Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Motyw dobrego Niemca u Feliksa Falka

Jeżeli nie mamy nic przeciwko filmowi ambitnemu, wykraczającemu poza hollywoodzki schemat przyjemnej słodkiej niewymagającej rozrywki z odrobiną wzruszenia na sobotni wieczór, a przy okazji jesteśmy gotowi dowiedzieć się czegoś więcej o realiach ostatniej wojny światowej (przy czym nie o batalistycznych czy też geopolitycznych realiach tutaj myślę, lecz o jednostkowych motywacjach, nieznanych szerzej, skrytych za masywnymi drzwiami krakowskiej kamienicy), powinniśmy koniecznie zobaczyć „Joannę” Feliksa Falka.

Motyw dobrego Niemca u Feliksa Falka
Wielu twórców zajmował motyw “dobrego Niemca”. Leon Kruczkowski w dramacie "Niemcy są ludźmi" (taki był pierwotny tytuł utworu, następnie zredukowany do jednowyrazowego tytułu "Niemcy") ukazał całokształt postaw występujących w społeczeństwie niemieckim okresu wojny. Niedawno polski reżyser, Feliks Falk zrobił to po swojemu, mistrzowsko, przenosząc tematykę na polskie realia. Choćby dlatego “Joannę” należy koniecznie obejrzeć. A przecież “dobry Niemiec” to tylko marginalna postać tego filmu.

Będę szczery – niewiele filmów w ostatniej dekadzie zrobiło na mnie takie wrażenie, jak właśnie „Joanna”. Poza tym film ten raz na zawsze zmienił moje myślenie o kobietach czasów wojny. Tych, którzy filmu jeszcze nie widzieli, zachęcam do przeczytania recenzji. Celowo unikam opisu fabuły, by nie odbierać wrażeń widzom w kinie lub amatorom DVD (film już od pewnego czasu jest dostępny także w wypożyczalniach).
 
Dla niektórych będzie to film trudny i bolesny, dla innych – odkrywczy w aspekcie wielowymiarowości ludzkiej moralności i mnogości motywacji leżących u podstaw ludzkich działań. Dla jeszcze innych będzie to utwór opowiadający w nieszablonowy sposób o prostym bohaterstwie w konfrontacji z z realiami okupacyjnymi. Zapewne nikogo, kto wykazuje choćby minimalną wrażliwość psychologiczną, film ten nie pozostawi obojętnym.
 
Jest to równocześnie film zupełnie innego formatu, niż cała paleta światowych hitów dla mas na temat II wojny światowej, takich jak „Pianista” Romana Polańskiego, „Katyń” Andrzeja Wajdy, czy też wybiegająca nieco poza nasze lokalne podwórko „Lista Schindlera” Spielberga. Oczywiście z tego porównania zwycięską ręką wychodzi Falk. Nikt z trzech wyżej wymienionych reżyserów ani przez moment nie uzyskał takiej psychologicznej głębi postaci, jaką wykreowała grająca główną bohaterkę Urszula Grabowska. W przeciwieństwie do wielkoformatowych produkcji „Joanna” to dzieło proste, niemal ascetyczne, bez zbiorowych scen, spektakularnych efektów pirotechnicznych, kosztownych kostiumów. Jednak na swój sposób, właśnie dzięki swej ascetycznej konwencji, jest to film świeży,  poruszający widza swą autentycznością i – co chyba najważniejsze – wyprzedzający wrażliwość przeciętnego współczesnego widza co najmniej o jedno pokolenie. Jeżeli film ten nie przemówi do nas, zapewne spodoba się naszym dzieciom, o ile w międzyczasie nie padną ofiarą postępującej hollywoodzkiej urawniłowki.
 
