Poniedziałek 24 sierpnia 2015, tydzień przed końcem wakacji, był dla
światowych giełd złym dniem. Najpierw giełda w Tokio, po niej Chiny,
giełdy europejskie i USA pokazują wskaźniki prawie wyłącznie w kolorze
czerwonym, czyli spadków. Na warszawskiej giełdzie papierów
wartościowych spadki przekroczyły 5,6% (to BARDZO DUŻO), a na 416 firm,
których akcjami obracano tylko 24 zanotowały zwyżki. Wskaźnik DAX
(Niemcy) spadł o ponad 4,7%, CAC40 (Francja) o ponad 5,35%.
Światowa
ekonomia jest chora. Wciąż jeszcze próbuje się nas przekonywać, że
będzie dobrze, ale zupełnie nic nie wskazuje na to, by faktycznie mogło
być dobrze. Gospodarka na świecie jest w stanie kryzysu od 2008 roku. To
nie jest tak, że kryzys miał miejsce w 2008 roku, po czym został
zażegnany. W 2008 roku kryzys wybuchł i faktycznie wciąż trwa. Trwa w
gospodarce całego świata, choć jest hamowany coraz bardziej
rozpaczliwymi działaniami instytucji finansowych. Hamowanie kryzysu
polega na działaniach polegających na sterowaniu giełdami i rynkami
finansowymi poprzez wylewanie na nie nieprzeliczonych gór pieniędzy,
dzięki czemu główni gracze mogą zarabiać miliony. Nie przekłada się to
jednak na rozkręcenie gospodarki, na tworzenie nowych miejsc pracy.
Wręcz odwrotnie - realna gospodarka zamiera, dzieje się coraz mniej i
mniej, ludzie nie mają więc pieniędzy, co powoduje, że ceny spadają,
więc jest coraz mniej pracy, a ludzie mają coraz mniej pieniędzy.
Warto
jednak mieć na uwadze fakt, że jeśli jeszcze nie widzimy katastrofy,
masowych zwolnień, kolejek po zupę w Caritasie i masowych rozruchów, to
dlatego, że tego typu procesy raczej nie mają charakteru eksplozji.
Wielki Kryzys w 1929 roku rozkręcał się miesiącami całymi, trwał i
trwał. Wyznaczenie faktycznych granic kryzysu, jego początku i
ewentualnych etapów jest bardzo trudne w czasie, gdy on trwa. Oczywiście
możemy się spodziewać kolejnych znaczących zdarzeń, bankructw banków,
czy firm ubezpieczeniowych, nie musi to oznaczać jednak natychmiastowego
złamania się wszystkiego, pustych sklepów i rozruchów głodowych na
ulicach. Kryzys jest procesem, nie jednorazowym zdarzeniem.
Światową gospodarkę dotychczas napędzały Chiny. Z jednej strony produkowało się tam po prostu WSZYSTKO,
a z drugiej strony Chiny skupowały ze świata wszelkie surowce, których
nie mają u siebie (w tym szczególnie ropę naftową oczywiście), by móc tę
produkcję prowadzić. Mało kto już dziś o tym pamięta, ale Chiny to
państwo komunistyczne, w którym rządzi partia komunistyczna, ta sama co
za przewodniczącego Mao, ta sama, która milionami mordowała ludzi i
prowadziła Rewolucję Kulturalną (jak ktoś nie wie co to było, to
zachęcam do poczytania w Wikipedii). Są to wciąż komuniści, którzy chcą
wszystko kontrolować i nad wszystkim panować w pełni. Tylko że Chińczycy
mają w swej naturze nieco więcej pragmatyzmu niż mieli bolszewicy, i
potrafili się dostosować pozwalając za cenę zachowania władzy wzbogacić
się części ludności kraju. pozwolili mniej więcej jednej czwartej swojej
ludności zacząć żyć na poziomie mniej więcej europejskim, pozostawiając
trzy czwarte w dotychczasowej biedzie, ale z nadzieją, że jest jakaś
perspektywa... Pogłębiający się od 2008 roku kryzys spowodował, że popyt
na to, co jest produkowane w Chinach spada. Władza wciąż próbuje
przekonać świat i swoich obywateli, że wszystko jest i będzie dobrze,
ale okazuje się, że chińscy obywatele już władzy nie wierzą.
