Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

ARCYBISKUP STANISŁAW WIELGUS W SZPONACH ŻYDOWSKIEJ LOŻY WOLNOMULARSKIEJ

ARP STANISŁAW WIELGUS

ARCYBISKUP STANISŁAW WIELGUS W SZPONACH ŻYDOWSKIEJ LOŻY WOLNOMULARSKIEJ
Aleksander Szumański
źródło: INTERNET

SPRAWA ARCYBISKUPA STANISŁAWA WIELGUSA Z HAŃBĄ

                            "GAZETY POLSKIEJ" W TLE

"GAZETA POLSKA" W OPACTWIE MASONERII, ŻYDOWSKIEJ LOŻY WOLNOMULARSKIEJ.

Żydowskie Stowarzyszenie B'nai B'rith w Rzeczypospolitej Polskiej (B’nai B’rith – Loża Polin) – międzynarodowa organizacja założona w Polsce 22–23 października 1922 r. w Krakowie jako XII okręg polski, będąca filią międzynarodowych stowarzyszeń B’nai B’rith – najstarszej, nieprzerwanie działającej żydowskiej loży wolnomularskiej na świecie.

Wpływy masonerii w Kościele widać gołym okiem. Ostrzegali przed masonerią wewnątrz Kościoła papieże przed soborem watykańskim II. Potem o tym zaczęto milczeć, zaczęły się natomiast dziać dziwne rzeczy w Kościele: reformy, zmiana nauczania, "załatwianie" niewygodnych. Nasuwa się wyjaśnienie, że i w sprawie abpa Wielgusa masoneria maczała nie tylko wypielęgnowane paluchy, ale i całe wypomadowane szatańską siarką łapy. Nie mogli pozwolić, by Metropolitą warszawskim został człowiek świątobliwy, światły i prawy. Rozumiejący źródła współczesnego kryzysu. Zatem go medialnie posiekali, by nie przeszkadzał w ogłupianiu i prowadzeniu dusz na wieczne potępienie. Udział czynny należał również do żydowskiej loży masońskiej B'nai B'rith.

Agenci żydowskiej loży masońskiej B'nai B'rith

Organizacja jest zorganizowana na wzór ruchu wolnomularskiego, gdyż składa się z lóż, chociaż nie uważa się za organizację masońską. Na jej czele znajduje się Prezydium Wielkiej Loży B'nai B'rith. Główna siedziba mieści się w Waszyngtonie w Stanach Zjednoczonych. Żydowskie Stowarzyszenie B'nai B'rith w Rzeczypospolitej Polskiej (B'nai B'rith – Loża Polin) – międzynarodowa organizacja założona w Polsce 22–23 października 1922 w Krakowie jako XII okręg polski, będąca filią międzynarodowych stowarzyszeń B'nai B'rith. Stowarzyszenie powstało na bazie wcześniejszych organizacji działających w Galicji. Pierwszym prezydentem sekcji polskiej został dr Adolf Ader z Krakowa, natomiast wiceprezydentem urodzony w Przemyślu Moses Schorr, wcześniej pełniący funkcję prezydenta XII okręgu Leopolis (Lwów). Do chwili rozwiązania organizacji w roku 1938 przez władze polskie, skupiała kilkuset członków będących przedstawicielami elity intelektualnej ówczesnej Polski.Loża masońsla B'nai Brit'h została restaurowana ponownie w Polsce 9 września 2007 roku. Obecnie nosi nazwę B’nai B’rith – Loża Polin. Głównymi ojcami odrodzenia tej organizacji w Polsce są Michel Zaki z Antibes, Witold Zyss z Paryża, oraz Maria Orwid, pierwotnie Pfeffer (ur. 23 lipca 1930 w Przemyślu, zm. 9 lutego 2009 w Krakowie) – polska lekarka psychiatra żydowskiego pochodzenia, pionierka terapii rodzinnej w Polsce. Miała poglądy lewackie, antypolskie. Była członkinią - założycielką  B'nai B'rith Polska, reaktywowanego w 2007 roku. Regularnie uczestniczyła w Marszach Tolerancji. Uciekinierka  z getta przemyskiego. Brala też często czynny udział w spotkaniach "Towarzystwa Opieki nad Majdankiem" organizowanych przez panią prezes Iwonę - Ruebenbauer - Skwarę, nie informując jej o swoim udziale w założycielstwie  żydowskiej loży masońskiej  B’nai B’rith – wrogiej Kościołowi, Polsce, Polakom i polskości. Towarzystwo Opieki nad Majdankiem jest stowarzyszeniem upamiętnienia martyrologii narodu polskiego, mające założenia oddania hołdu pamięci polskim ofiarom , więźniom politycznym, jak też i dzieciom żydowskim tam pomordowanym. Towarzystwo jest religijne, o wierze rzymskokatolickiej. Przez założycielkę żydowskiej loży masońskiej p. dr Marię Orwid, towarzystwo nie zostało poinformowane o jej wolnomularskim założycielstwie żydowskiej loży masońskiej B’nai B’rith, wrogiej Kościołowi, Polsce, Polakom i polskości, co stanowiło jej czynny udział w spotkaniach za niemoralny i antypolski. Siedziba stowarzyszenia znajduje się w Warszawie, w budynku Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich, przy ulicy Twardej 6.

Waldemar Łysiak "Zaczęło się" ("Do Rzeczy" nr 36/036 30 września – 6 października 2013 ):

 „[…] sternikami modernistycznej frakcji Soboru zostały trzy wpływowe ”szare eminencje” : kardynał Agostino Bea (jezuita, szef soborowego sekretariatu), amerykański jezuita John Murray i arcybiskup Annibale Bugnini ( później ujawniono papiery dowodzące, że wszyscy trzej hierarchowie byli sabotażystami: Bugnini okazał się utajnionym wolnomularzem wysokiego stopnia; Bea – agentem żydowskiej loży masońskiej B’nai B’rith; Murray – kryptokomunistą, którego już papież Pius XII karał za szerzenie lewackich poglądów) […]”.

Plan szatana

Szatan wezwał światowy zjazd demonów. W swoim przemówieniu na wstępie powiedział: “Nie możemy zabronić chrześcijanom chodzić do kościoła. Nie możemy zakazać im czytać Biblii. Nie możemy zakazać im komunikować się z Bogiem w modlitwie. Kiedy tylko zaczynają się modlić i nawiązują kontakt z Chrystusem – natychmiast tracimy władzę nad nimi. Więc niech chodzą do swoich kościołów, a my ukradniemy u nich – ich czas, tak aby, będąc zawsze zajętym, nie mogli się modlić i pokutować za grzechy i rozwijać swojego związku z Chrystusem. Nie będą też mieli czasu na czytanie Biblii. „Oto, co należy zrobić” – powiedział diabeł. – Trzeba zapobiec ich spotkaniom z Bogiem i utrzymać ten stan rzeczy przez cały dzień. Jak to zrobić? – zawołały demony. Trzeba wymyślić dużo ciekawostek, próżności i wiele sposobów okupujących ich umysły wszelkiego rodzaju niepotrzebnymi rzeczami. A co najważniejsze trzeba zaszczepić w nich pragnienie dóbr materialnych, chęć wzbogacania się – i służenia dla mamony.

Niech będą przepojeni pragnieniem, aby zarabiać jak najwięcej ilości pieniędzy, żeby kupić własne samochody, mieszkania, wille. Niech zarabiają więcej i więcej pieniędzy dla chęci pójścia do restauracji i kawiarni, chęci kupowania drogich, modnych ubrań, aby urządzać kosztowne remonty w mieszkaniach i dostarczać tam modne meble i luksusowy wystrój.

Kuście ich, uczcie wydawać i brać pożyczki - długoterminowe kredyty, a tym samym popadać w zależność - niewolę od banków. A gdy będą zapaleni pragnieniem osobistego wzbogacenia się, pogonią za mamoną – i nie będzie im już wtedy potrzebny Chrystus!