Ośmielę się rzucić pewien truizm – właśnie takie filmy, jak „Joanna” Feliksa Falka mają potencjał, by wychowywać. Wychowywać w najlepszym stylu. Zwłaszcza tych, którzy za dwadzieścia parę lat będą tworzyć nasze elity. Jest to edukacja nienachalna, przekonująca, a przede wszystkim polegająca na zgodnym z realiami ukazaniu ówczesnej wielopłaszczyznowej rzeczywistości, jaka faktycznie faktycznie istniała w konkretnym miejscu i czasie – reżyserowi chodzi tu o Kraków lat czterdziestych. Ani reżyser, ani scenarzysta, ani tym bardziej główna aktorka nie próbują ani przez chwilę upiększać tej rzeczywistości. Także postacie trzecioplanowe naszkicowane są z dbałością o wierność realiom. I tak zakonnica, która w przedostatniej scenie filmu przyjmuje na przechowanie Żydówkę, ratując jej w ten sposób życie, jest do bólu realistyczna w swej klasztornej oschłości i emocjonalnej nieprzystępności. Adwokat dopytujący się troskliwie o los męża bohaterki, którego wrześniowa zawierucha rzuciła w nieznane, okazuje się być pierwszym, który gotowy rzucić za nią kamieniem, gdy wychodzi na jaw, że nie taka z niej znowu święta, jak to się panu mecenasowi wydawało. Wścibska dozorczyni kamienicy, w której mieszka Joanna, z jednej strony wykazuje gotowość pomocy jako sąsiadka, czy to w spieniężeniu pianina, czy to w znalezieniu lokatora, z drugiej strony dostrzegamy w jej oczach przerażający strach i dezaprobatę dla poczynań Joanny, przy czym reżyser do samego końca pozostawia kwestię otwartą: czy dozorczyni wie, czy też nie wie? Chyba jednak tak. Choć w tym przypadku akurat dobrze się stało, także dla naszego myślenia o nas samych, że pewne polskie sprawy pozostały niedopowiedziane do samego końca. Możemy tylko domyślać się, kto doniósł: Szarmancki niedoszły lokator? Dozorczyni kamienicy? A może szanowny pan mecenas? 
 
Przypuszczam, że reżyser świadomie stawia przed widzem dość wysokie wymagania. Nie jest to bowiem uczta dla każdego. Zwolennicy szybkich zwrotów akcji, niewprawni w analizie psychologicznej postaci, przyzwyczajeni do Bonda i telenowel, będą się nudzić. Z kolei wnikliwi obserwatorzy polskiej rzeczywistości będą mieli prawdziwą dwugodzinną ucztę, przy czym należy stwierdzić, iż film ten jako dramat, nie zapewnia taniej rozrywki. Reżyser mistrzowsko posługuje się kontrastem (wewnętrzne piękno – zewnętrzna szpetota), co dodatkowo jeszcze potęguje doznania. Czyżby zamiarem świadomym reżysera było ukrycie tego, co najpiękniejsze? Wszak trudno o bardziej szkaradną fryzurę niż ta, jaka stała się udziałem Joanny.  
 
Obiektywnie patrząc, fabuła nie jest szczególnie wyszukana, co akurat przemawia za realizmem tematyki. Falk, mający w swym dorobku „Wodzireja” oraz „Komornika”, tym razem stworzył film, który być może dziś jeszcze nie wejdzie do kanonu polskiej filmoteki, lecz, jak śmiem przypuszczać, zostanie doceniony na szerszą skalę dopiero za jakiś czas. Utwór ten bowiem wciąż jeszcze narusza pewne tabu, nakłada na nas konieczność niełatwego dla niewyrobionych psychologicznie aspirantów do świata kultury spojrzenia wgłąb naszych wyborów i uwarunkowań moralnych, dokonania analizy zależności rodzinnych, norm sąsiedzkich, zmuszając do myślenia wielopłaszczyznowego, wieloaspektowego, a to, jak wiadomo, nie przynosi ani twórcom, ani aktorom "ochów" i "achów" ze strony masowego widza.
 
