Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Andrzej Pańta: „BAJDY NIE PANA BAJDY”

Poezje.

Poezje.

Zła godzina

Nie umawia się na spotkania, jej przyjścia

Nie zapowiada znak widzialny i siermiężnie ponadzmysłowy,

Nie daje się też rozpoznać żadnym gestem,

Który przed jej pojawieniem uwidoczniłby się na ludzkiej twarzy

Szarym płótnem grozy: Że jest właśnie tą złą godziną

Od pługa do pługa i od karety do karety,

Od pierwszego przystanku do końca autobusu

Kursującego w szczerym polu od świtu do szybko

Zapadających wieczorów: Z pełną obsadą i wygodami,

Ale za to bez pasażerów.

— W jaki sposób dojrzewa ten nieokrzesany owoc

Nawet nie bólu, lecz tylko bolesnego zaskoczenia tym światem?

Nader symptomatycznie: Pojawia się jak rycerz, który

Runął z rozjuszonego konia, gdy wierzchowcem szły

Mgły i widziadła bezsennych symboli, a te lądują tuż

Przed zaśnięciem, jak owies? — Tak, pełno go, ale rozsypuje się

Wyłącznie w głowie, kiedy poduszka okazuje się założonymi żelazami

I zakleszcza cię: Do świtu nie będziesz już sobą.

O tej porze, gdy spokojnie poruszają się żebra rozleniwionej ludzkości,

Rozlega się szept: Obyś nie wypowiedziała tego w złą godzinę!

Nie ma bowiem szans na powtórki i monotonię: Tylko upór

Przegranej i utraconej do końca szansy na lepszy dzień

Tego zachowania, które wciąż utrwala swą przewagę

Nad doświadczeniem.

Choć z natury nie jest przesądna i daleko jej do sedna

Nieuchronności, musi jednak odrąbywać i łupić to wszystko,

Co się układa po myśli i nie mija się z błękitem.

Jej ulubionym kolorem jest bowiem wyróżnianie się

Od tła i nie podzielanie szablonu

Jakiegokolwiek zabarwienia istnienia pod presją,

Że nastąpi i uzupełni tę równowagę życia

Bez doznawania czystości i powoływania się na łaskę.

Świat wolności absolutnych

Jakież to ucho wolne od słyszenia?

Jakież to oko wolne od widzenia?

Jakiś to nos wolny od powonienia?

Jakiż to język wolny od smaku i jątrzenia?

Jakaż to głowa wolna od włosów, wszy i myślenia?

Jakież to serce, wątroba, nerki wolne od przeszczepów?

Jakaż to siekiera wolna od przymusu uderzania?

Jakież to pochylone plecy wolne od pokory?

Jakiż to świat wolny od zasiedzenia?

Jakiż to Bóg wolny od dogmatów na własny temat?

Jakież to prawo wolne od mataczenia?

Jakiż to szatan wolny od wystawiania na pokuszenie?

Jakież to piekło i niebo wolne od siebie nawzajem?

Jakaż to idea wolna od złudzenia?

Jakiż to Jezus wolny od krzyża, a krzyż wolny od obłędu?

Jakież to brzucho wolne od trawienia?

Jakież to życie wolne od nałogu życia?

Jakież to wszystko wolne, wolne od siebie

Na zawsze i na każdy temat?!

Zmienne warunki noszenia

Kiedy natura przyjmuje postać nieobliczalną,

Także nie pozostaje mi nic innego, jak

Odejść wreszcie od zmysłów, chociaż umysł

Wciąż jeszcze potrafi kalkulować, lecz nie jest

Już w stanie rozstrzygnąć, co jest przypadkiem,

A co tylko żalem nad rozlaną

Do ostatniej kropli zmorą.

Z czystym sumieniem, z pełnym wdziękiem

W nie lichej stajence, z pełnym komfortem życia na diecie,

Nie obłożona noclegiem, z osiołkiem dobrych manier przy żłobie,

Z topniejącymi lodami namiętności płonącymi w głowie,

Zawieruszona w przeźroczystości oczekiwania na cud, czyli dzień,

Gadzina uboga, nie klepiąca jednak biedy, nie gwałci

Swych wdzięków, nie turla ich w proch, by mogło spełnić się coś więcej,

Bo wie, jest pewna, że jedynie grozę, rozpacz i lęk osiąga się gracją i pięknem.

