Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

O DWÓCH TAKICH, KTÓRYM UKRADZIONO LWÓW

MACEDOŃSKIB SZUMAŃSKI

O DWÓCH TAKICH, KTÓRYM UKRADZIONO LWÓW
Aleksander Szumański
źródło: OSOBISTE

ALEKSANDER SZUMAŃSKI "ADAM MACEDOŃSKI I ALEKSANDER SZUMAŃSKI Z SIEDMIU PAGÓRÓW FIESOLSKICH|" ORYGINAŁ

Krakowski klub „Gazety Polskiej” zorganizował 17 wrześ-nia 2011 roku, w sali krakowskiego Klubu Plastyków przy ul. Łobzowskiej, spotkanie dotyczące początków pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa, miasta „Semper Fidelis”, jedynego z polskich miast uhonorowanego przez pierwszego Marszałka Polski, Józefa Piłsudskiego Orderem Virtuti Militari.

Spotkanie rozpoczął przewodniczący klubu „Gazety Pols-kiej” Mirosław Boruta, a całość poprowadził zgrabnie i profesjonalnie historyk sztuki Henryk Świątek. Gościem honorowym spotkania była wiceprezes Zarządu Oddziału Sybiraków w Krakowie, przewodnicząca Komisji Historycznej mgr inż. Aleksandra Szemioth. Jej wypowiedź o losach wywiezionych w głąb Związku Sowieckiego całych polskich rodzin kresowych zapoczątkowała falę wspomnień o tragedii tamtych ponurych dni. Szczególnie dramatyczne były wspomnienia innego z uczestników wieczoru, Adama Macedońskiego:

„[…] tamte wrażenia wryły mi się głęboko w pamięć. Kiedy Rosjanie weszli do Lwowa, najgorszy był ten smród, który ze sobą przynieśli. Straszny. Lwów jest pięknie położonym miastem, trochę zbliżonym stylem życia do śródziemno-morskiego; wszędzie parki, ogrody, pełno kwiatów, krzewy bzu, kasztany jadalne. I nagle nadciągnął ten odór, taki straszny smród. Bo ci bolszewicy, gdy weszli, nie wyglądali jak armia; to była horda biedaków i żebraków, a do tego dzikusów. Płaszcze mieli postrzępione, niektórzy nosili takie długie, że wlokły się za nimi po ziemi. I wszyscy byli strasz-nie niscy. Moja matka patrząc przez okno - bo strzegła dzień i noc domu, spozierając przez firankę - wykrzyknęła: „O Boże! To oni dzieci do wojska biorą!”

Bo ci bolszewicy byli wszyscy tacy mali. To była wygłodzona horda skośnookich, chorych, zwyrodniałych. Niejednemu brakowało oka albo nos miał całkiem zniekształcony, bo wśród nich panował syfilis. Śmierdzieli potem, rzygowinami – przecież pili wódkę z aluminiowych manierek. Jakie to jest szkodliwe – aluminium ze spirytusem. Nie mieli co jeść, tylko pili, więc z głodu zabierali dzieciom kanapki. Pierwsze ich słowa, których my dzieci nauczyliśmy się, to „dawaj kuszat”, czyli dawaj jeść. Ta cała hałastra to nie byli żołnierze, to dzicz wiecznie pijana. W każdej chwili gotowi zabić, co chwilę strzelali w powietrze, żeby wzbudzić strach… Nienawidzili nas, bo to był dla nich inny świat, inni ludzie, bogate miasto. Obrabowali wszystko. To prawda, że jedli lepy na muchy; bo lepy przed wojna były zrobione z miodu, więc ktoś im powiedział, że to lizaki dla dzieci i oni te lepy rozwijali i lizali […].

[…] Pisała też o tym Karolina Lanckorońska , którą wybuch wojny zastał we Lwowie. Zapamiętała ziemiste twarze żołnierzy, ogromny portret Stalina nad katedrą w pierwszym dniu roku akademickiego na Uniwersytecie Jana Kazimierza i wrażenie, że nadeszła obca kultura z obcą dla lwowian mentalnością […] Zanotowała we „Wspomnieniach wojennych” Karolina Lanckorońska: „Z głośników radiowych do-wiedzieliśmy się, iż Lwów jest stolicą Zapadnej (Zachodniej) Ukrainy, która nareszcie wchodzi jako nowy członek do wielkiej rodziny szczęśliwych narodów Sowieckiego Sojuszu. „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!” dudniło nam zewsząd. Równocześnie radio nadawało obrzydliwe tyrady „o pańskiej Polsce” i jej „byłej” armii.

Artysta malarz lwowianin Stefan Berdak przekazał rów-nież ogromny dramatyzm własnych przeżyć napadu Sowie-tów na Lwów i swoje odczucia wojenne, dodając jeszcze wie-le nieznanych szczegółów o żołnierzach bolszewickich:

17 września zobaczyłem lecące bardzo wysoko czterosilniko-we różowe samoloty z czerwoną gwiazdą, które rozrzuciły olbrzymią ilość ulotek. Jedną z nich podniosłem. Na kartce był nakaz opuszczenia Lwowa przez ludność i udania się do okolicznych lasów gdyż miasto zostanie zbombardowane przez wyzwoleńczą Armię Czerwoną.

22 września do Lwowa wkroczyli czerwonoarmiści, nędznie ubrani z workami na plecach. Na karabinach mieli osadzone spiczaste bagnety; ciągnęli kulomioty na kółkach. Zobaczyłem jak schyleni rozglądali się po oknach kamienic.

Nasi żołnierze wychodzili z ogrodu botanicznego, gdzie stała artyleria. Wszyscy szeregowcy łamali karabiny rzucając je na bruk, a oficerowie łamali szable. Po czym szeregowym nakazano w kolumnie pod strażą opuścić ulicę św. Mikołaja, a oficerów załadowano na małe samochody ciężarowe.

Teodozją Lisiewicz - spikerka Polskiego Radia z płaczem po-żegnała słuchaczy (została wywieziona do Kazachstanu, po wojnie przez wiele lat można było jej słuchać na falach Radia Wolna Europa). Jej syn Paweł został sam bez opieki i mieszkania gdyż babcię też wywieziono.

Szkoły otworzono w połowie października; szkołę im. Ada-ma Mickiewicza przy ul. Rutowskiego zastałem już nie polską a ruską. Polskich szkół nie było, nauczyciele byli inni, a nas cofnięto o jedną klasę, bo w sowieckich szkołach był rzekomo wyższy poziom. W połowie stycznia 1940 roku ilość uczniów po każdej nocy zmniejszała się. W styczniu nastąpiły nocne wywózki. Sowieci wywozili Polaków i Żydów, wprowadzali się do ich ładnych mieszkań, do każdego pokoju inna rodzina.Byłem również zaproszony na to spotkanie w klubie „Ga-zety Polskiej”. Zabierając głos przypomniałem, jako naoczny świadek, o krwi zmieszanej z mózgami na ścianach pod-wórka „Brygidek” przy ul. Kazimierzowskiej, oglądanego przeze mnie w czerwcu 1941 roku, gdy enkawudziści nim w panice uciekli przed armią niemiecką, wymordowali wszystkich lwowskich więźniów, również na Zamarstynowie, w więzieniu śledczym NKWD i w więzieniu przy ulicy Łąckiego.Łącznie zamordowano około 35000 uwięzionych. We Lwowie wymordowano około 7000 więźniów; w Łucku i w Wilnie ofiarą masakry padło około 2000 więźniów; w Zło-czowie około siedmiuset, w Dubnie około tysiąca, w Pro-wieniszkach pięciuset. Zamordowano więźniów w Drohoby-czu, Borysławiu, Czortkowie, Berezweczu, Samborze, Ole-szycach, Nadwórnej, Brzeżanach.

W książce „Fotografie polskie” opisałem ponurą, czerwo-ną noc okupacji Lwowa, który w dramatycznych okolicz-nościach po zamordowaniu ojca opuściłem wraz z matką:

„[…] KIEDY JECHAŁEM DO KRAKOWA

Kiedy jechałem do Krakowa

Gdy opuściłem miasto Lwów

Też trwała smutna noc wrześniowa

Czarcim się sznurem pociąg wlókł

Dudniący w czaszce stukot kół

Nade mną nieba czarny pył

Pode mną hebanowy dół

Stukotem tym ten pociąg wył

Młodzieńczych myśli moich lot

Splecionych z sobą w ciemną noc

Jak strzały odwróconej grot

Wzierała w duszę diabla moc

Ojciec zamglony już przeszłością

Ruiny życia ruin dom

I dzień wschodzący słońc ciemnością

I ja w pociągu ludzki złom

Matka w sweterku swym zwiotczałym

Z skrzywiona twarzą w kątku ust

Tylko chryzantem obraz szary

Listopadowy symbol snu

Snujące wkoło się koszmary

Nieludzkie przecież jakieś łzy

A pociąg wyje w deszcz szurszawy

Rozpacz rozpaczy w środku my

I nocą czarną nie majową

W tanatosowym widmie snów

Tak dojechałem do Krakowa

Gdy opuściłem miasto Lwów[…]”

Żegnałem inny Lwów, miasto mojego dzieciństwa, pogodny, beztroski wielokulturowy Lwów, którego obraz przechowałem w pamięci; jego ulice, place, parki i ogrody, świątynie różnych wyznań, charakterystyczne postaci lwowskiej ulicy...

Mieszkałem przy ul. Jagiellońskiej 4 skąd wystarczyło przejść krótką ulicą 3 Maja, mijając po drodze kino „Muza”, aby się znaleźć w Parku Kościuszki lub Ogrodzie Jezuickim – jak kto wolał. Ów ogród rozciąga się nieopodal Uniwer-sytetu Jana Kazimierza. Już cztery stulecia lwowianie oraz goście miasta, nie tylko w letnie skwarne dni wypoczywają w cieniu jego drzew. Podobno jest ich aż 50 gatunków, w tym także ponad stuletnie dęby. Pierwszy park w tym miejscu został założony przez rodzinę lwowskich patry-cjuszy Szolc-Wolfowiczów, jeszcze w XVI wieku. Potem park przeszedł na własność zakonu jezuitów. Energiczni za-konnicy niezbyt zajmowali się jego utrzymaniem i pielęgno-waniem. Zbudowali w parku cegielnię, browar, oraz karcz-mę. Park powoli zarastał chwastami, a jezuici rąbali na opał drzewa starannie sadzone przez ich poprzedników.

Władze austriackie w 1773 roku zlikwidowały zakon jezu-itów i przywróciły miastu teren parku. Jego odnowę rozpo-częto w roku 1799, kiedy to Johann Hocht kupił go i zabrał się do jego porządkowania.

W parku zbudowano kilka altanek, teatr pod otwartym niebem, pole do pokazów ogni sztucznych, karuzele. W miej-scu gdzie obecnie stoi gmach Uniwersytetu Jana Kazimierza J. Hocht zbudował hotel z kasynem. Gmach ten nazwano Kasynem Hochta. Jedyną pamiątką z owych czasów, która zachowała się do dzisiaj jest okrągła rotunda w stylu doryc-kim.

Następnej rekonstrukcji parku dokonał w końcu XIX wie-ku utalentowany ogrodnik Karol Bauer. Park ponownie stał się popularny, urządzano tu festyny i zabawy, zaczęła dzia-łać pierwsza w mieście loteria. W latach 1810 – 1814 w parku dawał koncerty wybitny skrzypek i kompozytor Karol Lipiń-ski. Na przełomie czerwca i lipca 1851 roku we wschodniej części parku odbyła się pierwsza Galicyjska Wystawa Prze-mysłowa. Park był ulubionym miejscem przechadzek mala-rza Artura Grottgera. Artysta miał tu nawet „swoje” drzewo, pod którym zazwyczaj odpoczywał. Dąb Grottgera stał na-przeciwko domu nr 22 przy ul. Mickiewicza. Niestety, niedługo po śmierci artysty dąb usechł.

W 1867 roku miasto uroczyście witało w parku Józefa Ignacego Kraszewskiego, a w kwietniu 1910 roku w głównej sali parkowej restauracji wystawiono pierwszy we Lwowie samolot, model „Bleriot XI”.

Początkowo z nianią, a potem już samodzielnie spacero-wałem po parku, grając latem z kolegami w „gałę”, „zośkę”, czy „krepcie”. Zima też bywała atrakcyjna szczególnie dla dzieci jeżdżących saneczkami przez główną aleję parku, sta-nowiącą atrakcję swoją szerokością i kątem pochylenia. W zi-mie zjeżdżałem nią na saneczkach około kilometra. Być może wśród graczy, czy saneczkarzy spotykaliśmy się z Adamem Macedońskim, jako rówieśnicy.

Jedno jest pewne; biegaliśmy wspólnie za Warszawą – Wawą. Było to zabawne, gdy młody mężczyzna w batiars-kim kaszkieciku zapraszał nas na wycieczkę do Warszawy, a gdy zebrał się już tłumek, wówczas ruszał naśladując loko-motywę parową, wykonując do taktu ruchy rękoma z rytmi-cznym zawołaniem – „warszawa – wawa – warszawa – wawa”, a gromadka dzieci za nim z tym samym zawoła-niem. Tych „myszygene kopf” we Lwowie było wielu.

„LOLO WARIAT” - nostalgiczny, niechlujny osobnik, jedna-kowo „wywatowany” w zimie i w lecie, wyglądem wzbu-dzający ogólną sensację.

„PROFESOR JEGIER” - stał niezmiennie, od rana do wieczora, w wylocie bramy przy ul. Legionów w zapomnia-nym już dzisiaj pasażu Hellera. Wykrzywiał śmiesznie usta, wołając: „profesor Jegier, profesor Jegier”, reklamując kaleso-ny jegierowskie, równocześnie rozciągając rzekomo elastycz-ne nogawki śnieżno białych kalesonów. Ten akurat chyba nie był stuknięty, interes mu szedł jak się patrzy. Trwał do września 1939 roku.

„ŁUCYK” – uzdrowiciel, szarlatan ubrany w długą szatę przystrojoną mosiężnymi gwiazdami i kołami, z wężem grzechotnikiem w zarękawku. Sprzedawał pigułki na wszys-tko, własnego wyrobu.

„BARONEK” - zubożały baron, hulaka, trochę pomylony, żyjący z jałmużny. Wystawał pod hotelem George'a i prze-mawiał po francusku. Podobno językiem literackim.

„DOKTOR” - stojący zawsze na placu Gołuchowskich i prze-mawiający do siebie po żydowsku i niemiecku.

„PROFESOR” lub „FILOZOF” - poeta, piszący na zamówie-nie okolicznościowe wiersze, stał z książką w ręku, zwykle przy ul. Wałowej i deklamował łacińskie wiersze, lub mło-dzieży szkolnej odrabiał zadania z łaciny.

„DURNY IGNAŚ” - grywał na skrzypkach pod murem ka-mienicy na rogu ul. Kurkowej i Czarnieckiego. Zaczepiany przez batiarów okrzykiem: „Ignaś! Zośka cię nie kocha!” wo-łał za nimi w złości: „Idź ty beńkart magistracki!”. Wy-krzyknik ten stał się popularnym, potocznym zwrotem lwo-wian, wyrażającym zniecierpliwienie.

„BEN – HUR”, albo „BUWAJ” - na poły oryginał, na poły pomyleniec, który wyśpiewywał w kółko: „buwajty zdoro-wa, moja zołoteńka". Do tej melodii lwowska ulica dorabia-ła aktualne kuplety. „Buwaj” całymi dniami stał obok budki z zegarem przy kawiarni Wiedeńskiej .

„MAJOR MAJER” – kręcił się w pobliżu Hotelu George’a wpadając często w krok marszowy i wydając komendy w języku niemieckim.

„DODIO” - dziwak, emeryt z górnego Łyczakowa, chodził w czarnej kapocie; z pasją zdzierał z murów afisze i wypychał nimi kieszenie.

„ALTESZIKER” (stary pijak) - Żyd, szewc i pijak, tańczący po ulicach.

„DURNY JASIU” - syn przekupki z rynku. Śmiano się z jego powiedzonek: „ni kupujci barszczu u mojij mamy, bo si tam szczur utopił”.

„ŚLEPA MIŃCIU” - siadywała na składanym stołeczku na Wałach Hetmańskich pod pomnikiem Jana III Sobieskiego, przygrywała na harmonii i śpiewała ówczesne szlagiery np. „Śliczny gwóździki”, „Pienkny tulipani”. Zaczepiana przez uliczników wołała za nimi: „ty, miglanc!”

Wszystkich tych oryginałów, dziwaków i pomyleńców lwowska ulica obejmowała też nazwą „świrk”. Wyraz „świrk” to neologizm lwowski oznaczający chorego umysło-wo, wariata, pomyleńca - wywodzący się podobno od zacho-wania jakiegoś symulanta, który chcąc się wykręcić od służby w wojsku austriackim udawał wariata, ćwierkając jak świerszcz: „świrk, świrk”. Od „świrka” pochodzą inne popu-larne we Lwowie wyrazy: świrkowaty - głupkowaty, pomy-lony; ześwirkować - zachowywać się jak świrk, tj. wariat, lub po prostu świr”.

Mieszkałem uprzednio w samym sercu Lwowa, naprzeciwko Teatru Wielkiego (obecnie Teatr Opery i Operetki) przy ul. Legionów, równoległej do Wałów Hetmańskich. By-ła to jedna z najruchliwszych z ulic lwowskich, posiadała wielkomiejski charakter. Stanowiła centrum handlowe ów-czesnego Lwowa. Grupowały się tu jedne obok drugich największe magazyny, kawiarnie, instytucje finansowe i hotele. W południe i wieczorem przewijały się po szerokim chodniku eleganckie tłumy, korzystające z promenady. Zasadni-cze „corso” znajdowało się jednak nieco powyżej ul. Jagiellońskiej, przy ul. Akademickiej. „Europejska” część ulicy Legionów ciągnęła się do rogu ul. Jagiellońskiej, gdzie później mieszkałem. Część dalsza, aż do Teatru Wielkiego zajęta była prawie wyłącznie przez sklepy żydowskie, drugorzędne hotele, zamieszkała przez ludność żydowską, tworząc przejście z miasta do dzielnicy żydowskiej przy ul. Kaźmie-rzowskiej i Żółkiewskiej. Niegdyś ulica ta nazywała się Szeroka (Breite Gasse), potem Karola Ludwika na cześć brata Franciszka Józefa, który w początkach doby konstytucyjnej był namiestnikiem Galicji.????? Od czerwca 1919 roku nosiła nazwę Legionów.

Życie codzienne XIX i XX - wiecznego Lwowa toczyło się barwnie na jego licznych przedmieściach. Od północy rozciągało się jeszcze w średniowieczu ogromne przedmieście Żółkiewskie, najstarsza część miasta, stanowiące wylot z miasta ku Żółkwi, zamknięte od zachodu ul. Szpitalną i Źródlaną, od wschodu Górą Zamkową i wertepami (po lwowsku - debrami) pod Piaskową Górą i Drogą do Kisielki, od połud-nia placami: Krakowskim, Gołuchowskich i Strzeleckim. Gromadziła się tu głównie ludność żydowska, osiadła w tym miejscu jeszcze w średniowieczu za książąt ruskich. Zajmo-wała się ona głównie handlem starzyzną. Ulice Żółkiewska i Smocza pokryte były kramami z tanią, znoszoną odzieżą skupowaną przez t.zw. handełesów. Zaopatrywał się tu plebs miejski. Z czasem to niezwykłe centrum handlowe przeniosło się bardziej na południe, na plac Krakowski oraz przyległe ulice. Miejsce to nazywano z żydowska „Krakida-łami”, lub żartobliwie „Paryżem”. Barwnie opisał owo miejsce Jerzy Janicki w swej książce o dawnym Lwowie pt. „Krakidały”:

- „Co dusza zapragni, co oku zubaczy, co uchu usłyszy, co reńka dotkni – wszystku co tu na stoli leży, co sobie kto wy-bierzy, do wyboruuu, do kuloruuu – jedna cena! Tylku dży-szaj! Tylku dżyszaj! Babraj, babraj, wybiraj, szukaj i gmyraj. Wielga synzacja, bankrutacja! Fabrykant zbankrutrował, ku-piec zwariował. Komu nie trza! Komu nie trza, komu nie trzaa! Baabraj, wybiraaj! Gwałtu, ludzi! Co sze dżeji? Z wszystkich kupców krew sze lei!

- Kamyczki…Zapalniczki… Kamyczki du zapalniczki…proszy, proszy...

- Słodka jak mniód, zimna jak lód! Taaaka halba za pińć gro-szy. Zimna, winna, dobra za pińć! Zimna ludownia cytry-nowaaa!

- Cały komplit najnowszych piusenyk kaberetowych, jaki słyszyci przez radioaparaty i płyty gramufunowy – za jedny dwadzieścia groszy!: „Czy ty mnie kochasz”?, „Już nigdy!”, „Dzie twoi sercy”?, „W malentkij cichyj tyj kawiarency”, „Czy Anna je panna”?, „Dwanaści godzin i z innum co-dziń”, „Mała kubitku czy wiesz”, „Już taki jezdym zimny drań”,„Czy Lucyna to dziewczyna?”, „Dla pani wszystku” - cały tyn komplit za jidyny dwadzieścia groszy! Tylko dwa-dzieścia groszy!!!

- Hyginiczna wata pana duchtora Brunsa ! Tylko dziesińć groszy! Wazylina amerykańska, hyginiczna wata pana duch-tora Brunsa – dziesińć groszy.

- Wiszadła, menski, damski i dziecinny!

- Najnowszy książki powieściowy do czytania! Bajki! Bajecz-ki dla syńcia, dla córeczki! Każda jedna sztuka tylko dziesińć groszy!

- Ludzi, ludzi! Hyginiczny trykut duktora Jegiera! Bankrucki towar! Utwórzci oczy, ludzi! Łapaj! Łapaj za jedyn złoty! Hyginiczny trykut za jedyn złoty.

- Francuski pachnioncy kadzidłu paryski! Waniliowy paski du kadzenia pukoi i salony! Jednym paskim możesz kadzić cały pomieszkani! Za jedny pińć groszy!

Chto ma życzeni nabyć nasz uniwersalny aparat? Państwu mogu zara si przykonać. Każdego udowodnim, każdemu prze-konam! Nasz aparat oszczy noży, nużyczki, sikiery i dżagany, służy jako wykałaczka du zemby, du uszy, du nosy! Warszaska nowuść! Tylko dla reklamy – za jidyny jeden złoty! Służy jako aparat du manicury i du pedicury! Do lipieni pierogi tyż. Du bicia! I robi przyjemny zapach w pukoju! I sztuczny śnig! Ruzwysela kużdy jedno towarzystwu! Warszaska nowość! Uniwersalny aparacik! Dzieci – na buk! Tylku za jeden jidyny złoty”!

Według Jerzego Janickiego tekst ów nagrała na Krakidałach w latach 30. minionego stulecia w oryginalnym wykonaniu audycja Radia Lwów „Wesoła Lwowska Fala”. W posłowiu do reprintowego wydania radiowych dialogów Szczepka i Tońka Jerzy Janicki zapewniał:

„Żadna „Isaura”, żadni „Matysiakowie” i żaden „Dom” nie wymiatał tak ulic w niedzielne wieczory, jak udawało się to „Wesołej Lwowskiej Fali”. Co tydzień o dziewiątej wieczo-rem we wszystkie niedziele, ówczesne superheterodyny, wszystkie „Philipsy" i „Telefunkeny”, i wszystkie grające jeszcze tu i ówdzie za pomocą akumulatorów i anodówek „Daimony”, aparaty radiowe, nastawione były na falę śred-nią o długości 385,1 metra, którą arendowało w eterze „Pols-kie Radio Lwów”.

Nasze powojenne losy z Adamem Macedońskim były zbliżone, zamieszkaliśmy w Krakowie. Ale do naszego pow-tórnego spotkania doszło już w wieku męskim, w pełni dojrzałym. Po czasach beztroskiego lwowskiego dzieciństwa spotkaliśmy się z Adamem na jego wernisażu w podziemnej krypcie kościoła św. Jadwigi w Krakowie. To było nasze pierwsze powojenne spotkanie. Poza przeszłością martyrologiczną???? i niepodległościową, Adam Macedoński ma piękną kartę artystyczną, rozpoczętą jeszcze w czasie tworzenia legendarnego „Przekroju”. Adam był wieloletnim mistrzem ostatniej strony tego niezapomnianego tygodnika, powołany do składu redakcji ???? przez samego Mariana Eile, jako poeta i artysta malarz.

Marian Adam Eile - Kwaśniewski, pseud. Bracia Rojek, Krecia Pataczkówna, Lord Gallux, Makaryn z Cedetu, Martin Nabiałek, mgr Kawusia, Salami Kożerski (ur. 7 stycznia 1910 roku we Lwowie, zm. 2 grudnia 1984 roku w Krakowie) – to wybitny twórca, polski dziennikarz, satyryk, malarz i sce-nograf. Jego żoną była Katarzyna Grzymalska. Nazwisko Kwaśniewski, Eile i jego żona przyjęli w czasie II wojny światowej, potem stało się ono jednym z pseudonimów artystycznych twórcy. Absolwent Gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie. Studiował na Uniwersytecie War-szawskim. Od 1934 r. pracował jako dziennikarz i grafik w „Wiadomościach Literackich”.

