Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

RZECZPOSPOLITA KOLESI

Jako u góry, tak i na nizinach życia nie tylko społeczno–kulturalnego. Kultowy minister obecnej ekipy „rządzącej” tym krajem, który chce negocjować z nieb. J.Czapskim, czy poprzedni, niejaki Góral, mianowany ministrem tylko dlatego, że nosił teczkę za ówczesnym swoim szefem, a ten nie miał akurat nikogo innego pod ręką, więc zrobił go ministrem, który także dopuścił się nie takich niedorzeczności, to tylko parę lepszych przykładów z góry, zupełnie zresztą nieszkodliwych w przypadku, gdyby szedł za tym dobry wzór w działaniu i praktyce mianowania na niższych szczeblach ludzi naprawdę rzetelnych i kompetentnych.

Jako u góry, tak i na nizinach życia nie tylko społeczno–kulturalnego. Kultowy minister obecnej ekipy „rządzącej” tym krajem, który chce negocjować z nieb. J.Czapskim, czy poprzedni, niejaki Góral, mianowany ministrem tylko dlatego, że nosił teczkę za ówczesnym swoim szefem, a ten nie miał akurat nikogo innego pod ręką, więc zrobił go ministrem, który także dopuścił się nie takich niedorzeczności, to tylko parę lepszych przykładów z góry, zupełnie zresztą nieszkodliwych w przypadku, gdyby szedł za tym dobry wzór w działaniu i praktyce mianowania na niższych szczeblach ludzi naprawdę rzetelnych i kompetentnych.

Tak jednak nie jest, i ta sama zabawa powtarza się na coraz niższych szczeblach zarządzania; pół biedy, gdy sytuacja jest stabilna, i nic nikomu nie szkodzi, gdy np. specjalistami od powodzi robi się półidiotów, skoro to zadawala danego prominenta i dobrze wpływa na stan jego umysłu, że znakomicie zna swoich podwładnych; a gdy przychodzi wielka woda, wówczas następuje katastrofa, jak ostatnio, której skutki odczuwamy i będziemy odczuwać wszyscy. Tutaj warto dodać także dowcip o „służbie zdrowia”: gdy chcemy zabiegu chirurgicznego, wówczas musimy uciekać jak najdalej od różnego typu naczelnych lekarzy kraju, lekarzy wojewódzkich itp. „habilitowanych”, jeśli nie chcemy nabawić się trwałego kalectwa lub śmierci. Tak to wygląda, cytatów potwierdzających tę tezę znalazłaby się z pewnością cała szafa.

Nie inaczej, a może nawet znacznie gorzej jest w obszarze kultury, a zwłaszcza i przede wszystkim w tak wielokulturowym regionie jak województwo katowickie: zalew brudu, chamstwa i tantedy nie jest gorszy od spustoszeń wywołanych ostatnią powodzią.

Swego czasu wojewoda (obojętnie jaki, chodzi mi o ciągłość urzędu) powołał w Katowicach na miejsce dawnego Centrum Kultury tzw. Górnośląską Macierz Kultury, czytałem nawet statut, wszystko miało służyć promocji i szerokiemu rozpowszechnianiu znaczącego dorobku nie tylko żyjących tutaj artystów, ale i z innych regionów Polski i Europy; wielkie słowa, wysoki styl, aliści w budynku tym pozostał chyba na zawsze duch mieszczącego się tam kiedyś komitetu wojewódzkiego jedynie słusznej Partii: intrygi, kłamstwa, kradzieże dóbr intelektualnych, poniżanie podwładnymi itp. dobrodziejstwa ze strony mianowanej przez wojewodę dyrekcji tej instytucji, z którą zacząłem współpracować niemal od początku jej działalności, więc nie znam tego tylko ze słyszenia, lecz modus vivendi panujący na tej „placówce kulturalnej” odczułem dosłownie na własnych plecach i uszach, gdy publicznie zostałem zelżony przez ówczesnego dyr. Jaszczuka, na co zareagowałem tak łagodnym w stosunku do bodźca listem, przybitym zresztą przeze mnie na drzwiach wejściowych do tejże Macierzy:

Katowice, 10 września 1993 r.

