Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Szpieg z lotniska Siewiernyj

13 maja 1981 r. był w Rzymie, a 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Co ukrywa peerelowski agent Tomasz Turowski?

 

W lipcu 2009 r. w oświadczeniu lustracyjnym Tomasz Turowski zeznał, że nie pracował służbach specjalnych PRL. Wątpliwości w tej sprawie miało wielu jego znajomych, jak choćby śp. Janusz Krupski, który w 1986 r. gościł na ślubie Turowskiego i zauważył tam oficerów komunistycznych tajnych służb. Mimo to Turowski mógłby przejść lustrację, gdyby nie popełnił prostego błędu. We wniosku o resortową emeryturę skierowanym do Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA podał, że służył w wywiadzie i podał datę wstąpienia do tej służby. Po tym, jak sprawę opisała „Rzeczpospolita”, o peerelowskim szpiegu wiemy coraz więcej. Nadal nie ma jednak pewności, co łączy go z zamachem na Jana Pawła II. Tomasz Turowski był bardzo blisko papieża przez kilka lat.

Triangolo
Tomasz Turowski, wyszkolony przez XIV wydział I Departamentu (wywiad PRL), został nielegałem, czyli agentem pracującym pod przykryciem. Używał pseudonimów „Orsom”, „Ritter” i „Dzierżoń”. Miał dostęp do brudnopisów wystąpień Jana Pawła II. Było to możliwe, ponieważ przez 10 lat od środka szpiegował zakon jezuitów. W Warszawie wstąpił do nowicjatu i zaraz potem został wysłany do Rzymu. Obracał się w środowisku jezuitów zajmujących się Związkiem Sowieckim. Dzięki temu miał dostęp do informacji na temat Kościoła w dalekich rejonach komunistycznego imperium.
Był bardzo towarzyski, ówcześni znajomi wspominają go jako człowieka, który dawał się lubić, pomimo silnego egocentryzmu. Piotr Jegliński, który poznał Turowskiego w 1982 r. wspomina, że choć sam znał różnych ludzi w Watykanie, Turowski poznał go z kilkoma kolejnymi. Wśród znajomych agenta byli szefowie papieskiej ochrony. To tym bardziej zastanawiające, że, jak ustaliła „Rz”, 13 maja 1981 r. Turowski był w Rzymie. Dodajmy, iż według ustaleń włoskiego sędziego Ferdinando Imposimato na placu św. Piotra był w momencie zamachu płk Adam Pietruszka, ten sam, którego sądzono za zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, i który brał udział w wymierzonej w ojca świętego operacji „Triangolo”, trwającej co najmniej od kwietnia 1979 r. Dokładna rola funkcjonariuszy służb PRL w zamachu na Jana Pawła II nie jest do dziś znana.

Tajemnicze zniknięcie
W 1982 r. Turowski został przeniesiony do Paryża. Zaczął wykładać w położonym w podparyskim Meudon Centre Russe, jezuickim ośrodku uczącym rosyjskiego języka i kultury, w tym pisania ikon. To wtedy zgłosił się do redakcji kierowanego przez Piotra Jeglińskiego kwartalnika „Spotkania”. Pomógł zredagować jeden z numerów wydawanego przez to samo środowisko pisma „Libertas” i odtąd utrzymywał z tą grupą regularny kontakt. W 1985 r. nagle bez słowa zniknął. Okazało się, że wrócił do Polski. Wkrótce potem wziął ślub z jedną ze studentek z Meudon.

