Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Pseudoreforma Kudryckiej

U progu odzyskiwanej suwerenności decydenci nie rozpoznali potencjału tkwiącego w polskiej nauce. Dziś niedoinwestowanie sektora i regulacje sprzyjające rozwojowi uczelni prywatnych kosztem publicznych spychają nasz kraj do niższej ligi.

 Przeświadczenie Leszka Balcerowicza, że w Polsce lepiej inwestować w beton niż naukę, poskutkowało trwałym po roku 1989 niedoborem środków budżetowych na badania naukowe i rozwój szkolnictwa wyższego. Błędna strategia skazuje Polskę na uzależnienie technologiczne oraz status kraju dostarczającego tańszą siłę roboczą. A cenę rozciągniętych w czasie antyrozwojowych decyzji zapłaci pokolenie, które wchodzi dopiero w życie.

– O ile nawet część humanistyki, a zwłaszcza zideologizowane nauki społeczne zasługiwały na krytyczną ocenę, to już w zakresie nauk ścisłych i przyrodniczych sytuacja wyglądała zupełnie inaczej – ocenia prof. Edward Malec, fizyk z UJ, przewodniczący Krajowej Sekcji Nauki „S”. – Nasi koledzy wykładali w najlepszych uczelniach zagranicznych, publikowali w renomowanych czasopismach naukowych. Do dziś zresztą polscy fizycy są dobrze zakorzenieni w środowisku międzynarodowym. 

Pięć razy mniej niż Czechy
O chronicznym niedoborze środków na naukę przypominał niedawno w izbie wyższej polskiego parlamentu Zbigniew Romaszewski. – Nasze nakłady na badania i rozwój kształtują się na poziomie 0,6 proc. PKB, a już w odniesieniu do budżetu, co łatwo sprawdzić, nakłady na naukę wynoszą zaledwie 0,3 proc. – mówił senator Romaszewski. – W Polsce w przeliczeniu na mieszkańca na naukę wydaje się tylko 67 dolarów, na Słowacji – 92, na Węgrzech – 181, a w Czechach – już 369 USD.

Nawet porównanie do krajów naszego regionu wypada niekorzystnie, w skali globalnej jest znacznie gorzej. Dość powiedzieć, że budżet wszystkich uczelni publicznych w Polsce jest porównywalny z budżetem amerykańskiego Uniwersytetu Harvarda.

– Taka jest miara niedofinansowania naszego szkolnictwa wyższego – puentuje przewodniczący KSN. W jego ocenie, brak pieniędzy oraz daleko idące ograniczenie swobód akademickich, to największe mankamenty uregulowań, przyjętych już przez Sejm. Na szczęście, po wysłuchaniu publicznym posłowie uwzględnili część krytycznych uwag, zgłoszonych w listopadzie. 

– Dzięki znacznemu uaktywnieniu się środowisk akademickich i zdecydowanej postawie KSN trochę ważnych spraw udało się nam załatwić – mówi prof. Malec. – Władza chyba trochę się zlękła, tym bardziej że oznaki niezadowolenia pojawiły się także wśród studentów.
 
Zagrożenia dla praw nabytych 
Środowiskowemu poruszeniu trudno się dziwić. Wśród proponowanych przez minister Kudrycką zmian, znalazły się i takie, których skutki mogły dotknąć znaczną część spośród 120 tys. osób zatrudnionych w publicznych szkołach wyższych.

– Udało się nam utrzymać zasadę mianowania dla wszystkich pracowników akademickich, którzy już są mianowani, a także dla tych, którzy zostaną mianowani 30 września. Natomiast projekt rządowy zakładał, że mianowaniem będą już teraz objęci tylko profesorowie tytularni, czyli belwederscy – wyjaśnia szef KSN.