WYTYCZNE

do wersalizacji i humanizacji wzajemnych beziehungów

między Człowiekiem a Człowiekiem

w temacie „Bóg — Honor — Ojczyzna“

Do Leonarda Jaszczuka

r

Kochany!

Żeby nie zalegało, ale zestresowałeś mnie okrutnie, i nie można tego tak pozostawić bez odpowiedzi, zatem: Krzyczeć i opierdalać możesz sobie swoich etatowych pracowników, jeśli sobie na to pozwolą i nie trzasną od razu drzwiami, ale ja przychodzę do Ciebie jako człowiek wolny i, jeśli prosiłeś mnie, żebym zamówił gdzieś tę recenzję z Dwurnika, to trzeba było od razu podać stawkę, jaką mogę proponować za coś takiego, a nie od razu z pyskiem, i łączysz przy okazji jedno z drugim i trzecim. Litości! Ale działasz w sposób nieprofesjonalny i w stylu dawnych działaczy młodzieżowych: zróbcie, napiszcie itd., a nie jak zawodowiec. Jeśli na Twoją prośbę zakłócam komuś spokój, że musi się ruszyć, pojechać do tego Bytomia, zobaczyć te obrazy, napisać, więc te 150 tysięcy wcale nie było znów czymś wygórowanym za coś, czego i tak nikt nie chce się podjąć. Primo po drugie: o aferze mych tłumaczeń dla Ciebie — jeśli je robię, to jest to sprawa między mną a Tobą, a nie żeby od razu trąbiła o tym cała placówka, jeśli przydarzy mi się jakiś błąd, który w korekcie można usunąć w pięć minut. I tu też trzeba było od razu ponumerować te strony, żebym jeszcze i z tym nie musiał się męczyć, a nie od razu, że chciałem Cię wyciulać — Twoje słowa! Raczej ma się chyba odwrotnie: umawialiśmy się (ustnie), a umowa ustna jest święta, że będę tutaj dostawał 150 tysięcy od strony, co zresztą mogą poświadczyć poprzednie umowy, a tymczasem słyszę, że nie dostanę tyle, zatem uważam to za naruszenie umowy i to post factum — nie prosiłem się przecież o to, jak i o poprzednie przekłady, i sam mi je zaproponowałeś, choć mogłeś przecież zamówić je u kogoś innego zgodnie z obowiązującymi stawkami, a sam mógłbym wyruszyć gdzieś w góry, jak zamierzałem, i mieć święty spokój, jak wszyscy inni… Jeśli robiłem Ci te rzeczy to raczej z czystej przyjaźni, mam wiele innych źródeł dochodów, że wcale tego nie potrzebowałem biorąc rzecz z tej strony — przypomnij sobie, że kiedy pracowałeś na bytomskiej placówce, występowałem u Ciebie z mymi spotkaniami zupełnie bezpłatnie i spontanicznie i na mój koszt wysyłałem listy, jak wiesz. A teraz władza uderzyła Ci chyba do głowy, skoro traktujesz mnie jak kosmicznego ciecia, który przyszedł nie wiadomo skąd i robi mu się wielką łachę: Twoje „Płacę ci” — swoją drogą ładnie mi płacisz, że czasami dostaję to dopiero po trzech miesiącach, że mogę sobie za to kupić przysłowiową paczkę zapałek w stosunku do pierwotnej wartości. W problemie kwartalnika plastycznego też nie postępujesz jak profesjonalista, powierzając to K., który może być Twoim znakomitym kolegą, ale niczym więcej, jak to starałem Ci się wyperswadować, i nigdy nie uda mu się uzyskać co celniejszych materiałów, jak mnie pozyskało się w pierwszym miesiącu. Ale mniejsza na razie z tym. W każdym razie nie odezwę się do Ciebie, dopóki nie przeprosisz mnie publicznie, w tym samym gronie, w jakim mnie obraziłeś, i nie chcę już więcej słyszeć o żadnym tłuczeniu mich, ciulaniu itp. słówek na tej placówce, co naturalnie możesz robić we własnym gronie, a tutaj postawiono Cię chyba po to, żebyś wersalizował, humanizował to całe zezwierzęcenie.