Przekonajcie ich żony do pozostania dłużej w pracy, a mężczyzn – do pracy 6-7 dni w tygodniu, najlepiej po 10-12 godzin dziennie, żeby nie mieli czasu na zajmowanie się rodziną i wychowaniem dzieci. Nie pozwólcie im spędzać czasu z dziećmi – po to, by ich dzieci włóczyły się od rana do nocy po ulicy i kolegowały i wpadły w złe towarzystwo, przez to przestały się uczyć, zaniedbały szkołę i aby nic z nich dobrego dzięki temu nie wyrosło. Wtedy ich rodziny rozpadną się, oni staną się samotni, a my pomożemy im z żalu upić się i stać się alkoholikami. Stymulujcie ich umysły tak, żeby dzięki temu telewizory i komputery w domach pracowały stale, a oni jak najwięcej czasu spędzali oglądając telewizję i ślęcząc przed komputerem, a przez to nie mieli czasu na modlitwę. Upewnijcie się, że w każdym sklepie i restauracji na świecie stale brzmiała niechrześcijańska bluźniercza - omamjająca muzyka.

To będzie blokować ich umysły i niszczyć ich jedność z Chrystusem i przynależność do Niego  Rozłóżcie na stole w kawiarni dużo czasopism i gazet. Bombardujcie ich umysły wiadomościami i reklamami 24 godziny na dobę. Niech po drodze uderza w nich morze oślepiających reklam z billboardów.

Napełnijcie im reklamą skrzynki pocztowe, katalogami do zamówienia towarów dostępnych w Internecie, biuletynami i ofertami bezpłatnych towarów, usług i innych złudzeń. Pokazujcie im, w czasopismach i telewizji szczupłe, wysportowane piękne modelki, żeby mężczyźni

uwierzyli , że zewnętrzne piękno jest najważniejsze, a przez to stali się niezadowoleni ze swoich żon.

Zróbcie tak, żeby ich żony były zbyt zmęczone, aby spełniać swoje małżeńskie obowiązki. Jeśli nie spełnią ich żony tego czego oczekują, to zaczną szukać tego gdzie indziej.

To doprowadzi szybko do zniszczenia rodzin! Na Boże Narodzenie i Wielkanoc trzeba odwrócić ich uwagę pustotą, dajcie koncerty, filmy w telewizji, aby te święta były spędzone za stołem, z obżarstwem i pijaństwem. Dzięki temu nie nauczą oni dzieci prawdziwej wymowy świąt i ich Bożego znaczenia.

Niech wracają z urlopu zmęczeni. Zróbcie to tak, żeby też nie mieli czasu wybrać się na łono natury i cieszyć się Bożym stworzeniem. Zamiast tego kuście ich wyjściem do parków rozrywki, na imprezy sportowe, spektakle, koncerty czy do galerii. Tak żeby ich umysł ciągle był zajęty tą pustotą nie przynoszącą nic dobrego i pożytecznego dla zbawienia. Macie czynić pełną izolację ich od Chrystusa! Niech wszyscy chrześcijanie będą wiecznie zajęci, zajęci, zajęci! Zalejcie ich życie tak wieloma pozornie dobrymi rzeczami, żeby nie mieli czasu na zastanowienie nad poszukiwaniem pomocy u Jezusa, a wkrótce będą żyć i pracować, opierając się tylko na sobie, poświęcając swoje zdrowie i rodziny. To działa! To wspaniały plan!

Diabły chętnie poszły do pracy, zmuszając chrześcijan wszędzie by byli bardziej zajęci i pędzili tu i tam, nie pozostawiając czasu dla Boga, na modlitwę i dla rodziny.

Czy plan diabła odniósł sukces? Możesz osądzić!! A może i TY zbyt jesteś zajęty!? Warto przeczytać, pomyśleć i przyjrzeć się swojemu życiu"

Deklaracja o stowarzyszeniach masońskich

Quaesitum est

Stolica Apostolska  

Kongregacja Nauki Wiary

Zapytano, czy nie było żadnych zmian w decyzji Kościoła w odniesieniu do stowarzyszeń masońskich, ponieważ nowy Kodeks Prawa Kanonicznego nie wymienia ich wyraźnie, w przeciwieństwie do poprzedniego kodeksu. Kongregacja jest w stanie odpowiedzieć, że okoliczność ta z powodu kryteriów redakcyjnych, które zostały następnie ustalone również w przypadku innych stowarzyszeń, również niewymienionych, ponieważ są one zawarte w szerszych kategoriach. Dlatego negatywny wyrok w odniesieniu do masońskich stowarzyszeń  pozostaje niezmieniony, ponieważ ich zasady były zawsze uważane za nie do pogodzenia z nauką Kościoła i dlatego przynależność do nich pozostaje zabroniona. Wierni, którzy zapiszą się do masońskich stowarzyszeń są w stanie grzechu ciężkiego i nie mogą przystępować do Komunii św.

Nie jest w kompetencji lokalnych władz kościelnych  wydawanie orzeczeń o charakterze stowarzyszeń masońskich, które wiązały by się z odstępstwem od tego, co postanowiono wyżej, a to zgodnie z Deklaracją tej Kongregacji wydanej 17 lutego 1981 (por . AAS 73 1981 str 240-241;. angielskie wydanie język La € ™ Osservatore Romano, 9 Marzec 1981).

W audiencji udzielonej niżej podpisanemu Kardynałowi Prefektowi, Ojciec Święty Jan Paweł II zatwierdził i nakazał opublikowanie niniejszej Deklaracji, która została rozstrzygnięta na zebraniu plenarnym Kongregacji. Nie należy do lokalnego autorytetu eklezjalnego wypowiadanie się o naturze stowarzyszeń masońskich sądem, który implikowałby uchylenie tego, co wyżej ustalono, i to, co jest zawarte w Deklaracji Świętej Kongregacji Nauki Wiary z dnia 17 lutego 1981 r. (AAS 73 [1981] 240-241).

W czasie audiencji, udzielonej niżej podpisanemu Kardynałowi Prefektowi, Jego Świątobliwość Jan Paweł II zatwierdził niniejszą Deklarację, uchwaloną na zebraniu plenarnym Kongregacji i nakazał jej opublikowanie.

Rzym, w siedzibie Świętej Kongregacji Nauki Wiary, 26 listopada 1983 r.

JOSEPH Kard. RATZINGER Prefekt

Rzym, Urząd Świętej Kongregacji Nauki Wiary, 26 listopada 1983.

Joseph Kard. RATZINGER

Prefekt

+ Fr. Jerome Hamer, PO

Arcybiskup tytularny Lorium

Sekretarz

Niedoszły ingres do warszawskiej Archikatedry

Spory po prawej stronie polskiej sceny politycznej nie ustają, a właściwie, trzeba powiedzieć narastają. Takim gigantycznym zarzewiem konfliktu stał się niedoszły ingres do warszawskiej archikatedry, 7 stycznia 2007 roku, abpa Stanisława Wielgusa. Rezygnacja abpa Wielgusa wynikała z faktu pojawienia się w mediach zarzutów o współpracę ze służbami PRL (tzw. sprawa TW "Greya"). Po ponad sześciu latach ta sprawa powraca do nas bumerangiem.