Spiritus movens
– U większości polskiej elity – i nie tylko elity, nawet to szerzej – jest takie realne przeczucie wielkich wyzwań cywilizacyjnych, które czekają Polskę i Rosję, niezależnie od tego, jak byśmy się nie traktowali nawzajem. I naprawiać te stosunki, oprócz dwustronnego sensu, trzeba dlatego, abyśmy mogli razem decydować, jak przeciwstawiać się tym cywilizacyjnym wyzwaniom – mówił Tomasz Turowski dwa dni po katastrofie smoleńskiej w rosyjskim radiu Finam FM.
Komunistyczny szpieg w wolnej Polsce został dyplomatą. Przez lata pracował w polskiej placówce w Moskwie i otrzymał tytuł ambasadora tytularnego. W 2007 r. opuścił służbę zagraniczną i przeszedł do biznesu. 14 lutego 2010 r., wbrew ogólnie przyjętym zasadom, przywrócono go do pracy i powierzono organizację uroczystości w Katyniu. 10 kwietnia Tomasz Turowski był na płycie lotniska Siewiernyj.
– Jego zachowanie nie tylko mnie, ale i moim współpracownikom wydawało się dość dziwne. (...) Był osobą, z której zdaniem wszyscy pracownicy konsularni się liczyli. (…) Nie odstępował ambasadora Bahra na krok. Cały czas szeptał mu do ucha – mówił o nim w programie „Warto rozmawiać” Jakub Opara, były pracownik kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Opara wspominał też, że Turowski utrudniał ministrowi Jackowi Sasinowi wylot ze Smoleńska.
Dlaczego to właśnie Turowskiego wyznaczono do organizacji wizyt, nie wiadomo. Dziś coraz mniej ludzi przyznaje się do znajomości z nim. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zapewnia, że spotkał go może dwa razy w życiu. Nie pamięta go także Władysław Bartoszewski, który w 2001 r. osobiście rekomendował niedoszłego jezuitę na stanowisko ambasadora na Kubie. Turowski uchodzi za jednego z autorów zmian w polskiej polityce względem Rosji. We wspomnianym wywiadzie mówił:
– I Rosja, i Polska (…) są przedstawicielami tej samej ogromnej judeochrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy – wyrosną nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją.
Już po katastrofie smoleńskiej Turowski był wymieniany jako możliwy następca Hanny Suchockiej na stanowisku ambasadora przy Stolicy Apostolskiej. Jednak po ujawnieniu przeszłości, opuścił MSZ. Jeśli zostanie uznany winnym kłamstwa lustracyjnego, może utracić bierne prawo wyborcze i dostać zakaz pełnienia funkcji publicznych od 3 do 10 lat.

Jakub Jałowiczor

 

 

Miałem nadzieję, że Turowski pracuje dla Kościoła

– Tomasz Turowski, mówiąc o redaktorce „Ruskoj myśli” Irinie Alberti, powiedział jakieś dziwne słowo po rosyjsku. Władimira Maksymowa, redaktora „Kontynentu”, zapytałem, co znaczy to słowo. A on na to: przecież to zwrot ze slangu oficerów KGB! – z Piotrem Jeglińskim rozmawia Jakub Jałowiczor.