W 1945 roku M. Eile założył w Krakowie tygodnik „Prze-krój” i był jego redaktorem naczelnym w latach 1948-1969. Pod jego kierunkiem „Przekrój” stał się jednym z najciekaw-szych czasopism, kształtującym powojenne pokolenie pols-kiej inteligencji. Był twórcą koncepcji szaty graficznej i linii programowej „Przekroju”. Został uwieczniony w „przekro-jowym” cyklu rysunkowym o „Profesorze Filutku” Zbignie-wa Lengrena. Jego autorstwa były rubryki „Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika”.

W roku 1946 był współzałożycielem kabaretu „Siedem Kotów” w Krakowie z udziałem takich mistrzów sceny i pió-ra jak Jerzy Bielenia, Stefania Grodzieńska, Irena Kwiatkow-ska, Hanka Bielicka, Tadeusz Olsza, Ludwik Sempoliński, Jerzy Waldorff, Stanisław Bieliński, czy Konstanty Ildefons Gałczyński.

Jest autorem licznych obrazów tworzonych w specyficznej dla niego ???? technice (za pomocą farby akrylowej). Te kolorowe abstrakcje rzadko pojawiają się dzisiaj na rynku sztuki i są przedmiotem zainteresowania kolekcjonerów sztuki. W latach 1947-1951 był wykładowcą w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Rysunki i wiersze Adama Macedońskiego były nie tylko przedmiotem prezentacji na słynnej ostatniej stronie „Prze-kroju” ale zapewne dzięki tej twórczości między Eilem i Adamem Macedońskim zawiązała się przyjaźń, trwająca?????? do wydarzeń marcowych 1968, po których Eile wyemigrował do Paryża, gdzie utrzymywał się z rysowania dla gazety „France Soir”. Po powrocie do Polski w 1970 r. współpracował m.in. ze „Szpilkami”, gdzie redagował rubrykę „Franciszek i inni”.

W zespole redakcyjnym i wśród współpracowników było wiele indywidualności, m.in. Ludwik Jerzy Kern, Zbigniew Lengren, Jerzy Waldorff, Lucjan Kydryński, Adam Mace-doński, czy Konstanty Ildefons Gałczyński. Na łamach „Przekroju” Eile popierał „Piwnicę pod Baranami” z jej twórcą Piotrem Skrzyneckim i wybitną już wówczas postacią „Piwnicy” kresowianinem urodzonym w Sokalu, Mieczysła-wem Święcickim; wypromował też m.in. Sławomira Mrożka i Daniela Mroza.

Gdy przegląda się stare roczniki gazet, przede wszystkim „Przekroju”, w oczy m.in. rzucają się rysunki z charakterys-tycznymi „kwadratowymi” ludzikami. Ich autorem był Adam Macedoński, malarz, rysownik, a przede wszystkim znany działacz opozycyjny, m.in. założyciel konspiracyjnego Instytutu Katyńskiego. To - jak go scharakteryzował Konrad Myślik w jednym z gazetowych przewodników po dzielnicach Krakowa zatytułowanym „Z Łobzowa do Nowej Wsi Narodowej” - „wybitny polski opozycjonista, a przy tym znakomity rysownik...” .

I poeta.

Oto wybrane wiersze Adama Macedońskiego z ostatniej strony tygodnika „Przekrój”:

ARMIN HARY PRZEBIEGA DYSTANS 100 METRÓW

W CZASIE 10. SEKUND

21 czerwca 1960 roku.

Mityng lekkoatletyczny w Zurichu.

Bieg na 100 metrów.

Miedzy innymi, bierze w nim udział Armin Hary.

Uwaga!

GOTOWI !!!

STRZAŁ !!! START

1 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

2 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

3 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

4 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

5 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

6 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

7 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

8 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

9 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

10 sekunda –Armin Hary biegnie jak może najszybciej

TAŚMA – KONIEC

WIOSNA

Wiosna śpiewają ptaki

Wiosna pada deszcz

Wiosna rośnie trawa

Wiosna świeci słońce

Wiosna białe chmury na niebie

Wiosna blada zieleń listków na drzewach

Wiosna matki z dziećmi na spacerze

Wiosna ławki w parku

Wiosna zapach wiatru

Wiosna głośne krzyki chłopców

Wiosna mokre oczy dziewcząt

Wiosna zakochani trzymają się za ręce

Wiosna ludzie uśmiechają się

Wiosna ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się do siebie……

CZŁOWIEK MYŚLI DO TRZYNASTU

Człowiek liczy (jeden)

człowiek liczy (dwa)

człowiek liczy (trzy)

człowiek liczy (cztery)

człowiek liczy (pięć)

człowiek liczy (sześć)

człowiek liczy (siedem)

człowiek liczy (osiem)

człowiek liczy (dziewięć)

człowiek liczy (dziesięć)

człowiek liczy (jedenaście)

człowiek liczy (dwanaście)

człowiek liczy (TRZYNAŚCIE)

PIERWSZY ŚNIEG

BABY SIĘ PUDRUJĄ

MŁYNARZ WYSYPAŁ MĄKĘ

PĘKŁA PUCHOWA PIERZYNA

Pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

ZAKOCHANI MYŚLĄ O SOBIE

(chłopiec kocha dziewczynę bardziej)

Chłopiec myśli o dziewczynie Dziewczyna myśli

o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie Dziewczyna myśli

o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie Dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie Dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie Dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

MOJA MASZYNA DO PISANIA

123456789śź=

:”/%()_&śń+

qwertzuiiopż

QWERTZUIIOPó

asdfghjklłę

ASDFGHJKŁą

yxcvbnm,.-

YXCVBNM?!’

SKARGA KOBIET STOJĄCYCH W KOLEJKACH DO SKLEPÓW

(wiersz nie dopuszczony do druku w „Przekroju” przez cenzurę)

Zamiast odpoczywać po pracy

musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast pilnować i wychowywać dzieci

musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast sprzątać, gotować…zająć się domem

musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast czytać książki

musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast iść do kina, teatru, czy na odczyt

musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast dbać o swoje zdrowie i urodę

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

Nie dziwcie się więc

że nasze córki

rzucają się na szyję każdemu mężczyźnie

który przyjeżdża do Polski

z takiego kraju

w którym

NIE MA KOLEJEK DO SKLEPÓW……………

WOJNA OŁOWIANYCH ŻOŁNIERZYKÓW

Ta ta ta ta ta ta ta ta ta ta ta ta

Ti ti ti ti ti

BUM!

BUM!

Rrrrrrrrrrrr Ummmmmm

Pif!

Paf!

Kikikikikikikikikikiki

POLSKA

LUDZIE stoją w przepełnionym tramwaju

TRAMWAJ jedzie szarą ulicą

ULICA przecina brudne miasto

MIIASTO leży w zniszczonym wojnami i panowaniem obcych kraju

KRAJ ten znajduje się w bogatej i pracowitej, wesołej, kolorowej i czystej pełnej wszelakich swobód i wolności – EUROPIE……

PAMIĘCI W.K.

Nie śmiejcie się chamy

Nie płaczcie poeci

Artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

Wyrzucili go z pracowni

w której mieszkał

i malował swoje obrazy

malował swoje obrazy

malował swoje obrazy

malował swoje obrazy

malował swoje obrazy

I tak mnie z Adamem powtórnie połączyło życie, już do-rosłe, teraz również w wymiarze artystycznym. Byłem proszony najczęściej z polskich poetów na wernisaże Adama w różnych ciekawych miejscach Krakowa, czy to w kryptach przykościelnych, czy w moich „salonikach literackich” w Krakowie przy ul. Szpitalnej 7 („Avenir”) gdzie mieszkam, czy też w „Oprawie obrazów” pani Małgorzaty Małeckiej przy ul. Westerplatte 13 w Krakowie.

Był to okres dziesięcioletni obejmujący lata 1995 – 2005. W salonikach tych występował „cały” Teatr Rapsodyczny – Ta-deusz Szybowski, Jan Adamski (urodzony w Buczaczu), Da-nuta Michałowska, Łucja Karelus-Malska, Ewa Sztolzman-Kotlarczyk (urodzona w Kołomyi), Władysław Pawłowicz. Teatr Rapsodyczny założony przez Mieczysława Kotlar-czyka 22 sierpnia 1941 roku zakończył działalność 5 maja 1967 roku.

Wśród wielu gościłem również Tadeusza Zbigniewa Bed-narskiego - poetę i dziennikarza, Olgierda Jędrzejczyka dziennikarza - urodzonego w Słonimie (przed 1939 było to miasto powiatowe w województwie nowogródzkim), Zbig-niewa Ringera – dziennikarza, Jerzego Ridana – reżysera fil-mowego, Mieczysława Święcickiego (urodzonego w Sokalu) – piosenkarza, Tadeusza Kwiatkowskiego pisarza (współ-twórcę Teatru Rapsodycznego), Marię Przybylską – aktorkę, niezastąpioną recytatorkę poezji Cypriana Kamila Norwida, Leszka Kubanka – aktora, Basię Kostuchównę– śpiewaczkę jeszcze z krakowskiej „YMCA”, Juliana Kawalca – poetę, Henryka Cyganika – poetę, ojca poetów i dziennikarzy Kaji i Kamila i oczywiście wielokrotnie Adama Macedońskiego.

Najbardziej lubiliśmy wernisaże Adama w galerii ma-larstwa „Temporary com Temporary” Anny i Jerzego Feine-rów przy ul. Dolnych Młynów 7 w Krakowie. Ta ekskluzy-wna galeria mistrza malarstwa polskiego Jerzego Feinera, prowadzona profesjonalnie przez jego żonę Anię, dawała nam największe zadośćuczynienie artystyczne i…lwowskie, zważywszy, iż Jurek Feiner był lwowianinem z krwi i kości, a zapraszani artyści to najczęściej kresowianie, z różnych stron świata od Los Angeles, gdzie Jurek Feiner stale mieszkał i całą Kalifornię, po egzotyzm sztuki Republiki Południowej Afryki, ???????w wykonaniu artystów np. ongiś zamieszkałych przy ul. Zamarstynowskiej, Kleparowskiej, Łyczakowskiej, czy Jagiellońskiej.

Niektóre wernisaże Adama przebiegały nie typowo - ja czytałem np. jakiś skromny erotyk, lub nostalgiczny utwór lwowski, wolno, bardzo wolno, Adam w międzyczasie ryso-wał portret pięknej damy, uczestniczki wernisażu, a potem odbywała się aukcja obrazu, cena wywoławcza 1 zł. I wszyst-kie obrazy zostały sprzedane przez mistrza, a ile zabawy, hej, że ho.

Naturalnie potem były recenzje prasowe, też niebagatelne. Najczęściej w „Lwowskich Spotkaniach”, ale też i w „Ga-zecie Krakowskiej”.

Do niepowtarzanych obrazów Adama dobieraliśmy moje lwowskie wiersze, ale raczej z nutką sentymentalną, z łezką, lub bałakiem:

FOTOGRAFIE POLSKIE – FRAGMENT POEMATU

„[…] pieśni ma śpiewna, że we Lwowi

Trwają chłupaki hunorowi,

Pieśni ma zwiewna Łyczakoską,

A może też Zamarstynoską

Tońciu ze Szczepcim się sprzymierzał

Z nocnikiem do kolejki zmierzał

Do bakaliji spiesząc równo

Nie przejmowali się, że gówno

Na kartki można tylko kupić

I niczym też się nie przejmować

Produktem gwiazdę posmarować

I nie dać się ropusze złupić.

A na mityngach uprawiano

Debaty zaprawiane sianem.

I ludem wrogim lud przymierał

Nad swym mitycznym kształtem chleba

Ubrany propagandą złudną

Błyszczącą jak bakalij gówno,

Bez kartek strojną oczywiście

Mitem papieru, rolką szarą,

Używał więc gazety starej,

Druki zwycięstwa mrowia kiście,

Albo najtaniej zwykłe liście.

Tutki „Herbewo” wycofano

Zmienione na machorki siano,

Zwinięte w zwykłą lwowską „Chwilę”,

A żeby było jeszcze milej,

To panie biegły i rebiata

Na durny zwariowany kark

Do magazynu „Berty Stark”

Po tę kreację, co mój tata

Dyskretnie nosił pod spodniami,

Aby uchronić się od wiatru,

A one strojne do teatru

W sukniach balowych z lewatywy,

(Śmiały się nawet końskie grzywy).

Na suknie owe nakładały

Żakiet z królików podstarzały,

(W mole wycięty był żakiecik),

A mózg przykryty był w berecik,

Straszny czerwieni swej purpurą,

A gdy się niebo skryło chmurą,

To parasolki rozkładano

Które w śmietnikach wyszukano.

Godziny również pozmieniano

Gdy u mnie było pół do czwartej

To pół do drugiej ogłaszano

I się z radością tym chwalono

Bo życie dłużej będzie trwało

O dwie godziny razem z czartem.

Pożytek z tego był nie mały

W pięcioramienne ideały.

Gdy zmrok zapadał pół do ósmej,

To u nich było pół do szóstej.

I nikt nie wiedział czy jest piąta

A może tylko wczesna trzecia

Inni mówili że dziesiąta,

A jeszcze inni że dwunasta,

I tak nam czas czerwony zmieniał

Tę czerń w czerwienie zdobne miasta.

Była zielona też granica,

San przerażony ciubarykiem,

Ułan frajerski, cyc na głowie,

A obok hitlerowskie mrowie.

I z trupią czachą - wykrzyknikiem,

Czerwono – czarna błyskawica,

Katów przymierze utrwalone

I krwawą łaźnią zespolone.

Lwowie przedziwny miasto stare,

Wrośnięte we mnie jak ogniwo,

Za jaka zbrodnię, czy też karę

Już nie oglądam cię na żywo.

W albumie również jest gestapo,

Brunatna maź z swą trupią czachą,

I jak krzyczałem – tato – tato!

A tato był już piekła czarą.

I pies co konał u wezgłowia

Gdy mu zabrano jego pana,

I piekło wycia pogotowia,

Gdy matką mą poniewierano.

Tak to jest smutne czytelniku,

Gdy w pewną piękną noc wrześniową

Miasto ubrano w bolszewików

Także morderców z trupią głową

(…) Gdzież zagubiłaś się ojczyzno

Gdy widzę tylko cię niewolą

I tylko topię się szarzyzną

I tylko myślę twą niedolą

Łany przebrane w szachownice

Ścięte figury te wrześniowe

I poskręcane w ból ulice

Ulice dziczą upodlone

Kościół Elżbiety wieży dziurą

Magazyn Marksa i Lenina

Nową czerwoną kpi tincturą

Mieszanką Moskwy i Berlina

Lance na czołgi zamienione

Z Bogiem na pasach w krzyż wiązane

Symbolem gwałtu zbrązowione

I w drang nach osten mordowane

Długi był wrzesień tego roku

Raz pierwszy potem siedemnasty

Czarny brunatny widmem wzroku

I siedemnasty nożem mroku

W czerwień ubrany zmową katów

Wrzesień nieszczęsny w polskie drogi

Ścielący łany żmij psubratów

Wrzesień - wyjący wichr złowrogi

A potem tańce tych zwycięzców

Z krwią wymieszana pieśń niedoli

Upiór utkany w diable męstwo

Upiór wszechwładny mistrz niewoli

Miasta wymarłe sybirami

Miasta zgaszone spopielałe

I tylko Katyń za oknami

I krematoria z ludzkim miałem

I tak wbijały się pijawki

Larwy czerwone trupie głowy

I gąsienice swastyk ssawki

Czerwone gwiazdy dni wrześniowe

Pięćdziesiąt lat widzę z oddali

Pięćdziesiąt cyfrą polskiej kaźni

Bo nawet trumien nam nie dali

Ciało kąpano w gazach łaźni

Lub w kazamatach zadręczone

Pięcioramiennie zczerwienione[…]”.

CZYKULADKI I CUKIERKI

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbunierki

Pienkny panny kwiatów mowa

A to wszysku jest zy Lwowa

Popatrz z góry na Łyczaków

Tam jest smak pachnących maków

A frajery z Kleparowa

Przeciż także są zy Lwowa

Gdy muzyczka rżnie sztajera

Lwów piękniejszy niż Riwiera

Bo na rogu Kupernika

Tańczy panna bez bucika

Po Gródeckiej jedzie tramwaj

A my dwa są obacwaj

A tu Antek leje w mordę

Pół literka i jest lordem

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbunierki

Pienkny panny kwiatów mowa

A to wszysku jest zy Lwowa

Wezme babe swe pod pachę

To mi fundnie drugą flachę

Policjanci i złodzieje

W ryło wóde każdy leje

A po wódce twoja Mańka

Jest jak w cyrku Wańka-Wstańka

Mańkę widać jak na dłoni

A frajera frajer goni

Gdy ze Lwowem sztamę trzymasz

To nie będziesz za oryginał

Bo gdy się urodzisz znów

To zobaczysz miasto Lwów

I cukierki czykuladki

I amantów własnej babki

Swoje meszty na stuliku

Rudą Mańkę na nucniku

Przy twej Mańce jakiś frajer

Uskutecznia ręczny bajer

Ja frajera facką w mig

Absztyfikant był i znik

Bal u ciotki Bańdziuchowej

Trzymam dziunię szczegółowo

Dziunia klawa ja też szyk

Frajerowi portfel znik

I cukierki czykuladki

Dookoła nowe babki

Piękne panny kwiatów mowa

Skąd te panny? Z Kleparowa

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbunierki

Piękny panny kwiatów mowa

A to wszysku jest zy Lwowa.

Byliśmy z Adamem już tak zespoleni artystycznie i lwow-sko, iż redaktor „Gazety Krakowskiej” Magda Huzarska – Szumiec w czasie pisania tekstu o moim życiu i twórczości „Strofy z żoną i miastem w tle” zwróciła się do Adama Macedońskiego o wypowiedź o mnie do działu „Referencje”. Wydrukowała wówczas wypowiedź Adama Macedońskiego:

„Twórczość Aleksandra Szumańskiego cenię za szczerość i wręcz młodzieńczą naiwność, która w tym wieku rzadko się zdarza. Nie wstydzi się on korzystać z klasycznych wzorców polskiej poezji romantycznej, co jest cenne, gdyż ludzie mają już dość eksperymentów”.

„Strofy z żoną i miastem w tle” w czołówce prezentują ukochanego przeze mnie czarnego kotka „Przecinka” bawiącego się moim krawatem i wstęp:

„Aleksander Szumański przynajmniej raz w roku przyjeżdża do Lwowa. Spacer po mieście zaczyna od ulicy Jagielloń-skiej, gdzie w kamienicy nr 4 mieszkał z rodzicami”.

W saloniku literackim przy ul. Westerplatte 13 w Krako-wie prezentowałem również twórczość artystki malarki Wandy Macedońskiej, siostry Adama, promującej swój al-bum „Malarstwo i rysunek” wydanym przez Wydawnictwo Konserwatorów Dzieł Sztuki. Album zawierający 264 strony stanowi reprodukcję obrazów artystki, portretów, autopor-tretów, pejzaży, miniatur. Album był również przedmiotem prezentacji m.in. w „Galerii sztuki współczesnej” w redakcji „Lwowskich Spotkań” przy ul. Badenich 9 we Lwowie przez redaktor naczelną Bożenę Rafalską.

Artystka we wstępie do albumu pisze:

„[…] moim rodzicom zawdzięczam wszystko. Moja piękna czarnowłosa i czarnooka Mama upiększała swoimi robót-kami, haftami i wyszywankami nasze skromne ale bardzo przytulne mieszkanie w pięknym mieście Lwowie. Przy tym Mama śpiewała różne piosenki. Były one bardzo piękne, smętne, romantyczno-patriotyczne.

Cały czas była z nami dziećmi, wtedy przez rodziców nazy-wanymi pieszczotliwie Wandusią i Adasiuniem. Rodzice byli Mamcią i Tatkiem – tak we Lwowie się mówiło. Te cza-sy były dla naszej rodziny piękne i spokojne. Nasz Tato był policjantem Policji Państwowej, chodził do służby na dzień lub na noc. Tak było do strasznego września 1939 roku.

Wśród wspaniałych dzieł sztuki jakie oglądałam będąc ma-łym dzieckiem we Lwowie był kościół Dominikanów. Barok, z piękną złocona amboną na której niezauważalnie (dla mnie) pokazywał się nagle ksiądz z Ewangelią i kazaniem. Kościelna wielka kopuła, widoczna od wewnątrz, pośrodku sufitu była przeze mnie najbardziej obserwowana. Był to naj-wyższy i najjaśniejszy punkt tego przepięknego kościoła.

W grudniu 1974 roku ekipa warszawskiej telewizji […] trafiła na moje obrazy w jednej z krakowskich galerii […] Drugi film nakręcono w tym czasie z moim bratem – Adamem Macedońskim i jego niezwykłymi rysunkami. Obydwa połączono wspólnym tytułem „Macedońscy, czyli sztuka patrzenia” […] w TV film emitowany był wielokrot-nie.

[…] Do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie zdałam w roku 1950…męża Władka Zalewskiego tam poznałam i na dodatek lwowianina i o dziwo firma Zalewski, najwyższej jakości czekolady i czekoladki, artystyczne wyroby marcepanowe, najwyższej klasy, czy sztuki cukierniczej, każdy lwowiak to wie[…]”.

Warto nadmienić o jeszcze jednej cennej umiejętności Adama Macedońskiego - to piosenka lwowska z własnym akompaniamentem na gitarze. W „Klubie wtorkowym Im-bir” w Krakowie odbyła się promocja książki wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej Komisja Ścigania Zbrodni prze-ciwko Narodowi Polskiemu autorstwa Anny Zechenter „Za-pamiętane”, której fragmenty cytuję, wspominająca ważne epizody z życia Adama Macedońskiego. Po części oficjalnej zaproszono nas na koncert piosenki lwowskiej w wy-konaniu Adama Macedońskiego.

Poza lwowskim piosenkami ogólnie znanymi, jak „Panna Franciszka”, „Jestym szac chłupaka”, „Ta joj mnie nazyw-aju”, „My dwa, obacwaj”, czy „Moja gitara” usłyszeliśmy piosenki mało znane, anonimowe, lwowskiej ulicy, te naj-piękniejsze. Warto przypomnieć niektóre tytuły:

„Staje sy ja pod bankiem”, „W pewnym żeńskim pensjona-cie”, „Na placu solnym”. Akompaniament, oczywiście własny Adama, gitara.

Adam Macedoński urodził się 29 stycznia 1931 roku we Lwowie. W kwietniu 1940 r. wraz z rodziną opuścił okupo-wane przez sowietów tereny polskich Kresów Południowo -Wschodnich i udał się do Krakowa. W 1945 roku, jako uczeń Liceum im. Witkowskiego w Krakowie zorganizował ????Ruch Oporu Armii Krajowej. Aktywnie uczestniczył w krakowskiej demonstracji z okazji obchodów 3 Maja w 1946 roku i strajku uczniowskim. W 1950 roku zdał maturę w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie.

Studiował na ASP (1950-51) i UJ historię kultury material-nej (1951-52). Żonaty z Jagą z domu Dziedzic. Mają córkę Lilkę - żonę Roberta i dwoje wnuków – bliźniaków Alek-sandra (Alka) i Kaspra.

Był represjonowany przez UB i zmuszony do przerwania studiów. Podjął pracę w hucie szkła. W 1956 roku uczestni-czył w działaniach Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego Politechniki Krakowskiej oraz był organizatorem pomocy dla powstania na Węgrzech.

W 1960 roku uczestniczył w obronie krzyża w Nowej Hu-cie. Był pomysłodawcą i wydawcą pisma „Krzyż Nowohuc-ki”. Od 1976 roku współpracował z KOR-em, w 1977 roku uczestniczył w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO).

Z okazji 20 rocznicy obrony krzyża, w kwietniu 1980 roku, współorganizował pierwszą niezależną manifestację w No-wej Hucie. W sierpniu 1980 roku uczestniczył w głodówce, popierającej strajkujących w Gdańsku stoczniowców, w no-wohuckim kościele „Arka Pana”. Od 1980 roku należał do NSZZ „Solidarność”, działając w krakowskim Komitecie Obrony Więzionych za Przekonania. Po wprowadzeniu sta-nu wojennego był internowany 13 grudnia 1981 roku, wię-ziony w zakładach karnych w Nowym Wiśniczu i Załężu, zwolniony został w lipcu 1982 roku.

W 1984 roku współtworzył w Krakowie Inicjatywę Oby-watelską w Obronie Praw Człowieka „Przeciw przemocy”. W 1986 roku założył w Krakowie „Rodzinę Katyńską”, a w 1989 roku był jednym ze współzałożycieli „Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej”.