Różnica tożsamości

Mila nieuwagi.

Ogromny dół w głowie. Uspokojone dłonie.

Synowie ziemi, góry głów i depresja zadków

Na krawędzi bezbrzeżnej, kaleka.

Ty kaleko. Mówi umysł

W swoim rozpaczliwym bredzeniu:

Na imię

Mu…

Łagodna perswazja czy żywe okrucieństwo?

Żywa zamieć

Bo święta wcale nie jest świętą,

Kiedy się kurz na głód zanosi,

Aczkolwiek głód porusza ogniem,

Pyłu w nim nie ma, co zwątpienie

Ciągle uwalnia od pamięci: Tak

Ona wmawia (w) sobie sytość złudzeń.

Jak wiersz szturchający w zadek

Pamięci tych, którzy postanowili związać się na całe życie

Sznur ulotności, osuwista baryła, torebka bez skazy otwarta, tron zlepiony

Z koron na chybił, muszelki w uszach albo zamiast nich: Taka jesteś,

Mieniąca się nie istnieć w uwarunkowaniach albo w tym słupie,

O którego się nie prosi, który wszakże trzyma i dyktuje ci to, od

Czego nie chce cię uwolnić twój nachalny nos. — Przyjdzie

Jednak kiedyś ten moment, kiedy nie będzie już istniało nic

Innego oprócz kanciastego hebla niebios, wtedy dopiero zrozumiesz,

Co miała na myśli ta godzina, która ruszyła na ciebie

Potokiem twierdzeń nieobyczajnych o budowie tego wszystkiego,

Co zawsze przygania nie tylko garnkom, ale i całej kuchni:

Wciąż przecież okraszasz ją tym tępym, wielogłowym i śwarnym

Niezdecydowaniem. — Nie od szklanki zależy przecież los

Tego świata, gdy twoje podwaliny więdną od owej omasty, jakiej

Dostarcza uporczywe szyderstwo mające granice w wieńcu, krzyżu

I talencie, dzięki któremu nie składasz się jak scyzoryk, gdy

Już powiędły nie przycięte, chociaż szargane brakiem zdania. —

Liczy się bowiem tylko to, co zgonem w sobie, a nie umiera

Tej wierze, co kusi dopiero wiarą jak wiersz nie kruszący kości,

Jednak dość mocno i przenikliwie szturchający w zadek.

Łakomym okiem

Dzicy ludzie określani potoczyście

Jako korona naszego kręgu cywilizacyjnego: Sympatyczni

Pedofile, ojcobójcy i matkożercy, przede wszystkim zaś

Psychoanalitycy i nie pozbawieni urody grabarze nadziei

Wymuskani komfortem pogoni za zbytkiem, zawsze

W swych kusych wdziankach rozklekotanych armagedonów,

Otwierają się wprawdzie ku temu oku szerokim wachlarzem

Skrojonych na ich miarę możliwości, lecz toboły zawsze

Pozostają puste: Pragnąc ujrzeć znak, cud, spełnienie się tego

Wszystkiego, co obiecuje zbroja przed czasem albo jako

Jego zamulone zwłoki: To jednak jest tylko gwarem i warzeniem.

Żagli nigdy nie było: Mimo cudu narodzin i gwiazd porażających

Nawet nie na styk, wyłania się z nich jednak ten gest albo worek

Na wzór owego wielkiego prawybuchu, gdy wszystkich przechodziły

Ciarki, choć nie było jeszcze grzbietów. To tylko sygnał, blade

Odbicie spełniania się obietnicy, nie zaś fatalistyczne

Ziszczanie się snu pod zmiażdżony garnek życia.

Znowu się kręcą kosmiczne zawiasy, chociaż

Ta stoi pośrodku jak tykwa. — O korzec nie prosi.

© by Andrzej Pańta

Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.