Gdyby przedłożenie rządowe przeszło w swym pierwotnym kształcie, to ponad 50 tys. pracowników nauki utraciłoby dotychczasową pewność zatrudnienia. Uczelnia mogłaby, ale nie musiała korzystać z ich pracy w kolejnym roku akademickim, a zatrudniając, mogłaby im zaproponować umowę na czas określony. Przyjęcie takiego rozwiązania w istotny sposób ograniczałoby części pracowników korzystanie z praw wcześniej nabytych.

Oczywiście, pod rządami nowej ustawy przywilej mianowania będzie stopniowo wygasał. Docelowo będą nim objęci jedynie profesorowie tytularni, czyli akademicka elita, ale dzięki wprowadzonej korekcie, odbędzie się to w sposób łagodny, niepowodujący poczucia egzystencjalnego zagrożenia.

Zmiany pozornie kosmetyczne
– Udało się nam także, choć nie do końca, ucywilizować zapisy dotyczące tzw. rotacji adiunktów – mówi prof. Malec. – Nowa ustawa wprowadza rygor zrobienia habilitacji w ciągu ośmiu lat, ale zacznie on obowiązywać dopiero po dwuletnim okresie przejściowym, po którym w roku 2013 nastąpi tzw. wyzerowanie liczników.

Mogłoby się wydawać, że to całkiem korzystne rozwiązanie, ale legislacyjne pułapki jak zwykle tkwią w szczegółach. Wprawdzie posłanka Łybacka podkreślała, że intencją ustawodawcy było wprowadzenie zasady 2+8, ale zapis w ustawie swobodę podjęcia ostatecznej decyzji pozostawia rektorom, którzy w swoich uczelniach mogą nie tylko zrezygnować z zerowania liczników, ale nawet i z dwuletniego okresu przejściowego.

Tak daleko posuniętą uznaniowość, która sprzyja otworzeniu szerokiego pola konfliktów, trudno uznać za zaletę nowej ustawy – uważają związkowcy z KSN „S”. Choć lepsze to niż zapis pierwotny, który dopuszczał pozbywanie się adiunktów bez habilitacji zaraz po dwuletnim okresie przejściowym. Rygorystyczny wymóg robienia habilitacji w stosunkowo krótkim terminie na renomowanych uniwersytetach, takich jak UW czy UJ, nie wydaje się niczym strasznym. Uderza jednak mocno w starszych adiunktów uczelni technicznych, na których obowiązywał do niedawna okres wydłużony – na Politechnice Wrocławskiej, AGH czy Politechnice Warszawskiej – nawet do lat 40. Co w praktyce, równało się zwolnieniu z obowiązku zrobienia habilitacji. 
Akademia Górniczo-Hutnicza już wcześniej we własnym zakresie znacznie skróciła ten okres, ale z zastosowaniem reguły, że prawo nie działa wstecz, więc nowe uregulowania obowiązują tylko pracowników przyjętych po dokonanej zmianie.

Nowe przepisy znacznie uszczuplą zakres niezależności pracowników mianowanych, których dotąd można było zwolnić dopiero po dwóch ocenach negatywnych. Teraz wystarczy tylko jedna taka ocena. 

– Najgroźniejsze bywają jednak zmiany pozornie kosmetyczne – tłumaczy prof. Malec. – Dotąd rektor mógł zwolnić pracownika mianowanego dopiero po wyrażeniu zgody przez radę odpowiedniej jednostki naukowej. Ale w przepisie zmieniono jedno słówko i teraz wystarczy mu opinia, choćby nawet najbardziej korzystna dla osoby, którą zamierza zwolnić. Przypuszczam, że gdyby te przepisy obowiązywały dwa lata temu, to promotora pracy magisterskiej Pawła Zyzaka już by wśród pracowników UJ nie było. 


 Waldemar Żyszkiewicz

Tekst pierwotnie opublikoano w Tygodniku Solidarność, tutaj pulikujemy za zgodą Jerzego Kłosińskiego, Redaktora Naczelnego T.S.

Data:

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.