Oflagowanie zakładów jest przyjętą i od lat powszechnie stosowaną formą związkowych protestów. Okazuje się, że nawet taki sposób wyrażania niezadowolenia społecznego na niektórych działa niczym przysłowiowa płachta na byka. Oczywiście najlepszym sposobem na to, żeby związkowe flagi nie kuły przełożonych w oczy jest rozwiązanie problemu, który zmusił stronę związkową do rozpoczęcia protestu.
W naszym zakładzie postanowiono jednak pójść - i to dosłownie - inną drogą. Dwa razy dziennie ochrona zdejmuje flagi z bramy, po czym bez słowa odnosi je do związkowej siedziby. Nie wiadomo zatem, czy ma informacje, że spór jest rozwiązany, czy też sugeruje konieczność ich wyprania, by ich biel stała się jeszcze bielsza, a karmazyn logo Solidarności nie tracił ostrości.
Odpowiedzią jest wywieszenie kolejnych flag, gdy tylko okazuje się, że postulaty pracownicze nie zostały spełnione. Po kilku godzinach manewry te powtarzają się od początku. Z punktu widzenia dialogu społecznego cała sytuacja jest kuriozalna i trąci dziecinadą. Tak bowiem, jak zamiatanie śmieci pod dywan, niewiele ma wspólnego z porządkami, tak zdejmowanie flag i transparentów nie prowadzi do rozwiązania problemu. Może poza brakiem ruchu, w przypadku komendantów odnoszących związkowe symbole. Jednak krążenie znacznie lepiej poprawi im poranny jogging.
(Mr Solidarek)
Źródło: Biuletyn Niezależny Związkowiec Nr 5/2010 wydawany przez MOZ NSZZ Solidarność FAP.