Z ucałowaniami, Kochany mój: Twój A. P.

Nic dodać nic ująć, aczkolwiek zostałem przeproszony, jednak jakże naiwny byłem wtedy jeszcze, nie wiedząc o co biega, bo rzecz jasna wojewoda na będące do jego dyspozycji stanowiska może mianować nawet ucho od śledzia, leży to w zakresie jego kompetencji, nic nam ku temu, ale też odpowiada za będący w jego dyspozycji personel, i wszystko byłoby w porządku, nawet przy całej tej „łacince”, gdyby działalność tej instytucji sprostała idei powołującej ją do istnienia. Tak się jednak nie stało, i już po paru miesiącach radosnej działalności ówczesna dyrekcja skompromitowała się w postaci tzw. „Międzynarodowych Spotkań Artystów”: Idzie o to, że sprowadzono z Kolonii podejrzanego asortymentu grupę artystów, zupełnie bez znaczenia, którzy nielegalnie okupowali tam jakąś prywatną fabrykę skór, a ponieważ zgodnie z prawem zostali z niej usunięci i nie mieli gdzie się podziać, jak gdyby nigdy nic i jakby nie istnieli znacznie bliżej o niebo wybitniejsi artyści, nasza dyrekcja wyciągnęła ku nim swe szczere i szczodre ramiona. Rzecz cała została zresztą opisana w ówczesnym Diariuszu, lecz jakoś nikt nie wyciągnął z tego daleko idących wniosków, i poprzestano by tylko na pogłaskaniu po główkach tych panów zgodnie z hasłem: „Macie tu dzieci kieszonkowe i bawcie się grzecznie”, gdyby będący wtedy dyrektorem Wydziału Kultury U. W. Marek Łabno nie posunął się za daleko, i jak szepcze się po kątach, nie pomagał zbytnio przy goleniu dyr. L. Jaszczukowi. Sprawę wprawdzie zatuszowano, aliści wojewoda nie mógł już tego tak zostawić, lecz zamiast postawić sprawę na ostrzu kozika, dalej po prostu ciągnął te zabiegi kosmetyczne zapoczątkowane przez M. Łabnę, uprawiając karuzelę stanowisk, i tego ostatniego uczynił dyrektorem Macierzy, zaś L. Jaszczuka obdarzono zaszczytnym mianem „Pełnomocnika dyrekcji”! Że jednak są niby jakieś osiągnięcia, nie że wszystko idzie tak źle, jak pisała ta nieszczęsna Ania Urban w Diariuszu.

Jako przykład takich znaczących efektów przedstawiano zazwyczaj wydawany przez GMK, którą rychło przemianowano na Górn. Centrum Kultury, jakby w ten sposób mogły rozpłynąć się wszystkie popełnione tam błędy i nieprawości, kwartalnik Opcje i sponsorowany ponadto przez tę instytucję prywatny kwartalnik Fa–Art. Czym są w istocie te rzeczy, może świadczyć omówienie tych pism zamieszczone w paryskiej Kulturze:

»Lekturę nowych pism zaczynam zwykle nie od prozy i poezji nie znanych mi autorów lecz od części krytycznej, ocen książek i utworów, na temat których mam własną opinię lub przypuszczenia. Nie szukam potwierdzenia własnych gustów, interesuje mnie w jaki sposób można je zakwestionować. Często jednak miewam trudności ze zrozumieniem tego, co czytam. W 4–tym (10–tym) numerze z r. 92 kwartalnika literackiego Fa–Art wydawanego w Bytomiu dzięki subwencji Zarządu Miasta Bytom, który redagują: Marcin Herich, Cezary K. Kęder i inni, utknąłem ostatecznie podczas próby czytania szkicu Marcina Hericha: „W Teatrze Witkacego, ujmując rzecz w ‘dialogową’ metaforę, dochodzi do próby zdarcia w teatrze z twarzy teatralnej maski, aby stanąć z widzem nagą twarzą w twarz. W ten sposób realizuje się tu implicytnie polemika z awangardą teatru Drugiej Reformy, która postulując otwartość separowała emocje intelektualizmem i zamiast przyjmować — zapraszała. W numerze 11–tym (1–szym z r. 93) Fa–Art Bożena Stokłosa pytając „Czy koniec postmodernizmu?” konkluduje: „Co więcej, dopiero od kilku lat, to znaczy po pewnym ‘uspokojeniu się’ sytuacji w sztuce na skutek spadku zainteresowania nową ekspresją można, jak sądzę mówić o nastaniu lepszej koniunktury dla ‘postmodernizmu’, gdyż dowartościowano tendencje sprzed ekspansji nowej ekspresji”. Są w tym numerze rzeczy świadczące o jeszcze skromniejszych kwalifikacjach umysłowych, choć są równocześnie inne godne druku w każdym dobrym piśmie. Horst Bienek tłumaczony jest przez Andrzeja Pańtę niewymuszoną, swobodną polszczyzną, zdolną oddać najlżejsze poruszenia myśli. Już dla tego jednego tekstu nie ma mowy o wrzuceniu pisma do kosza.

W czerwcu 93 ukazał się 1–szy numer kwartalnika kulturalnego Opcje. Gdy Fa–Art redagował Cezary K. Kęder, to w nowym piśmie redaktorem naczelnym jest Konrad C. Kęder, Marcin Herich bardzo niedbale zajmuje się korektą a wydawcą jest Centrum Kultury w Katowicach. Podróż z Bytomia do Katowic nie została opisana. Krytyką teatralną zajmuje się Kajetan Piekarski: „W zasadzie wszystko jest w tym spektaklu marne (może z wyjątkiem urody młodziutkich aktorek…). Aktorstwo jest pospolite lub słabe, organizacja przestrzeni teatralnej banalna i wtórna… Całość wygląda tak, jak mężczyzna w ostatniej scenie”.

Magiel, miejsce w którym dokonywane czynności nie pochłaniają zazwyczaj całej uwagi a hałasy bywają umiarkowane, zawsze stwarzał okazje do rozwijania pewnego rodzaju aktywności umysłowej. Gdy w roku 1855 zmarł Józef Symeon Bogucki, […] koledzy pisarza ze składek zakupili wdowie magiel, by mogła na skromnym poziomie zaspokajać swe potrzeby i aspiracje. Zamieszczona w Opcjach rozmowa „Spojrzenie zza kulis. Tadeusz Kantor, teatr Cricot 2 i inni” świadczy, że nawet gawęda z magla okazuje się dziś gatunkiem trudnym do naśladowania. A przecież osiągnęli w niemałym stopniu tę umiejętność byli szefowie obstawy, generałowie policji oraz minister Urban. Minister Urban z równą łatwością może odbyć konferencję na temat problemów rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego, co wygłosić prelekcję o zaletach gospodarki rynkowej, bądź przenieść swych czytelników do magla. Awangardyści wypadają w takiej sytuacji nieporównanie gorzej. Nie miałbym nic przeciw poddaniu krytycznej analizie działalności Kantora. Nigdy dotąd nie zajmowałem się twórczością z magla więc i dziś nie będę cytował. Ale nieudolne naśladowanie wydaje mi się naganne w każdej dziedzinie.

Jeśli jednak Fa–Art i Opcje są może zjawiskami marginalnymi […] jeśli podobne rzeczy wypisują i puszczają do druku przyszli nauczyciele lub co gorsza wychowawcy przyszłych nauczycieli, to w następnym pokoleniu można się spodziewać kompletnego pluralizmu, całkowitego zatrzęsienia „Opcji”. Jest rzeczą złą wyśmiewanie nauczycieli, ale tolerancja wobec złych nauczycieli byłaby szkodliwym zaniechaniem.«

Andrzej Dobosz: Trudności czytania po polsku, w: KULTURA 1993, nr 12 (555)

