżimu brzmi: "Kto pragnie żyć cudzym kosztem?" Oczywiście zazwyczaj podawane jest ono w nieco zawoalowanej formie, np.: czy polepszyć wasze pełne trudów i nieprzyjemności życie (nie dopowiadając rzecz jasna, że na cudzy koszt), a nawet całkowicie kamuflowanej szlachetnością i miłością bliźniego, nawołującej do pomocy biednym, pokrzywdzonym przez los sierotom, porzuconej kobiecie z dziećmi bez środków do życia, choremu, którego nie stać na lekarza, starcom, którzy „zapomnieli” odłożyć sobie „na potem”, itp., itd..
Niezależenie o tego jak „ładnie” i „szlachetnie” demokracja się zaczyna, niezawodnie i nieuchronnie uruchamia ona mechanizm polegający na zaprzęgnięciu aparatu przymusu państwowego w celu konfiskaty czyjeś własności (w tym dochodów) na rzecz zadośćuczynienia jakimś, mniej lub bardziej uzurpacyjnym, potrzebom i zachciankom. A ten, kto w demokracji chce zdobyć i sprawować władzę, musi być na tyle bezwstydny i amoralny, aby takie szelmowskie pytania zadawać, a najlepiej sugerować kuszące na nie odpowiedzi. Polityk demokratyczny zatem, to nikt inny jak swojego rodzaju stręczyciel, stręczący bezwzględnym aparatem skarbowym, który w ostatecznym rozrachunku ma zrobić dobrze temu i owemu, czyli wpierw wydusić, a następnie dać na coś kasę.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że przewodnie pytanie demokratycznego "porządku" żeruje na fatalnym, a zgubnym, „instynkcie” człowieczym zwanym chciwością, będącą w istocie jedną z głównych słabości ludzkiego gatunku, napiętnowaną poprzez lokację pośród Siedmiu Grzechów Głównych. Naiwniacy twierdzą, że „ludzi dobrej woli jest więcej”, a stąd należy jedynie wzmóc wysiłki na rzecz ograniczenia tak ironicznego i instrumentalnego traktowania demokracji i skierować ludzi na działanie na rzecz dobra wspólnego (cokolwiek miałoby to znaczyć). Taką postawę przyjmują przykładowo Narodowcy, którzy chyba nie pamiętają, że nawet przewielebny ksiądz Skarga ze swoim autorytetem i powagą nie zdołał przekonać ani magnatów, ani szlachty do działania na rzecz dobra wspólnego, a co dopiero Marian Kowalski. „Antysystemowiec” Kukiz dla odmiany wita z otwartymi rękami „prawdziwą lewicę”, komplementując Pana Zandberga, który reprezentuje wszak stręczycielstwo najprzedniejszego wydania.
Niby wszyscy dostrzegają, rozumieją i zdają sobie sprawę z tego, jak nieszczęśliwe „efekty” daje demokracja i czym zawsze się kończy, a zadowolonych z jej "owoców" można chyba policzyć na palcach jednej ręki. Powszechnym jest również przekonanie, że i tak nic się nie zmieni, że w demokracji zawsze jest i będzie tak, że jedni drugich i odwrotnie. I mają rację. Tylko dlaczego, na litość Boską, chcą takiego nieszczęścia dla swojej Ojczyzny?