Rada Polskiej Fundacji Katyńskiej nadała Adamowi Mace-dońskiemu Medal Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej .

Oto wspomnienia Adama Macedońskiego:

PIERWSZA OKUPACJA SOWIECKA (LATA 1939 – 1941)

[…] Mój ojciec był policjantem Policji Państwowej we Lwo-wie. Jego brat – Józef Macedoński (porucznik 52 pułku pie-choty w Tarnopolu) był jeńcem w Starobielsku i został zabity przez Sowietów w Charkowie w 1940 roku. We wrześniu 1939 roku Sowieci zarządzili, aby policjanci Policji Państwo-wej stawili się przy określonej ulicy we Lwowie.

Była to zasadzka. Wszystkich, którzy przyszli zamordowano lub aresztowano. Ojciec, gdy szedł w to miejsce, zauważył za płotem sowieckie karabiny maszynowe. Ostrzegł innych i sam uciekł. Ale niektórzy jego znajomi zginęli. Od tego cza-su ojciec się ukrywał.

W 1939 roku miałem 8 lat i dość dobrze pamiętam tę pierw-szą sowiecką okupację. Sowieci trzy razy przychodzili po nas, aby nas wywieźć. Mieszkaliśmy we Lwowie przy ul. Łyczakowskiej, ale akurat do naszego mieszkania wejście by-ło od bocznej ulicy (dom był przedzielony kratą). Słysze-liśmy dwa razy jak przyjechali w nocy, aby nas areszto-wać. Wymieniali głośno nasze nazwisko, ale do nas nie tra-fili. Gdy przyszli po raz trzeci – nas już nie było.

Na przełomie kwietnia i mają 1940 roku uciekliśmy ze Lwo-wa do Krakowa, gdyż tam mieliśmy daleką rodzinę. Ojciec nawiązał kontakt z polskim podziemiem i miał „lewe pa-piery”, jako proboszcz katolickiej parafii. Mimo tych „papie-rów” przekraczał San nielegalnie, wpław. My z matką ucie-kaliśmy legalnie, posługując się „papierami” mamy na pa-nieńskie nazwisko. Zgodnie z porozumieniem sowiecko – niemieckim Polacy urodzeni na ziemiach, które po 17 wrześ-nia 1939 roku znalazły się pod okupacją niemiecką, mieli prawo wrócić na te tereny. Moja matka urodziła się w Miel-cu. Musieliśmy dać łapówkę sowietom na granicy (wódkę, a może także jakieś pieniądze), aby pozwolono nam stanąć przed specjalną komisją sowiecko – niemiecką. Matka miała srebrne monety ukryte w garnkach ze smalcem. Sowieci grzebali palcami w garnkach i monety znaleźli. Zabrali je. Garnki ze smalcem oddali. Przed komisją trzeba było udo-wodnić, że się urodziło na zachód od Sanu. Nam się to udało.

OKUPACJA NIEMIECKA (LATA 1940 – 1945)

Po niemieckiej stronie granicy żołnierze wyglądali zupełnie inaczej niż czerwonoarmiści. Sowieci byli brudni, agresywni, „kurduplowaci”, pijani. Na twarzy mieli widoczne zmiany skórne. Niemieccy żołnierze byli czyści, przystojni, wysporto-wani. Pomagali nam przenieść bagaże. Różnica pomiędzy Ge-neralnym Gubernatorstwem, a okupacją sowiecką była olbrzy-mia i od razu rzucała się w oczy.

Dla uchodźców Niemcy zarządzili kąpiel, strzyżenie i dezyn-fekcję odzieży (bo po stronie sowieckiej była wszawica). Przy okazji sprawdzali mężczyzn, czy nie są obrzezani, aby odnaleźć Żydów. Spaliśmy w klasztorze w Przemyślu na ziemi, na roz-ścielonej słomie. Żywiły nas polskie organizacje charytatywne. Dostaliśmy darmowe bilety na pociąg.

Po przybyciu do Krakowa dalecy krewni matki odmówili po-mocy, więc początkowo zamieszkaliśmy w Skawinie u ubogiej kobiety, która utrzymywała się z żebractwa. Jej najstarszy syn chodził żebrać. Jeżeli wracał wieczorem z pełnym workiem u-żebranego chleba, to wszyscy się cieszyliśmy, że będzie co jeść. Zjedliśmy też ten smalec ze Lwowa, mimo że po drodze się zepsuł i był zabrudzony paluchami sowieckich żołnierzy, którzy szukali tam monet. Było bardzo ciężko.

W Skawinie odnalazł nas ojciec i przeprowadziliśmy się do Krakowa do rodziny Eichhornów – sklepikarzy, na ulicę Mostową, na Kazimierzu (Salomon Eichhorn – ul. Mostowa 3 m. 5 – sklep „żelazny”). Stary Samuel zmarł na naszych oczach. Kobiety (m.in. jego żona i córka) ukrywały się w sklepie. Gdzieś w 1942 lub 1943 przyjechało w nocy gestapo i aresztowało ich. Aresztowali też naszych sąsiadów państwa Tureckich, którzy ukrywali żydowską dziewczynkę. Pan Turecki nie przeżył Oświęcimia. Jego żona przeżyła.

Dwóm zięciom Eichhornów mój ojciec pomógł ukryć się w le-sie. Oni wojnę przeżyli. W 1945 roku przyszli do nas, zabrali niektóre przedmioty z mieszkania i wyjechali do Palestyny. Przysłali nam później stamtąd paczkę z pomarańczami, ale ze-psuły się w drodze. Nie miałem później z nimi żadnego kon-taktu.

W czasie wojny chodziłem na tajne komplety. Nauka odbywała się w Podgórzu, na wzgórzu Lasoty. Tak skończyłem jedną kla-sę gimnazjalną.

Matka była bardzo zaradna. W czasie wojny żeby przeżyć zaj-mowała się handlem żywnością, a potem skórą, którą przemy-caliśmy z ziem inkorporowanych do Niemiec.

Sam brałem udział w takich wyprawach (pomagając mamie). Granicę między III Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem przekraczaliśmy nocą, nielegalnie w Zembrzycach, obok Mako-wa Podhalańskiego. Trzeba było się opłacać Niemcom, oraz wiejskim bandom, które napadały na przemytników. Potem myliśmy się w potoku i pociągiem wracaliśmy do Krakowa.

Ojciec początkowo zatrudnił się w granatowej policji, ale po ty-godniu, czy po dwóch zbiegł i związany z ZWZ, potem z AK, musiał się ukrywać do końca wojny. Wpadał czasem do domu na dzień czy dwa. Przeszedł do oddziału „Flisa” (AK) w rejonie Bielska. Miał pseudonim „Węch”.

DRUGA OKUPACJA SOWIECKA (LATA 1945 – 1947)

Po wojnie kresowianie trzymali się razem. Czekaliśmy na III wojnę światową. Sytuacja wydawała nam się tymczasowa. Li-czyliśmy, że wkrótce nastąpi zmiana i wrócimy do Lwowa.

Czerwonoarmiejcy podczas drugiej okupacji wyglądali już le-piej - mieli lepsze mundury i broń. Widać było zmiany, które były wynikiem pomocy USA dla ZSRR w czasie wojny. Jednak po wejściu Sowietów na ulicach Krakowa była „Sodoma i Go-mora”, zwłaszcza nocą - strzały, krzyki, rabunki. U nas w domu przy ulicy Mostowej zamieszkał sowiecki oficer, który okazał się człowiekiem inteligentnym i wykształconym – inżynier po studiach w Niemczech. Zapewnił ochronę mojej siostrze i in-nym dziewczynom w kamienicy.

Po wojnie podjąłem naukę w gimnazjum im. Witkowskiego. W klasie założyłem oddział, do którego wstąpili chłopcy z przed-mieść i ze wsi. Ci z miasta, z tzw. „dobrych domów” – nie. Od-dział ten miał się zajmować walką z komuną o przedwojenną Polskę, o własność prywatną, wolność polityczną itp. Ale gdy byłem w drugiej klasie w liceum to zostałem aresztowany. W czasie aresztowania uciekłem i ukrywałem się.

Moim sąsiadem na Kazimierzu był Jurek Gregorski, który za-lecał się do mojej siostry. Był ode mnie starszy i należał do orga-nizacji Narodowy Ruch Oporu (miał pseudonim „Wilk”), która podlegała ROAK (Ruch Oporu Armii Krajowej) . W domu Jur-ka przy ul. Mostowej 4 brałem udział w wojskowym przeszko-leniu teoretycznym, które dotyczyły m. in. umiejętności posłu-giwania się bronią. Tam też u niego na wiosnę 1946 roku złoży-łem przysięgę.

Przyjąłem pseudonim „Mściwój” – ze „Starej Baśni”. Prosiłem jednak przy składaniu przysięgi, abym nie musiał zabijać ludzi. Obiecano mi, że będę pracować w wywiadzie. Pewnego razu Jurek wskazał mi sektor Krakowa i kazał opracować mapę przejść przez kamienice na inną ulicę, albo polecił obserwować posterunek milicji na Placu Wolnica (tam gdzie obecnie jest Mu-zeum Etnograficzne) i ustalić w jakich godzinach milicjanci u-dają się na ćwiczenia i kiedy wracają.

Latem 1946 roku Jurka nieoczekiwanie aresztowali. Wówczas ojciec wywiózł mnie na wieś obok Głubczyc, na Ziemie Odzys-kane do rodziny w obawie przed uwięzieniem. Dowiedziałem się później, że Jurek i inni mieli proces. Na przesłuchaniach nie-którzy zwalali wszystko na mnie i na innego jeszcze kolegę, który także zdołał uciec. Opowiadano mi, że mogła nam grozić nawet kara śmierci, gdyby nas wówczas złapali…

Wróciłem w październiku 1946 roku, bo nikt mnie nie szukał, a ojciec chciał, abym poszedł do szkoły. Mieszkaliśmy już wtedy (od jesieni 1945 roku) przy ul. św. Katarzyny 4. Według prawa byłem ciągle małoletni.

Pierwszej nocy po powrocie do domu nad ranem przyszło po mnie dwóch młodych funkcjonariuszy UB, aby mnie areszto-wać. Poszedłem się ubrać do kuchni. Ubecy pilnowali drzwi z kuchni do pokoju. Nie wiedzieli, że z kuchni było wyjście na balkon a z balkonu – na korytarz. Tata zagadywał ich („Sam byłem policjantem, wiem jaka to praca”), mama podawała im kawę, a tymczasem siostra po cichu przesunęła rzeczy, które le-żały w drzwiach na balkon i tarasowały przejście. Ubrałem się i wyszedłem przez balkon na korytarz. Nie oglądając się wy-szedłem na ulicę z siatką na zakupy. Dostałem się na ul. Kra-kowską i stąd, idąc bocznymi przejściami, na ul. św. Gertrudy, do wujka.

Wiem od rodziców, że gdy ubecy zorientowali się, że im uciek-łem, powiedzieli matce, iż mam się stawić na UB w ciągu trzech dni. W przeciwnym razie, gdy mnie znajdą, to mnie zastrzelą.

Wieczorem siostra przyniosła mi ciepłe ubranie (uciekłem tylko w spodniach i w swetrze). Nazajutrz wyjechałem ponownie do wsi obok Głubczyc.

W tamtym czasie na ulicach Krakowa panował wielki ruch. Ludzie ciągle się gdzieś przemieszczali. Repatrianci jechali z Kresów na Ziemie Zachodnie, niektórzy uciekali w Tatry i za granicę, wielu ludzi handlowało. Na ulicach było wiele osób, które nosiły torby, tobołki, walizki czy plecaki.

Wśród młodzieży była moda na udawanie partyzantów. Cho-dziło się w butach z cholewami, oraz w marynarkach z wato-wanymi ramionami. Ocena AK była w tym czasie jedno-znacznie pozytywna. Jednak prawdziwego partyzanta można było poznać po opaleniźnie. Szczególną estymą cieszył się „Ogień”. Największym szpanem było chwalić się, że udziela się pomocy temu legendarnemu przywódcy partyzantów.

Wiele osób chodziło z twarzami przewiązanymi chustą, z uwa-gi na ból zębów, gdyż nie było ludzi stać na dentystę. Mydło było drogie, ludzie byli niedomyci, brudni. Charakterystyczne były zwłaszcza brudne ręce. Było mnóstwo pijanych. W czasie okupacji w sklepach niewiele można było kupić, ale zawsze była wódka. Po wojnie ludzie dalej pili alkohol. Dużą role od-grywał strach – wielu piło ze strachu. Piło się wódkę szklan-kami, puszkami po konserwach. Wielu cierpiało na alkoholizm. Powszechne było pędzenie bimbru i pokątny handel.

Do marca 1947 roku ukrywałem się we wsi Grabniki obok Głubczyc. W międzyczasie założyłem zespół muzyczny. Gra-łem na harmonii, koledzy na flecie i skrzypcach. Graliśmy na weselach. Z tego się utrzymywałem. Na ziemiach zachodnich wielu było ludzi z Kresów, często pół-Ukraińców. Na weselach pili i bili się. Bili się tak strasznie, że KBW zarekwirowała ludziom we wsi noże. Wtedy bili się widelcami itp…

Z miejscowym podziemiem rozklejałem plakaty w Głubczycach z hasłem „3 x nie”. W opolskiem, podobnie jak w Krakowie, referendum ludowe 30 czerwca 1946 roku przyniosło wynik negatywny dla władz. Zimą 1947 roku była powtórką. Tym razem oficjalne wyniki były takie, że 90% głosowało „3 x tak”.

W Grabnikach w lutym 1947 roku niespodziewanie zajechała pod nasz dom czarna wołga.???? Myślałem, że przyjechali mnie aresztować. A tymczasem z wołgi wysiadł szef KBW w Głub-czycach, który chciał, abym zagrał na weselu jego córki.

Nie chciałem, mówiłem, że mam rozbitą harmonię, ale on nie ustępował. Twierdził, że od dawna wie, że się ukrywam. Jego żołnierze skleili mi harmonię i musiałem grać wraz z kolegami przez trzy dni na tym weselu.

W marcu 1947 roku komuniści ogłosili amnestię. Wtedy wró-ciłem do Krakowa. Najpierw poszedłem do Jurka. Wyszedł jeszcze przed amnestią. Powiedział mi co UB już wie na temat naszego oddziału i co mogę im ujawnić. Poszedłem na UB, ujawniłem się i podałem pseudonimy ludzi, o których UB już wiedział, że byli w oddziale.

Powiedziałem, że byłem najmłodszy, starsi nie ufali mi, dlatego niewiele wiedziałem. W szczególności nie znałem prawdzi-wych nazwisk tych ludzi. Nie ujawniłem też informacji o od-dziale, który założyłem w gimnazjum, choć UB - jak się okaza-ło - coś o tym wiedział,.

Potem, aż do 1955 roku (a może jeszcze dłużej?) UB co pół roku wzywał mnie na przesłuchanie żądając podania nazwisk osób, z którymi się kontaktowałem. Nigdy UB nie dowiedział się ode mnie o żadnej z osób, która należała do mojego oddziału czy innych.

Oczywiście proponowali mi współpracę. Odmawiałem. Stra-szyli mnie wszystkim. Pomagało mi, że byłem głęboko wie-rzący. Codziennie się modliłem – nie tylko dwa razy dzien-nie (rano i wieczorem). To mnie ocaliło od załamania. Ale nie jestem pewny, czy wytrzymałbym, gdyby mnie bili. Bicia się bałem. Opowiadano wówczas o torturach stosowanych przez UB; siedzenie na nodze od krzesła, bicie po piętach, wkładanie szpilek pod paznokcie, przytrzaskiwanie jąder.

To bicie w pięty podobno strasznie boli – jakby piorun prze-chodził człowieka, od stóp aż do czubka głowy. Modliłem się, żebym umarł, gdyby mnie torturowali.

CZASY STALINOWSKIE (LATA 1948 – 1945)

Gdy wróciłem do „jawnego” życia byłem bardzo aktywny. Należałem do harcerstwa, do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, grałem w piłkę nożną w „Wawelu”, biegałem na 80 metrów, ćwiczyłem szable w „Sokole”. Zrezygnowałem z nauki w gimnazjum i chodziłem na przyspieszone kursy. Za poradą – rozkazem „Wilka” (Jurka Gregorskiego), który już tam należał, zapisałem się też od Organizacji Młodzieżowej Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (OMTUR). Siedzi-bę mieliśmy przy Rynku Głównym 27. Należałem do kółka teatralnego i grałem m. in. w sztuce Szaniawskiego „Most”.

Latem 1948 roku odbywała się we Wrocławiu Wystawa Ziem Odzyskanych. Tam miało dojść do „zjednoczenia” organizacji młodzieżowych. Miała być wielka „zadyma”, którą planowali przeciwnicy zjednoczenia, m. in. moi kole-dzy z OMTUR. Nic z tego nie wyszło. Ci, którzy planowali zadymę zostali aresztowani, zaś młodzież z różnych organi-zacji rozlokowano w namiotach tak, że byli pomieszani. Bez przeszkód doszło do zjednoczenia. W ten sposób, automaty-cznie, zostałem członkiem ZMP.

Postanowiłem natychmiast wypisać się z ZMP. Doradzono mi, abym nie płacił składek i nie przychodził na żadne ze-branie. No i mnie wykreślili. Stało się to w zimie, na przeło-mie lat 1947/48. Jurek Gregorski został. Strasznie się później rozpił. Zmarł w latach 80.

Potem miałem problemy, bo czy chciałem studiować, czy pracować, żądano ode mnie w podaniu abym wpisał przy-należność organizacyjną. A ja nigdzie nie należałem. Pytano mnie dlaczego nie należę. Odpowiadałem, że jestem wierzą-cy. Z tego powodu nie chcieli mnie przyjąć na HKM (His-toria Kultury Materialnej – kierunek na Wydziale Historii UJ) mimo że zdałem bardzo dobrze egzaminy. Dopiero w październiku, czy w listopadzie 1950 roku mnie przyjęto, po interwencji ministra kultury, na prośbę prof. Romana Reinfussa, który mnie popierał. Prof. Reinfuss, etnograf znał mnie z obozów etnograficznych, w których brałem udział w lecie w roku 1950.

U nas w domu była taka bieda, że żyliśmy więcej niż skrom-nie. Matka straciła budkę na placu, gdzie handlowała (znisz-czyli ją domiarami). Ojciec nie miał renty, zatrudnił się jako portier w MPK. Za równowartość ceny butelki wódki kupi-liśmy kawałek zabagnionej ziemi pod Krakowem w Jugowi-cach. Sami ją wydrenowaliśmy i uprawialiśmy. Ale to była ciężka praca. Matka sprzedawała potem jarzyny i warzywa na placu. Nie mieliśmy pieniędzy. Siostra studiowała, a na moje studia już nie było środków. Ponieważ nie dostałem stypendium, to zrezygnowałem z nauki na ASP i UJ.

W zimie 1951/1952 zostałem aresztowany. Trafiłem do więzienia za kawał o pudrze, który opowiedziałem gościom na moich imieninach:

Spotykają się dwaj znajomi, Józek i Staszek.

- Staszek, wiesz czym się różni puder od rządu?

- Nie wiem.

- Puder jest do twarzy, a rząd jest do dupy.

- A wiesz, czym ty się różnisz od tego tramwaju, który jedzie ulicą?

- Nie wiem.

- Tramwaj jedzie do zajezdni, a ty pojedziesz teraz ze mną na UB, za opowiadania antyrządowych dowcipów.

- Ale ja nie mówiłem, jaki rząd jest do dupy.

- Już my lepiej wiemy, który rząd jest do dupy.

Jednym z gości na moich imieninach był Adam Antosz. Jak się później okazało był on funkcjonariuszem UB. Jego ojciec, jak mój, był granatowym policjantem w czasie wojny. Z tym, że mój ojciec walczył w AK i pomagał Żydom, a ojciec Anto-sza został w granatowej policji. Mówiono też, że prześlado-wał Żydów. Tenże Antosz miał znajomego księdza Bayera. Mówił, że to jego wujek. Był to głęboko cyniczny człowiek. Potrafił opowiadać mi w swojej prywatnej kaplicy ohydne świńskie kawały, takie budzące wielkie obrzydzenie. Adam poznał mnie z nim, aby się uwiarygodnić, że jest przeciw komunie.

Gdy mnie aresztowali w zimie na przełomie lat 1951/52 tra-fiłem do siedziby UB na Placu Wolności. Tam mnie prze-słuchiwali i pytali ponownie o te sprawy, o których powie-działem do protokołu, gdy korzystałem z amnestii. Ponow-nie potwierdziłem, że nic więcej nie wiem od tego, co im wtedy powiedziałem. Wówczas kazali mi zdjąć buty i skar-pety i klęknąć na krześle.

Pokazali mi pręty, którymi będą mnie bić po pietach. Urato-wał mnie jakiś oficer, który wszedł do pokoju i powiedział, że on bierze mnie na przesłuchanie. Był on żydowskiego po-chodzenia. Niedawno, jak była wystawa „Twarze krakow-skiej bezpieki”, to poznałem twarz tego ubeka. Nazywał się Farb. Później na ulicy powiedział mi, że znał mnie wcześniej.

Miałem wielu kolegów Żydów. M.in. przyjaźniłem się z piękną dziewczyną – Haliną Winter, która później wyjechała do Izraela. Z nią często chodziłem do Klubu Żydowskiego przy ulicy Sławkowskiej na karpia po żydowsku.

Ten Farb mi powiedział, że posiedzę z miesiąc i wyjdę, mu-szę tylko podpisać na UB, że popieram list biskupów w spra-wie odbudowy kraju, oraz zobowiązanie, że nie będę opo-wiadać kawałów politycznych. Ja to podpisałem. Dał mi też do zrozumienia, kto mnie wydał. Zapytał mnie bowiem o oj-ca tego Antosza – co on robił w czasie wojny. Powiedziałem, że nic nie wiem. Wtedy Farb powiedział (ale już na ulicy, gdy mnie wyprowadził z przesłuchania po więzieniu) – „Ty nie chcesz mówić, co ojciec Antosza robił w czasie wojny, a to Antosz ci zaszkodził.”

Więzili mnie na Montelupich. Więzienna zupa (kapuśniak z kawałkami mięsa) bardzo mi smakowała. Do tej zupy wię-ziennej dawali taki gliniasty chleb, którego nie mogłem jeść. Po zjedzeniu tego chleba wszyscy w celi „pierdzieli”. Ja się wstydziłem, bo w celi był jeden „kibelek”, nie oddzielony od reszty celi nawet żadną zasłoną. Pełnił równocześnie funk-cję umywalki.???? Ale starsi więźniowie się nie wstydzili. A było nas ze trzydzieści osób w jednej celi. Spaliśmy po dwóch na łóżkach piętrowych – po trzy łóżka, jedno nad drugim. Spałem na trzecim piętrze, razem ze starym i gru-bym kolejarzem. Tak wytrzymałem miesiąc i parę dni, aż mnie wypuścili po głosowaniu. Gdy wyszedłem z więzienia był luty, albo marzec 1952 roku. Wróciłem na studia. Ale po pewnym czasie załamałem się i przerwałem naukę. Moi rodzice żyli w nędzy. Musiałem iść do pracy.

W październiku 1952 roku zamknęli mnie ponownie, ale już tylko na 48 godzin, profilaktycznie – przed wyborami do Sej-mu. Wzięli mnie ponownie na przesłuchanie, na plac Wol-ności. Przesłuchanie trwało całą noc. Przesłuchiwał mnie kolega ze studiów. Gdy go poznałem, to się do niego uś-miechnąłem – „cześć Henryk”.

On wówczas wstał i chciał mnie uderzyć w twarz. „Ja tu nie jestem żaden Henryk, tylko kapitan.” Przez całą noc (ponad 10 godzin) kazał mi siedzieć na krześle na baczność. Było to bardzo bolesne. Gdy w pewnym momencie zdrętwiały mi mięśnie i osunąłem się na krzesło, to uderzył mnie (wpraw-dzie lekko) w twarz i krzyknął: „Jak mówiłem baczność, to baczność, kurwa”! Mimo tego całonocnego przesłuchania nic nowego im nie powiedziałem. Potem rano wyszliśmy razem do tramwaju. Wtedy mi powiedział – „Cześć, teraz jestem dla ciebie Henryk”.

Po porzuceniu studiów, od 1953 roku zamieszczałem rysun-ki w „Dzienniku Polskim”, w piśmie „Ziemia”, w „Przekro-ju”, w „WTK” (Wrocławski Tygodnik Katolicki), w „Ty i ja”, a od 1957 roku w „Tygodniku Powszechnym”. Były to głów-nie karykatury.