Dowody można znaleźć w ostatnich dniach na łamach „Naszego Dziennika”, który bezkompromisowo, zresztą od samego początku, stawał w obronie byłego metropolity warszawskiego. Wczytajmy się uważnie w takie słowa:

„To był trudny moment w życiu Kościoła: prowokacja polegająca na udaremnieniu arcybiskupiego ingresu uderzyła w samo serce Kościoła, dzieląc wspólnotę wiernych i pasterzy. Po raz pierwszy od czasów stalinowskiego terroru wrogom Kościoła udało się trafić tak celnie. Nie dość, że naruszyli obszar wyłącznej kompetencji Kościoła do decydowania o obsadzie stanowisk kościelnych, że sprowokowali pęknięcia wśród wiernych, to jeszcze próbowali w tę prowokację wciągnąć samego Następcę św. Piotra” („Nasz Dziennik”, nr 173/4712, s. 3). Gazeta nie pozostawia wątpliwości, kto był motorem tej prowokacji i cytuje fragmenty listu redaktora naczelnego „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza do Ojca Świętego Benedykta XVI, który został opublikowany na łamach „GP” 4 lipca 2007 roku. Nie da się ukryć, że jesteśmy świadkami otwartego konfliktu, dwóch bardzo bliskich sobie ideologicznie ośrodków medialnych skupionych z jednej strony wokół ojca Tadeusza Rydzyka, a z drugiej wokół szefa „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza. W ten konflikt wmieszał się ostatnio także tygodnik „W Sieci” braci Karnowskich, który opublikował tekst Roberta Mazurka pod znamiennym tytułem „Wielgi wstyd dyrektora”, oskarżający ojca Tadeusza Rydzyka o insynuacje pod adresem Tomasza Sakiewicza".

Oddajmy jeszcze raz głos „Naszemu Dziennikowi”. Piórem Sebastiana Karczewskiego, 2 sierpnia 2013 roku, zostały zapisane następujące słowa:

„W sprawie ks. abp. Stanisława Wielgusa mieliśmy do czynienia nie tylko „z niezweryfikowanymi sensacjami medialnymi”, ale i perfidnym kłamstwem, do którego, w złożonych prokuraturze zeznaniach, przyznał się główny oskarżyciel księdza arcybiskupa, czyli Tomasz Sakiewicz”.

Nie mam najmniejszej wątpliwości, że po tych słowach zarówno Tomasz Sakiewicz, jak i Jacek oraz Michał Karnowscy winny wnikliwie odnieść się do zarzutów i argumentów „Naszego Dziennika”. W przeciwnym razie sprawa abp. Stanisłąwa Wielgusa zatruje na lata,

zdezorientowane i często niedoinformowane społeczeństwo. A ten, w istocie, bardzo groźny konflikt pomiędzy środowiskami Klubów Gazety Polskiej i Rodziną Radia Maryja, zostanie

ani chybi wykorzystany przez naszych wrogów, na przykład z TVN-u i „GW”. Myślę, że na pytania zadane w „Naszym Dzienniku” przez Sebastiana Karczewskiego: „(…) kto i w jakim celu fałszował daty na znajdującej się w IPN karcie kontrolnej materiałów dotyczących ks. Wielgusa? Kto i w jakim celu dokonywał nadpisów na złożonych w tej sprawie w IPN wnioskach Kościelnej Komisji Historycznej? Z jakich powodów w korespondencji z parlamentarzystami dotyczącej sprawy księdza arcybiskupa Rzecznik Praw Obywatelskich posługiwał się kłamstwem?”, koniecznie trzeba odpowiedzieć. I nie można tej sprawy zbyć lub przemilczeć. „Drugi obieg” polskich mediów („GP”, „W Sieci”, TV „Republika” etc.) nie może biernie przyglądać się temu konfliktowi. W przeciwnym razie ten “drugi obieg” trafi na salony III RP, a stamtąd nie ma już powrotu, bo pozostaje tylko „mainstream”!

III RP na każdym kroku podkreśla swoje zalety, niemal świętość. Puszy się na tle tej okropnej PRL, wychwala demokrację, wolność słowa, poszanowanie jednostki itp. Tę wiarę ma utrwalać IPN, który został powołany tylko po to, żeby wciskać ludziom do głowy jedno – było strasznie, a teraz jest cacy. Sześć lat temu III RP, z całą swoją siłą i potęgą – zniszczyła jednego z hierarchów Kościoła katolickiego, zmusiła go do czynu bezprecedensowego – rezygnacji z nominacji papieskiej na urząd arcybiskupa warszawskiego. Po dziś dzień pomysłodawcy i wykonawcy tej obrzydliwej operacji wychwalają ją jako wielki triumf „prawdy”.

Zamach na arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji

Ot tamtych niesławnej pamięci dni minęło już ponad sześć lat. Zatarła się ludzka pamięć, wielu nie pamięta o co w ogóle poszło. Wielu pewnie nie chce, żeby o tym przypominać. Dla nich nieprzyjemną niespodzianką jest wydana właśnie książka Sebastiana Karczewskiego, dziennikarza „Naszego Dziennika”, pt. „Zamach na Arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji”. Przyznam, że kiedy przystępowałam do lektury, nie wiedziałam co mnie czeka. Nie jestem wysokiego zdania o rzetelności dziennikarzy „ND” (vide sprawa katastrofy smoleńskiej czy jednostronne spojrzenie na historię Polski czy stosunki Polski z Rosją), ale z każdą przeczytaną stroną rosło moje zainteresowanie. Sprawę znałam z wydanej wspólnie przez portal www.konserwatyzm.pl i „Myśl Polską”  książki „Media Go ukamienowały. Sprawa arcybiskupa Stanisława Wielgusa” (Warszawa 2007). Lektura pracy Karczewskiego potwierdza w pełni to, co redaktorzy www.konserwatyzm.pl i „Myśli Polskiej” pisali sześć lat temu. Nie mieli dostępu do takiej wiedzy, jaką zebrał Karczewski, ale prawie w 100 procentach trafnie odczytali istotę i drugie dno tej sprawy.

Do jakich nowych materiałów dotarł Karczewski? Po pierwsze, jeszcze raz dokładnie przeanalizował dokumenty IPN dotyczące sprawy abpa Wielgusa. Po drugie, odtworzył szczegółowo ciąg wydarzeń, które doprowadziły do rezygnacji abpa Wielgusa. Po trzecie, ujawnił dokumenty dochodzenia, jakie prowadziła Prokuratura Okręgowa w Warszawie w 2007 roku w związku z podejrzeniem o popełnienie przestępstwa, jakim było sfałszowanie podpisów na dokumentach SB dotyczących Stanisława Wielgusa. Wreszcie autor dotarł do dokumentów kościelnych, które rzucają ponury cień na działalność niektórych hierarchów.

Jesienią 2007 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie orzekła, że podpisy znajdujące się na dokumentach dotyczących Stanisława Wielgusa („Grey”, „Adam Wysocki”) nie były pisane jego ręką. Tak oto, oprócz tzw. sprawozdania wyjazdu naukowego podpisanego przez Wielgusa, a więc dokumentu rutynowego, który pisali wszyscy wyjeżdżający wtedy za granicę – nie ma tym zestawie dokumentów ani jednego przezeń podpisanego. Nie ma kluczowych w takich sprawach – zobowiązania do współpracy i meldunków. Są jedynie notatki oficerów SB, w dodatku – jak ustalił autor – nie wiadomo czy naprawdę dotyczących Stanisława Wielgusa. Nie ma też oryginałów dokumentów, tylko kopie, nieraz trzecie. Zeznający przez Prokuraturą żyjący oficerowie SB zajmujący się rozpracowaniem Stanisława Wielgusa potwierdzili jego wersję wydarzeń. Zaprzeczyli

by były im wiadome kryptonimy „Grey” czy „Adam Wysocki”. Potwierdzili także, że Stanisław Wielgus niczego w ich obecności nie podpisywał.

W świetle obowiązujących procedur lustracyjnych materiał „obciążający” Stanisława Wielgusa nie mógł być w żadnym wypadku podstawą do wysunięcia zarzutu świadomej współpracy z SB. Mimo to stał się on „koronnym” dowodem na „winę” Arcybiskupa. Pomijamy w tym momencie fakt, że zgodnie z obowiązującym w  Polsce prawem i Konkordatem – nie ma możliwości lustracji duchownych. To co się działo na przełomie 2006 i 2007 roku było więc, z tego punktu widzenia, bezprawiem i zwyczajnym linczem.

