Jak zwał tak zwał, wyraźnie widać, że komisja przyspieszyła. Wszak pojawili się przed nią kluczowi aktorzy, a śledczy nie dostali jeszcze dokumentów potrzebnych w śledztwie.
Zamieszani w aferę mówili dużo i ciekawie. Donald Tusk, Grzegorz Schetyna, Mirosław Drzewiecki (niedawno nr 1, 2 i 3 w Platformie Obywatelskiej), choć obdarzeni niezłą pamięcią, w trudnych chwilach zasłaniali się niepamięcią. A Zbigniew Chlebowski (pierwsza „5” PO) podkreślał, że co złego to nie on, bo zawsze dba o finanse państwa.
„Nic złego” to także zdymisjonowany niedawno wiceminister Adam Szejnfeld, zdziwiony, że przypadkowo wplątał się w aferę, minister Michał Boni, wpływowy człowiek PO, który jawił się śledczym jako człowiek zupełnie nie decyzyjny (to nie do niego należały ważkie decyzje – dowodził). Także były szef CBA Mariusz Kamiński chciał dorównać adwersarzom: stwierdził, że sondował premiera.
Pole minowe
Jest 1 października ub.r., „Rzeczpospolita” ujawnia, że Drzewiecki i Chlebowski lobbowali w interesie firm hazardowych, a chodziło o rezygnację rządu z dopłat od wygranych na automatach, czyli dziesiątki mln zł. Dowodem są rozmowy Chlebowskiego z Ryszardem Sobiesiakiem i Janem Koskiem z branży hazardowej, nagrane przez CBA. Okazuje się, że z otoczenia premiera Tuska nastąpił przeciek: ostrzeżono tych, którymi zajmowało się CBA, a to sparaliżowało śledztwo w tej sprawie.Publikacja stenogramów rozmów uruchamia lawinę. Dymisje, śledztwa, w końcu do gry wkraczają sejmowi śledczy; powstaje druga, co do ważności, speckomisja w historii III RP. Poprzednia, w sprawie afery Rywina, zmieniła polską scenę polityczną. Obecna raczej nie zmieni, ale – już to widać – przebuduje układ sił w rządzącej PO.
– Premier Tusk stoi dziś samotnie na wielkim polu minowym, na którym zostawili go współpracownicy – mówiła Beata Kempa z PiS, jedna z gwiazd komisji. Kolejne tygodnie po wybuchu afery pokazały, że mimo wielkich wysiłków otoczenia szefa rządu, części min wciąż nie rozbrojono.
Zdaniem Bartosza Arłukowicza, członka komisji, najważniejsze były i są dwie sprawy. To nieprawidłowości przy pracy nad ustawą hazardową w czasach rządów PO i sprawa przecieku. – Rozumiem, że ludzie tacy, jak Zbigniew Chlebowski mogą mieć swoje słabości. Ale te słabości nie powinny dotykać struktur państwa, Sprawa przecieku pokazuje, że dotykają – mówił w jednym z wywiadów.
Fair i nie fair
Komisja śledcza może spełnić swą rolę, gdy układ sił w sejmie jest bliski równowagi, a rządzący gotowi są nawet grać fair. Tak mniej więcej było w komisji badającej aferę Rywina. Tym razem jest inaczej: o grze fair nie może być mowy.Zaczęło się od rozszerzenia zainteresowań komisji. – PO narzuca polityczno-śledczą archeologię, która służy rozmydleniu sprawy – oceniał śledczy Arłukowicz. Bo, co prawda, źle działo się wokół hazardu od lat, ale to jesienią ub.r. złapano za rękę (czy raczej za słowo) Zbycha, Rycha, Mira i Grzecha.
To właśnie wtedy szef CBA zawiadomił decydentów „o zagrożeniu interesu ekonomicznego państwa w związku z przygotowywaniem projektu nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych”, a gazeta ujawniła rozmowy polityków z biznesmenami z branży hazardowej. Jednak Platforma dostała, co chciała: śledczy mają prześwietlić lobbing hazardowy także za czasów rządów SLD i PiS, czyli od 2003 r.
To grzech pierworodny, z którego wynikają inne. Choćby ograniczenie czasu pracy komisji śledczej do końca lutego, by nie można było atakować PO w kampanii prezydenckiej. Poseł Sebastian Karpiniuk z PO, jeden z twórców uchwały powołującej sejmową komisję śledczą ds. hazardu, mógł więc mówić, że „prawda leży tam gdzie leży”, co stało się największym dotychczas bon motem związanym z działalnością speckomisji i ironicznym clou.