Zacząłem też pracować. O pracę było trudno dla niepartyj-nych. Miałem ukończone liceum plastyczne i jeden rok ASP i UJ. Jako plastyk mogłem pracować w propagandzie w zakła-dach pracy, ale nie chciałem. Pracowałem więc fizycznie w różnych miejscach. Na przykład zostałem przyjęty do Spół-dzielni „Mechanika” przy ul. św. Łazarza. Chętnie mnie przyjęli pod warunkiem, że będę grał na mandolinie w ich zespole. Pewnego razu personalny zebrał nas i powiedział, że idziemy na Rynek, bo jest rocznica Rewolucji Październi-kowej. Każdy miał wziąć jakieś flagi, czy transparenty. Ja po-wiedziałem, że nie pójdę, bo matka jest chora i muszę wcześ-niej wrócić do domu. Wtedy od razu mnie wyrzucili. Praco-wałem też w Nowej Hucie, oraz m.in. w hucie szkła w Płaszowie przy ul. Lipowej. Tutaj zastała mnie wiadomość, że Stalin zdechł. Upiliśmy się z radości wraz z robotnikami, z którymi wtedy pracowałem.

Dziś zapomina się o sytuacji, jaka była w Polsce po wojnie. My pamiętaliśmy rozwarstwienie przedwojenne, Holocaust, wojenne zbrodnie sowieckie i niemieckie. Myśmy tym długo żyli po wojnie. O okropieństwach wojny ciągle przypomina-ła prasa, książki, filmy. Tak więc z jednej strony była w nas radość z tego, że wojna się skończyła, a z drugiej strony ba-liśmy się tego co przyszło.

Dlatego ja się nie dziwię czasem, że niektórzy moi bardziej tchórzliwi koledzy zdecydowali się na współpracę z nową władzą. Wiele jej działań można było oceniać pozytywnie, np. likwidację analfabetyzmu, bezpłatne lecznictwo (akcja walki z gruźlicą, akcja „W” umożliwiająca bezpłatne leczenie chorób wenerycznych itp.). Wydawało się też (przynajmniej do 1948 roku), że komuniści w Polsce nie przekroczą pewnej granicy. Przez pierwsze lata po wojnie istniała w Polsce pry-watna inicjatywa, opozycja polityczna, Bierut uczestniczył w procesjach Bożego Ciała, w urzędach było wielu urzędników sprzed wojny. Dlatego czasem rozumiem tych, którzy dali się przekonać. Wiele osób dało się przekonać. Poza tym niektórzy zapisywali się do partii, aby coś uratować, albo coś zrobić dla Polski. Na przykład kolega zapisał się do partii, został potem dyrektorem Muzeum Archeologicznego, gdzie znalazło pracę wielu akowców. I też członków NSZ. Ale wielu zapisywało się też dla korzyści materialnych…

Dlaczego ja nie zaakceptowałem nowej władzy? Składało się na to kilka powodów. Jestem z Kresów, a kultura kresowa była bardziej patriotyczna, niż na innych polskich ziemiach. Dlatego szczególnie raziło mnie niszczenie polskiej kultury, wyśmiewanie się z polskiej tradycji. Ponadto dobrze pamiętałem pierwszą sowiecką okupację w latach 1939 – 1941. Ojciec opowiadał mi o zbrodniach sowieckich z roku 1920 (brał udział w wyprawie kijowskiej). Wiele też czytałem o tym w „Rycerzu Niepokalanej” przed wojną. Byłem bar-dzo wierzący, dlatego nie przekonywała mnie ateistyczna i materialistyczna ideologia. Kościół uczył miłości, a komuniś-ci – nienawiści. Do komunistów zraziła mnie także niespra-wiedliwość. Na przykład to, że niszczyli prywatną inicjatywę.

Moja matka została tak zniszczona domiarami, iż musiała zamknąć budkę, w której handlowała po wojnie. Albo to, że zamordowali mojego wujka w 1940. Nie do zaakceptowania było też komunistyczne kłamstwo. Dużą rolę odgrywały tak-że względy estetyczne. Moim ideałem był angielski dżentel-men – czysty, schludny, który jak się bił, to jeden na jeden. Ruski cham o mongolskiej twarzy, rubaszny, brudny, pijany, był dla mnie nie do zaakceptowania. Wiedziałem, że ze wschodu nie przyjdzie porządek, ale bieda, brud, łapow-nictwo. Gdy Sowieci weszli do Krakowa miasto po pewnym czasie zaczęło śmierdzieć…

PRZY BUDOWIE NOWEJ HUTY (ROK 1951)

Mój pierwszy kontakt z Nową Hutą miał miejsce latem 1951 roku. Chciałem wówczas pojechać nad morze na wakacje (nigdy wcześniej nie byłem nad morzem), ale nie miałem pieniędzy. Postanowiliśmy więc (wraz z dwoma kolegami - Jurkiem Ćwiękałą i Bolkiem Woźniakiem) zatrudnić się do prac murarskich przy budowie Nowej Huty. Pojechaliśmy do Nowej Huty i zatrudniliśmy się przy budowie bloków. Było tam wtedy pełno robotników w kufajkach, pachniało wapnem, słychać było różne mowy, m. in. mowę kresową. Przy budowie Nowej Huty – pierwszego socjalistycznego miasta znalazło pracę wielu ludzi, którzy gdzie indziej by tej pracy wówczas nie znaleźli.

Pobieżnie nas zbadano, czy nie mamy przepukliny. W tym celu kazali nam spuścić spodnie i zakaszleć. Dostaliśmy mieszkanie jednopokojowe (kuchnia, łazienka, klozet, trzy łózka – na owe czasy były to duże wygody) i po 150 złotych. Ponadto rękawice ze świńskiej skóry i z materiału. Na drugi dzień ciężarówka zawiozła nas (całą grupę robotników) na dzisiejsze os. Krakowiaków, gdzie budowało się od razu całe kwartały domów. Tam majstrowie przyjmowali chętnie no-wych robotników, bo zbliżały się sianokosy i chłopi, którzy dotąd pracowali przy budowie, zwalniali się do prac w polu.

Chociaż byłem z naszej trójki najmłodszy, to – wskutek wie-lu wcześniejszych przeżyć – wyglądałem najstarzej. Wyglą-dałem na siłacza, ale byłem bardzo delikatny. Dlatego brygadzista (Stefan Wieczorek) chętnie mnie wybrał. Wraz ze mną zatrudniono pozostałych dwóch kolegów. Murowało się tradycyjnie, z cegły.

Musieliśmy nosić cegły po kładkach z desek na piętra. Trze-ba było bardzo uważać, aby nie spaść. Była to dla nas bardzo ciężka praca. Potem przywieźli transportery taśmowe, które przenosiły za nas te cegły na wyższe kondygnacje, ale my musieliśmy przedtem cegły dowieźć na taczkach ze składo-wiska przy drodze, gdzie wysypywała je ciężarówka, do miejsca, gdzie był transporter i poukładać je na taśmę. Po dwóch, trzech godzinach pracy rękawice miałem w strzę-pach, a na rękach zdartą skórę. Około 13. byliśmy we trójkę już całkowicie wyczerpani. Wtedy przenieśli nas do brygady kobiecej. Kobiety pracowały wolniej (miały niższe normy) i tam już zostaliśmy, w brygadzie Anny Pochwałowskiej z Lubelszczyzny.

W tym czasie Nowa Huta była przepełniona punktami sprzedaży alkoholu. W czasie pracy człowiek się poci, więc potrzebuje pić. Przywozili nam kawę, ale ona była niedobra. Więc ludzie pili co innego, często alkohol.

Po pracy siedzieliśmy w oknie mieszkania i patrzyliśmy na to, co się dzieje. Pijani robotnicy ciągle się bili. Były to zwyk-le potężne chłopy. Milicja nie miała pałek i była taka kurdu-plowata, więc bała się interweniować.

Raz jeden głuchoniemy siłacz upił się i zaczął wyrywać ław-ki i lampy. Ludzie śmiali się i krzyczeli choć on nic nie sły-szał: „baby mu dać, baby mu dać!”. Przyjechała milicja. W kilku rzucili się na niego, ale nie dali rady. On się otrzepał, zrzucił ich z siebie i poszedł dalej.

Innym razem pobiły się dwie brygady, z Warszawy i z Ra-domia. Jedna brygada oskarżała drugą, że oszukują normy. Ci z Radomia to byli potężni mężczyźni, a ci z Warszawy niewysocy, ale krępi, „kwadratowi”. No i dali Radomiakom radę przy pomocy siekierek. Krew lała się po schodach stru-mieniami. Jednego z tych zakrwawionych to myśmy u siebie w mieszkaniu przechowali, bo prosił o pomoc. Często gdy jechało się po wapno, to w dołach z wapnem znajdowano trupy.

Chłopcy wchodzili przez okna do domów, gdzie mieszkały dziewczęta. Na wyższe piętra dziewczęta wciągały męż-czyzn w koszach. Raz zamiast robotnika wszedł do kosza milicjant. Dziewczyny jak go wciągnęły na drugie czy trzecie piętro i zobaczyły czapkę milicyjna, to go puściły i on się podobno zabił.

Karmili nas bardzo dobrze, zwłaszcza, że kucharki nas lubiły i dawały nam większe porcje. Raz w stołówce przyszła taka prosta dziewczyna z kuchni i mówi - umarł ten największy. My pytamy - ale kto umarł? Ten największy - król Polski. Nie wiedzieliśmy o kogo chodzi. Ja miałem nadzieję, że to był Bierut. Ale w końcu okazało się, że umarł ks. kardynał Adam Sapieha. Był lipiec 1951 roku.

Po półtora miesiąca takiej pracy zarobiliśmy tyle, że mogliś-my wyjechać nad morze, na wakacje. W sierpniu 1951 roku zwolniliśmy się z pracy i pojechaliśmy nad Bałtyk. Potem szukałem pracy w różnych miejscach. Kilka razy pracowa-łem też w różnych zakładach pracy w Nowej Hucie. Miałem więc znajomych, znałem ich wielu z Nowej Huty i szereg ludzi stamtąd mnie znało.

ROK 1956

Pamiętam, jak w 1956 roku po „Poznańskim Czerwcu” od-wiedziłem mojego kolegę, pracującego w redakcji „Gazety Krakowskiej” – Olgierda Jędrzejczyka. W związku z ujaw-nieniem części zbrodni stalinowskich (trwała właśnie desta-linizacja), któryś z dziennikarzy powiedział usprawiedli-wiająco: – myśmy nie wiedzieli. Wówczas Jędrzejczyk, któ-ry potrafił używać dosadnego języka i potrafił mówić od-ważnie (za to go lubiłem) powiedział - „wszyscy wiedzieliś-my. Nie kłamcie. Byliśmy żołnierzami, zostaliśmy wynajęci i płacono nam za to”!

W październiku 1956 roku nie byłem już dawno studentem, ale miałem legitymację studencką. Dzięki temu spałem w a-kademikach (jako tzw. „walet”), korzystałem ze zniżek stu-denckich i jadałem w studenckiej stołówce (fałszowałem blo-czki). Miało to dla mnie duże znaczenie, gdyż ciągle nie mia-łem pieniędzy. Przed Politechniką miał odbyć się wiec stu-dencki. Ja też tam zdążałem.

Po drodze, przy Alejach Trzech Wieszczów widziałem rząd zaparkowanych wzdłuż alej sowieckich samochodów wojs-kowych. Budy miały zasznurowane, nie widać było żołnie-rzy. Na wiecu dyskutowana była kwestia naszego wyjazdu na Węgry. Przemawiał płk. Cynkin , który nas przestrzegał przed wyjazdem.

Mówił, że jesteśmy otoczeni przez Rosjan i że oni tylko czekają byśmy poszli spod Politechniki na dworzec, żeby nas aresztować i wywieźć na Sybir. Przemawiał też Tejkowski , który namawiał, aby nie jechać. Daliśmy się przekonać, aby zostać w Polsce i stąd pomagać Węgrom.

Formą takiej pomocy była na przykład akcja oddawania krwi dla Węgrów (w związku z walkami było tam dużo ran-nych, którzy potrzebowali krwi do transfuzji).

Po tych wydarzeniach władze podjęły działania, aby rozła-dować napięcie wśród młodzieży i to się udało. Powstał klub w „Piwnicy Pod Baranami” w Pałacu Potockich, „Jazz Klub” przy ul. Zwierzynieckiej, dwa lata później –„Klub Pod Jaszczurami”. Bardzo rzadko chodziłem do „Piwnicy Pod Baranami”, chociaż namawiał mnie kolega ze studiów Pio-trek Skrzynecki.

Wiedziałem bowiem od Polaka, który do Polski przyjechał z Francji po wojnie i był zatwardziałym komunistą, że w piw-nicach Pałacu Potockich była po wojnie sowiecka katownia. W Pałacu Potockich była w latach 1945 – 47 sowiecka ko-mendantura i jej siedziba „SMIERSZ”.????? Ten „Francuz” opowiadał mi, że gdy się wyprowadzili stamtąd i on brał udział w sprzątaniu Pałacu Potockich, budynek ten był doszczętnie zrujnowany. Rosjanie zrywali parkiety, aby palić nimi w piecach, wypróżniali się na podłogę (wszędzie było pełno ludzkich odchodów), a z piwnic wywieziono cztery i pół ciężarówki ludzkich kości. Byli to prawdopodobnie głównie żołnierze rosyjscy zamordowani przez ”SMIERSZ” za różne przewinienia na ziemiach polskich. W piwnicach ich przesłuchiwano i torturowano. Pisał też o tym b. prezydent Krakowa Waligóra, w swoich wspomnieniach. Przekazanie tych piwnic młodzieży i zorganizowanie tam kabaretu nawiązywało do starej azjatyckiej tradycji tańczenia na grobach. Na przykład w miejscach, gdzie NKWD pomor-dowała polskich żołnierzy w 1940 roku (w Miednoje koło Tweru i w Piatichatkach koło Charkowa) były później plac zabaw i letnisko.

W OBRONIE KRZYŻA W NOWEJ HUCIE, 28 KWIETNIA 1960 R.

W listopadzie 1956 roku władze PZPR wydały zgodę na bu-dowę kościoła w Nowej Hucie, a w marcu 1957 roku u zbie-gu ówczesnych ulic Marksa i Majakowskiego stanął poświę-cony przez metropolitę krakowskiego abp Eugeniusz Bazia-ka krzyż, przy którym odbywały się uroczystości kościelne, m.in. Bożego Ciała. 19 kwietnia 1960 roku proboszcz parafii w Bieńczycach ks. Mieczysław Satora otrzymał od władz pismo z żądaniem usunięcia krzyża. Na działce wytyczonej pod budowę kościoła miała stanąć szkoła. Gdy 27 kwietnia 1960 roku robotnicy zaczęli wykopywać krzyż, mieszkańcy stanęli w jego obronie. W ciągu dnia w pobliżu krzyża zbie-rało się coraz więcej ludzi, około godziny 16. na placu było już około 2 tysiące osób.

Jednocześnie tłum zebrał się przed Dzielnicową Radą Narodową w Nowej Hucie. Wybuchły zamieszki, na ulicach stanęły barykady, po kilku godzinach przybyły jednostki ZOMO . Starcia rozszerzyły się na całą dzielnicę i trwały do późnej nocy. Nad ranem rozpoczęła się pacyfikacja dzielnicy i hoteli robotniczych. Krzyż został usunięty.

W wyniku zamieszek aresztowano ponad 400 osób. Z zacho-wanych dokumentów wynika, że milicja zużyła w czasie zajść 1700 ładunków gazu i wystrzeliła 140 sztuk ostrej amu-nicji. Liczba rannych demonstrantów jest nieznana, gdyż większość obawiała się prosić o pomoc lekarską, opatrzono jedynie 17 z nich, 6 osób znalazło się w szpitalach z ranami postrzałowymi.

Wszczęto 170 dochodzeń sądowych, 166 wniosków skiero-wano do Kolegium ds. Wykroczeń. Zapadały wyroki od 6 miesięcy do 5 lat więzienia

Gdy w roku 1960 siedzieliśmy z kolegami w „Jazz Klubie” przy ul. św. Marka obok siedział dziennikarz z tygodnika „Dookoła świata” i opowiadał o brutalnej interwencji ZOMO w Warszawie w 1957 roku, gdy był strajk po rozwiązaniu pisma „Po prostu”. Straszne rzeczy! I nagle ktoś, kto siedział obok powiedział: „A w Nowej Hucie jeszcze gorzej biją. Od południa w Nowej Hucie jest rewolucja, powstanie!”

Ktoś inny powiedział: „Bzdura, robotnicy nigdy by nie wys-tąpili przeciwko partii. To na pewno nieprawda”. No to myśmy z trzema kolegami (Lubek Soroczyński, Julek Miller i – zdaje się – Sokołowski) postanowiliśmy to sprawdzić i we czwórkę pojechaliśmy do Nowej Huty.

Już od dworca kolejowego widać było, że coś się dzieje. Na ulicy Lubicz stało pełno tramwajów, które nie jechały do Hu-ty. Nie było w ogóle prądu. Ulice były nieoświetlone. Posz-liśmy na piechotę w stronę Huty. Na wysokości ulicy Rako-wickiej stali znajomi tramwajarze. Gdy się zapytałem dla-czego tramwaje stoją, nic nie odpowiedzieli, tylko się do nas odwrócili plecami. Bali się mówić. Pomyślałem wówczas, że to rzeczywiście musi być coś poważnego.

Doszliśmy do Ronda Mogilskiego. Stała tam duża grupa ro-botników pracujących w Krakowie, a mieszkających w No-wej Hucie. Niektórych z nich znałem. Zapytałem co się dzie-je Odpowiedzieli, iż Huta jest otoczona, słychać strzały, dzieje się coś strasznego. Dowiedziałem się, że ok. godziny 23. mają przyjechać autobusy i zabrać ludzi, którzy wracali na noc do Huty. Postanowiliśmy pojechać z nimi. Przyjecha-ły dwa autobusy. Kierowca powiedział, że mogą wsiadać tylko ci, którzy mają w dowodzie osobistym wpisane miejsce zameldowania w Nowej Hucie.

Ale było tylu ludzi, że nie sprawdzali. Wsiedliśmy więc, aby znaleźć się środku autobusu. Byliśmy stłoczeni jak śledzie. Kierowca długo nie mógł zamknąć drzwi. W końcu ruszy-liśmy w ciemnościach. Dojechaliśmy do Czyżyn. Tam stało wojsko. Świecili ostrymi reflektorami. Zatrzymali autobusy i kazali wszystkim wysiąść. Powiedzieli, że będą sprawdzać dowody osobiste. Ale kierowca powiedział, że jak ludzie wysiądą, to potem nie będzie można ich z powrotem „up-chać” i skłamał, że sprawdzał dowody przy wsiadaniu. Wte-dy nas wpuszczono.

Na Placu Centralnym nas wysadzono. Było zupełnie ciemno. W powietrzu unosił się zapach gazów łzawiących. Z daleka widać było łunę. Stamtąd dochodziły krzyki i strzały. Posz-liśmy w ciemnościach Aleją Róż w tamtym kierunku. Pod nogami chrzęściło szkło i gruz. Przy ulicy widzieliśmy dwa przewrócone kioski. Z oddali dobiegał śpiew ludzi. Śpiewa-no pieśni patriotyczne („Jeszcze Polska nie zginęła”, „Boże coś Polskę”) i pierwszomajowe („Gdy naród do boju”). Krzyczano też Gestapo!”, Gestapo!”.

Po drodze spotkaliśmy robotników. „Kto wy? – zapytali. - My studenci z Krakowa. - Chodźcie, od rana na was czeka-my. Jest już po walce, ale chodźmy pod krzyż.”

Na skrzyżowaniu Alei Róż z dzisiejszą ulicą Kocmyrzowską (wtedy to była chyba ulica Majakowskiego) zatrzymał nas niesamowity pochód – widmo. Szli mężczyźni i kobiety. No-gi albo ręce (nie pamiętam) mieli skute łańcuchami, słychać było brzęk żelaza, a eskortowali ich milicjanci z psami. Wy-glądali jak zesłańcy na Sybir. Byli to uczestnicy walk w obro-nie krzyża. Odprowadzano ich do Kostrza, skąd potem roz-wożono ich po komisariatach.

Poszliśmy dalej. Gdy doszliśmy do miejsca, blisko którego znajduje się dzisiaj Dom Kultury i kino „Sfinks” zobaczyliś-my palący się kiosk i reflektory wojskowe. W oddali, w miej-scu gdzie dzisiaj stoi kościół, widać było wysoki krzyż. Wo-kół krzyża stało ZOMO w podwójnym szeregu, otaczając go czworobokiem. Mieli metrowe pałki, karabiny maszynowe i hełmy. Myśmy się zatrzymali przed nimi. Ktoś powiedział - za mało nas jest. Poczekaliśmy chwilę. Za kilkanaście minut przyszło pełno nowych ludzi z siekierkami, młotami. Ja nic nie miałem, ale wziąłem do ręki kamienie (pod nogami było mnóstwo gruzu). Teraz możemy atakować! Rzuciliśmy się do przodu z okrzykami - hurra! Won spod krzyża!. Gruz pod nogami przeszkadzał w biegu.

Nagle zza szeregu ZOMO wyszedł młody wysoki przystojny mężczyzna w skórzanej kurtce. Sam jeden ruszył w naszą stronę. A nas było z trzydziestu. Zatrzymaliśmy się zdez-orientowani. A on mówi: „Krzyż stoi, gdzie stał. Demon-stracje się skończyły. Idźcie do domu i kładźcie się spać, bo jutro rano trzeba iść do pracy”. Zaczęła się pyskówka. - A kto ty jesteś, że chcesz pilnować krzyża? To wy odejdźcie od krzyża! Po chwili on się odwrócił i szybko oddalił, a myśmy znowu ruszyli do przodu.

Wtedy padła salwa. Rozbiegliśmy się pod ściany kamienic. Ktoś krzyknął - chłopa zabili, chłopa zabili! To był robotnik, ok. 50 lat, średniego wzrostu. Leżał poza chodnikiem, na jezdni. Kilku robotników było koło niego. Rozcięto mu no-gawkę. Miał krew koło kolana.

Salwa była raczej skierowana do góry, bo nie widziałem wię-cej rannych, ale jednak ktoś musiał wystrzelić w stronę ludzi.

W pewnym momencie zobaczyłem, że chodnikiem jedzie w stronę leżącego na ziemi rannego człowieka taksówka – „warszawa”. Pomogłem wnieść rannego do samochodu. Au-to odjechało. Nagle spostrzegłem, że znalazłem się na chod-niku sam, a w moim kierunku zaczęła jechać tankietka z lufą do strzelania, jak myślałem. Zacząłem uciekać w kierunku Alei Róż. Szybko biegam, ale ze strachu osiągnąłem dużą szybkość. A tankietka jechała za mną. Dobiegłem do skrzy-żowania i zderzyłem się z człowiekiem, który uciekał z Alei Róż. Skręciłem w prawo w Aleję Róż i dalej biegłem.

Wbiegłem wprost na milicjantów, którzy gonili człowieka z którym ja się zderzyłem. Oni chcieli mnie złapać, ale ja „sla-lomem” ich ominąłem i dobiegłem do Placu Centralnego, pod „Adrię”, gdzie mieliśmy się spotkać z kolegami, w razie zagubienia się. Było nas trzech – jeden zniknął (ten ZMP-owiec Sokołowski).

Byliśmy przerażeni. A tu trzeba wracać do Krakowa, bo nas złapią. Taksówkarze bali się nas zawieźć. Mówili, że jest kor-don i że nikt się nie przedostanie z Nowej Huty do Krakowa. Ale jeden z taksówkarzy, który mieszkał w Krakowie, po-wiedział, iż zaryzykuje. Kazał nam położyć się z tyłu, na po-dłodze, jeden na drugim. Dojechaliśmy do Czyżyn. Tam sta-ło wojsko. Zatrzymali taksówkarza i kazali mu się wylegity-mować. Taksówkarz powiedział, że jedzie pustym samocho-dem do Krakowa, do domu. Żołnierz zaglądnął przez okien-ko samochodu do tyłu. Oczywiście musiał nas zobaczyć, jak leżeliśmy we trzech na podłodze, ale powiedział – pusty, pusty i nas puścił!

Na drugi dzień mówiono w Krakowie, że wczoraj spalono budynek rady dzielnicowej w Nowej Hucie, gdzie była rów-nież siedziba partii, więc we trójkę postanowiliśmy znowu pojechać do Nowej Huty, aby to zobaczyć. Mieliśmy pre-tekst, że jedziemy do Domu Kultury załatwić wieczór au-torski dla naszej grupy poetyckiej „Muszyna”.

Gdy przyjechaliśmy do Nowej Huty, to poszliśmy w kierun-ku krzyża i nikt nas nie zaczepiał. Widać było dom partii, wypalone okna wraz z ramami. Poszliśmy do Domu Kultu-ry, który był niedaleko krzyża, załatwiliśmy wieczór autors-ki i wróciliśmy. Po drodze zobaczyliśmy, że wstawili już nowe ramy w domu partii. Idziemy, a za nami szła taka gru-pa pięciu uzbrojonych zomowców - z przodu trzech i z tyłu dwóch. Nagle ci trzej z przodu przyspieszyli, wyminęli nas i odwrócili się, kierując ręczne karabiny maszynowe (tzw. pe-emy) w naszą stronę. – Ręce do góry! Co tu robicie? – pytają. A ja, który wyglądałem najbardziej poważnie wyjąłem czer-woną legitymację pracownika „Przekroju” i wyjaśniam, że przyjechaliśmy do Nowej Huty w sprawie wieczoru poetyc-kiego, jestem dziennikarzem „Przekroju”, a ze mną są kole-dzy poeci. Spieszymy się na kolegium redakcyjne. – Gdzie chcecie spać, w redakcji czy w więzieniu? Biegiem do tram-waju! Na szczęście nie legitymowali moich kolegów, bo Lu-lek nie nosił przy sobie dowodu osobistego.