Jak w takim razie było możliwe, że „naukowe autorytety” z tytułami profesorskimi potwierdzały, że materiał „bezspornie” dowodzi świadomej współpracy Stanisława Wielgusa z SB? Zacytujmy fragment tekstu Karczewskiego odnoszący się do kwestii oceny dokumentów z IPN:

„Jeśli nawet sporządzony przez funkcjonariusza SB dokument uznamy za autentyczny, nie znaczy to wcale, iż jest on wiarygodny. „Często bywa tak, że dokument jest autentyczny, ale informacje w nim zawarte nie są prawdziwe” – przekonywał nie kto inny tylko prof. Andrzej Paczkowski na łamach tygodnika „Wprost”. „Nie ma najmniejszych wątpliwości, że w aktach bezpieki roi się od najrozmaitszych przekłamań czy wręcz fałszywych informacji” – twierdzi Antoni Dudek, politolog i historyk, były pracownik IPN.

"Czy nie jest rzeczą zastanawiającą, że oskarżając Arcybiskupa o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, nie tylko dziennikarze, ale nawet historycy ze stopniami naukowymi nagle zaczęli wyrażać pełne zaufanie do sporządzonych przez funkcjonariuszy służb specjalnych PRL notatek? Przekonując opinię publiczną, iż materiały te dokumentują wydarzenia, które faktycznie miały miejsce, gdyż rzekomo „bezpieka nie oszukiwała samej siebie”, tezę tę przedstawiali niczym dogmat, w który wszyscy powinni uwierzyć. Tak, jakby nigdy nie słyszeli o zapisywaniu w esbeckich aktach informacji nieprawdziwych czy fikcyjnych rejestracjach… Już powyższa analiza materiałów dotyczących ks. Wielgusa dowodzi, że zawierają one ewidentnie przekłamania. Owszem, nie jest prawdą, że funkcjonariusze SB nagminnie fałszowali dokumentację operacyjną. Lecz nie jest prawdziwym również twierdzenie, iż wszystko, co jest zapisane w esbeckich papierach, nie wymagająca weryfikacji prawda. Każdy, kto posiada orientację w materiałach SB wie, że jej funkcjonariusze często wpisywali do akt informacje nieprawdziwe, świadomie dokonując „konfabulacji” w raportach czy doniesieniach”.

"Święta prawda, choć w tym miejscu należy wytknąć i „Naszemu Dziennikowi”, że często dawał i daje wiarę tym aktom, ale kiedy dotyczą kogoś z innego obozu. To zresztą jest praktyka powszechna – jeśli ujawnia się „papiery” na kogoś „od nich”, to są one całkowicie wiarygodne, jeśli na „naszych”, to są to fałszywki. Tocząca się obecnie dyskusja na temat rtm. Witolda Pileckiego jest tego dowodem. Ci sami historycy z IPN, którzy przekonują, że UB nie fałszowała dokumentów wewnętrznych, w sprawie Pileckiego twierdzą wręcz coś odwrotnego. Niestety, takie uprawianie badań historycznych jest karykaturą rzetelności.

Wracajmy jednak do tematu. Przyznam, że największe wrażenie wywołują fragmenty książki dotyczące postawy Kościoła katolickiego w Polsce. Wiedziano coś niecoś o pokrętnej, pełnej dwulicowości postawie ówczesnego nuncjusza papieskiego, abpa Józefa Kowalczyka, nota bene hierarchy budzącego od wielu lat tzw. mieszane uczucia, ale ujawnione fakty są szokujące". Autor pisze:

„Skoro w sprawę dokonanej przez Benedykta XVI nominacji zaangażowały się instytucje państwowe, jak Kancelaria Prezydenta RP i Rzecznik Praw Obywatelskich, obowiązkiem nuncjusza był sprzeciw wobec naruszenia umowy konkordatowej między Polską a Stolicą

Apostolską, obrona papieskiej nominacji i wskazanie Prezydentowi RP, iż próba jakiejkolwiek ingerencji w decyzję Ojca Świętego stanowi ewidentne nadużycie. Jakiekolwiek „układanie” się z władzą świecką w celu wymuszenia rezygnacji Arcybiskupa odczytać można nie tylko jako brak posłuszeństwa woli Benedykta XVI, ale i krok w kierunku rozbicia jedności Kościoła katolickiego w Polsce.

Jako nuncjusz apostolski abp Józef Kowalczyk nie tylko w żaden sposób nie stanął w obronie papieskiej nominacji abp. Stanisława Wielgusa. Swoimi działaniami w pewien sposób sam przyczynił się nie tylko do zniszczenia jego dobrego imienia, ale i „udaremnienia” jego ingresu. Oprócz wspomnianego wcześniej „układu” z władzami, przemawiać za tym może jeszcze kilka faktów. Otóż, nie kto inny, tylko abp Józef Kowalczyk był inicjatorem rozpowszechnienia „Odezwy arcybiskupa metropolity warszawskiego” w przeddzień ingresu sformułowanej tak, by nowy metropolita warszawski oskarżał samego siebie o czyny, których nigdy nie popełnił. To nuncjusz apostolski przedłożył abp. Stanisławowi Wielgusowi do podpisu tekst przygotowanej przez siebie rezygnacji, w której zamieścił stwierdzenia nie odpowiadające prawdzie. Wreszcie, 7 stycznia 2007 roku wydał komunikat, którym – maskując prawdę – dezinformował opinię publiczną. Jak się okazało nie po raz ostatni w tej sprawie”.

Autor idzie dalej – "uważa, że na szczytach hierarchii związał się swego rodzaju spisek, mający na celu nie dopuszczenie abpa Wielgusa na fotel metropolity warszawskiego. Wymienia trzech czołowych jego uczestników – abpa Józefa Kowalczyka, bpa Piotra Liberę, sekretarza Episkopatu Polski i kard. Stanisława Dziwisza. Wybuch „sprawy” Wielgusa był im na rękę i postanowili  z tego skorzystać. Zamiast bronić atakowanego hierarchy, zgodnie ze stanowiskiem Benedykta XVI, cały wysiłek włożyli w zmuszenie go do złożenia urzędu. Temu służyła opinia Kościelnej Komisji Historycznej, która wydała komunikat obciążający abpa Wielgusa, temu służyły tendencyjne informacje podawane przez Katolicką Agencję Informacyjną, temu służyły publiczne wypowiedzi abpa Kowalczyka. Np. na stronie internetowej Katolickiej Agencji Informacyjnej 12 stycznia 2007 roku pojawiła się taka informacja:  „Nuncjusz Apostolski w Polsce, arcybiskup Józef Kowalczyk w wywiadzie dla KAI przyznaje, że abp Stanisław Wielgus zataił przed Ojcem Świętym fakt swej współpracy ze służbą bezpieczeństwa PRL”.  Była to informacja fałszywa, nie mająca podstaw.  Manipulowanie Papieżem było jedną z metod „wykończenia” ofiary. Są to fakty zdumiewające, kompromitujące".

Ale to nie wszystko. Już po rezygnacji abpa Stanisława Wielgusa Episkopat Polski opublikował List, w którym potwierdził zarzuty mu stawiane. Okazało się jednak, że kilkunastu biskupów zgłosiło votum separatum. Był wśród nich legendarny abp Kazimierz Majdański, więzień niemieckich obozów koncentracyjnych.  Oto najistotniejszy fragment:

„Swoje votum separatum uzasadniam trojako:

1) List Episkopatu z 12 I br. jest mało ludzki. Kto jest prawdziwymi człowiekiem, nie oskarża innego człowieka, już aż nadto skrzywdzonego. Chodzi przy tym o wybitnego Biskupa polskiego, Ks. Arcybiskupa Stanisława Wielgusa.

2) List Episkopatu odnosi się do czynu wykonanego pozornie, już dawno i nieważnego, ponieważ dokonanego pod przymusem. Nawet przysięga małżeńska złożona pod przymusem jest nieważna, i to wszyscy w Kościele wiedzą i mają obowiązek wiedzieć.

