George Bush Junior miał jednak rację w 2003 roku dzieląc nasz kontynent na "Starą Europę" i "Nową Europę". "Stara Europa" ze wszystkimi swoimi wadami ciągnie jeszcze za sobą pewne polityczne obyczaje i pewną elegancję w relacjach dyplomatycznych. Liczy się takt, dyskrecja, wyczucie i pewne maniery. Mile widziany jest język francuski. Nawet nasz postkomunistyczny MSZ posiadał i posiada jeszcze małą rezerwę dyplomatów w stylu "Starej Europy".
"Nowa Europa", a przynajmniej Polska Tuska, pokazała się od kilku lat w dyplomacji przede wszystkim nieokrzesaniem, narcyzmem i próżnym wymachiwaniem szabelką. Naszym dyplomatom wydaje się, że sam tylko fakt władania językiem angielskim otwiera im bramy do świata, podczas kiedy byle kelner w Szwajcarii mówi trzema językami a kelner w Luksemburgu nawet czterema.
Skutki negatywnej selekcji w naszej dyplomacji pokazują niecenzuralne rozmowy w knajpie naszego ówczesnego ministra spraw zagranicznych. Polska znalazła się nie tylko na dyplomatycznym marginesie ale także na dyplomatycznym cenzurowanym. Tą sytuację odkręca teraz minister Schetyna. A my wolimy po stokroć ministra, który słabiej mówi po angielsku ale mówi z sensem niż bufona, który odczytuje z kartki to co mu napiszą oficerowie brytyjskiego MI6.
A propos bufona, Ukraińcy odsyłają nam Andrieja Deszczycę, który wysławił się jako szef ukraińskiego MSZ publicznym wyzywaniem głowy obcego państwa od "ch...". Krasomówca Deszczyca dostał fotel Ambasadora Ukrainy w Polsce.
Wiedząc jakim językiem posługują się polscy politycy, podejrzewamy, że Deszczyca nauczył się chamstwa w Polsce, gdzie spędził już wiele lat jako funkcjonariusz ukraińskiej dyplomacji. W latach 1996-99 Deszczyca był sekretarzem prasowym i pierwszym sekretarzem Ambasady Ukrainy w Warszawie. Powrócił do Warszawy pomiędzy wrześniem 2004 i sierpniem 2006. A w międzyczasie, w latach 1999-2001 był koordynatorem polsko-ukraińsko-amerykańskiego programu PAUCI, który zajmuje się m.in - o ironio losu - "wdrażaniem międzynarodowych standardów etycznych w życiu publicznym".
Słowem, chłopak z Lwowa Deszczyca to swój chłop w Polsce. Podejrzewamy, że żadne inne państwo nie chciało go jako ambasadora, więc cztery miesiące po swojej dymisji z fotela ministra Deszczyca wylądował z powrotem u nas.
Teraz Deszczyca będzie mógł spoko rzucać mięsem w luksusowych warszawskich restauracjach na biesiadach z polskimi kolegami.
Jak się mówi "zaj.. bać PiS" po ukraińsku?
Asy z naszej dyplomatycznej klasy