Biegiem udaliśmy się na przystanek tramwajowy i „czwór-ką” wróciliśmy do Krakowa. A po drugiej stronie ulicy przy krzyżu stała „więźniarka” i ludzi, którzy szli drugą stroną ulicy ładowali do niej.

W prasie nie było żadnych informacji na temat tych wyda-rzeń. Tylko „Echo Krakowa” napisało, że ileś tam osób zos-tało w nocy w Hucie pogryzionych przez psy i pogotowie o-patrzyło pogryzionych.

Potem w klubie „Pod Jaszczurami” dosiadł się do nas kole-ga, który studiował medycynę i był na praktyce na chirurgii. Opowiadał, że w Krakowie w szpitalach umarło w tym cza-sie 17 – 37 osób, które zostały zranione w trakcie tych walk. Jeżeli w szpitalach krakowskich zmarło tyle osób, to w No-wej Hucie musiało ich umrzeć jeszcze więcej. Z późniejszych badań wiadomo ile nabojów wystrzelono. Do tego były ar-matki wodne i gaz łzawiący.

Później poznałem człowieka (był to śp. Jan Lis), który w tra-kcie tych wydarzeń został postrzelony w płuco. To by wska-zywało, że strzelali na poziomie piersi człowieka.

Ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski opowiadał z kolei, że je-den z księży brał udział w chowaniu zmarłego w zaplom-bowanej trumnie, co potwierdza fakt, że byli zabici w trakcie obrony krzyża. Aby ustalić dokładną liczbę ofiar, trzeba by przebadać księgi szpitalne i księgi cmentarne z tego okresu.

FOLK SONG (LATA 1969 – 1979)

Przed Gomułką była blokada informacyjna, socrealizm, mu-zyka rosyjska. Groziło nam – Polakom zruszczenie kulturo-we. Po roku 1956 nastąpiło pewne otwarcie na kulturę. Wy-dawało się, że będzie można trochę przyswajać te zachodnie prądy kulturalne. Wydawało się, że przez kulturę będzie można zrobić jakiś wyłom. Taką rolę pełnił „Tygodnik Pow-szechny”, „Przekrój”. Powstał w Krakowie Klub Inteligencji Katolickiej.

Ja się w to włączyłem. Dlatego postanowiłem przemycać z Zachodu informacje na temat kultury, oraz przypominać polską tradycję. Angażowałem się w grupie poetyckiej „Mu-szyna” Jerzego Harasymowicza. Chodziliśmy do „Jazz Klu-bu”, słuchaliśmy „Radia Londyn”, „Radio Monaco”, potem „Radia Wolna Europa”.

W tym czasie dostałem mieszkanie po Sławomirze Mrożku w Domu Literatów przy ul. Krupniczej 22 w Krakowie. To mieszkanie dostałem dzięki pomocy Mrożka. Pewnego razu (było to wiosną 1959) spałem jako „walet” w żeńskim akade-miku. Ktoś na mnie doniósł. Musiałem uciekać przez okno. Akurat przechodził obok tego akademika Sławomir Mrożek z Leszkiem Herdegenem. Mrożek mnie znał z widzenia. Zobaczył mnie, jak uciekam. Zdziwił się: „Ty taki stary, a nie masz gdzie mieszkać?” Powiedział, że przeprowadza się do Warszawy i zaoferował mi swoje jednopokojowe mieszkanie w Krakowie w Domu Literatów. Dzięki jego protekcji zosta-łem tam zameldowany.

Razem ze mną mieszkał poeta Stanisław Czycz, przyjaciel Andrzeja Bursy. Co tydzień odbywały się u nas „fascina-tion”. Młodzież lgnęła do nas. Spotkania zaczynały się wie-czorem. Były wiersze czytane na głos, opowiadaliśmy kawa-ły polityczne, komentowaliśmy świeże informacje podawane przez „Radio Londyn” itp. Już wtedy myślałem, co zrobić, aby ocalić dokumenty i relacje o Katyniu, o wywózkach na Wschód. Spotykałem się z wieloma ludźmi, rozmawiałem na ten temat. Ale wszyscy się bali.

Od roku 1970 zacząłem współpracę z księdzem Palusińskim, który w 1969 roku zorganizował Sacrosong (fundacja Sacro-song prowadzi działalność na styku religia – kultura). Od 1970 roku te festiwale organizowane były we Wrocławiu i w innych miastach. Tam poznałem m.in. wspaniałego człowie-ka i biskupa – Bolesława Kominka.

Zaangażowałem się też w ratowanie starych polskich piose-nek. Poparł to Edek Waligóra, dyrektor Muzeum Etnografi-cznego w Krakowie. W piwnicy tego muzeum spotykaliśmy się i śpiewali różne piosenki patriotyczne i ludowe. Założy-liśmy Studio Folk-Songu. Spotykaliśmy się w zamkniętym gronie, ale organizowaliśmy otwarte koncerty, za biletami wstępu i na karty klubowe.

Byliśmy pod stałą inwigilacją SB. Założono mi podsłuch. W 1969 roku dostałem paszport i wyjechałem na jeden miesiąc do Szwecji. Gdy wróciłem okazało się, że piwnica w Muze-um Etnograficznym została zamknięta na skutek nacisków władz. Wtedy przenieśliśmy się do kościołów i do akademi-ków. Pomagały nam duszpasterstwa akademickie.

W Krakowie występowaliśmy m. in. u Dominikanów i u św. Anny. Przyjęliśmy nazwę „Międzynarodowe Studio Folk - Songu”. Grali i śpiewali u nas nie tylko Polacy, ale także cudzoziemcy studiujący lub robiący w Polsce doktoraty - Hindusi, Grecy, Sudańczycy, Francuzi, Rosjanie (np. Alosza Awdiejew), Afgańczycy, Wietnamczycy, Arabowie i inni.

Ja też śpiewałem i grałem na gitarze. Jeździliśmy po całej Polsce. Występowaliśmy nawet w radiu. Pewnego razu, przypadkowo, znalazłem w księgarni książkę zawierająca teksty międzynarodowych praw człowieka (PRL je ratyfiko-wała w 1973 roku i zobowiązała się je wydać drukiem w nakładzie ok. 700 egzemplarzy!).

Kupiłem tę książkę i w przerwach między piosenkami postanowiłem czytać wybrane fragmenty tych dokumentów, np. dotyczące prawa do swobodnego przemieszczania się, wolności słowa, wolności poglądów. Pisała o nas nawet prasa zagraniczna, jako o „chrześcijańskiej grupie folkowej, która rozpowszechnia prawa człowieka” w Krakowie i w Polsce.

Wkrótce dostałem wezwanie na SB. Dopytywali się o to, dla-czego upowszechniam informacje na temat praw człowieka. Mówiłem, że to się wiąże z sytuacja międzynarodową. Za-rzucali mi, że złośliwie dobieram fragmenty tych dokumen-tów. Twierdziłem, że wybieram przypadkowo – na jakiej stronie mi się otworzy, to czytam.

Wówczas kazali mi wybierać stronę do czytania z zamknię-tymi oczami. Papierkami zaznaczałem wybrane strony i mi-mo, że otwierałem książkę z zamkniętymi oczami, to i tak czytałem to, co wcześniej wybrałem. Kazali mi też pójść do odpowiedniego urzędu i ocenzurować polskie piosenki, któ-re wykonywaliśmy. Ja się temu podporządkowałem. Trafi-łem na młodego człowieka, który później uciekł do Szwecji i wywiózł materiały polskiej cenzury. Nazywał się Tomasz Strzyżewski .

Zachował się bardzo inteligentnie, nie chciał nam szkodzić. Powiedział, że nie może nas cenzurować, bo nie jesteśmy żadną oficjalną instytucją. Nie mieliśmy nawet pieczątki. Po-wiedział, że można nas cenzurować, jak ktoś będzie nas „firmować”.

To wszystko się skończyło w roku 1979, gdy zaczęła się „prawdziwa opozycja”. Myślę, że te dwie inicjatywy (Folk - Song i Sacrosong) pozwoliły młodzieży zorientować się czym jest Tradycja. Na nasze występy przychodziła nie tylko młodzież związana z duszpasterstwem akademickim - byli to zwykle ludzie o pochodzeniu wiejskim - ale także mło-dzież hippisowska, zwykle dzieci ówczesnych prominen-tów, m. in. Bronek Wildstein, Bogusław Sonik, Józek Ruszar, Wojtek Sikora. Oni sobie kiedyś pożyczyli ode mnie tę książ-kę o prawach człowieka i chyba nie oddali, bo gdzieś mi się zapodziała i nie mogę jej znaleźć...

INSTYTUT KATYŃSKI

W 1978 roku założyłem Instytut Katyński. W 1979 roku zos-tałem współzałożycielem Chrześcijańskiej Wspólnoty Ludzi Pracy (1979-85), a w 1979 roku sygnatariuszem deklaracji założycielskiej KPN.

Od dłuższego czasu chciałem coś zrobić w sprawie zbrodni katyńskiej. Przede wszystkim należało zbierać dokumentację na ten temat. Bałem się, że uprzedzą Polaków Niemcy. Pola-cy robili w tej sprawie za mało. Nawet ci na emigracji.

Szukałem w różnych środowiskach ludzi, którzy chcieliby zorganizować się w sprawie zbierania dokumentów i ujaw-niania prawdy. Nikt nie chciał. Miałem znajomych księży, czy dawnych ziemian – wszyscy odmawiali. Pamiętam gdy w Poznaniu byłem na koncercie Studia Folk-Songu i spotka-łem człowieka, który związany był z pismem „Droga”. Na-mawiałem go. A on mi odpowiedział – ja mam córki na wy-daniu, nie mogę ryzykować.

Nie wiedziałem co robić. Pewnego razu spotkałem Stanisła-wa Tora. Chyba w duszpasterstwie akademickim na jakimś wykładzie, albo może przez Świtonia… Było to w 1978 roku.

Wyczułem, że to jest człowiek pewny, szlachetny. Powie-działem mu o moim pomyśle. On się ze mną zgodził i po-wiedział, że zna jeszcze kogoś, kto ma podobne do naszych zamiary. Umówiliśmy się na spotkanie u tego człowieka.

W dniu spotkania, w marcu 1978 roku wyszedłem z domu wcześnie, kilka godzin przed umówioną godziną.

Poszedłem do przychodni, a potem kluczyłem po mieście, odwiedzałem kościoły, wskakiwałem w ostatniej chwili do tramwaju, aby zgubić ewentualny „ogon”. Wieczorem dotarłem do Andrzeja Kostrzewskiego na ulicę Smoleńsk w Krakowie. Andrzej Kostrzewski i Staszek Tor już na mnie czekali. W jeden wieczór i noc przygotowaliśmy całą strate-gię – co chcemy osiągnąć i jakimi metodami. Ustaliliśmy, że będziemy wydawać pismo „Biuletyn Katyński” (to był po-mysł Andrzeja).

Ustaliliśmy jakimi materiałami będziemy dysponować i o-pracowaliśmy tekst statutu, oświadczenia, oraz apel do spo-łeczeństwa o zbieranie materiałów. Andrzej przejął całą re-dakcję. Miał masę dokumentów i redagował cały biuletyn. Stanisław Tor podał mi swój adres i powiedział, że w razie potrzeby mogę też u niego nocować. Spotykaliśmy się jednak z Torem głównie w kościołach. Umawialiśmy się z góry na spotkanie w umówiony dzień w umówionym koś-ciele.

Potem dołączył do nas Leszek Martini. On dobrze znał nie-miecki i tłumaczył dla nas teksty z języka niemieckiego o Ka-tyniu. Po nim dołączył Kazik Godłowski – mój kolega jesz-cze ze studiów. On przywiózł z Niemiec czasopismo „Sieben Tage”, gdzie był sfotografowany raport oficera NKWD o likwidacji trzech obozów. Potem Kazik był w Mińsku na sympozjum i się „urwał” z tego sympozjum. Jego ojciec leżał w Katyniu. Nie golił się kilka dni, przebrał za mużyka i poje-chał do Katynia, dotarł do lasu. Przywiózł stamtąd grudkę ziemi. Później jego relacje zamieściliśmy w „Biuletynie Ka-tyńskim”.

Przez pierwszy rok (1978) zdecydowaliśmy, że nie będziemy się ujawniać. Przez ten czas zgromadzimy potrzebne mate-riały, wydrukujemy ulotki i kilkanaście numerów „Biulety-nu”. Ujawniliśmy się w kwietniu 1979 roku i wtedy rozda-waliśmy te materiały i ogłosiliśmy o istnieniu Instytutu Ka-tyńskiego. Ujawniliśmy wtedy tylko jedno nazwisko – moje. Na „Biuletynie” podawaliśmy jako miejsce wydania: War-szawa – Kraków - Wrocław – Lublin. To był mój pomysł. Liczyłem, że SB zanim mnie aresztuje będzie chciało rozpra-cować moje kontakty w innych miastach i w ten sposób zyskamy trochę czasu. Ta strategia okazała się skuteczna.

Być może pomogło nam to, że sprawa zbrodni katyńskiej jest dla Polaków tak bolesna, iż nawet SB zbyt gorliwie mnie nie ścigała. Tak myślę.

CO WYDARZYŁO SIĘ W KATYNIU

WIOSNĄ 1940 ROKU?

Zbrodnia katyńska – stalinowska zbrodnia ludobójstwa polegająca na rozstrzelaniu wiosną 1940 r. co najmniej 21 768 obywateli polskich, w tym ponad 10 tysięcy oficerów wojska i policji, na mocy decyzji najwyższych władz Związku So-wieckiego, zawartej w tajnej uchwale Biura Politycznego KC WKP(b) z 5 marca 1940 r. (tzw. decyzja katyńska).

Egzekucji ofiar, uznanych za „wrogów władzy sowiec-kiej” i zabijanych strzałami w tył głowy z broni krótkiej, dokonała sowiecka policja polityczna NKWD. Władze ZSRS w latach 1940–90 zaprzeczały swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską, lecz 13 kwietnia 1990 r. oficjalnie przyz-nały, że była to „jedna z ciężkich zbrodni stalinizmu”. Wiele kwestii związanych ze zbrodnią katyńską nie zostało jak dotąd wyjaśnionych.

Katyń, miejscowość w okręgu smoleńskim RFSRR, miejsce masowych grobów kilku tysięcy oficerów polskich interno-wanych od 1939 w ZSRS, a wymordowanych przez hitlerow-ców po zajęciu tych terenów.

Taką informację na temat zbrodni katyńskiej można było przeczytać w Małej Encyklopedii Powszechnej PWN z 1959 r.. W późniejszych encyklopediach z czasów PRL nie usiło-wano przedstawiać nawet tej, kłamliwej wersji wydarzeń w Katyniu. Hasła „Katyń” po prostu w nich nie było.

Pomimo, iż rządzący przez 45 lat Polską komuniści usiłowali narzucić społeczeństwu sowiecką wersję „sprawy katyńskiej” lub generalnie wymazać samo słowo „Katyń” z języka i świadomości Polaków, słowo to nabrało w czasach PRL wręcz mitycznego znaczenia. Stało się ono symbolem zbrodniczego systemu komunistycznego.

Sowieckie władze ujawniły prawdę o Katyniu dopiero w 1990 r. Wówczas to w komunikacie TASS przyznano oficjal-nie i potwierdzono dokumentami, że za zbrodnię tę odpo-wiedzialne były najwyższe władze ZSRS, a jeńców wymor-dowało NKWD. Dokumenty sprawy katyńskiej zostały prze-kazane stronie polskiej podczas oficjalnej wizyty prezydenta Rosji Borysa Jelcyna w Polsce w 1995 r.

KOZIELSK, STAROBIELSK, OSTASZKÓW

W Katyniu, a także w Charkowie i w Twerze zamordowa-ni zostali oficerowie wzięci do niewoli w wyniku sowieckie-go najazdu na wschodnie tereny Polski w dniu 17 IX 1939 r. Zajęcie wschodniej części Polski przez Armię Czerwoną było wynikiem tajnego protokołu załączonego do zawartego 23 VIII 1939 r. paktu o nieagresji między Niemcami a ZSRR, zwanego paktem Ribbentrop - Mołotow. Polska armia otrzy-mała rozkaz nie podejmowania czynnej walki z Sowietami. W wyniku inwazji Armii Czerwonej, do niewoli dostało się około ćwierć miliona żołnierzy, w tym 16 - 18 tysięcy oficerów. Ci ostatni zostali wkrótce osadzeni w specjalnych obozach NKWD w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. W poszczególnych obozach więziono odpowiednio:

- w Kozielsku 4594 osoby, w tym jednego admirała, 4 generałów, ok. 100 pułkowników i podpułkowników, ok. 300 majorów i ok. 1000 kapitanów i rotmistrzów. Mniej więcej połowę jeńców stanowili oficerowie rezerwy, wśród któ-ych było m.in. 21 profesorów, docentów i wykładowców szkół wyższych, ponad 300 lekarzy, kilkuset prawników, kilkuset inżynierów, kilkuset nauczycieli i wielu literatów, dzien-nikarzy i publicystów. Byli oni przetrzymywani w klasztorze Optina Pustyń.

- w Starobielsku w klasztorze Pokrowskim Bożej Matki więziono 3894 osoby, w tym 8 generałów, jak również znacz-ną liczbę oficerów służby czynnej i rezerwy.

- w Ostaszkowie (dokładnie w klasztorze Stołobnoje na jednej z wysp jeziora Seliger w powiecie Ostaszkowskim) NKWD uwięziło 6361 osób, wśród których przeważali polic-janci, żandarmi i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP).

NAJWYŻSZY WYMIAR KARY ROZSTRZELANIE

Decyzja o wymordowaniu jeńców przetrzymywanych we wspomnianych obozach zapadła na początku marca 1940 r. Wówczas to, 5 marca szef NKWD Ławrientij Beria skierował do Stalina ściśle tajną notatkę następującej treści:

„[...] W obozach NKWD ZSRR dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej przetrzymywana jest wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych kontrrewolucyjnych partii, członków ujawnionych kontr-rewolucyjnych organizacji powstańczych, uciekinierów i in. Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy radzieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju radzieckiego. Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, próbują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agi-tację antyradziecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę prze-ciwko władzy radzieckiej.

Biorąc pod uwagę, że wszyscy oni są zatwardziałymi, nie rokującymi poprawy wrogami władzy radzieckiej, NKWD ZSRR uważa za niezbędne:

  1. Polecić NKWD ZSRR:

1) Sprawy znajdujących się w obozach dla jeńców wojen-nych 14700 osób, byłych polskich oficerów, urzędników, ob-szarników, policjantów, agentów wywiadu, żandarmów, o-sadników i służby więziennej,

2) jak też sprawy aresztowanych i znajdujących się w wię-zieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi 11000 osób, członków różnorakich kontrrewolucyjnych organizacji, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów, urzędników i uciekinierów, rozpatrzyć w trybie specjalnym, z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelaniem.

  1. Sprawy rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia - w następującym trybie:
  2. a) wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wo-jennych - na podstawie informacji przekazanych przez Za-rząd do Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSRR,
  3. b) wobec osób aresztowanych - na podstawie informacji przekazanych przez NKWD USRR i NKWD BSRR,

III. Rozpatrzenie spraw i podjęcie uchwały zlecić trójce w składzie: t.t. Mierkułow, Kobułow i Basztakow (naczelnik 1 Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR) ”.

Tego samego dnia Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło decyzję w sprawie wymordowania polskich jeńców wojen-nych i więźniów. Pod rozkazem podpisali się Stalin, Moło-tow, Woroszyłow, Kaganowicz, Kalinin i Mikojan.

MASOWA ZBRODNIA

Egzekucje wykonywano od początku kwietnia do połowy maja 1940 r. Większość jeńców z obozów w Kozielsku, Osta-szkowie i Starobielsku przekazana została w ręce NKWD w Smoleńsku, Kalininie i Charkowie. Do pełnego zrealizowa-nia zbrodniczej procedury potrzebne było już tylko przesła-nie przez Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSRR list osobowych, na podstawie których rozpoczęto formowa-nie transportów śmierci.

Codziennie z obozów wywożonych było kilkuset jeńców, których po wydaniu ostatniej racji żywnościowej ładowano do pociągu pod eskortą żołnierzy. Charakterystyczną rzeczą było to, że przewożono ich zawsze w kierunku zachodnim - chodziło o stworzenie złudzenia, że jadą do domu. Po przy-byciu do pobliskiej stacji kolejowej jeńców przeładowywano do autobusu, który przewoził ich na miejsce kaźni.

Egzekucje odbywały się w trzech miejscach. Więźniowie obozu w Kozielsku - 4594 osoby, zostali zamordowani i po-grzebani w lesie katyńskim. Więźniowie Starobielska - 3894 osoby, zamordowani zostali w gmachu NKWD w Charkowie i pogrzebani w lesie Piatichatki.

Więźniów Ostaszkowa - 6361 osób, mordowano w gma-chu NKWD w Twerze i pogrzebano w Miednoje. W innych obozach i więzieniach zgładzono 7305 osób.

Wszyscy oni byli, po sprawdzeniu danych, zabijani strza-łem w kark. Do wykonywania egzekucji używana była wy-łącznie broń produkcji niemieckiej. Jak ustalono, w większoś-ci przypadków podczas wykonywania wyroku ofiary stały na brzegu lub klęczały w grobie. Wielu zabitych zostało przed śmiercią spętanych liną grubości 3 - 4 mm. Niektóre z ofiar miały też rany kłute od rosyjskich sztyletokształtnych bagnetów. Rodzaj i umiejscowienie ran dowodzą, że ofiary były pędzone na miejsce stracenia przy jednoczesnym zada-waniu tortur fizycznych.

W egzekucjach zginęło łącznie ponad 22000 osób. Była to połowa kadry oficerskiej polskiego wojska. Zbrodnia ta nie miała precedensu w dziejach Polski.

MORDERSTWO WYCHODZI NA JAW

Mord, jakiego NKWD dokonało na polskich jeńcach wojennych zapewne nigdy nie zostałby ujawniony, gdyby nie najazd hitlerowski na ZSRS w 1941 r. Pierwsze próby ustalenia losu zaginionych oficerów związane były z tworze-niem Armii Andersa. Bezpośrednio zajmował się tym rot-mistrz Józef Czapski, lecz umiejętne uniki ze strony Sowie-tów nie pozwoliły mu dotrzeć do prawdy o polskich jeńcach. Pytania do Rosjan kierował również Wódz Naczelny Pols-kich Sił Zbrojnych na Zachodzie, gen. Sikorski, lecz odpowie-dzi były niejasne.

Od samego początku wśród ludności mieszkającej w oko-licach, gdzie dokonano zbrodni na polskich oficerach krążyły szeptane na ucho pogłoski o okropnych rzeczach, jakie się działy w tamtejszych lasach. Wiosną 1942 r. wieść o maso-wych grobach polskich oficerów dotarła za jej pośrednic-twem do Polaków pracujących przy pobliskiej linii kolejowej. Odnaleźli oni masowe groby i wstawili w nie brzozowe krzyże.

O odkrytych grobach szybko dowiedzieli się też Niemcy. 23 III 1943 r. rozpoczęto oficjalne ekshumacje. 13 IV 1943 r. berlińskie radio nadało wiadomość: „ze Smoleńska donoszą, że miejscowa ludność wskazała władzom niemieckim miejs-ce tajnych egzekucji masowych, wykonywanych przez bol-szewików i gdzie NKWD wymordowało 10000 polskich ofi-cerów".

POCZĄTEK KŁAMSTWA

Odpowiedź sowiecka przyszła błyskawicznie. 15 IV 1943 roku moskiewskie radio ogłosiło komunikat: „oszczercy Goebbelsa rozpowszechnili podłe wymysły, utrzymując, iż władze sowieckie dokonały masowego rozstrzelania pols-kich oficerów wiosną 1940 roku w okolicy Smoleńska. Wy-najdując tę potworność, szubrawcy niemiecko - faszystowscy nie wahają się przed najbardziej bezwstydnymi kłamstwami, starając się pokryć zbrodnie, które - jak to obecnie stało się oczywiste - dokonane były przez nich samych”.

Do takiej wersji wydarzeń usiłowali Sowieci przekonać światową opinię publiczną. Z pewnym, niestety, skutkiem. Rządy brytyjski i amerykański potraktowały niemieckie re-welacje na temat grobów polskich oficerów w Katyniu jako próbę rozbicia ich sojuszu z ZSRR w wojnie przeciwko Niemcom.