3) Treść listu z 12 stycznia br. jest mało chrześcijańska. Chrześcijaństwo to przebaczenie. Uczy tego przebaczenia Ewangelia na wielu miejscach, także wobec jawnogrzesznicy, a potem wobec Piotra i na Krzyżuj „Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34).

4) List sprzeciwia się najwyższemu przykazaniu Bożemu: „Będziesz miłował”. Chodzi nie tylko o Boga, ale także o człowieka. Jest to przykazanie najwyższe.

Zajął właściwe stanowisko Prymas Polski i został zlekceważony zarówno na terenie Episkopatu, jak i na terenie telewizji publicznej. Przewodniczący Episkopatu jest proszony, by to naprawił”.

Lincz na arcybiskupie Wielgusie był organizowany w trójkącie: „Gazeta Polska” – Kancelaria Prezydenta Lecha Kaczyńskiego – IPN. Potem dołączyły praktycznie wszystkie media, Rzecznik Praw Obywatelskich i część Konferencji Episkopatu Polski. Autor zastanawia się nad rolą „podpalacza”, czyli „Gazety Polskiej”. Ustalił kto przekazywał tej gazecie dokumenty z IPN. Był nim Marek Wichrowski ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa (sic!). Wcześniej to w tym środowisku naradzano się nad tym, jak uderzyć w hierarchę. Wichrowski wypożyczył akta z pełną premedytacją, mówiąc w Prokuraturze: „W momencie, kiedy składałem wniosek do IPN miałem zamiar przekazać uzyskane dokumenty znajomym historykom i „Gazecie Polskiej”. 3 stycznia 2007 roku Marek Wichrowski odwiedził siedzibę IPN w Warszawie, by odebrać decyzję Prezesa IPN o udostępnieniu materiałów i złożyć wniosek o wykonanie ich papierowych kopii. Otrzymał je następnego dnia. „Po odebraniu tych dokumentów z IPN umówiłem się z Sakiewiczem, Krzyśkiem Markuszewskim. Spotkałem się z nimi tego samego dnia. Spotkałem się z nimi w siedzibie „Gazety Polskiej”. Sakiewicz skopiował te dokumenty. Ja wyraziłem na to zgodę” – stwierdził prof. Wichrowski. Po południu materiały pojawiły się na stronie internetowej tygodnika…

Komentarz Karczewskiego jest następujący: „Opublikowanie przez „Gazetę Polską” kopii dokumentów, znajdujących się Karcie Kieszeniowej Jacket nr 7207, należy uznać za przestępstwo określone w art. 49 ust. 1 ustawy o ochronie danych osobowych – stwierdziła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Jak czytamy w uzasadnieniu decyzji prokuratury, redaktor naczelny tygodnika – Tomasz Sakiewicz, „ponoszący odpowiedzialność za publikowane informacje, nie był osobą uprawnioną do publikacji tych danych, nie uzyskał bowiem zezwolenia od osób zainteresowanych, zgodnie z wymogami prawa prasowego”. Analizując materiał dowodowy w tej sprawie prokurator Katarzyna Jakacka uznała, że zarówno zachowanie redaktora „Gazety Polskiej”, jak i Marka Wichrowskiego „wyczerpało ustawowe znamiona czynu zabronionego określonego w art. 49 ustawy o ochronie danych osobowych”. 28 sierpnia 2008 roku umorzyła jednak postępowanie w tej sprawie ze względu „znikomą społeczną szkodliwość czynu”.

Znikoma społeczna szkodliwość czynu”! Złamanie prawa, rozpętanie afery na cały kraj, zniszczenie człowieka – to „znikoma szkodliwość”! I jak tu się dziwić powtarzającym się faktom gangsterstwa dziennikarskiego? Skoro coś takiego jest „znikomo szkodliwe”, to co mówić o innych sprawach tego typu? Zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie o motywy postępowania „Gazety Polskiej” w tej sprawie Jan Engelgard pisał sześć lat temu: „Redaktorom GP nigdy nie podobało się, że ośrodki katolickie skupione wokół idei Prymasa Wyszyńskiego ostrzegają przed działaniem masonerii. W głośnym, wymierzonym w Radio Maryja, artykule Elizy Michalik i Pawła Lisiewicza z 2002 roku zadawano dramatyczne pytanie – antykomunizm czy walka z masonerią? Nerwowo reagował na ataki na masonerię poprzedni redaktor naczelny GP Piotr Wierzbicki. Uważał to za aberrację. Pada tu cień Loży „Kopernik” założonej w Paryżu i skupiającej tzw. patriotów-masonów (jej członkiem był (jest) lustrator totalny, b. szef TVP, Bronisław Wildstein – patrz Ludwik Hass,  „Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821-1999 – słownik biograficzny”, Warszawa 1999). Atakujący Radio Maryja sugerowali, nieprawdziwie, że trzon publicystów Radia to byli działacze „reżimowych organizacji katolickich” (PAX, PZKS, ChSS), a w ogóle to nie wiadomo, kto za Radiem

stoi – tu pojawiał się często zarzut, że nadajniki Radia są na Uralu – to zaś wystarczało obsesjonatom do stwierdzenia, że za wszystkim stoją… rosyjskie służby specjalne. Nienawiść do Radia Maryja sprawiła, że redaktorom "Gazety Polskiej" łatwo przyszła decyzja o bezprecedensowej akcji przeciwko duchownemu z Radiem związanym. Od lat "GP" twierdzi, że walczy o oblicze polskiego patriotyzmu i katolicyzmu – a wrogiem nr 1 jest Radio Maryja. Zrobiono więc wszystko, by „człowieka Radia Maryja” na stolicę arcybiskupią nie dopuścić”.

I dodawał:  „Dla lustratorów casus abpa Wielgusa to kamień węgielny IV RP. Uczyniono z tej sprawy coś na kształt punktu zwrotnego, to że przy okazji naruszono Konkordat, sponiewierano hierarchę i cały Kościół, ośmieszono Polskę na całym świecie, dano pożywkę największym wrogom katolicyzmu – nie ma znaczenia, najważniejsze, że „lustracji nie można już powstrzymać” (J. Engelgard, „Dlaczego atak wykonała „Gazeta Polska”?, „Myśl Polska”, 28 stycznia 2007 r.)

Nie jest dziełem przypadku, że „Gazeta Polska”, uznawana oficjalnie przez mainstream za „oszołomską”, tak naprawdę cieszyła wtedy się jego cichym poparciem. W przypadku prezydenta Lecha Kaczyńskiego nawet nie cichym. Po słynnej nocnej naradzie u prezydenta z 6 na 7 stycznia 2007 roku, na której wspólnie z abpem Kowalczykiem i bpem Liberą uzgodniono, że nie dojdzie do ingresu abpa Wielgusa – pan prezydent natychmiast zadzwonił z „radosną” wieścią do red. Tomasza Sakiewicza. Plan się powiódł. Kropką nad „i” były oklaski Lecha Kaczyńskiego w katedrze warszawskiej po ogłoszeniu rezygnacji abpa Wielgusa. Po czymś tak niesłychanym polityk taki powinien być przez Kościół potępiony, a jak się to skończyło wiemy. W ogóle z Lechem Kaczyńskim autor książki miał problem – wszak „Nasz Dziennik” i Radio Maryja uprawiają obecnie jego kult. Dlatego jego rola w spisku nie jest zbyt eksponowana a ostrze ataku skierowane jest gdzie indziej. Tymczasem rola Lecha Kaczyńskiego była  w tych wydarzeniach znacznie większa, kto wie, czy nie kluczowa.