Gra o rynek gier
Dlaczego PO chce, by komisja zbadała lobbing wokół ustawy od 2003 r. – wiadomo. Chodziło o to, że za czasów rządów PiS i SLD branża też – jak tłumaczył poseł Karpiniuk – skutecznie „chodziła wokół ustawy”.Bo to wiosną 2007 r. resort finansów proponował zmianę ustawy o grach, a chodziło o 10-procentowe dopłaty od kasyn i automatów. Jednak po tygodniu projekt wyszedł z kancelarii premiera okrojony. Została tylko podwyżka zryczałtowanego podatku, który płacą właściciele automatów. Po dopłacie już nie było śladu.
Media spekulowały, że to Przemysław Gosiewski z PiS był rozgrywającym w tej sprawie: wszak to do niego trafiały projekty ustaw. I choć Gosiewski, do niedawna szef klubu PiS, tłumaczy, że nie ulegał lobbystom, lecz koordynował działalność resortów, coś mogło być na rzeczy.
– Jakiekolwiek były intencje Gosiewskiego, choćby dbałość o interesy Totalizatora Sportowego w grze o rynek hazardowy, teraz PO ma okazję skorzystać z niejasności, choćby na zasadzie: „A u was to Murzynów biją” – mówi anonimowo polityk PiS. – Gosiewski sam się podłożył.
Próby ubicia, nie wiadomo na czyją korzyść, interesu z amerykańskim G-Techem przez ludzi powołanych do kierowania Totalizatorem Sportowym, wskazują, że lobbyści kręcili się również w tamtym okresie. Chodzono też wokół sprawy w czasie rządów SLD, a jedną z głównych ról grała Anita Błochowiak, osławiona posłanka SLD. To ona miała zgłosić poprawkę do ustawy o grach, znacznie obniżającej podatek od automatów.
Granice przyzwoitości
Jest 6 listopada, piątek, startuje sejmowa speckomisja. Posiedzenie trwa pół godziny, ale już widać, co się święci: dwoje śledczych z PiS nie będzie miało lekko, a politycy PO sporo zrobią, żeby nie wyjaśniono sprawy Rycha, Mira, Zbycha i Grzecha.Najpierw trzech posłów z PO i Arłukowicz z SLD blokują wybór Zbigniewa Wassermana na wiceszefa komisji. Potem posłów Kempę i Wassermana wykluczono z jej składu bez wiarygodnego powodu. I choć ich przywrócono, Mirosław Sekuła, szef speckomisji z PO, sporo zrobi, żeby pracę im utrudnić.
Nawet Grzegorz Napieralski, szef SLD, nie ma złudzeń do co szefa speckomisji. – Opóźnia prace, mozolnie je prowadzi, utrudnia dostęp do dokumentów – podkreśla. – Jeśli nawet nie jest to taktyka, tylko brak doświadczenia, to i tak świadczy to o nim źle.
Zresztą wykluczeni nie wrócili przypadkowo. Donald Tusk nie mógł nie zauważyć, że przekroczono wszelkie granice. Trzeba było uspokoić opinię publiczną, bo wyrzucenie posłów PiS, miało odwrotny skutek: skupiało uwagę mediów na pracach komisji, zamiast je zniechęcić.
Tylko dla znawców
Śledzenie prac komisji to przyjemność dla znawców. Długie nasiadówy, podchody, markowane pytania. Bo o co mogą pytać Tuska i Schetynę posłowie PO? A o co prezesa Jarosława Kaczyńskiego posłowie PiS?Widowisko często bywa żenujące. Oto Sekuła, szef śledczych, nie ukrywa po czyjej jest stronie, co nawet w jego kolegach z PO wzbudza wątpliwości.
– To, co wyprawia, na pewno nie trzyma standardów. To kompromituje PO, jest oznaką głupoty, która odbije się negatywnie na Platformie – ocenia Antoni Mężydło.
Oto poseł Franciszek Stefaniuk z PSL zadaje pyta nieporadnie albo stara się nie pytać wcale. Oto Beata Kempa zarzuca Tuskowi mijanie się z prawdą, a potem musi przepraszać, tłumacząc się zmęczeniem.