Lecz już w czasie procesu norymberskiego Sowietom nie udało się zwalić odpowiedzialności za Katyń na Niemców. Prawda zaczęła wychodzić na jaw.

ODKRYWANIE PRAWDY

Pierwsze profesjonalne prace, odsłaniające część tajemnicy o Katyniu publikowane były na Zachodzie w latach 40. przez polskich historyków, często związanych rodzinnie z Katy-niem.

W Polsce, w oficjalną wersję wydarzeń w Katyniu mało kto wierzył. Nawet władze nie usiłowały specjalnie przeko-nywać społeczeństwa do tego, że polskich jeńców w Katyniu zabili Niemcy. Raczej, starano się wymazać samo słowo „Katyń” ze świadomości społecznej Polaków. Z odwrotnym od zamierzonego skutkiem...

Dziś czasy oficjalnego kłamstwa i milczenia na temat Ka-tynia dawno minęły. Prawda o Katyniu została oficjalnie uja-wniona. Lecz w dalszym ciągu nie wszystkie wydarzenia związane z wymordowaniem przez sowietów wziętych do niewoli polskich oficerów są do końca jasne. Nieznany jest ciągle los 7000 Polaków znajdujących się na tzw. „liście ukraińskiej”. Nie odnaleziono miejsc spoczynku oficerów polskich zamordowanych w lwowskich więzieniach na Zamarstynowie, przy ul. Łąckiego i w Brygidkach. Wreszcie - Rosjanie nie ujawnili osobistych teczek uwięzionych przez siebie polskich oficerów. Ostatnie słowo na temat Katynia nie zostało więc jeszcze powiedziane.

Rząd Rosji w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu dowodził, że Trybunał nie ma „jurysdykcji czaso-wej”, by rozpatrywać skargi katyńskie dotyczące faktów sprzed 70 lat. Zbrodnia katyńska - jako zbrodnia wojenna - nie ulega przedawnieniu - odpowiada polskie MSZ.

W Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu odbyła się rozprawa w sprawie skarg katyńskich. Krewni zbrodni katyńskiej zarzucają władzom Rosji, że nie dokonały należytej kwalifikacji prawnej tej zbrodni, nie ustaliły jej sprawców i nie wyciągnęły wobec nich konsekwencji.

Wiceminister sprawiedliwości Rosji Georgij Matiuszkin oświadczył podczas rozprawy, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu nie może rozpatrywać skarg ka-tyńskich, gdyż dotyczą one faktów, które miały miejsce przed podpisaniem przez Rosję Europejskiej Konwencji Praw Człowieka w 1998 r. W ten sposób rząd Rosji odpowie-dział na pytanie zadane przez Trybunał, czy posiada on „ju-rysdykcję dla oceny przestrzegania przez pozwane państwo obowiązków procesowych wynikających z art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”.

Art. 2 konwencji zakazuje nie tylko „umyślnego pozba-wiania życia”, ale także, co wynika z dotychczasowego o-rzecznictwa Trybunału, nakazuje przeprowadzenie rzetel-nego śledztwa w przypadku morderstwa.

Matiuszkin już raz zanegował nie tylko charakter zbrodni katyńskiej, ale także jej istnienie. W piśmie do strasburskich sędziów z października 2010 r. stwierdził, że Rosjanie nie mają obowiązku wyjaśniać losu polskich obywateli, którzy - jak to określono - zaginęli w wyniku „wydarzeń katyńskich”. Wiceminister Rosji zaprzeczył także zarzutom skarżących krewnych ofiar zbrodni katyńskiej, jakoby Rosja dopuściła się poniżającego traktowania rodzin katyńskich.

Władze Rosji przyjęły Europejską Konwencję Praw Czło-wieka 5 maja 1998 r. Tym samym zobowiązały się do prze-prowadzania skutecznych postępowań wyjaśniających w przypadku, gdy doszło do zabójstw na terenie ich kraju lub - co dotyczy zabójstw popełnionych przed 5 maja 1998 roku - miały one miejsce w granicach ZSRS, którego prawnym nas-tępcą jest obecna Rosja.

Pojęcie „skutecznego postępowania wyjaśniającego” moż-na określić na podstawie już ugruntowanego orzecznictwa Trybunału. Chodzi tu m.in. o wyjaśnienie okoliczności mor-derstwa, a następnie ustalenie sprawców i adekwatne wycią-gnięcie wobec nich prawnych konsekwencji.

Wyciągnięcie konsekwencji wobec sprawców uzależnione jest jednak od nadania zbrodni katyńskiej takiej kwalifikacji prawnej, według której zbrodnia katyńska była zbrodnią prawa międzynarodowego, czyli zbrodnią wojenną, zbrod-nią przeciw ludzkości lub ludobójstwem.

Uczestniczący w rozprawie przedstawiciele polskiego MSZ, m.in. wiceminister spraw zagranicznych Maciej Szpu-nar, podkreślili w strasburskim Trybunale, że śledztwo ro-syjskie w sprawie zbrodni katyńskiej było pogwałceniem za-sad sprawiedliwości, m.in. przez poniżające traktowanie rodzin ofiar. Zarzut ten krewni ofiar NKWD sformułowali z powodu negowania zbrodni katyńskiej jako historycznego faktu w wyrokach rosyjskich sądów.

Reprezentantka polskiego MSZ Aleksandra Mężykowska z Departamentu do Spraw Postępowań przed Międzynaro-dowymi Organami Ochrony Praw Człowieka odrzuciła ar-gumentację przedstawiciela rosyjskiego rządu na rozprawie, który dowodził, że sprawa masakry katyńskiej ulega przeda-wnieniu.

Według strony polskiej, zbrodnia katyńska jest zbrodnią wojenną w świetle prawa międzynarodowego. MSZ pod-kreśla, że już Trybunał Norymberski uznał zbrodnię katyń-ską za zbrodnię wojenną, choć w owym czasie ZSRS pró-bowało przekonać, że była to zbrodnia niemiecka.

W Norymberdze rozpatrywano cztery rodzaje zbrodni - uczestnictwo w spisku w celu popełnienia zbrodni między-narodowej, zbrodni przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych oraz zbrodni przeciwko ludzkości. Sowieci usiłowali, bez po-wodzenia, włączyć do aktu oskarżenia zbrodnię katyńską i obwinić o nią Niemcy.

Udało im się za to wymusić wycofanie przedstawionej przez obrońców niemieckich tajnej klauzuli do paktu Rib-bentrop-Mołotow, będącej podstawą podziału Polski i sta-wiającą ZSRS w roli agresora.

W ocenie polskich prawników, nie ulega wątpliwości, że zbrodnia katyńska popełniona przez sowiecką Rosję na ok. 22 tys. polskich obywateli była - w świetle prawa między-narodowego - zbrodnią wojenną i zbrodnią przeciwko ludz-kości. Kwalifikację taką nadał także w śledztwie w sprawie zbrodni katyńskiej IPN, który prowadzi je od 30 listopada 2004 roku wskazując na pogwałcenie przez sowiecką Rosję o-bowiązujących ją w 1940 roku praw i zwyczajów wojennych.

Zbrodnia katyńska była wynikiem uchwały z 5 marca 1940 r., którą podjęli Józef Stalin i jego biuro polityczne. Uchwała była pogwałceniem obowiązujących praw i zwy-czajów wojennych, m.in. IV Konwencji Haskiej z 1907 r., do-tyczącej praw i zwyczajów wojny lądowej oraz Konwencji Genewskiej z 1929 roku, dotyczącej traktowania jeńców wojennych.

Według hasko-genewskich uregulowań jeńcy wojenni po-winni być zawsze traktowani w sposób humanitarny, a w szczególności, jak stwierdza art. 2 Konwencji Genewskiej, „mają być chronieni przed aktami gwałtu, obrazy i cieka-wości publicznej”. Środki odwetowe względem nich są za-bronione - stwierdza konwencja.

Trybunał rozpatruje dwie skargi katyńskie: pierwszą zło-żoną w 2009 roku przez Witomiłę Wołk-Jezierską, córkę za-mordowanego w Katyniu oficera artylerii Wincentego Wołka wraz z 12 innymi osobami. Drugą jest skarga z 2007 roku złożona przez Jerzego Janowca i Antoniego Trybowskiego, syna i wnuka oficerów, jeńców obozu w Starobielsku, roz-strzelanych w Charkowie.

Ofiarami zbrodni byli oficerowie Wojska Polskiego, czę-ściowo pochodzący z rezerwy (naukowcy, lekarze, artyści, przedstawiciele wolnych zawodów, nauczyciele, urzędnicy państwowi, którzy po agresji ZSRS na Polskę, uzgodnionej przez ZSRS z III Rzeszą na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow, zostali po 17 września 1939 roku w różnych okolicznościach rozbrojeni i zatrzymani przez Armię Czer-woną na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej jako jeńcy wojenni. Zamordowano także kilkutysięczną grupę funkcjo-nariuszy Policji Państwowej, Korpusu Ochrony Pogranicza, Straży Granicznej i Służby Więziennej. Poza tym wśród ofiar było przeszło 7000 osób cywilnych, policjantów i oficerów bez statusu jeńca, osadzonych w więzieniach na terenie oku-powanych przez ZSRR Kresów Wschodnich RP.

Rodziny ofiar zbrodni przebywające na tych terenach – 22 do 25 tysięcy rodzin (ponad 60000 osób) – wysiedlono w kwietniu 1940 roku do Kazachstanu na podstawie uchwały Biura Politycznego KC WKP(b) z 2 marca 1940 r. podjętej na wniosek Ławrientija Berii i Nikity Chruszczowa.

Ofiary zbrodni katyńskiej pogrzebano w masowych grobach w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa, Bykowni obok Kijowa i w przypadku ok. 6–7 tysięcy ofiar w innych nie-znanych miejscach (prawdopodobnie m.in. Kuropaty na Białorusi). Rozstrzeliwań dokonywano w ścisłej tajemnicy, ale już w 1943 roku ujawniono zbiorowe groby w Katyniu koło Smoleńska.

Zbrodnia ta, ze względu na jej ideologiczne umotywowanie względami klasowymi, a faktycznie narodowymi, masowość i ówczesny sojusz ZSRS z III Rzeszą, jest według oceny prawnej Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Naro-dowi Polskiemu – pionu śledczego Instytutu Pamięci Naro-dowej – uznawana za ludobójstwo, zbrodnię przeciwko ludzkości i zbrodnię wojenną, w sprawie której od 30 listo-pada 2004 roku prowadzone jest śledztwo. Polska ocena prawna zbrodni jest odrzucana przez Rosję, następcę praw-nego ZSRS.

Polscy jeńcy wojenni wzięci do niewoli we wrześniu 1939 roku przez Armię Czerwoną zostali następnie wbrew konwencjom międzynarodowym przekazani NKWD, które skupiło ich w specjalnie utworzonym systemie obozów NKWD dla jeńców polskich, podlegającym Zarządowi ds. Jeńców Wojennych NKWD. Nastąpiło to po oddzieleniu ofi-cerów od szeregowych i podoficerów, których przekazano stronie niemieckiej, skierowano do pracy przymusowej w o-bozach Gułagu lub zwolniono. NKWD aresztowało również funkcjonariuszy Policji Państwowej, KOP i innych formacji mundurowych (wraz z szeregowymi i podoficerami), a także osadników wojskowych, ziemian, fabrykantów i urzędni-ków.

Po różnych działaniach mających miejsce do marca 1940 roku - m.in. przemieszczeniach, wyselekcjonowaniu osób go-towych do współpracy po indywidualnych szczegółowych przesłuchaniach wszystkich jeńców, aresztowaniach w obo-zach - większość oficerów Wojska Polskiego i policjantów więzionych w ZSRS, w liczbie około 15 tysięcy skoncentro-wano w trzech obozach specjalnych - w Kozielsku, w Staro-bielsku i w Ostaszkowie, gdzie przetrzymywani byli funk-cjonariusze Policji, KOP i Służby Więziennej.

2 marca 1940 r. Ławrientij Beria, Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych ZSRR (szef NKWD) skierował do Józefa Stalina tajną notatkę, w której - po zdefiniowaniu, że polscy jeńcy wojenni (14736 osób, w tym 97 proc. Polaków) oraz więźniowie w więzieniach Zachodniej Białorusi i Ukrainy (18632 osoby, z tego 1207 oficerów i 5141 policjantów, ogółem 57 proc. Polaków) stanowią zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej - stwierdził, że NKWD ZSRR uważa za uzasadnione: - roz-strzelanie 14700 jeńców i 11000 więźniów, bez wzywania skazanych, bez przedstawiania zarzutów, bez decyzji o za-kończeniu śledztwa i aktu oskarżenia; - zlecenie rozpatrzenia spraw i podejmowania decyzji trójce NKWD w składzie - Wsiewołod Mierkułow (wpisany odręcznie przez Stalina po-wyżej skreślonego nazwiska Berii), Bogdan Kobułow, Leonid Basztakow.

Notatka posiada cztery zatwierdzające podpisy: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa i Mikojana oraz dopiski sekretarza: Kalinin – za, Kaganowicz – za. Zgodnie z notatką Biuro Polityczne KC WKP(b) w dniu 5 marca 1940 roku wydało tajną decyzję z zaproponowaną przez Berię treścią.

14 marca 1940 roku w gabinecie Bogdana Kobułowa, szefa Głównego Zarządu Gospodarczego NKWD, odbyła się nara-da. Oprócz Kobułowa uczestniczyło w niej kilkanaście osób, m.in. Piotr Soprunienko, szefowie zarządów NKWD obwo-du smoleńskiego, kalinińskiego i charkowskiego, ich zastęp-cy oraz naczelnicy tzw. wydziałów komendanckich zarzą-dów obwodowych NKWD.

To im wówczas zlecono wymordowanie jeńców. 22 marca 1940 roku Beria wydał tajny rozkaz „O rozładowaniu więzień NKWD USRR i BSRR” – w tych więzieniach prze-trzymywano głównie obywateli polskich. 1 kwietnia 1940 ro-ku z Moskwy wyszły trzy pierwsze listy transportowe – zlecenia skierowane do obozu w Ostaszkowie. Zawierały nazwiska 343 osób i były początkiem akcji „rozładowania obozów”, czyli rozstrzelania więźniów.

Motywy podjęcia takiej decyzji są przedmiotem różnych hipotez, gdyż nie są znane dokumenty wyjaśniające tę kwes-tię. Wysuwane są przypuszczenia o osobistej zemście Stalina za porażkę w wojnie 1920 roku, co jest jednak kwestiono-wane. Według części badaczy powodem była chęć pozba-wienia narodu polskiego warstwy przywódczej, elity intelek-tualnej, której przedstawicielami byli zamordowani oficero-wie, by uniemożliwić odrodzenie polskiej państwowości. Zwraca się uwagę na podobieństwa zbrodni katyńskiej do prowadzonych przez III Rzeszę akcji eksterminacyjnych skierowanych przeciwko polskiej inteligencji. Wskazywano również, że zbrodnia katyńska zbiegła się w czasie ze skarga-mi Niemców na to, że Rosjanie zapewnili oficerom polskim schronienie, mając w tym ukryty cel.

Ukrywanie zbrodni przez stronę sowiecką, a potem utaj-nienie śledztwa przez stronę rosyjską sprawiły, iż niektórzy historycy wysuwają tezę, że zbrodnia katyńska była dokona-na przy współpracy NKWD i Gestapo lub przynajmniej zna-na wcześniej stronie niemieckiej. Podstawą współpracy Ges-tapo i NKWD była tajna umowa z 28 września 1939 roku, zobowiązująca III Rzeszę i ZSRS do wspólnego zwalczania wszelkich form polskiego oporu wobec okupacji.

Zgodnie z tym porozumieniem Gestapo i NKWD prze-prowadziły kilka konferencji w Zakopanem, Krakowie i Lwowie; mogły one dotyczyć metod zabijania, deportacji i skutecznego działania. Prof. George Watson z Uniwersytetu w Cambridge uważa, iż o losie polskich jeńców posta-nowiono na jednej z takich konferencji w Krakowie – opinię tę zacytował Louis R. Coatney. Poglądy takie przedstawiają również inni autorzy badający okoliczności zbrodni, np. Allen Paul.

Listy transportowe były – poza kilkoma decydującymi o wywozie do obozu w Juchnowie (tzw. Pawliszczew Bór) – wyrokami śmierci. Na ich podstawie tworzono konwoje, któ-re w kombinowany sposób, pieszo, wagonami i samochoda-mi więziennymi, docierały do miejsc egzekucji. Dokładna liczba tych miejsc nie jest znana; lokalizacje są nadal sporne ze względu na brak danych – często podaje się wiele miejsc mordowania tej grupy ofiar.

Wymordowano ok. 4400 (4594)????? jeńców z obozu w Kozielsku. Konwoje z obozu w grupach od 50 do 344 osób były organizowane od 3 kwietnia do 12 maja. 12 maja ostatni transport jeńców kierowanych na egzekucję do Katynia zos-tał z niewyjaśnionych powodów cofnięty na stację Babynino i jadący nim więźniowie ocaleli. Zamordowani zostali pochowani w Katyniu w ośmiu masowych grobach. Wśród ofiar zbrodni znaleźli się m.in. kontradmirał Ksawery Czernicki, generałowie Bronisław Bohatyrewicz (według Oś-rodka KARTA Bohaterewicz), Henryk Minkiewicz i Mieczys-ław Smorawiński, naczelny rabin WP mjr Baruch Steinberg, a także jedna kobieta – ppor. pilot Janina Lewandowska.

Więźniów w ciągu ok. doby dowożono koleją przez Smo-leńsk do stacji Gniezdowo – naocznym świadkiem trasy kon-woju z 29 na 30 kwietnia 1940 roku był prof. Stanisław Swianiewicz. Z Gniezdowa oficerów transportowano auto-busem więziennym (tzw. czornyj woron) na miejsce zbrodni na uroczysku Kozie Góry, gdzie nad masowymi grobami młodszym i silniejszym zarzucano na głowę płaszcze wojs-kowe i wiązano z tyłu ręce sznurem konopnym produkcji sowieckiej, po czym wszystkich zabijano z małej odległości zwykle jednym strzałem w potylicę z pistoletu Walther kal. 7,65 mm. W masowych grobach znaleziono łuski i pociski kal. 7,65 mm (rzadko kal. 7,62 mm).

Poza tym niektóre ofiary przebijano czworokątnym bag-netem sowieckim. Przyjmuje się, że część ofiar wymordo-wano w piwnicach tzw. więzienia wewnętrznego Obwodo-wego Zarządu NKWD w Smoleńsku przy ul. Dzierżyńskiego 13. Skazany miał być umieszczany we włazie kanalizacyj-nym, jego głowę kładziono na brzegu, po czym strzelano w tył głowy.

Ogólny nadzór nad egzekucjami sprawował naczelnik smoleńskiego NKWD Jemielian Kuprijanow. Według relacji strażnika więziennego Kiryła Borodenkowa z 1989 roku rozstrzeliwań w Katyniu dokonywali m.in. naczelnik więzie-nia wewnętrznego NKWD w Smoleńsku lejtnant bezpieczeń-stwa państwowego Iwan Iwanowicz Stelmach, komendant Wydziału Administracyjno-Gospodarczego smoleńskiego NKWD starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego Josif Iwanowicz Gribow, jego zastępca Nikołaj Afanasjewicz Gwozdowski i pracownik smoleńskiego NKWD I.M. Silczen-kow.

Wymordowano ok. 3800 (3894)/?????? jeńców z obozu w Starobielsku. Konwoje z obozu były organizowane od 5 kwietnia do 12 maja. Zamordowani, w tym generałowie Leon Billewicz, Stanisław Haller, Aleksander Kowalewski, Kazimierz Orlik-Łukoski, Konstanty Plisowski, Franciszek Sikorski, Leonard Skierski i Piotr Skuratowicz, zostali pochowani w masowych grobach pod Charkowem, 1,5 km od wioski Piatichatki.

Konwoje docierały wagonami więziennymi na Dworzec Południowy w Charkowie, a stamtąd samochodami do wew-nętrznego więzienia NKWD. Jeńców rozstrzeliwano nocami, stosując rewolwery Nagant kal. 7,62 mm. Skazanym wiązano z tyłu ręce sznurkiem i wprowadzano do bezokiennego pomieszczenia w piwnicach więzienia NKWD, gdzie byli zabijani strzałem w kark. Ciała zamordowanych z zawiąza-nymi na głowach płaszczami były w nocy wywożone ciężarówkami i grzebane.

Egzekucjami, pod nadzorem grupy funkcjonariuszy przybyłych z Moskwy, kierowali naczelnik charkowskiego NKWD major bezpieczeństwa państwowego Piotr Safonow, jego zastępca kapitan bezpieczeństwa państwowego Paweł Tichonow i komendant Wydziału Administracyjno-Gospodarczego charkowskiego NKWD starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego Timofiej Fiodorowicz Kuprij.

Wymordowano ok. 6300 (6361)???? jeńców z obozu w Ostaszkowie, głównie policjantów i funkcjonariuszy KOP (w tym ponad 5,5 tys. szeregowych i podoficerów). ???????

Konwoje z obozu były organizowane od 4 kwietnia do 16 maja. Zwłoki ofiar mordu zakopano pod Kalininem w miejscowości Miednoje w 23 masowych grobach.

Konwoje jeńców były transportowane koleją do Kalinina (Tweru), przewożone samochodami więziennymi do siedzi-by NKWD (obecnie Twerski Instytut Medyczny) i umiesz-czane w więzieniu wewnętrznym NKWD, znajdującym się w piwnicach budynku. Egzekucje odbywały się w nocy. Więź-niów wprowadzano pojedynczo do obszernego pomieszcze-nia piwnicznego (tzw. pokój leninowski), gdzie każdy był pytany o nazwisko. Stamtąd skazany ze skutymi rękami przechodził do następnego, mniejszego pomieszczenia z drzwiami obitymi wojłokiem, gdzie strzelano mu w tył gło-wy z pistoletu Walther. Pierwszego dnia po nadejściu konwoju z ponad 300 jeńcami kaci musieli kończyć egzekucje za dnia i następne partie nie przekraczały 250 osób. Zwłoki wynoszono z piwnic i wywożono ciężarówkami do odległej o ok. 20 km miejscowości Miednoje nad rzeką Twercą. Tam, na terenie letniskowym kalinińskiego NKWD, na skraju lasu znajdowały się doły o głębokości kilku metrów, przygotowa-ne wcześniej przez koparkę. W jednym dole mieściło się przeciętnie 250 zwłok. Zrzucone do dołów ciała były zasypy-wane przez koparkę. Terytorium to w czasie wojny ZSRS z III Rzeszą nie było pod okupacją niemiecką.

Według zeznań z 1991 roku byłego naczelnika kalinińs-kiego NKWD, gen. Dmitrija Tokariewa, egzekucje w Kalini-nie organizował jego zastępca, Wasilij Pawłow, a do przepro-wadzenia zbrodni została przysłana z Moskwy grupa, w któ-rej skład weszli m.in. starszy major bezpieczeństwa państwo-wego Nikołaj Siniegubow, kombrig Michaił Kriwienko i ma-jor bezpieczeństwa państwowego Wasilij Błochin. Błochin, członek ochrony osobistej Stalina, został nazwany przez pol-skiego historyka Wojciecha Materskiego jednym z najkrwaw-szych katów, jakich zna historia.

Wymordowano 3435 więźniów z Zachodniej Ukrainy z tzw. listy ukraińskiej, w tym 900 więźniów ze Lwowa, 500 z Łucka, 500 z Równego, 500 z Tarnopola, 400 ze Stanisławowa i 200 z Drohobycza. Ciała ofiar ukryto w różnych miejscach, w tym w Bykowni. Na liście ukraińskiej znajdowali się gene-rałowie Kazimierz Dzierżanowski, Franciszek Paulik i Ru-dolf Prich, co stało się wiadome dopiero w 1994 roku, po przekazaniu przez władze ukraińskie listy ukraińskiej.

Ze znaczną zwłoką, bo dopiero 26 stycznia 1944 roku sowiecki dziennik „Prawda” zamieścił na swoich łamach „Komunikat Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim oficerów polskich”.

Zbrodni ludobójstwa na oficerach, polskich jeńcach wojennych, NKWD dokonała na polecenie Józefa Stalina jeszcze w marcu 1940 roku. Skąd ta zwłoka w publikacji komunikatu?

Masowe groby w Katyniu odkryli w październiku 1941 roku dwaj polscy robotnicy przymusowi pracujący w Organizacji Todt; w marcu 1942 roku odnaleźli je polscy robotnicy przymusowi z pociągu Bauzug nr 2005-M, również pracujący w Organizacji Todt. Odkryć tych dokonywano na podstawie informacji miejscowej ludności rosyjskiej (szczególnie znani stali się dwaj chłopi: Iwan Kriwoziercew i Parfien Kisielew). 17 lub 18 lutego 1943 roku Rosjanie mieszkający w pobliżu Katynia wskazali władzom niemieckim dokładne miejsce pochówku. Niemcy rozpoczęli prace ekshumacyjne i 11 kwietnia Agencja Transocean nadała komunikat o odnalezieniu w Lesie Katyńskim zwłok 10 tysięcy polskich oficerów. 13 kwietnia 1943 roku infor-macje te powtórzyło Radio Berlin.