Jak pisałam na początku, nikt teraz nie wraca do sprawy Wielgusa. Ale zostały teksty, wypowiedzi i oceny. Autor przytacza obszerne fragmenty ziejących jadem i nienawiścią artykułów takich tuzów dziennikarstwa, jak Tomasz Sakiewicz, Katarzyna Gójska - Hejke, Robert Krasowski, Piotr Semka, Zbigniew Nosowski, Tomasz Terlikowski, czy Paweł Milcarek. Przytacza wyjątkowo podłe opinie Jarosława Gowina, czy obłudne wypowiedzi historyków – prof. Andrzeja Paczkowskiego i dr. Antoniego Dudka. Budzą one dzisiaj, po ujawnieniu prawdy, wyjątkowo odrażające wrażenie. Nie ma co liczyć, żeby ktoś z wymienionych przeprosił za to, co zrobił. Paradoks polega na tym, że w tym czasie publicznie bronili abpa Stanisława Wielgusa tylko Prymas Polski Józef Glemp i gen. Gromosław Czempiński (pomijam oczywiście wymienione już www.konserwatyzm.pl, „Myśl Polską”, Radio Maryja i „Nasz Dziennik”).

Książkę Karczewskiego powinien przeczytać każdy, gdyż wbrew tytułowi, nie jest ona tylko opisem jednego, skandalicznego zdarzenia. To książka o mechanizmach funkcjonowania III RP. To książka o tym, jak w „demokracji” prawo i prawda mogą nie mieć żadnego znaczenia, jak instytucje powołane do obrony godności człowieka w chwili próby idą na pasku dominującej tendencji politycznej. Abp Stanisław Wielgus musiał przegrać, bo miał przeciwko sobie media, Prezydenta RP, IPN, przeróżne „komisje historyczne”, a nawet część hierarchii kościelnej. Zdruzgotaną ofiarę zmuszono do rezygnacji nie tylko z funkcji, ale i z procesu lustracyjnego, którego chciał (IPN celowo przedłużał przekazanie do sądu dokumentów). Proces ujawniłby mechanizmy kłamstwa i bezprawia. Dlatego abpa Wielgusa wezwał do siebie Przewodniczący Episkopatu i „zaproponował” mu opuszczenie Warszawy. Nie ma człowieka, nie ma sprawy. Milczenie wokół książki Karczewskiego pokazuje, że ta strategia jest nadal realizowana.

Magdalena Braun

Książka jest dostępna na stronie Fundacji Servire Veritati:

http://wydawnictwo.ien.pl/product_info.php?products_id=4391&osCsid=66c1790722c6915a27767aff7c52979e (link is external)

Czy ktoś z winnych przeprosi arcybiskupa Wielgusa?

Zygmunt Białas

"Ekspertyza grafologiczna, wykonana trzy tygodnie po niedoszłym ingresie, wykazała jednoznacznie, iż podpisy umieszczone na dokumentach w aktach profesora były sfałszowane. W ostatniej swej notce, linki http://zygmuntbialas.salon24.pl/569159,abp-stanislaw-wielgus-nie-wolno-oklamywac-narodu

http://zygumntbialas.neon24.pl/post/106432,czy-ktos-z-winnych-przeprosi-abp-stanislawa-wielgusa

 - poświęconej ks. abp. Stanisławowi Wielgusowi, zapowiedziałem kontynuację tematu. Tak więc obrzydliwą akcję, skierowaną przeciw duchownemu, rozpoczął redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz, który 19 i 20 grudnia 2006 r. w swym tygodniku, w Salonie 24 oraz w TVN 24 poinformował czytelników i widzów o rzekomej ponad 20-letniej współpracy abpa  Stanisława Wielgusa z PRL - owską Służbą Bezpieczeństwa.

Zanim podam kilka przykładów wylewania pomyj na duchownego, przypomnę, że ekspertyza grafologiczna, wykonana trzy tygodnie po niedoszłym ingresie, wykazała jednoznacznie, iż podpisy umieszczone na dokumentach w aktach profesora były sfałszowane. Informacja ta pozwoli nam się skupić nie na pytaniu o ewentualną współpracę z SB, lecz na haniebnych otwartych i zakulisowych działaniach różnych dziennikarzy i polityków.

"Dokumenty były porażające i muszę powiedzieć, że sami autorzy byli przerażeni tym, co zobaczyli" - stwierdził Sakiewicz. Jeszcze brak konkretów. Można domyślać się, że są gorączkowo szukane. Ale dziennikarski jazgot przybierał na sile. W sukurs pospieszył doradca prezesa IPN Antoni Dudek, który ujawnił, że w Instytucie są materiały dotyczące (czytaj: obciążające) abp. St. Wielgusa.

Redaktor Tomasz Terlikowski zapowiedział publikację dokumentów SB przed ingresem. "Wszystko zależy od tego, czy ksiądz arcybiskup zachowa się jak człowiek honoru i jak zachowa się Stolica Apostolska - mówi Terlikowski. - Z dokumentów, które widziałem, wynika jednoznacznie, że arcybiskup współpracował z bezpieką świadomie i dobrowolnie. Jest tam m.in. zobowiązanie do współpracy i inne dokumenty, które wskazują, czym Wielgus miał się zajmować".

04 stycznia 2007r., a więc trzy dni przed ingresem portal  wirtualnapolska.pl  pisze:

Stanisław Wielgus był agentem SB i wywiadu PRL - wynika z teczki obecnego arcybiskupa, ujawnionej przez "Gazetę Polską". (...) Wielgus odmawiał brania pieniędzy za współpracę, ale miał dostawać upominki od tajnych służb. Zamieszczona na stronie internetowej GP 68-stronicowa teczka to mikrofilmy wywiadu PRL - są na niej pieczątki IPN z adnotacją jawności akt".

"W teczce nie ma ani jednego raportu czy doniesienia, napisanego własnoręcznie przez Wielgusa - są wyłącznie notatki operacyjne oficerów, sporządzone z rozmów z nim. Jedyny

własnoręczny dokument to jego plan badań naukowych w związku z otrzymaniem stypendium w Niemczech z 1973r.Nie ma żadnych jego pokwitowań".

Powstał galimatias w tej dętej aferze i podawane informacje były często sprzeczne. "Gazeta Polska" przedstawiła dokumenty z IPN, w której miały być dwie umowy podpisane pseudonimami "Adam Wysocki oraz "Grey". Tak więc senator Zbigniew Romaszewski mógł

stwierdzić, iż "arcybiskup był ważnym agentem PRL - owskich służb". - Większość uwierzyła w te i podobne zapewnienia.

Kościelna Komisja Historyczna oraz komisja Rzecznika Praw Obywatelskich potwierdzały współpracę duchownego ze służbami PRL. Prof. Andrzej Paczkowski dodał, że ksiądz arcybiskup "był świadomym współpracownikiem wywiadu Departamentu I MSW od lata 1973 do września 1978r." W chórze prokuratorów, sędziów i fałszywych adwokatów zarazem były dziesiątki ludzi pióra. Prócz wyżej wymienionych popisali się szczególnie: Katarzyna Gójska - Hejke, Jacek Karnowski, Piotr Semka, Zbigniew Nosowski orz były redaktor miesięcznika "Znak" Jarosław Gowin.

Również rola wielu polityków i urzędników najwyższego szczebla wydaje się dość podejrzana. Gdyby żył Janusz Kurtyka, można by go zapytać, w jaki sposób akta IPN przeniknęły do rąk manipulatorów z "Gazety Polskiej", a Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego zapytalibyśmy o to, na jakiej podstawie prawnej powołał komisję lustracyjną i jakich "niezależnych ludzi" powołał.

Abp Stanisław Wielgus powtarzał wielokrotnie, że nie był świadomym współpracownikiem SB. Przyznał, że wielokrotnie spotykał się z funkcjonariuszami SB, jednak nigdy niczego nie podpisywał ani nie złożył żadnego raportu. "Wiem, że nie mam na sumieniu nikogo. O nikim w trakcie tych rozmów na SB nie powiedziałem nigdy nic złego. Żebym kogokolwiek skrzywdził? Absolutnie nie. (...) Kto nie żył w tamtych czasach, ten nie jest w stanie pojąć tych uwarunkowań, tego ciągłego śledzenia, inwigilowania, nachodzenia" - mówił arcybiskup. Dodajmy, że młody duchowny zasięgał opinii swego przełożonego i promotora bp. Piotra Kałwy, który nie zabraniał mu tych kontaktów, zalecając daleko idącą ostrożność.