Jeszcze raz nic dodać nic ująć, w każdym razie ambicje wydawnicze L. Jaszczuka sięgały znacznie dalej, i do tego wszystkiego postanowił wydawać jeszcze i pismo plastyczne pn. Magazyn, lecz na szczęście ukazał się tylko pierwszy numer, jednak byłem przezeń zachęcany, że zostanę wciągnięty do składu redakcyjnego, i żebym już zbierał jakieś ciekawe materiały, na co dostałem stosowne firmówki. Mało tego, że nie zostałem wciągnięty, ale za to niecnie wykorzystano pozyskane przeze mnie utwory, m. in. rozmowę Eulalii Domanowskiej z Ryszardem Waśko; niecnie — bo chociaż mijają już przeszło trzy lata, do dzisiaj autorka nie otrzymała należnego honararium i nijak nie można go wyegzekwować.

W zamian zaś jako współpracownik zostałem wciągnięty do redakcji prywatnego pisma Fa–Art, którego właścicielem jest Cezary K. Kęder, aliści nie wiadomo czemu należności za to otrzymywałem z kasy GCK, gdzie byłem także upoważniony do przebywania na terenie redakcji w dowolnych porach i do odbioru kluczy. I tutaj ujawnia się pewien mechanizm funkcjonowania tzw. prasy „niezależnej”: niby pismo prywatne, lecz opłacane z budżetu, każdy chciałby przecież funkcjonować w ten sposób, i nic dziwnego że później ukazuje się przy nim książką A. Tuziaka, drugiego dyrektora tej instytucji, która nie mogłaby pojawić się w żadnym innym wydawnictwie, i na reklamę tej rzeczy, jak zauważyłem, poszło sporo kasy, już oficjalnie pod firmą GCK, podczas gdy na promocję mojej książki, wyboru wierszy R. Ausländer, wydanej bądź co bądź pod firmą GCK, nikt nie dał złamanego grosza. Czyli podwładny wydający rzeczy swego zwierzchnika. Tak samo, gdy sam lub inni postulowaliśmy wydanie naszych książek, zawsze okazywało się, że nie ma na to pieniędzy.

Naturalnie po jakimś czasie znudziłem się dyrekcji GCK, zresztą muszę przyznać szczerze, że po tym incydencie z Jaszczukiem nie za bardzo mi się chciało w cokolwiek angażować, i wśród niesnasek, że niby sam napisałem ten sławetny artykuł A. Urban, a oficjalnie, że upijam się na terenie placówki, i tego nie wolno tolerować (jakbym nie czynił tego w kolektywie tej samej dyrekcji, i jakbym nie był służbowym samochodem odwożony do domu), pewnego ślicznego dnia dowiaduję się, że już tu nie pracuję, i to w iście stalinowskim stylu: gdy chciałem odebrać klucze, zdumiony zauważyłem, że nie ma mnie na liście upoważnionych do odbioru, acz poprzedniego dnia byłem tam jeszcze odfajkowany; czyli był człowiek i nie ma człowieka! Tak samo postąpiono później z grupą tzw. Dzikich, którzy wydawali dodatek do Opcji pn. Na Dziko, jedyny twórczy ferment w tej instytucji — byli, minęli, nie ma.

Oczywiście później jeszcze nie raz zachodziłem do tej instytucji, robiąc to i owo, lecz miara szykan przebrała się przy przygotowaniach do wystawy Sato/Sawka. Gdy nie mogłem otrzymać należnych mi wierszówek, napisałem najpierw do aktualnej Dyrektor Wydziału Kultury U. W., a i gdy to nie poskutkowało, zwróciłem się z tym do urzędującego obecnie wojewody takim pismem:

Piekary Śl., 29 lipca 1997 r.

Pan Wojewoda w Katowicach

Eugeniusz Ciszak

Wielce Szanowny Panie Wojewodo!

Z przykrością muszę stwierdzić, że źle się dzieje w podległej Panu placówce pn. „Górnośląskie Centrum Kultury“.