Oczywiście nieco bardziej lewicowo nastawieni recenzenci będą skłonni podkreślać "aktualność" poruszanej tematyki obyczajowej wskazując, iż reżyser punktuje głównie „krakowską drobnomieszczańską dulszczyznę”, i zapewne nieco racji można im przyznać. Wnikliwy widz jednak bez problemu dojrzy, że to nie drobnomieszczańskie środowisko było przyczyną tragedii, lecz po prostu takie, a nie inne, realia okupacyjne. Tradycyjni krytycy z kolei, jak znam życie, będą utyskiwać na zbyt upoetycznione zakończenie, odbiegające od przyjętej początkowo przez reżysera realistycznej konwencji utworu, przez co może dla niektórych powstać wrażenie pewnej niekonsekwencji stylistycznej, przy czym, moim skromnym zdaniem, właśnie końcowa symboliczna scena trafnie odzwierciedla faktyczną motywację bohaterki. Zresztą, czy aż takie ważne jest to, jakimi motywami kierowała się Joanna, gdy przyjęła do siebie tę samotną dziewczynkę? A niech to będzie nawet bałwochwalczy i obrazoburczy w swej istocie zakład z Panem Bogiem (jeśli ja ją – to Ty jego), co nam do tego??? Wszak w ostatecznym rozrachunku liczą się dwie rzeczy: nasza wiara i nasze czyny, a jak pokazuje doświadczenie, trudno o drugie, gdy pierwszego nie starcza.
 
Jak przystało na dobry film o wojnie, i tutaj występuje motyw dobrego Niemca. U Falka po raz pierwszy spotkałem się z takim ujęciem tematu – owszem, zadeklarowany nazista staje się na swój sposób dobrym Niemcem, ale dopiero wtedy, gdy splot zdarzeń gwarantuje mu możliwość czerpania profitów z tej sytuacji. Co ciekawe, przy zetknięciu się tak diametralnie różnych kategorii, jak świadomość Übermenscha, powinność wykonania rozkazu, francuskie wino i piękna samotna kobieta, w niemieckim oficerze wygrywa akurat to, co z perspektywy Übermenscha w mężczyźnie najniższe – najzwyklejsza samcza chuć, co – paradoksalnie  – budzi w nim istotę zdolną do nieco większej empatii. 
 
Tematyka niektórym może wydać się nieco oklepana – okupacja, opuszczone dziecko żydowskie, samotna kobieta przyjmująca je do siebie na wychowanie, niemiecki oficer, zagrożenie życia. Jednak w całej tej historii reżyserowi udało się pokazać coś unikalnego, a przy tym nad wyraz prawdziwego – nawet wielki człowiek, zdolny do bohaterstwa, do jakiego mało kto jest dziś gotów na tym niedoskonałym padole, przegrywa w starciu z rzeczami małymi, nieważnymi, niskimi, takimi jak szkaradne odbicie twarzy w lustrze i jednoznaczna dezaprobata ze strony małomiasteczkowego środowiska.
 
W pierwszej emocjonalnej reakcji po obejrzeniu tego filmu chciałoby się napisać „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”, strzelając aramejskim klasykiem w stronę akowskich nadgorliwców, a rykoszetem w stronę krakowskiej kamienicy.
 
Ale to trochę nie tak. Powoli z szafowaniem frazami biblijnymi. Chyba jednak na tę historię trzeba spojrzeć nieco szerzej, w kontekście historycznym.
 
Jest to film o potędze motywacji oraz o tym, co się dzieje z człowiekiem, gdy tej motywacji (jaka by tam ona nie była) zabraknie.   
 
I pamiętajmy, czytając niektóre recenzje, że to nie poczciwe (a choćby i tchórzliwe) Krakusy tę ówczesną rzeczywistość wykreowały, lecz dziadkowie naszych dobrze sytuowanych sąsiadów z Zachodu, tak do bólu światowych, jak światowy był ten „dobry” niemiecki oficer, aspirujący swą francuszczyzną do świata Kultury.
 
Na pięć gwiazdek daję Falkowi sześć. Pięć – za autentyczność psychologiczną, wierność realiom, pietyzm w przedstawieniu postaci trzecioplanowych oraz za poruszenie problematyki obyczajowej, która wciąż jeszcze frapuje co niektórych z nas. A ostatnia, szósta gwiazdka należy się Falkowi awansem za stawianie widzowi znacznie wyższych wymagań, niż Spielberg, Wajda i Polański razem wzięci.
Data:
Kategoria: Polska

Pawel_Gromolak

Świat, jakim go widzę. - https://www.mpolska24.pl/blog/swiat-jakim-go-widze

Nieregularny zapis aktualnego stanu świadomości. Zapiski umiarkowanego cynika w spadku dla dzieciaków i Późnego Wnuka, a przy okazji chęć zweryfikowania trwałości zapisu elektronicznego.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.