Bronili arcybiskupa jednoznacznie: papież Benedykt XVI, kardynał Józef Glemp, ojciec Tadeusz Rydzyk, poseł PiS Andrzej Jaworski oraz liczna rzesza wiernych.

Dnia 05 stycznia 2007 roku ks. abp  Stanisław Wielgus przyjmuje kanonicznie urząd nad powierzoną archidiecezją. Błogosławieństwa udziela mu kardynał Józef Glemp. Wieczorem 06 stycznia spotykają się w Pałacu Prezydenckim: prez. Lech Kaczyński, nuncjusz Józef Kowalczyk, abp Józef Michalik i bp Piotr Libera.

07 stycznia minister Przemysław Gosiewski udaje się do Watykanu. Tego też dnia ks.abp Stanisław Wielgus rezygnuje z funkcji metropolity warszawskiego. Papież Benedykt XVI przyjmuje rezygnację"

                        "Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki"

                                             Historia mojego życia

Tytuł książki arcybiskupa Stanisława Wielgusa; wydawnictwo Sióstr Loretanek                                                                                   Warszawa 2014.

Tę książkę powinien przeczytać każdy, poszukujący prawdy, wierzący, czy też nie wierzący, ale prawy, któremu na sercu leży dobro Polski i Jej dobrego imienia we współczesnym trudnym świecie. Nie należy też zapominać, iż Polska zawsze była Przedmurzem Chrześcijańskiej Europy, którą siły wsteczne, obce Państwu Polskiemu, agentury zewnętrzne i wewnętrzne i ich służby, pragną Polskę uczynić przedmurzem Azji, zmazać ją z mapy Europy. Rozbić polski Kościół od środka - to hasło m.in. masonerii światowej, mającej również loże wolnomularskie w naszym kraju.

W tym miejscu należy przypomnieć Deklarację Kongregacji Doktryny Wiary:

W 1983 roku Kongregacja Doktryny Wiary wydała deklarację, podpisaną przez prefekta kard Józefa Ratzingera, przyjętą przez papieża św. Jana Pawła II i ogłoszoną na jego polecenie. Czytamy w niej : „Negatywna ocena Kościoła o wolnomularskich zrzeszeniach pozostaje  wciąż niezmienna , ponieważ ich zasady były zawsze uważane za nie do pogodzenia z nauką Kościoła i dlatego też przystąpienie do nich pozostanie nadal zabronione. Wierni , którzy należą do wolnomularskich zrzeszeń znajdują się w stanie grzechu ciężkiego i nie mogą przyjmować Komunii świętej”.

Dzieje każdego narodu toczą się zwykle wokół pewnych wydarzeń, postaci, mających niejednokrotnie charakter symbolu nawiązującego do tradycji kulturowej i religijnej, wielowiekowej świętości Kościoła rzymsko-katolickiego i jego postaci. Obecnie tragedię narodową stanowi  bezkompromisowa grupa osób, gwałcących i profanujących święte symbole i postaci. Świętości narodowe nie są bowiem wartościami zmiennymi, stanowią wartość stałą i nie mogą być szargane na oczach całego narodu. Naszymi świętościami szargali już wielokrotnie nasi wrogowie, chcący zawładnąć również i naszymi umysłami. W ostatniej dobie czynili to hitlerowcy i bolszewicy. Jeszcze dzisiaj słyszymy z ust czołowych polskich polityków bezwstydne hasła, wrogie Polsce, Polakom i polskości. Dochodzi do bezczeszczenia Krzyża Chrystusowego. Miejsce posadowienia krzyża, później usuniętego z polecenia prezydenta Komorowskiego z przed Pałacu Prezydenckiego, było miejscem spacerów współczesnych "księży patriotów", krzyż nie został poświęcony, nazwany przez ks. abpa Michalika meblem, bezczeszczony przez pijanych moczem i butelkami z piwem „Lech” ułożonych w kształcie krzyża. Pijana 17 latka zwracała się do modlących pod krzyżem starszych ludzi z pytaniem: „masz penisa? Masz, to pokaż”. I tak przez całą noc z udziałem prowodyra, organizatora chamskich manifestacji przeciwko krzyżowi na Krakowskim Przedmieściu, kucharza, Dominika Tarasa, działającego wspólnie i w porozumieniu z prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz – Waltz. Służby, policja i straż miejska nie interweniowały, spoglądały w spokoju na bandyckie poczynania całonocne przed Pałacem Prezydenckim, a nad ranem zbierały do worów palące się znicze upamiętniające dramat narodowy w Smoleńsku i śmierć  prezydenta Rzeczypospolitej prof. Lecha Kaczyńskiego z małżonką Marią i 94 pozostałymi pasażerami lotu do Smoleńska, udającymi się w pielgrzymce dla uczczenia rocznicy zbrodni katyńskiej. Wówczas Rosja w czasie śledztwa smoleńskiego była przyjacielem, dzisiaj jest śmiertelnym wrogiem. Co będzie jutro?

Został usunięty krzyż z przed Pałacu Prezydenckiego, ze szczytu Polski, tatrzańskich Rysów, ze Stalowej Woli, ze Wzgórza Trzech Krzyży w Przemyślu, z krakowskich Błoń, postawiony dla uczczenia pamięci pielgrzymek św. Jana Pawła II do Ojczyzny. I co? I nic !

Stworzono nową formę okupacji Polski, okłamuje się społeczeństwo na każdym kroku, obce narodowi siły zewnętrzne i wewnętrzne dążą, aby  kraj utracił źródło swojej spoistości i przestał być wrażliwy na własną tożsamość, ukształtowaną przez wiekowe dziedzictwo kulturowe i religijne. Te same siły zawładnęły Kościołem od zewnątrz i od wewnątrz.

Hasłem „rozbić polski Kościół od środka" trwa masoneria światowa, mająca również loże wolnomularskie w naszym kraju”. 

To hasło dotyczy również niedoszłej nominacji arcybiskupa Stanisława Wielgusa na metropolitę warszawskiego.

  Arcybiskup Stanisław Wielgus pisze w swojej książce:

"Wydarzenia z końca grudnia 2006 roku i początku stycznia 2007 roku związane z moim losem zupełnie unicestwiły moje pragnienia bycia nieznanym. Podłożem stała się decyzja Jego Świątobliwości Benedykta XVI o mianowaniu mnie metropolitą warszawskim. Wtedy określone, nie znane mi do końca siły rozpoczęły atak medialny przeciw mojej osobie. Argumentem w ich rękach było nie to, co zrobiłem, ale to, czego nie zrobiłem. I tak sprawa urosła do rangi problemu wagi państwowej, a kto wie czy nie światowej...

Pisałem tę książkę, by pokazać, że moim mistrzem jest Chrystus ukrzyżowany, który nauczył mnie miłować także swoich nieprzyjaciół. I jego nauce chcę być wierny".                                                                               

Abp Stanisław Wielgus

http://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Wielgus

"Stanisław Wojciech Wielgus (ur. 23 kwietnia 1939 r. w Wierzchowiskach) – polski biskup rzymskokatolicki, profesor filozofii, rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w latach 1989–1998, biskup diecezjalny płocki w latach 1999–2006, arcybiskup metropolita warszawski w 2007 r., od 2007 r. arcybiskup tytularny Viminacium.4 maja 1999 roku

Papież Jan Paweł II mianował go biskupem diecezjalnym diecezji płockiej. 1 sierpnia 1999 roku otrzymał święcenia biskupie, odbył ingres do katedry płockiej i kanonicznie objął diecezję. Konsekrował go kardynał Józef Glemp, prymas Polski, któremu asystowali Zygmunt Kamiński, arcybiskup metropolita szczecińsko-kamieński, i Józef Życiński, arcybiskup metropolita lubelski. Jako dewizę biskupią przyjął słowa „Aeterne Sapientiae et Caritati” (Odwiecznej Mądrości i Miłości). W czasie kierowania diecezją płocką zapoczątkował reformy mające poprawić jej sytuację ekonomiczną, zreorganizował sieć dekanatów, zainicjował utworzenie Katechizmu Płockiego, będącego zbiorem kilkuminutowych katechez wyjaśniających prawdy wiary, odczytywanych przed niedzielnymi mszami świętymi, a także powołał kilkanaście placówek medycznych i opiekuńczych działających w ramach Caritasu.