Oto z winy Sekuły nie ma mowy o dociskaniu pytaniami świadków, zdarza się wyłączanie mikrofonów śledczym z PiS, ani dbałości o dokumenty potrzebne komisji. A gdy zeznaje Chlebowski, Sekuła nagle kończy posiedzenie, wykorzystując nieobecność posłów opozycji.
Rysiu, załatwimy
Tylko kilku świadków, z ok. 30 przesłuchanych przez komisję, mówi rzeczy istotne dla wyjaśnienia afery. I to w ich słowach jest najwięcej sprzeczności, a to ważny materiał dla śledczego.Mirosław Drzewiecki twierdził po wybuchu afery, że od kilku miesięcy nie spotykał się z Janem Sobiesiakiem. Jednak dziennikarze ujawnili, że panowie widzieli się we wrześniu. Potem przed komisją Drzewiecki mówił, że spotkał się z Sobiesiakiem przypadkiem, a miało to związek z turniejem golfa w Jabłonnie. Jak jednak ustalił „Dziennik, Gazeta Prawna”, żadnego turnieju nie było.
Zbigniew Chlebowski zeznał, że nie blokował dopłat hazardowych. Tymczasem w końcu ub.r. przyznał w wywiadzie, że blokował. – Naprawdę uważam, że to złe rozwiązanie – mówił.
Zaprzeczył też, że spotkał się z Sobiesiakiem na cmentarzu obok stacji benzynowej. – To są jakieś absurdy – stwierdził. Natomiast w czasie przesłuchania, mówił, że spotykał się tam jawnie, dowodząc, że nie wiedział o akcji CBA.
Adam Szejnfeld stwierdził, że nie interesował się branżą gier. Śledczy znaleźli jednak jego interpelację z 2007 r., w której zabiegał o rozwiązania korzystne dla branży.
Mariusz Kamiński, były szef CBA, a dla bohaterów afery z PO główny jej szwarccharakter („nie zależało mu na ochronie interesów państwa, ale na tym, bym popadał w coraz większe tarapaty” – zeznał potem Donald Tusk), też nie ma zawsze racji. Nie potrafił wytłumaczyć np. dlaczego stwierdzenie Chlebowskiego w rozmowie z Sobiesiakiem, „na 90 proc. Rysiu załatwimy”, przedstawiono w raporcie CBA jako rozmowę o dopłatach. Tymczasem dotyczyły decyzji o przedłużeniu koncesji dla Sobiesiaka.
Dla wyjaśnienia sprzeczności komisja znów pewnie wezwie świadków i zarządzi konfrontacje.
Pędzący królik
Czy komisji uda się rozwikłać aferę?– W terminie narzuconym przez PO będzie to cud – uważa Zbigniew Wassermann. – Jeśli cudu nie będzie, warto, żeby opinia publiczna zrozumiała, kto chciał rozmyć odpowiedzialność za tę aferę.
– Nie chciałbym, aby w tej komisji nie chodziło o prawdę, ale o odwrócenie od niej uwagi – twierdził przed rozpoczęciem przesłuchań najważniejszych świadków.
Najważniejszym miał być premier Tusk. I rzeczywiście był ważny. A rzecz dotyczy spotkań z Mirosławem Drzewieckim i Zbigniewem Chlebowskim z końca sierpnia ub.r. Wypytywał ich o prace nad ustawą hazardową i nie był zbyt ostrożny. Skoro nigdy wcześniej nie odbywał takich rozmów, któryś z gości mógł się spłoszyć.
– Mimo mojej ostrożności każdy, kto miał nieczyste sumienie, mógł się przecież poczuć zaniepokojony moim zainteresowaniem – mówił premier o spotkaniach, które mogły zaowocować „Pędzącym królikiem”. To właśnie tam Marcin Rosół, szef gabinetu politycznego Mirosława Drzewieckiego, spotkał się z córką Ryszarda Sobiesiaka. I ta rozmowa, zdaniem Mariusza Kamińskiego, mogła być momentem przecieku o działaniach CBA wobec jej ojca.
Właśnie o to, jeśli nie zdarzy się coś niezwykłego, w tym tygodniu śledczy spytają Marcina Rosoła. Oby był zdrowy. I mało przypudrowany.
Konstanty Juliański
Źródło: Tygodnik Solidarność – w nim znajdziecie więcej ciekawych informacji z kraju oraz Świata, piszemy bez cenzury nie tylko o sprawach pracowniczych, tak jak w przypadku powyższego artykułu napisanego przez Konstantego Juliańskiego.