Mianowicie po pierwsze w związku z przygotowaniem do wystawy Sato/Sawka w marcu b. r. przełożyłem kilka tekstów na język niemiecki, które były potrzebne do zrealizowania tej imprezy, i mimo zawartej umowy do dzisiejszego dnia nie dostałem należnych mi wierszówek. Mało tego: od początku, kiedy zacząłem pytać się o ich wypłatę, czyli od 27 marca b. r., nieustannie jestem zwodzony przez Dyrekcję tej instytucji (Łabno, Tuziak): a to, że nie ma kto podpisać tych umów, bo nie ma dyrekcji, a to chwilowe niedobory w kasie, a kiedy jest dyrekcja, to że jest nawał zajęć, i wszystko dostanę po wernisażu, podczas gdy inne wypłaty były regulowane normalnym trybem. Co gorzej, kiedy napisałem list do p. Ł. Ginko, przedstawiając jej ten problem, z postulatem o zdyscyplinowaniu swego personelu, dyr. Tuziak obiecał jej uregulować to lada dzień, gdy zostanie rozliczona i zamknięta ta wystawa. Wobec tego dałem za wygraną, i kiedy ostatnio udałem się do kasy, aby odebrać te należności, zamiast nich usłyszałem, że jestem donosicielem, kapusiem, że nie mam tu nic do szukania, że nie dostanę tych groszy, że myślę po staremu (jak się dawniej szło na skargę do komitetu itp.), że co najwyżej mogę im wytoczyć proces o te należności albo udać się do prokuratora z wnioskiem na p. U. Darską, jakby ta wystawa była jej prywatną sprawą, a Dyrekcja uchyla się od tego wszystkiego itp. inwektywy.

Swego czasu w Górnośląskim Diariuszu Kultury ukazał się artykuł przedstawiający bałagan i rażące braki przejawiające się w działaniach Dyrekcji tej instytucji, iż sytuacja wymaga przewietrzenia, zmiany mentalności, i myślę, że już wtedy Autorka ta miała świętą rację, tak opisując ten problem.

Nie jest to bowiem mój pierwszy przykry incydent, jaki przydarza mi się w kontaktach z tymi „menadżerami od kultury“ (Łabno/Tuziak). Mianowicie po drugie parę lat temu przygotowałem i wydałem tam wybór wierszy niemieckiej poetki Rose Ausländer, na który załatwiłem bezpłatne prawa autorskie u S. Fischer Verlag, i mówiąc bez ogródek zostałem po prostu okpiony przez tych panów, dostając wierszówkę w wysokości tradycyjnego napiwku, biorąc pod uwagę, że licencja na wykorzystanie jednego wiersza kosztuje w Niemczech średnio 30 DM, a w tej książce mam przeszło sto wierszy; to o czym tu mówić? Kiedy zaś chciałem jakoś naświetlić tę kwestię i przychodziłem z tym do red. Kędera, w posagu otrzymywałem tylko, że o niczym nie chce słyszeć, że sprawa jest zamknięta, i co najwyżej, może mi nakopać do dupy, cytuję dosłownie. Na marginesie: taka „nowomowa“ jest czymś zwyczajnym w tej placówce „kulturalnej“, i kiedy przychodziłem tam częściej, z uszu nie schodziło mi zdanie dyr. Jaszczuka o biciu po buzi, słynne „wyklepywanie michy“, którym częstował personel i gości.

Nadmieniając, że współpracuję z wieloma innymi centrami kultury i pismami w całym kraju, nigdy jeszcze nie przydarzyła mi się taka sytuacja jak z tymi panami (Łabno/Tuziak), i nigdzie jeszcze na dzień dobry nie byłem częstowany zdaniem „O, znowu przyszedł ten paranoik“ (red. Kęder), muszę więc podsumować, że tu już nie idzie tylko o zdyscyplinowanie Pańskiego personelu w osobach tych panów, ale o coś więcej — i sprawa zaczyna nabierać charakteru mafijnego: mianowicie po trzecie czekając raz pod kasą podsłuchałem mimo woli dyr. Tuziaka, który krzyczał na Autorkę tego artykułu o przewietrzaniu, że może trzeba ją kupić, aby o nas pisała dobrze! Jako nauszny świadek tej wypowiedzi dyr. Tuziaka jestem gotów zaprzysiąc ją przed każdym sądem, ale już teraz pytam się Pana, Panie Wojewodo, na to więc idzie w ciężkim trudzie wypracowany budżet z kieszeni podatników, aby służył do przekupywania krytyków, żeby dobrze pisali o jego marnotrawieniu na skutek nieefektywnej działalności tych panów?! I stąd można też chyba wnosić, gdzie się podziewają moje i innych autorów wierszówki nie wypłacane przez niemal pół roku a czasami i dłużej.