– Kiedy pierwszy raz spotkał pan Tomasza Turowskiego?
– To był koniec 1982 r. Tomasz Turowski zadzwonił do mnie, przedstawił się jako jezuita. Powiedział, że mieszka w centrum tego zakonu na Rue de Sèvres. Powołał się na pisarkę Marię Winowską i Aleksandra Smolara. Maria Winowska skądś go pamiętała. Co do Smolara, to nie sprawdzałem. Turowski przyszedł do redakcji „Spotkań”. Rozmowa była dosyć ogólna. Potem w Rzymie powiedziano mi, że Turowski należy do kręgu zaufanych osób papieża.
– Współpracował z pana wydawnictwem Editions Spotkania?
– Bardzo się nim interesował. Bywał u nas przynajmniej raz, dwa razy w miesiącu. Był osobą bardzo towarzyską i chwalił się koneksjami. To było dosyć charakterystyczne. Poznał mnie z paroma francuskimi dziennikarzami, a w Rzymie z kilkoma osobami z kręgu papieskiego.
– Można było się z nim bliżej zaprzyjaźnić?
– To były raczej kontakty towarzyskie. Turowski wydawał się człowiekiem bardzo otwartym. Wiele opowiadał o tym, że wychował się w rodzinie ludzi niewierzących, jego ojciec adwokat był komunistą, a on się zbuntował. Oczywiście dzisiaj wiemy, że był zadaniowany i odpowiednio przeszkolony, natomiast wtedy przychodził, rozmawiał, słuchał. Bardzo dużo mówił o sobie i o swoich kontaktach w Watykanie. Kiedy w 1983 r. po raz pierwszy jechał do Polski, pokazał mi swój watykański paszport dyplomatyczny. Wiem, że nawiązał kontakt z komitetem Solidarności w Paryżu. Kontaktował się z częścią Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej działającej w podziemiu w Gdańsku. Nie wiem, czy widział Borusewicza, ale to prawdopodobne, bo miał kontakt z ukrywającym się przed internowaniem Aleksandrem Hallem. Po powrocie opowiadał, że przeżył momenty grozy, bezpieka go obserwowała i wywieziono go przez jakiś szpital ukrytego w karetce pogotowia. Na Zachód przyjechał z listem od TKK, w którym komisja zapraszała Ojca Świętego do Polski. Ten list Turowski przekazał Stolicy Apostolskiej.
– I po tym zaproszeniu papież przyjechał do Polski?
– Do Gdańska. Chodziło o wizytę papieża w Gdańsku.
– W jaki sposób Turowski działał przeciwko środowisku „Spotkań”?
– Myślę, że interesowały go głównie informacje personalne. Widziałem parę jego donosów na nas podpisanych słynnym pseudonimem „Orsom”. Wydaje mi się, kiedy patrzę z pewnej perspektywy, że był to człowiek szalenie egocentryczny, a jednocześnie mający zadziwiającą moralność. W stenogramie z przesłuchania przed sejmową komisją, kiedy go wysyłano na Kubę i kiedy go rekomendował Władysław Bartoszewski, przeczytałem, że Turowski przedstawia się jako marksolog. Kiedyś jeszcze za paryskich czasów zadałem mu pytanie, czy on jest człowiekiem wierzącym. Już wtedy ja i moja żona zaobserwowaliśmy, że on zupełnie nie pasuje do zgromadzenia jezuitów.
– Co w jego zachowaniu rzucało się w oczy?
– Sprawiał wrażenie raczej bon vivanta niż człowieka wiary. Wtedy postrzegało się go zupełnie inaczej niż dzisiaj, ale zwróciłem uwagę, na jego zainteresowania w Meudon. To był ośrodek studiów poświęconych Rosji. Wykładano tam język rosyjski, była też szkoła ikonopisania. Kiedy przyjechałem tam na zaproszenie Turowskiego, on pokazał mi człowieka, i mówi: popatrz, to jest oficer amerykańskiego wywiadu, oni tutaj studiują język rosyjski i potem pracują w stacjach nasłuchu łodzi podwodnych. Potem wskazał kogoś innego i powiedział, że to ktoś z brytyjskich służb. Któregoś razu, mówiąc o redaktorce „Ruskoj myśli” Irinie Alberti, tej, która przekazała maszynopis Sołżenicyna na Zachód, powiedział jakieś dziwne słowo po rosyjsku (teraz już nie pamiętam, jak ono brzmiało). Następnego dnia byłem u Władimira Maksymowa, redaktora „Kontynentu”, zapytałem, co znaczy to słowo, a on na to: Gdzie to słyszałeś? Przecież to zwrot ze slangu oficerów KGB określający pracowników amerykańskiego wywiadu!
– Zaczął pan podejrzewać, że Turowski jest człowiekiem bezpieki?
– Mieliśmy tyle przypadków ludzi podsuwanych, że nie chciałem wpaść w fobię i w każdym widzieć agenta. Inaczej nic byśmy nie mogli zrobić. Opieraliśmy się na ludziach dobrej woli. Część z nich okazała się prowokatorami – na szczęście bardzo nikły procent – ale to były koszty działania. Parokrotnie przechodziło mi przez myśl, że Tomasz Turowski może być szpiegiem. Miałem nadzieję, że jest podwójnym agentem i działa też dla Kościoła. Po jego zniknięciu i tajemniczym wyjeździe dostałem od niego listy. Pisał, że bardzo chciałby podtrzymać znajomość, że jeśli będę w Rzymie, to on tam bywa i że chciałby się spotkać. Zadałem mu pytanie, czemu opuścił zakon. Odparł, że chce się ożenić z Francuzką, którą wcześniej poznałem. Na ślub zostali zaproszeni moi koledzy ze „Spotkań” krajowych – śp. Janusz Krupski i Janusz Bazydło. Ja też dostałem zaproszenie. Na kartoniku data była ta sama, o której mówił Turowski, miejsce – kościół wizytek – też, tylko panna młoda inna. Żenił się z Hiszpanką. To mną wstrząsnęło. Zapytałem, jak to zrobił, bo nie słyszałem, żeby wyjeżdżał do Hiszpanii. A on: zadzwoniłem i się zgodziła. Na ślubie Janusz Krupski zobaczył ludzi, których rozpoznał jako oficerów peerelowskiego wywiadu. Wtedy miałem już pewność. Po powrocie do kraju zwróciłem uwagę na jeszcze jedną rzecz. Turowski całkowicie przestał się ze mną spotykać. Na emigracji to on był stroną, która szukała kontaktu, teraz jakby spadła zasłona.

Piotr Jegliński– emigracyjny działacz opozycyjny, przerzucał do Polski książki bezdebitowe, powielacze i inne materiały dla podziemia, kierował paryskim kwartalnikiem „Spotkania” i wydawnictwem Editions Spotkania, bezpieka usiłowała zlikwidować go w ramach operacji „Reszka”,

Tekst i wywiad opublikowano pierwotnie w Tygodniku Solidarność, na Nowym Ekranie zamieszczamy za zgodą  Jerzego Kłosińskiego, Redaktora Naczelnego T.S.

 

Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.