Niemcy starali się wykorzystać ujawnione fakty propa-gandowo i 15 kwietnia zaprosili do badań Międzynarodowy Czerwony Krzyż. 17 kwietnia rząd generala Sikorskiego nie-zależnie zwrócił się do MCK o zbadanie sprawy. MCK po sześciu dniach oświadczył, że gotowy jest uczestniczyć w ekshumacjach, jeśli poproszą o to wszystkie zainteresowane strony, a więc też ZSRS. Pozwoliło to Stalinowi zablokować działania MCK. Wobec tego władze niemieckie utworzyły Międzynarodową Komisję Lekarską (MKL) złożoną z 12 ekspertów z krajów zależnych od III Rzeszy i 1 eksperta ze Szwajcarii. Komisja przebywała w Katyniu od 28 do 30 kwietnia; wyniki jej badań opublikowano we wrześniu 1943 roku w Berlinie w sprawozdaniu „Amtliches Material zum Massenmord von Katyn” wraz z innymi materiałami dotyczącymi Katynia (m.in. spis zidentyfikowanych zwłok).

Ponadto Niemcy zażądali od Polskiego Czerwonego Krzyża wysłania na miejsce zbrodni oficjalnej delegacji PCK. Decyzją Zarządu Głównego PCK, w porozumieniu z Armią Krajową, powołano Komisję Techniczną pod kierownictwem sekretarza generalnego PCK Kazimierza Skarżyńskiego z u-działem dr. Mariana Wodzińskiego z PCK i Rady Głównej Opiekuńczej.

Zadania Komisji dotyczyły głównie ekshumacji i iden-tyfikacji zwłok. Chodziło o uniemożliwienie okupantowi nie-mieckiemu wykorzystania orzeczeń PCK do celów propa-gandowych, a jednocześnie wypełnienie ważnej roli Biura Informacyjnego PCK polegającej na informowaniu bliskich poległych żołnierzy o zaginionych członkach rodzin. Za wie-dzą i zgodą rządu emigracyjnego oraz polskich władz pod-ziemnych na miejsce zbrodni udało się też kilkunastu Polaków, m.in. pisarze Ferdynand Goetel i Józef Mackiewicz oraz ks. Stanisław Jasiński jako wysłannik abp. Adama Sapiehy.

Do Katynia przywiezieni zostali również Leon Kozłowski i Jan Emil Skiwski (bez zgody rządu), delegacje społeczeń-stwa polskiego z okupowanego Generalnego Gubernators-twa, dziennikarze i jeńcy z niemieckich oflagów – oficerowie brytyjscy, amerykańscy i polscy.

W trakcie ekshumacji ośmiu masowych grobów odnale-ziono ciała dwóch generałów – Bohatyrewicza i Smorawiń-skiego – pochowane następnie w oddzielnych mogiłach. Do 7 czerwca 1943 roku wydobyto 4243 ciała i zidentyfikowano 2730 z nich; w identyfikacjach uczestniczył dr Wodziński z PCK. Prace dokumentowano, określając m.in. sposób doko-nania zabójstw i rodzaj używanej broni. Stwierdzono stoso-wanie amunicji niemieckiej kal. 7,65 mm firmy Geco, maso-wo eksportowanej do ZSRS; przy zwłokach zamordowa-nych odnaleziono korespondencję z bliskimi kończącą się wiosną 1940 roku. Czas dokonania zbrodni ustalono również na podstawie wieku korzeni sosen rosnących na mogiłach (w celu zatarcia śladów masowe groby zostały obsadzone przez NKWD sosnami).

7 czerwca 1943 roku na polecenie Niemców Komisja Tech-niczna PCK przerwała prace przed zakończeniem ekshuma-cji ostatniego, ósmego grobu, z którego nie wydobyto ok. 200 zwłok. Niemcy zajęli się w tym czasie ekshumacjami ofiar mordu w Winnicy. We wrześniu 1943 roku teren Katynia opanowała Armia Czerwona.

Dokumentacja badań w czasie wojny znalazła się w Insty-tucie Medycyny Sądowej w Krakowie. Pod koniec wojny za-ginęła (zachowały się jej kopie, tzw. Archiwum Robla, odna-lezione wiosną 1991 roku w skrytce w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie). Niemieckie protokoły badań poda-jące liczbę 4143 ekshumowanych zwłok zostały podpisane przez członków Międzynarodowej Komisji Lekarskiej (MKL) złożonej z przedstawicieli medycyny sądowej i kryminologii uniwersytetów europejskich.

Byli to: dr Reimond Speleers z Belgii, dr Marko Markow z Bułgarii, dr Helge Tramsen z Danii, dr Arno Saxén z Finlandii, dr Vincenzo Mario Palmieri z Włoch (po wojnie atakowany przez Włoską Partię Komunistyczną na polecenie ZSRS), dr Herman Maximilien de Burlet z Holandii, dr François Naville ze Szwajcarii, dr František Hájek z Czech, dr Alexandru Birkle z Rumunii, dr František Šubik ze Słowacji, dr Ferenc Orsós z Węgier i dr Eduard Miloslavić z Chorwacji. Dwóch z nich – prof. Hájek z Czech i prof. Markow z Bułgarii – po wojnie zostało zmuszonych do zło-żenia oświadczenia odwołującego swoje podpisy.

Żaden inny członek komisji, jak np. prof. F. Naville ze Szwajcarii, znajdujący się poza radziecką sferą wpływu, nie złożył podobnego oświadczenia. Na podstawie prac komisji pod przewodnictwem dr. Mariana Wodzińskiego został przez Kazimierza Skarżyńskiego przygotowany poufny ra-port PCK (opublikowany w 1955 roku w Paryżu, a w 1989 roku w Polsce) podający liczbę 4243 ekshumowanych zwłok. PCK ustalił, że w grobach katyńskich znajdują się ciała ok. 4400 oficerów, a nie 10–12 tysęcy, jak podawała propaganda niemiecka, lub 11000, jak podawała propaganda radziecka.

Gdy w kwietniu 1943 roku radio berlińskie podało wia-domość o odkryciu przez Niemców grobów 12 tysięcy ofice-rów polskich, jeńców wojennych wymordowanych przez NKWD, dopiero wówczas powstała „Komisja Specjalna” której komunikat zamieściła moskiewska „Prawda”. Komu-nikat ów zredagowany, jako odpowiedź na relacje niemiec-kie, historycznie nazwano „kłamstwem katyńskim”.

Komunikat na wstępie powołuje się na materiał, który zo-stał przedłożony komisji przez członka akademii nauk ZSRR H. Burdenkę, jego współpracowników i biegłych sądowo-le-karskich, którzy przybyli do Smoleńska 26 września 1943 r. natychmiast po wyzwoleniu tego miasta i przeprowadzili wstępne śledztwo i badanie okoliczności wszystkich doko-nanych przez Niemców zbrodni.

Pomijając merytoryczne, łatwe do rozszyfrowania, naiwne i prymitywne „odkrycia” komisji zwanej „Komisją Burden-ki” cytuję zasadnicze ustalenia: „…komisja specjalna spraw-dziła i ustaliła na miejscu… że w miejscowości „Kozie Gło-wy”…znajdują się groby, w których zakopani są jeńcy wo-jenni Polacy - rozstrzelani przez okupantów niemieckich… Biegli sądowo-lekarscy dokonali szczegółowego zbadania wydobytych zwłok oraz dokumentów i dowodów rzeczo-wych, które znaleziono przy trupach i w grobach…”.

Komunikat podaje datę mordu na sierpień - wrzesień 1941 roku. Tekst komunikatu zamieścił również krakowski „Dzie-nnik Polski” 5 marca 1953 roku, równocześnie informując: Moskwa (PAP). Dziennik „Prawda” zamieścił „Komunikat Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim jeńców wojennych - oficerów polskich”, który opublikowany był już w prasie radzieckiej 26 stycznia 1944 roku.

Komunikat podpisany został przez: - Przewodniczącego Komisji Specjalnej, członka Nadzwyczajnej Komisji Pańs-twowej, członka Akademii Nauk H.Burdenkę

oraz członków:

członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członek Akade-mii Nauk Aleksy Tołstoj; Mikołaj członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, Metropolita; Przewodniczący Komitetu Wszechsłowiańskiego generał - lejtnant A. Gundurow; Prze-wodniczący Komitetu Wykonawczego Związku Towarzystw Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca S. Kolesni-kow; Ludowy Komisarz Oświaty RFSRR W. Potiomkin, Szef Służby Sanitarnej Czerwonej Armii, generał-pułkownik B. Smirnow; Przewodniczący Smoleńskiego Obwodowego Ko-mitetu Wykonawczego R. Mielnikow.

Smoleńsk, 24 stycznia 1944r.

Alianci II wojny światowej Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zbrodnię katyńską pominęli milczeniem. W PRL mówienie o Katyniu, lub rozpowszechnianie ulotek i innych wydawnictw piętnujących tę stalinowską zbrodnię było za-kazane i groziło pozbawieniem wolności. Dopiero 23 czerw-ca 2000 roku Senat USA podjął rezolucję „Pamięć o Katyniu”. Rezolucję tę opublikował krakowski „Dziennik Polski”:

PAMIĘĆ O KATYNIU

„Senat USA jednomyślnie uchwalił w piątek rezolucję o uczczeniu pamięci polskich oficerów i cywilów zamordowanych w Katyniu i miejscach masowych morderstw stalinowskich dokonanych na Polakach w kwietniu i maju 1940 roku.

Rezolucję z inicjatywy republikańskich senatorów: Jesse Helmsa i Williama Rotha oraz demokratów: Barbary Mikulski i Josepha Bidena.

-Wiosną 1940 roku tysiące polskich jeńców wojennych zostały zamordowane w lesie katyńskim przez wojska sowieckie. Ci dzielni ludzie zginęli za wolność i niepodległość Polski. Ich zabójstwo było częścią akcji Stalina w celu zniszczenia narodu polskiego poprzez zamordowanie jego przywódców – powiedziała senator Mikulski z okazji uchwalenia rezolucji.

Barbara Mikulski przez wiele lat domagała się od ZSRR ujawnienia prawdy o Katyniu – pisała m.in. listy w tej sprawie do ostatniego przywódcy ZSRR Michaiła Gorbaczowa. Moskwa przyznała się do zbrodni w 1990 roku.

Kongres oddaje cześć polskim oficerom, urzędnikom rządu i cywilom, którzy zostali zamordowani w kwietniu i maju 1940 roku przez NKWD(…). Kongres wzywa wszystkich aby pamiętali i czcili ofiary tego mordu i inne ofiary komunizmu, aby takie zbrodnie nigdy się nie powtórzyły. – stwierdza m.in. uchwała Senatu.

- W czasie swej tegorocznej wizyty w USA marszałek Senatu Maciej Płażyński podziękował w Kongresie inicjatorom i sponsorom uchwały katyńskiej.(PAP)

ciąg dalszy wspomnień Adama Macedońskiego

CHRZEŚCIJAŃSKA WSPÓLNOTA LUDZI PRACY (1979)

I DEMONSTRACJA POD KRZYŻEM (1980)

W kwietniu 1979 roku, w 19 rocznicę Obrony Krzyża w No-wej Hucie, utworzyliśmy „Chrześcijańską Wspólnotę Ludzi Pracy”, do której poza mną należeli: Franciszek Grabczyk, Jan Franczyk, Wojtek Sukiennik, Henryk Pach, ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski i Stanisław Tor. Ja byłem jednym z ini-cjatorów tej akcji. Uważałem, że to mój obowiązek. W Nowej Hucie szalała demoralizacja, pijaństwo, przestępczość, a na-sza „Wspólnota” miała z walczyć z tymi patologiami.

Drukowaliśmy ulotki, które rozrzucaliśmy na ławkach w parku przy alejach, albo rozdawaliśmy pod kościołami w Nowej Hucie. Wydawaliśmy też miesięcznik „Krzyż nowo-hucki”. Pomagali nam różni znajomi księża (np. ksiądz Ta-deusz Isakowicz - Zaleski, ksiądz Andrzej Zwoliński, ksiądz Palmowski i ksiądz Gorzelany – proboszcz w Bieńczycach). Ale kuria krakowska nie chciała z nami mieć nic wspólnego. Chodziliśmy wielokrotnie do ks. kardynała Franciszka Ma-charskiego, ale zawsze był nieobecny.

W roku 1980, w 20. rocznicę Obrony Krzyża zdecydowa-liśmy, że w miejscu, gdzie stał krzyż zorganizujemy demon-strację. Ksiądz Gorzelany pozwolił nam schować w kościele przygotowany wcześniej transparent, a po mszy świętej je-den mikrofon miał pozostawić włączony. Ja miałem podejść do tego mikrofonu i zapowiedzieć procesję pod krzyż.

Aby się to udało, postanowiłem zniknąć z domu na kilka dni, przed planowaną demonstracją. Spodziewałem się, że będą chcieli mnie aresztować, bo pod moim domem stały cywilne auta z tajniakami i byłem obserwowany.

Dachami przeszedłem do innej klatki, stamtąd dostałem się do sklepu spożywczego, który miał przejście na drugą stronę budynku. Gdy już wyszedłem na podwórze, zobaczyłem, że jedzie ubecki samochód w moim kierunku. Szybko dobieg-łem do akademika na Bydgoskiej.

Poszedłem do Wojtka Bellona, którego dobrze znałem. Krót-ko z nim porozmawiałem i wyskoczyłem przez okno z dru-giej strony budynku, ale tam za mną zaczął iść wysoki, do-brze ubrany mężczyzna. Biegiem przedostałem się na drugą stronę ulicy Czarnowiejskiej, na teren AGH, gdzie wtedy były głębokie wykopy pod fundamenty pod budowę nowych budynków. Wskoczyłem do tych wykopów. A ten ubek się zatrzymał. Byłem w wykopie 20 metrów od niego i zacząłem rzucać w jego stronę gliną. I wówczas odszedł.

Dostałem się do ul. Miechowskiej, na końcu której były dom-ki z ogródkami. Tymi ogródkami przeszedłem do Błoń. Stamtąd doszedłem pod kino „Kijów” i autobusem dojecha-łem na Dębniki, gdzie spędziłem parę nocy.

Potem pojechałem do Nowej Huty i tam spałem u Zbyszka Suflity, mojego kolegi. 28 kwietnia 1980 roku byliśmy umó-wieni po mszy w Bieńczycach. Przebrałem się za starego robotnika. Mżyło. Miałem parasol. Bez przeszkód dotarłem do kościoła w Bieńczycach.

W zakrystii spotkałem się z Janem Franczykiem (Franciszka Grabczyka aresztowano wcześniej). Był ksiądz Gorzelany. Trochę się bał ale chciał, aby ta demonstracja się odbyła. W czasie mszy św. staliśmy przed ołtarzem z wieńcem i z trans-parentem, na którym był napis: „Nie można oddzielić krzy-ża od ludzkiej pracy. Jan Paweł II”.

W czasie kazania ksiądz Gorzelany powiedział coś na ten te-mat. Po mszy ja podszedłem do mikrofonu, przypomniałem rocznicę i zapowiedziałem, że idziemy ze śpiewem pod krzyż i że prosimy wszystkich, aby uczestniczyli w tej pro-cesji.

Wyszliśmy. Kościół był obstawiony przez milicję i ubecję. Było aż niebiesko. Zacząłem śpiewać „Boże, coś Polskę”, a potem „Serdeczna matko”. Za nami początkowo szło nie-dużo ludzi. Dużo więcej ludzi szło po drugiej stronie ulicy. Doszliśmy do świateł. Tam podeszło do mnie dwóch cywilów i mówią: „Panie Macedoński! Niech pan tu zakończy pochód, bo dalej nie dojdziecie!” Zapaliło się zielone światło i my poszliśmy dalej. Zauważyłem, że niedaleko po tej stronie ulicy, przy której był chodnik, którym szliśmy, stały dwa samochody, a za nimi dużo milicji. Mówię do kolegów – „Tam nas zaatakują”. Wtedy błyskawicznie przeszliśmy na drugą stronę ulicy, gdzie było więcej ludzi. Ci stali za tymi samochodami zrobili to samo. A na przeciw nam szedł facet, który chciał nam wyrwać trans-parent. Ale wtedy dopadły go kobiety, które szły za nami i on przed nimi uciekł.

Idziemy dalej. Nagle zajechały dwa cywilne samochody. Wyskoczyło kilku dobrze zbudowanych mężczyzn, porwali mnie pod ramiona i upchnęli do auta. Zdążyłem tylko krzyknąć: „Idźcie dalej!” Ale znowu kobiety otoczyły auto i wyciągnęły mnie z niego. „My pana nie damy! My pana nie damy!” – krzyczały.

Ponownie stanąłem na czele pochodu. Zauważyłem, że gdy ludzie zobaczyli, że nas atakują, to do pochodu dołączyło się wiele nowych osób. Potem napisano w prasie podziemnej, że było 1500 osób!

Przy skrzyżowaniu ulic ubecy krzyczeli: - Panie redaktorze! Proszę zakończyć!” – Nie! Idziemy pod krzyż! Doszliśmy pod sam krzyż. Odmówiliśmy modlitwę. Potem prosiłem, aby ten krzyż był otoczony modlitwą i opieką i aby był poś-więcony wszystkim Obrońcom Krzyża – tych z Nowej Huty sprzed 20 lat i wszystkich innych, na całym świecie.

Do kościoła odprowadziło nas około 100 osób. Jeszcze raz nas zaatakowali, ale znowu obroniły mnie kobiety. W koś-ciele ksiądz Gorzelany dał nam kanapki (byliśmy zmęczeni i głodni, a była to pora obiadowa).

Nikogo z nas nie aresztowano. Przeciwnie, to my zaskar-żyliśmy milicję, która nas atakowała. W czerwcu 1980 roku wezwano nas na przesłuchanie do prokuratury. Ale proku-rator powiedział, że jak nie mamy zapisanych numerów re-jestracyjnych samochodów, z których wysiedli milicjanci, którzy nas atakowali, to nic nie może zrobić. Na drugi raz prokurator kazał mi zapisać numery samochodu. I sprawę umorzono.

KOR, ROPCiO, KPN – ROZCZAROWANIE „WIELKĄ POLITYKĄ”

Dzięki Folk-Songowi znałem masę młodzieży, która uczes-tniczyła w duszpasterstwie akademickim na terenie Krako-wa, czy to u dominikanów (dobrze znałem ojca Tomasza), czy to w kościele św. Anny, czy u Jezuitów przy ul. Koperni-ka. W ten sposób poznałem Józka Ruszara, Bogusia Sonika, Bronka Wildsteina, Wojtka Sikorę, Jagę Dziedzic (moją obecną żonę), Mariana Banasia, Ludwika Stasika, Józka Śreniowskiego. Przez nich nawiązałem kontakt z KOR i z ROPCiO a potem także z Leszkiem Moczulskim (którego poznałem dopiero w 1979 roku). Byłem też przy powstaniu Studenckiego Komitetu Solidarności –(SKS).

W 1976 roku zbierałem podpisy pod protestem przeciwko zamknięciu młodych członków KOR, którzy pomagali w Ra-domiu prześladowanym robotnikom. W związku z tym SB usiłowała straszyć mnie. Chodziłem po akademikach za podpisami pod tym protestem. Poszedłem też do Ewy De-marczyk, ale ona nie podpisała. Jak dzisiaj na to patrzę, to ona trafnie oceniła sytuację – im (członkom KOR) chodzi głównie o władzę. Odmówił też pisarz Tadeusz Nowak, oraz poeta Jerzy Harasymowicz. Do kolegów z „Przekroju” nie poszedłem – mieli przeze mnie dość kłopotów. Natomiast chętnie podpisywali studenci. W końcu ktoś na mnie do-niósł. Byłem wzywany na SB, a lista wpadła w ręce esbecji.

Śreniowski zaproponował mi, abym wstąpił do KOR-u. Obiecywał mi, że dostanę stypendium. Nie pamiętam, czy mu odmówiłem, czy też mu powiedziałem, że się zastano-wię. W każdym razie do KOR nie wstąpiłem.

W październiku 1980 roku Wanda Chylicka (autorka bajek i poezji dla dzieci, która była też założycielką KPN) napisała bardzo ciekawy list do Jacka Kuronia, który był publikowa-ny w piśmie „Interpel”.

W międzyczasie poznałem środowisko ROPCiO. Stanisława Palczewskiego i Krzysztofa Gąsiorowskiego znałem od po-czątku lat 60, kiedy poznałem się z nimi w Bieszczadach na przełomie lat 1961/62. Gąsiorowski drażnił mnie, gdyż cho-dził zwykle w mundurze, używanym przez komandosów, z bagnetem, a ja nie znoszę demonstrowania. To kłóci się z za-sadami konspiracji.

Poznałem też Stanisława Tora. Pochodzi z rodziny niemiec-kich osadników. Nazwisko jego ojca było jeszcze pisane po niemiecku, jako „Thor”. Stanisław Tor pochodził z Wołynia. Miał wykształcenie rolnicze. Jego brat był w AK w Złoczo-wie. Brał udział w kampanii wrześniowej. Potem przez Kar-paty przedostał się do Rumunii, a stąd na Bliskich Wschód. Został Karpatczykiem. Walczył w Tobruku, potem w II Kor-pusie pod Monte Cassino. Po wojnie mieszkał w Wielkiej Brytanii, potem w USA a w połowie lat 60 wrócił do Polski. Przy ulicy księcia Józefa miał małe gospodarstwo rolne. Jego dom był położony w dogodnym miejscu, dlatego tam odbywały się później zebrania SKS, WZZ, a potem KPN. Jego brat mi opowiadał, jak w latach 60 Stanisław Tor spo-rządził tablicę z napisem „Precz z kłamstwem”, pojechał z nią na Rynek Główny w Krakowie i chodził po Rynku. Po pewnym czasie zatrzymała go milicja. Ale musieli go zwol-nić, gdyż nie mogli mu niczego udowodnić. Stanisław Tor bronił się, że protestuje przeciwko kłamstwu w ogóle i że nie ma na myśli żadnego politycznego kontekstu.

To Stanisław Tor zaprowadził mnie do Andrzeja Kostrzews-kiego, z którym założyliśmy Instytut Katyński.

Współpracowałem z ROPCiO, a potem zostałem członkiem – założycielem KPN. Ale do KPN się rozczarowałem. Nie podobało mi się to, że nie przestrzegano podstawowych za-sad konspiracji. Na przykład pewnego razu przyjeżdżam z żoną i dzieckiem do domu, a pod moim blokiem stoją Leszek Moczulski, Szeremietiew, Stański, Jandziszak i Krzysztof Gąsiorowski. Mówią głośno: - Adam, czekamy na ciebie. Na Śląsku jest zjazd. Hasło jest takie a takie. A ludzie wkoło wszystko słyszą! Wiosną 1980/81 powiedziałem Moczulskie-mu, na zjeździe w Częstochowie, że nie mogę już brać udzia-łu w tych zebraniach, bo odpowiadam za Instytut Katyński.

W kwietniu 1979 roku, gdy ogłosiliśmy powstanie Instytutu Katyńskiego pojechałem do Warszawy z Biuletynami Katyń-skimi i z przetłumaczonym raportem O'Malleya, do KORu i do ROPCiO, z prośbą, aby to wydrukować.

Leszek Moczulski obiecał, że wydrukuje i gdzieś to schował. Potem powiedział, że zaraz po mojej wizycie przyszła SB, zrobili mu rewizję i wszystko zabrali. I nie wydrukował nig-dy niczego.

W KOR ks. Zieja powiedział, że Katyń to ważne i że trzeba to organizować i wydrukować, bo obowiązuje przykazanie - nie zabijaj. Potem poszedłem do Lityńskiego, ale on powie-dział, że jest przeciwny drukowaniu tych raportów, bo to skłóci Polaków z Rosjanami. W ogóle w środowisku KOR był straszny kult Rosjan i rosyjskiej kultury, na półkach u nich w domu stały rosyjskie książki, leżały rosyjskie płyty. Z kolei Michnik powiedział, że przeszłością nie będziemy się zajmować i nie miał czasu o tym rozmawiać.

Innym razem byłem u Kuronia, który był kompletnie pijany i opowiadał swoje przeżycia więzienne. Zostawiłem tekst o Katyniu jego żonie i wyszedłem, żeby nie pić. Bo to było pi-jaństwo.

W Warszawie spałem u Marka Skuzy z ROPCiO i KPN-u, redaktora „Drogi” Moczulskiego. Cały czas opowiadał mi o swoich sukcesach seksualnych A potem się okazało się, że był agentem SB.