Mam więc nadzieję, że rozstrzygnie Pan ten problem na korzyść kultury w tym regionie, i ja i inni autorzy nie będziemy musieli robić za żebraków całymi miesiącami wyczekując na nasze skromne zarobki, a co najważniejsze, wszyscy będą traktowani personalistycznie i po ludzku, bez wyklepywania „mich“ czy innych ludzkich detali, czego Panu i wszystkim życzę, i mniemam, że tyle wystarczy, i nie będę musiał z tym biegać do prasy opozycyjnej, która tylko czeka na takie okazje, aby wytykać jakiekolwiek braki administracji rządowej.

Z pogodnymi pozdrowieniami

Andrzej Painta

I gdy poprzednio miałem takie trudności z odzyskiem tej sumy, nagle okazuje się, że pieniądze są i natychmiast też zostały mi wypłacone, całość zaś tej sprawy została podsumowana taką odpowiedzią:

Katowice, 20 sierpnia 1997 r.

WOJEWODA KATOWICKI

KL II 4013/ 38/ 97

Pan

ANDRZEJ PAINTA

W związku z pismem Pana na temat nieprawidłowości w pracy dyrekcji Górnośląskiego Centrum Kultury pragnę poinformować, że poleciłem Panu Andrzejowi Tuziakowi — zastępcy dyrektora GCK uregulowanie należności za wykonaną przez Pana pracę. Przekazałem także Pana uwagi na temat traktowania osób współpracujących z GCK dyrektorowi Wydziału Kultury Pani Łucji Ginko do uwzględnienia przy sprawowaniu bieżącego nadzoru nad tą instytucją.

Z poważaniem

/–/ Eugeniusz Ciszak

Czym jestem skonsternowany jeszcze bardziej — czy kpiłem sobie czy pytałem o drogę? Żadnych przeprosin, nic! Współpracuję bowiem również z wieloma innymi instytucjami kulturalnymi, i gdy ostatnio czując się zaniepokojony, czy moja umowa dotarła do Krasnogrudy w Suwałkach, zadzwoniłem tam, i jako pierwsze co usłyszałem, to przeprosiny, że nie zostałem załatwiony tylko z przyczyn niezależnych od redakcji, która sama ma zaległości z przelewem. I to jest to, i czuję, że znajduję się w innym obszarze cywilizacyjnym. Tutaj natomiast przypomina mi się pewien epizod, gdy jeszcze przed Sierpniem bojkotowałem egzamin u pewnego towarzysza partyjnego robiącego za profesora przy tutejszym Uniwersytecie: Mój wniosek o zmianę egzaminatora był rozpatrywany przez tegoż samego pana, któremu odmawiałem kompetencji jako egzaminatorowi.

Pytam się więc, Panie Wojewodo Ciszak, czy tak ma wyglądać pluralistyczny, złożony a zarazem sprawiedliwy ustrój i ład społeczny, czy też na powierzchnię nie wypływają znowu skamieliny z lat pięćdziesiątych, które trzeba po prostu wziąć w garść i porozbijać? W sobie i w innych! Tak!

Andrzej Pańta


© Copyright by Andrzej Pańta

Data:
Kategoria: Polska

Fiatowiec

Zawsze na straży prawa. Opinie i wywiady z ciekawymi ludźmi. - https://www.mpolska24.pl/blog/zawsze-na-strazy-prawa-opinie-i-wywiady-z-ciekawymi-ludzmi

Fiatowiec: bloger, dziennikarz obywatelski, publicysta współpracujący z "Warszawską Gazetą". Jestem długoletnim pracownikiem FIATA.Pomagam ludziom pracy oraz prowadzę projekty obywatelskie.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.