Gumowa droga? Tak, da się, ale urzędy jak zwykle pod górkę!
Rafał Ryszczuk, burmistrz Kisielic zirytowany słabą jakością dróg i drożyzną wykonawców zdecydował się na niestandardowe rozwiązanie i wybudował drogę z gumy ... w rozmowie z nami tłumaczył swoją decyzję i kłopoty z tym związane.
Pan Burmistrz stał się sławny dzięki absolutnemu pójściu pod prąd i twierdzi między innymi, że "Wszelkie innowacje w historii świata są wyśmiewane - bo są nie na rękę grupom interesów. Ja nie boję się kpin i będę tego pomysłu bronił"
Pomysł był odpowiedzią na potrzeby mieszkańców Gorynia, którzy nie byli w stanie dojechać do swoich obejść. Z uwagi na wysokie ceny asfaltu i betonu zaczął szukać innych rozwiązań. Wybór padł na gumowe maty wykorzystywane w kopalniach, które są grube i zbrojone. W polskiej rzeczywistości konieczne było skorzystanie oczywiście z wybiegu prawnego, bowiem wszelkie nawierzchnie dróg są ściśle regulowane przepisami, furtką jest "utwardzenie drogi", którego nie trzeba zgłaszać. Po opracowaniu technologii układania i łączenia mat powstał odcinek 300 metrów gumowej drogi. 300 metrów tej drogi kosztowało ... 10 tysięcy złotych. Koszt takiego odcinka drogi asfaltowej byłby na poziomie ok. 80-90 tysięcy złotych.
Droga przed:
I efekt końcowy:
Mieszkańcy mieli obawy czy np. na jesieni nie będzie ślisko i niebezpiecznie. Faktycznie samo zastosowania takich mat nie rozwiązywało tego problemu, jednak z pomocą przyszli ludzi. Pewien człowiek mieszkający w Holandii, który usłyszał o problemie pomógł wytworzyć na bazie żywicy epoksydowej warstwę antypoślizgową z korundu, który jest bardzo tanim materiałem i ostatni problem techniczny został rozwiązany.
Droga powstała rok temu. I ... nie pojawiły się jednak kolejne odcinki. O ile problemy techniczne udało się rozwiązać o tyle problemy z polskim prawem, państwem i biurokracją zdecydowanie trudniej rozwiązać.
Jak mówi burmistrz, w międzyczasie pojawił się, a jakże nadzór budowlany w trosce ... no właśnie o kogo i o co, który zakwestionował interpretację prawną, że to nie jest utwardzenie drogi, ale modernizacja, która wymaga pozwolenia na budowę. Nadzór zarządał rzeczy "najważniejszej" czyli certyfikatów, których oczywiście nie było potrzeba w kopalniach, zamiast przeprowadzić badania by rozwiązać problem. Gminie groziła rozbiórka drogi zwinięcie jej nie przymierzając jak w dowcipie o Wąchocku, a która okazała się zarówno bezpieczna jak i spełniała swoją rolę ku zadowoleniu mieszkańców.
Rozpoczął się korowód wymiany korespondencji ze służbami wojewody, starosty itd. W wyniku tego udało się uzgodnić, że nadzór budowlany dał gminie czas na zalegalizowanie drogi i przedłożenie odpowiednich dokumentów. Instytut Dróg i Mostów na początku nie był zainteresowany sprawą. Po interwencjach marszałka samorządu udało się i tu sprawę załatwić. Politechnika Wrocławska wydała opinię, że rozwiązanie to nie zagraża środowisku. By w końcu Instytut Dróg i Mostów objął tę drogę eksperymentem. Jeśli eksperyment zakończy się sukcesem, to jest szansa, że ta droga w tej technologii zostanie zalegalizowana przez Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju jako materiał na drogi dojazdowe do siedlisk rolniczych. Na chwilę obecną gmina czeka na wycenę i kosztorys przeprowadzenia tego "eksperymetu"
W międzyczasie pojawili się już kolejni zainteresowani, również z biznesu. Tego typu dróg w Polsce, dojazdowych jest do utwardzenia ok. 150 tys. kilometrów. Potencjał na biznes ogromny. Wiele się mówi w Polsce o innowacjach, jednak wdrażanie ich i nowych pomysłów to jednak droga przez mękę zwykle ... urzędniczą, bo jak widać technologia i pomysłowość ludzka zdecydowanie wyprzedza elastyczność urzędów i przyjazność polskiego prawa, które często okazują się kulą u nogi dla obywateli. W całej tej historii widać, że urzędy gubią gdzieś to co najważniejsze - służbę obywatelom, by czynić ich życie bardziej komfortowym i dostatnim w najkrótszym możliwym terminie i przy minimalnej dla nich uciążliwości.