Gdy SB mnie przesłuchiwała, to pytali mnie o osoby, które znałem (a ja znałem wiele osób). Mówiłem, że chętnie odpowiem, ale – ponieważ jestem dobrze wychowany – mu-szę zapytać te osoby o zgodę, czy mogę o nich mówić oso-bom trzecim. Esbecy się śmiali i dali mi spokój.

Byłem dość znany i to dawało mi pewien parasol bezpie-czeństwa. Tym bardziej, że niektórych esbeków znałem z wi-dzenia jeszcze z czasów studenckich.

Gdy ogłosiłem powstanie Instytutu Katyńskiego, SB wez-wała mnie na pl. Wolności i byłem przesłuchiwany od 9. rano do 9. wieczorem. Przesłuchiwał mnie płk. Zakrzewski albo Zaleski (bo raz się przedstawił tym, a innym razem in-nym nazwiskiem). Przekonywał mnie, że na razie nie trzeba o Katyniu mówić, że trzeba ten temat schować pod sukno, aż przyjdzie na to czas. Koło południa przerwał przesłuchanie i wyszedł na godzinę. Wtedy wszedł inny facet i mówi: – „Poznajesz mnie? Graliśmy razem w piłkę nożną dawniej na placu Wolnica. Nie bądź frajer. Możesz żądać obiadu, mo-żesz wezwać lekarza. A jak masz przy sobie coś trefnego, to daj mi to, a ja ci potem oddam i sam sobie poczytam. Mia-łem przy sobie ulotki, to mu dałem ale mówiłem mu, żeby mi już nie oddawał. Zdarzały się też u ubeków ludzkie od-ruchy. Na przykład jeden z nich, gdy mnie aresztował, to mnie pytał, gdzie chcę siedzieć. A ja mówię, że w Nowej Hu-cie, bo tam areszt był relatywnie czysty. I on mnie zawiózł do Nowej Huty do aresztu.

A jak inny ubek w czasie przeszukania u mnie w domu, przy mojej żonie i dziecku zapytał, otwierając okno na balkonik (a mieszkaliśmy na VIII pietrze): – nie boi się pan, panie redaktorze, że pan stąd wypadnie? To jego kolega go zganił – co ty mówisz? Nie wolno tak mówić ”.

WYBITNI POLACY

KUSTOSZAMI PAMIĘCI NARODOWEJ

Adam Macedoński został uhonorowany tytułem „Kus-tosz Pamięci Narodowej” nadanym przez prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Uroczystość wręczenia nagrody odbyła 14 czerwca 2011 roku się w sali koncertowej Zamku Królew-skiego. W gronie laureatów w tym dniu znaleźli się m.in. Ewa Siemaszko, Władysław Siemaszko, Związek Sybiraków.

W poprzednich latach laureatami zostali m.in. Janusz Kurtyka, Komisja Historii Kobiet w Walce o Niepodległość, Zakon OO. Paulinów, Paweł Jasienica (pośmiertnie), Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, Zofia i Zbigniew Romaszewscy, Studium Polski Podziemnej, Muzeum Sługi Bożego ks. Jerzego Popie-łuszki, Komitet Katyński, Niezależny Komitet Historyczny Badania Zbrodni Katyńskiej, Związek Polaków na Białorusi, ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski.

Kustosz Pamięci Narodowej to nagroda przyznawana za szczególnie aktywny udział w upamiętnianiu historii Naro-du Polskiego w latach 1939–1989, a także za działalność pu-bliczną zbieżną z ustawowymi celami Instytutu Pamięci Na-rodowej, ustanowiona w lipcu 2002 przez Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leona Kieresa. Inicjatorem wyróż-nienia był prof. Janusz Kurtyka, ówczesny dyrektor Oddzia-łu IPN w Krakowie.

Kandydatów do Nagrody mogą wysuwać instytucje, orga-nizacje społeczne i naukowe, oraz osoby fizyczne. Ma cha-rakter honorowy, a jej laureaci otrzymują tytuł Kustosza Pa-mięci Narodowej. Nagroda ma przywrócić szacunek dla na-rodowej przeszłości, chronić wartości, dzięki którym Polska przetrwała przez lata zniewolenia.

W roku 2011 nagrody otrzymali: Ewa Siemaszko i Wła-dysław Siemaszko, Adam Macedoński, Adam Borowski, Społeczny Komitet Pamięci Górników KWK „Wujek” Poleg-łych 16 grudnia 1981 r., Związek Sybiraków.

Laureatami nagrody Kustosza Pamięci Narodowej w 2010 roku byli:

Janusz Kurtyka, Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Jan Ło-puski, Muzeum Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki, Nie-zależny Komitet Historyczny Badania Zbrodni Katyńskiej, Komitet Katyński.

Władysław Siemaszko i Ewa Siemaszko,ojciec i córka - dokumentaliści ludobójstwa dokonanego przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów Ukraińską Powstańczą Armię, na ludności polskiej Kresów Południowo–Wschodnich - podczas uroczystości zaapelowali do władz państwowych i samorządowych o nieprzemilczanie tych tragicznych wyda-rzeń, jak to miało miejsce w czasach PRL w odniesieniu do zbrodni katyńskiej.

Termin ”ludobójstwo” (a dokładnie genocide, który póź-niej został przetłumaczony na ludobójstwo) wprowadził po-lski prawnik Rafał Lemkin (1900–1959; po emigracji do USA używający imienia Raphaël) w swojej pracy „Axis Rule in Occupied Europe” („Rządy Osi w okupowanej Europie”) wydanej w 1944 roku w USA. Użyto go w akcie oskarżenia w procesie norymberskim (choć Karta Międzynarodowego Try-bunału Wojskowego w Norymberdze nie wymieniała expre-ssis verbis ludobójstwa, lecz jedynie zbrodnie przeciwko ludzkości, których kwalifikowaną postacią jest właśnie ludo-bójstwo). Do języka prawnego termin ludobójstwo wszedł za sprawą Konwencji ONZ w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa podpisanej 9 grudnia 1948 roku, której wstępny projekt był współtworzony przez Lemkina. Istnieje jednak różnica w wykładni prawnej ludobójstwa i np. zbrod-ni wojennej, która ulega przedawnieniu, podczas gdy prze-dawnienie nie dotyczy ludobójstwa.

Tragiczne zjawisko, jakim były masowe zbrodnie dokona-ne przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej na wschodzie Rzeczypospolitej, a następnie opuszczenie przez setki tysięcy naszych obywateli swych kresowych siedzib, w wyniku przymusowej, zatwierdzonej traktatami ekspatriacji do Polski o nowych granicach, wywarły długoletni trauma-tyczny wpływ na dużą część naszego społeczeństwa. Dla większości z nich jest to do dzisiaj boląca i nie gojąca się przez dziesięciolecia rana, bo w grę wchodzą dziesiątki, być może nawet setki tysięcy polskich ofiar.

Przez lata wiedza o tych faktach była ukrywana, lub fał-szowana zarówno za czasów komunistycznych ze względów „klasowych”, internacjonalistycznych”, jak i obecnie z nie-szczęsnej dla współczesnej historii Polski „poprawności poli-tycznej” polskiego establishmentu. Polacy, jakby zapomnieli o dramacie Golgoty Wschodu, lub zostali przekonani w przeciągu zaledwie jednego pokolenia, o jakiejś wojnie pols-ko–ukraińskiej, wbrew oczywistym faktom, tak przedstawia-nych przez niektórych autowykreowanych historyków. Pod-ręczniki historyczne omijają tę „drażliwą kwestię”.

Doczekaliśmy się w końcu efektów – zaczęto mordercom budować obeliski chwały, nie tylko w „Swobodnej” Ukrai-nie. Świadków wydarzeń dokonywanych okrutnych mor-dów nie tylko na Polakach, ale i na mniejszościach narodo-wych wtłoczono do zamkniętego kubła obwołując ich nik-czemnikami i kłamcami występującymi przeciwko polskiej racji stanu.

Taki stan rzeczy wygodny jest oczywiście dla odradzające-go się nacjonalizmu–faszyzmu w „bratniej” Ukrainie grożą-cego: „śmierć Lachom”, „na pohybel Lachom”, „Lachy za San” i uściskami „braterskimi” politykierów z Janukowi-czem, Kuczmą, czy nacjonalistycznym Juszczenką, niestety doktorem honoris causa polskiego uniwersytetu. Temu „bra-terstwu” towarzyszy „bratnia pomoc Rosji” w odkrywaniu przyczyn katastrofy, TRAGEDII NARODOWEJ w Smoleń-sku i „dokonana już” lustracja i dekomunizacja w Polsce.

Dr Lucyna Kulińska twierdzi od lat:

„…świadomość historyczna własnego narodu nie może być przez lata budowana na zakłamaniu. Prawda nawet po długim czasie wychodzi na jaw i może zburzyć najmisterniej skonstruowane budowle porozumienia i współpracy. Kto zapomina historię powtarza ją…”.

Ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski swoją książkę „Nie zapom-nij o Kresach” rozpoczyna mottem z pamiętnika swego ojca, polskiego filologa, kresowianina, Jana Zaleskiego: „Śmierć przez przemilczenie jest gorsza od śmierci fizycznej”.

Adam Macedoński

PRZEBACZENIE

PRZEBACZENIE nie jest ODPUSZCZENIEM

PRZEBACZENIE nie jest ZAPOMNIENIEM

PRZEBACZENIE nie jest BEZKARNOSCIĄ

PRZEBACZENIE nie jest DAROWANIEM

PRZEBACZENIE nie jest AKCEPTACJĄ

PRZEBACZENIE nie jest ZMAZANIEM

PRZEBACZENIE nie jest ZGODĄ na jakiekolwiek ZŁO

na jakiekolwiek ZŁO

na jakiekolwiek ZŁO

N I E J E S T !!!!!!!!

Gdyż inaczej stało by się PRZYZWOLENIEM

stało by się PRZYZWOLENIEM

stało by się PRZYZWOLENIEM

stało by się PRZYZWOLENIEM

na następne ZŁO może jeszcze gorsze

może jeszcze gorsze

BARDZO CIENKA GRANICA

Bardzo cienka granica oddziela PRZEZORNOŚĆ od OSTROZNOŚCI

bardzo cienka granica oddziela OSTROŻNOŚĆ od TCHÓRZLIWOŚCI

bardzo cienka granica oddziela TCHÓRZLIWOŚĆ od KONFORMIZMU

KONFORMIZM nie ma już prawie żadnej granicy ze ZDRADĄ

I

oto

jak łatwo

będąc tylko Przezornym stać się zwykłym ZDRAJCĄ

zwykłym ZDRAJCĄ

zwykłym ZDRAJCĄ

Dla mnie najbardziej porażające są nie tyle liczby pomor-dowanych przez OUN – UPA Polaków i mniejszości narodo-wych z terenów wschodnich II Rzeczypospolitej, dochodzące zapewne do 200 tysięcy zakatowanych ofiar, choć mord ten widzę ogromny. Porażające, otwierające usta w okrzyku przerażenia są sposoby dokonanych mordów.

Ze szczególnym okrucieństwem mordowali nacjonaliści upa – oun dzieci: rozdzierali nóżki z morderczym hasłem – „tyś polski orzeł”, rozdzierali usta z hasłem „Polska od morza do morza”, żywym dzieciom wyrywali kończyny, języki, wy-kłuwali oczy, tak umęczone wbijali na widły, rąbali siekiera-mi, przecinali na pół piłami, rozpruwali brzuchy, wydłuby-wali oczy, wrzucali je studzien, bili aż do zabicia, krzyżowali na otwartych drzwiach, gwałcili i obcinali genitalia, nie mó-wiąc o masowych rabunkach. Dzieci patrzyły na kaźń rodzi-ców, rodzice na mękę swoich dzieci.

Drastycznie ilustruje to pewien dokument ze zbiorów Władysława i Ewy Siemaszków (dar W. Romaniowskiego i A. Bielskiego ).

LIST STASI STEFANIAK:

Kolonia Katerynówka, gmina Bożyszcze, powiat Łuck.

POMÓŻCIE 5 letniej STASI STEFANIAK! (Nie dajcie jej umrzeć po raz drugi!)

Nazywała się Stasia Stefaniak. Miała 5 lat, kiedy ją brutalnie zamordowano rozpruwając brzuch i łamiąc ręce i nogi.Tylko za to, że była Polką.

Pozwólmy jej, aby o tym opowiedziała:

„Miałam 5 latek, kiedy w nocy 8 maja młody Ukrainiec w czapce z ”tryzubem”, pchnął mnie bagnetem w brzuszek i mój malutki dziecięcy świat nagle się zawalił. Zastanawiam się, dlaczego to uczynił, ale nie znajduję odpowiedzi…

Może nie umiem jej znaleźć, w końcu mam tylko 5 lat…

Przebywam od tamtego dnia w „Zaciszu” razem z dwoma moimi chłopczykami, towarzyszami zabaw z podwórka.

Nie wiemy, dlaczego nas zabili.

Żołnierze bandy o nazwie Ukraińska Powstańcza Armia najpierw zabili chłopczyków. Dwóch miłych roześmianych, blondynków, na zawsze zamykając im buzie…

Potem zaatakowali mnie – małą bezbronną dziewczynkę.

Jeden z nich mocno mnie chwycił za moje małe rączki po czym wyłamał mi je. Jak bardzo mnie to bolało. Krzyczałam i płakałam. Drugi chwycił mnie za nóżki i połamał je. Mój roz-paczliwy dziecięcy płacz nie przeszkadzał im, śmiali się….

Trzeci, chyba ten najodważniejszy, wbił bagnet w mój mały brzuszek i rozpruł go. To co był moim w n ę t r z e m znalazło się na z e w n ą t r z.

Mój wygląd musiał ich chyba bardzo śmieszyć, bo zaczęli rechotać wołając jednocześnie: „Tak treba robyty z Lacha-mi!”

A ja umierałam w cierpieniu…

Zawsze lubiłam żołnierzy i czułam się przy nich bezpiecznie, ale choć byłam taka mała, to przecież wiedziałam, że żołnierze walczą z żołnierzami, ale nigdy z DZIEĆMI.

Dlaczego w takim razie zrobili mi to? Dlaczego „walczyli” ze mną – dzieckiem, przecież ja nie byłam żołnierzem? Czy to byli naprawdę żołnierze?

Patrzę na to, co się dzieje na ziemi, po której już nie stąpam i płaczę ( w „Zaciszu” się nie śmiejemy – nie nasze roczniki).

Bo tym „bohaterom”, „rycerzom” stawia się pomniki, moja kochana ojczyzna pielęgnuje ich pamięć. NIE MOJĄ, zamor-dowanego bezbronnego dziecka, a ICH - MORDERCÓW.

Mnie nikt nie postawi pomnika (na ogół dzieciom się nie stawia, bo jeszcze nic wielkiego nie zrobiły - ja tylko umar-łam w męczarniach).

Mój Boże, co ja takiego zrobiłam, że tak strasznie i okrutnie mnie zabili? Czy dlatego to zrobili bo moja Mamusia wyszła za Tatusia, który przecież był dobry i mocno mnie kochał. Tatuś mówił inaczej niż Mamusia, po polsku – Mamusia mówiła po ukraińsku.

A poza tym, dlaczego wywlekli moje wnętrzności?

Do dziś się wstydzę tego wyglądu choć, jak to przyjęte w „Zzaciszu”, nikt nie zwraca na to uwagi.

Ze mną jeszcze nie było najgorzej, bo mogę patrzeć i mówić, a co z tymi dziećmi, którym odrąbano siekierami głowy? Poćwiartowano? Spalono żywcem?

Ani nie widzą, ani nie porozmawiają, a i poznać ich nie można. Najlepiej jeszcze wyglądają wśród nas ci, których za-kopano żywcem, uduszono, lub wrzucono do studni, do lodowatej wody.

Patrzę z góry i martwię się, bo w Polsce wszyscy o nas zapo-mnieli. Nie chcą pamiętać tysięcy nas, którzy tu jesteśmy w „Zaciszu”, i nie śmiejemy się. Od lat cisi i martwi.

Zginęliśmy w wyniku, jak to mówią w naszym dawnym kra-ju – „wojny bratobójczej”. To znaczy że ja 5-letnia dziew-czynka, moi chłopcy z podwórka i tysiące innych dzieci walczyliśmy z Ukraińską Powstańczą Armią. I trzeba było nas spalić, poćwiartować, zakopać, udusić, zatłuc, utopić. I to była ta „walka”.

A 140 tysięcy przesiedlonych Ukraińców, w dużej części ro-dzin tych „żołnierzy”, dla naszych polskich przywódców, to ofiary LUDOBÓJSTWA. A ja? NIE JESTEM OFIARĄ tego słowa na „L”, którego tak się boją używać w stosunku do nas?

Boże! Ile bym dała żeby być przesiedlona w tym ich „ludo-bójstwie”, ludobójstwie o nazwie akcja „Wisła”. Żyłabym. I pewnie teraz bym dobrze się miała, bo ci wszyscy przesie-dleni mają się dobrze. Państwo polskie i rząd o nich pamięta. TO może i o mnie, małej 5 letniej dziewczynce, też by pa-miętali.

Zbliża się kolejna 65 rocznica mojej śmierci. Jest mi smutno i płakać mi się chce. Bo może znów Sejm naszej ukochanej Oj-czyzny zdradzi pamięć o mnie i moich kolegach z podwórka i tysiącach, dziesiątkach tysięcy innych, zakatowanych w tamtych latach – i odrzuci lub zniekształci PRAWDĘ.

I wtedy ja mała 5-letnia dziewczynka, która nie żyła za długo i nie nacieszyła się słoneczkiem, trawką, i innymi miłymi rze-czami na świecie, JA STASIA STEFANIAK lat 5 u m r ę p o r a z d r u g i .

A może pan Prezydent i jego żona wstawią się za mną? Przecież też mają córeczkę Może ich córka zaopiekuje się mną? Byłoby mi znacznie lżej.

Tu w „Zaciszu” wiemy, że już niedługo umrą ostatni świad-kowie i wtedy będzie łatwiej kłamać nacjonalistom ukraińs-kim w Polsce i na Ukrainie. I nikt już o mnie nie będzie pa-miętał; bo nikt nie chce.

I będzie to najnikczemniejsza rzecz, jaka się może przytrafić nam w „Zaciszu”. Już nikt w Polsce nie chce być Polakiem, każdy za to chce mieć dużo pieniędzy.

Pieniędzy. I to jest dla Was najważniejsze? Dla Waszych dzieci? Nie wiem, czy ja się już przez te 65 lat w swoich myślach zatraciłam. Ja już chyba tylko na cud mogę liczyć.

Naprawdę, nie wiem.

Mój adres obecny:

„Zacisze”, ulica Dzieci Wołyńskich,

Stasia Stefaniak

Kolonia Katerynówka

gmina Bożyszcze,

powiat Łuck

WOŁYŃ

Pragnę na ten list odpisać

Ale nie mogę

Coś mi gardło ściska

Może dzwon na trwogę?

Aleksander Szumański

Dedykacja

MOJEMU MIASTU

Barwami łąk

woniami bzu

w promienny krąg

w poświacie snu

ttęsknotą rąk

i szeptem muz

zapalam lont

i jesteś Lwów

ŹRÓDŁA:

- DR.LUCYNA KULIŃSKA – „CO SIĘ ZDARZYŁO NA KRESACH RP W LATACH 1943 – 1944”,

- DR HAB. WIKTOR POLISZCZUK – „GORZKA PRAWDA – CIEŃ BANDERY NAD ZBRODNIĄ LUDOBÓJSTWA”,

- DR HAB. WIKTOR POLISZCZUK – „LUDOBÓJSTWO NAGRODZONE”,

- IPN – INTERNET http://ipn.gov.pl/portal/pl/845/16627/Adam_Macedonski.html

- EWA SIEMASZKO – „KRESOWY SERWIS INFORMACYJNY” 15 08 2011,

- POLONUS http://www.bibula.com/docs/Wspomnienia%20Adama%20Macedonskiego.pdf

- BIBULA.COM http://www.bibula.com/?p=8571 MIROSŁAW LEWANDOWSKI – ADMINISTRATOR STRONY,

- ANNA ZECHENTER – „ZAPAMIĘTANIE” Z ADAMEM MACEDOŃSKIM ROZMAWIA ANNA ZECHENTER,

- SOWIECKA APOKALIPSA PORTAL ARCANA Sowiecka apokalipsa, czyli Adama Macedońskiego wspomnienia z pierwszej sowieckiej okupacji http://www.portal.arcana.pl/Sowiecka-apokalipsa-czyli-adama-macedonskieg...

- WIKIPEDIA,

- http://prawica.net/node/16295 http:// 66 ROCZNICA UJAWNIENIA ZBRODNI KATYŃSKIEJ,

- „LWÓW DOLE I NIEDOLE” ALEKSANDER SZUMAŃSKI „KURIER CODZIENNY” CHICAGO

- „KRESOWY SERWIS INFORMACYJNY” „ADAMA MACEDOŃSKIEGO NIE TYLKO LWOWSKIE PRZYPADKI” ALEKSANDER SZUMAŃSKI,

- http://www.aleksanderszumanski.pl

- JERZY HABELA ZOFIA KURZOWA „LWOWSKIE PIOSENKI ULICZNE, KABARETOWE I OKOLICZNOŚCIOWE DO 1939 ROKU,

- http://kalendarium.polska.pl/wydarzenia/article.htm?id=36572 ZBRODNIA W KATYNIU BARTŁOMIEJ KOZŁOWSKI

-„GŁOS POLSKI” TORONTO

- „KURIER” CHICAGO

-INFORMACJE WŁASNE OD JAGI, LILKI, WANDY, ADAMA MACEDOŃSKICH

OKŁADKA OPIS

Aleksander Zbigniew Szumański (ur. 12 listopada 1931 we Lwowie) – polski poeta, krytyk literacki, niezależny publicysta, korespondent polonijnej prasy amerykańskiej, redaktor „Kresowego Serwisu Informacyjnego”, członek Związku Literatów Polskich, członek Związku Piłsudczyków oddział małopolski.

Pochodzi z lwowskiej, inteligenckiej rodziny – jego ojciec, zamordowany przez hitlerowców w 1941, był docentem medycyny na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, matka uczyła historii Polski w lwowskich szkołach powszechnych i średnich.

Z wykształcenia inżynier – w 1959 roku ukończył Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej.

Pełny biogram znajduje się w "Encyklopedii Osobistości Rzeczypospolitej Polskiej An Oxford Encyklopedia Publikation"

Tom I 2015 str. 522

oraz w „Who is Who w Polsce” encyklopedii biograficznej z życiorysami znanych Polek i Polaków (Hubners blaues Who is Who Schweitz wyd. I 2002) Tom II str.1931

Od wyjazdu z rodzinnego Lwowa w 1941 mieszka w Krakowie. Żonaty z lwowianką, radcą prawnym Aliną de Croncos Borkowską – Szumańską herbu „.Łabędź”

Jako poeta debiutował w 1941 roku wierszem odczytanym w rozgłośni Radia Lwów. Ma w swoim dorobku ok. 4000 wierszy, publikowanych w książkach poetyckich oraz drukowanych w prasie krajowej i zagranicznej. Swoje wiersze prezentował na licznych spotkaniach autorskich w kraju i za granicą, również w rodzinnym Lwowie.

Najważniejsze publikacje:

"Adam Macedoński i Aleksander Szumański z siedmiu pagórków fiesolskich" (2012)

"Mord polskich dzieci w łódzkim getcie"

„Odlatujące ptaki” poemat miłosny (1997)

„Fotografie polskie” poemat martyrologiczno-niepodległościowy (2000)

„Przeżycie” – proza (2000)

„Wiersze” wybór (2000)

„Kraków i Żydzi” proza (2001).

„Wiersze” wybór (2001)

„Wiersze” wybór (2002)

„Wiersze i ballady miłosne” cz. I (2003)

„Wiersze i ballady miłosne” cz. II (2004)

„Wiersze i ballady miłosne” cz. III (2004)

„Amerykańsko-lwowskie wyznania miłosne oraz inne niespełnienia” poemat miłosny (2004)

Odznaczenia:

Medal Komisji Edukacji Narodowej – nadany przez ministra Edukacji Narodowej (2006).

Odznaka Zasłużony Działacz Kultury – nadana przez ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2000).

Medal „W Hołdzie Komendantowi” – nadany przez Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego (2010). Symbolicznie - przez Związek Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych(2007).

http://www.aleksanderszumanski.pl

    Aleszum's blog

Dodaj nową odpowiedź

Nazwisko lub pseudonim:

Aleszum

Tytuł:

Odpowiedź: *

Enable rich-text

    Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.

    Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.

Więcej informacji na temat formatowania

RoopleTheme

Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #MACEDOŃSKI

Aleksander Szumański

Aleszum.blog - https://www.mpolska24.pl/blog/aleszumblog111111

Lwowianin, korespondent światowej prasy polonijnej w USA, Kanadzie,RPA, akredytowany w Polsce. Niezależny dziennikarz i publicysta,literat, poeta, krytyk literacki.
Publikuje również w polskiej prasie lwowskiej "Lwowskie Spotkania".

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.