Najbiedniejsi tracą perspektywę wskoczenia na wyższy poziom, wyrwania
się ze wsi i życia w mieście, jak 350 milionów ich współbraci.
Niewiara
obywateli chińskich w zapewnienia władzy mogłoby być uznane za sprawę
drugorzędną. Problemem jest jednak to, że gdy Chiny ogłaszają 7% wzrost
gospodarczy, to proste przeliczenie ilości i wartości towarów, które
Chiny sprowadzają do siebie, a także towarów, które z Chin wypływają
statkami pokazuje, że ten wzrost gospodarczy wynosi ok. 4%. Z przyczyn
najróżniejszych, o których można by pisać całe osobne artykuły wiadomo,
że nie jest wystarczający poziom, by gospodarka tego państwa mogła
normalnie funkcjonować. Więc wszyscy patrzą obecnie na Chiny i
faktycznie, wydaje się, że giełda w Szanghaju zaczyna sygnalizować
nadejście załamania.
Czy faktycznie załamanie przyjdzie z
Chin? Gdyby ktoś to wiedział, to byłby zapewne bardzo bogatym
człowiekiem. Obserwatorzy światowej gospodarki wiedzą jednak, że
załamanie przyjdzie. Być może z Chin, a być może z Japonii, której
gospodarka działa tak, jak pacjent z niedziałającym mózgiem podłączony
do urządzeń podtrzymujących życie. Być może z USA, gdzie wielobilionowe
(tak, ok 5 BILIONÓW - tysięcy miliardów dolarów) inwestycje w ropę i gaz
łupkowy okazują się monstrualną pomyłka, bo są nierentowne przy ropie
mającej cenę poniżej 40 $, a może załamanie przyjdzie z Grecji, która
przecież jest wciąż tylko w coraz gorszej sytuacji, a jest utrzymywana w
obecnym stanie jedynie po to, by można było ją lepiej rozkraść i
sprzedać Niemcom to, co jest tam jeszcze do sprzedania. A być może z
Włoch? A może z jeszcze innego powodu, którego w tej chwili się zupełnie
nie spodziewamy, i którego nie widzimy, jak do nas się zbliża zza
horyzontu?
Katastrofa nastąpić musi, bo zwyczajnie nie da się
sztucznie utrzymywać gospodarki. Próbowano to robić wielokrotnie, my w
Polsce byliśmy tego świadkami, i najlepiej wiemy, że to nie działa.
Obecnie banki centralne i rządy największych państw - USA, Chin,
Japonii, Unii Europejskiej właśnie podtrzymują sztucznie działanie
systemu zalewając go darmowymi pieniędzmi. Nie da się tak funkcjonować w
nieskończoność - w którymś momencie to trzaśnie. Może dziś, może za
miesiąc, może za pół roku, raczej nie później.
Mógłby ktoś powiedzieć, że to normalne, że tak działa gospodarka. Jest kryzys, po czym wszystko zaczyna się znowu kręcić.
Tak
było kiedyś, gdy jeszcze nikomu nie przyszło do głowy zalewać rynku
bilionami darmowych pieniędzy. Darmowych, bo banki produkujące pieniądze
rozdają je właściwie za darmo innym bankom. Problem w tym, że tanie
pieniądze, to było narzędzie, za pomocą którego można było kiedyś
zwalczać kryzys... Dziś pieniądze JUŻ SĄ TANIE, właściwie darmowe, a
katastrofa PRZED NAMI! Dziś ani rządy, ani banki centralne nie mają już
żadnych narzędzi, za pomocą których mogłyby odwrócić czy chociażby
zahamować kryzys... Jak giełdy się załamią, banki nie będą mogły już nic
zrobić.