6 grudnia 2006 r. papież Benedykt XVI przeniósł go na urząd arcybiskupa metropolity warszawskiego. 19 grudnia 2006 r. został oskarżony przez redakcję „Gazety Polskiej” o trwającą 20 lat współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. W odpowiedzi Wielgus zaprzeczył współpracy, nazywając publikację mistyfikacją mającą na celu skompromitowanie go. Solidarność z nim wyrazili m.in.: Prezydium Konferencji Episkopatu Polski, prymas Józef Glemp, kardynał Stanisław Dziwisz[, Senat Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, duchowieństwo archidiecezji warszawskiej i diecezji płockiej. Na początku stycznia komisja powołana przez Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Kościelna Komisja Historyczna na podstawie kwerendy materiałów IPN ustaliły, że Wielgus był świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL. 5 stycznia 2007 r. duchowny przeciwstawił się tym ustaleniom. Tego samego dnia kanonicznie objął archidiecezję warszawską i wydał odezwę do wiernych archidiecezji, w której wyraził żal z powodu współpracy ze służbami bezpieczeństwa PRL i zaprzeczania faktom współpracy, prosił o przyjęcie go jako ich arcybiskupa, jednocześnie oddając się do dyspozycji papieża. Odezwa była odczytywana w kościołach archidiecezji warszawskiej podczas mszy świętych 6 stycznia 2007 r. W dniu ingresu, 7 stycznia 2007 r. Nuncjatura Apostolska w Polsce poinformowała, że tego dnia Wielgus złożył rezygnację z urzędu, którą papież Benedykt XVI przyjął. Dzień później Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej wydało komunikat informujący, że rezygnacja została przyjęta z dniem 6 stycznia 2007 r.. Równocześnie Wielgus został mianowany arcybiskupem tytularnym Viminacium. W tym samym roku przeniósł się na stałe do Lublina, zostając tamtejszym rezydentem.

W strukturach Konferencji Episkopatu Polski pełnił funkcje: asystenta Krajowej Rady Katolików Świeckich (1999–2001), przewodniczącego Rady Naukowej (2001–2007), członka Rady Stałej (2002–2007), współprzewodniczącego ze strony kościelnej Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu RP i KEP (2004–2007), ponadto w 2002 r. wszedł w skład Zespołu ds. Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja.

Z nominacji papieża Jana Pawła II z 19 stycznia 2005 został konsultorem Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej".

Nauczanie duszpasterskie

"(...)Początki mojego nauczania sięgają roku 1962, kiedy ja, jako dwudziestotrzyletni kapłan zacząłem w Zamościu głosić kazania i katechizować... Część mojego nauczania - jako rektora KUL, a potem biskupa płockiego została wydana drukiem.

Duchowni katoliccy są często atakowani i oskarżani o różne sprawy przez lewicę, a także przez innych ludzi o manichejskim widzeniu świata. W pierwszych dziesiątkach lat panowania komunizmu , kiedy robiono wszystko, aby polski naród pozbawić Boga, jedyną zorganizowaną siłą broniącą wiary chrześcijańskiej, polskości i europejskiej kultury w

naszym kraju był Kościół katolicki. Innej, liczącej się wówczas opozycji nie było... To kapłani uczyli wówczas chrześcijaństwa, europejskości i polskości. To oni organizowali polski lud  w wielkich religijno-patriotycznych manifestacjach. Prześladowano ich wówczas za to na rozmaite sposoby. Niektórych zamordowano. Innych trzymano w więzieniach. Tysiące innych jeszcze kapłanów karano horrendalnymi podatkami i karami nakładanymi przez wydziały finansowe oraz przez tzw. kolegia do spraw wykroczeń. Kapłanów nieustannie inwigilowano.

Nagrywano ich kazania i rozmowy telefoniczne. Całe tabuny specjalnych ludzi i to nie tylko milicji i pracowników urzędu bezpieczeństwa, lecz także tysiące tzw. ormowców, zomowców, śledziły każdy ich krok. Kto wstąpił do seminarium już podlegał stałej inwigilacji, już zbierano na niego materiały, oszczerstwa i pomówienia. Wykorzystywano każdą okazję, by kapłanów wciągać w rozmowy, by ich skompromitować. Nachodzono ich nieoczekiwanie w domach. Jeżeli ktoś z kapłanów chciał jechać na studia za granicę, był poddawany szczególnym działaniom i szantażom.

Jest rzeczą smutną, że w naszych czasach zabiera głos wielu publicystów, polityków i historyków, którzy z uwagi albo na swój młody wiek, albo brak jakiegokolwiek życiowego związku z Kościołem, albo nie mając żadnego wyobrażenia o życiu kapłanów w komunizmie, łatwo ich oskarżają, deprecjonują i poniżają. Czynią to rzekomo w imię prawdy. Zapominają, że całą prawdę zna tylko Bóg.

Rzekome listy, rzekomych współpracowników SB mają bardzo niejasne pochodzenie, pełne są różnych błędnych danych i wiele wskazuje na to, że są dziełem sprytnych dezinformatorów z szeregów SB - zarówno tych, którzy przez lata je układali, jak i ludzi, którzy przekazali je (obecnie) do prasy(...). Całą sprawę uważam za jeden z największych sukcesów bezpieki. Na długie lata udało się jej zatruć atmosferę demokratycznego państwa, zmobilizować motłoch, któremu największą radość sprawia krzywdzenie innych i cynicznie wcisnąć mu do ręki sztandar antykomunizmu(...). Samozwańczy sędziowie, którzy siedzą tu (we wspomnianej gazecie) - na ławie oskarżycieli - są tylko kontynuatorami komunistycznej ideologii nienawiści, zemsty i totalitarnego łamania prawa. Ich pisma to rynsztok propagujący zło i nienawiść. (przypis za "GAZETA WYBORCZA" z dnia 8 -9 października 2011, s. 42).

Współcześni fanatyczni lustratorzy kapłanów często powołują się na to, jakoby biskupi w czasach komunistycznych wydawali jednoznaczne zakazy jakiegokolwiek kontaktowania się ze służbami bezpieczeństwa...W diecezji lubelskiej i w wielu innych polskich diecezjach nigdy takich aktów ani pisemnie, ani też ustnie władze kościelne nie wydawały, bo zdawały sobie sprawę z tego, że wprowadzenie ich w życie nie było realne. Kapłani nie byli pod ochronnym kloszem, ale żyjąc we wrogim Kościołowi ustroju, byli zmuszeni przy różnych koniecznych życiowych sprawach do takich kontaktów z nieprzyjacielem. Do przedstawicieli walczącej z Kościołem władzy musieli się zwracać, gdy wyjeżdżali za granicę, gdy załatwiali najrozmaitsze sprawy parafialne i duszpasterskie itd. Nikt ze znanych mi kapłanów żyjących w tamtych czasach w tych kontaktach nie był szczery wobec aparatu przemocy. Często o tym rozmawialiśmy, że za każdym z nas chodzi jakiś cień. Uważaliśmy to za dopust Boży, który musimy znosić, ale z tych kontaktów tak naprawdę nic nie wynikało, co mogłoby rzeczywiście umocnić władze komunistyczną. Przeciwnie, jak się przegląda zachowane materiały ubeckie, widać wyraźnie, że w 95 proc. była to po prostu bezużyteczna sieczka. Mam prawo o tym mówić, bo znam to nie tylko z teorii. Należę do odchodzącego pokolenia kapłanów, którzy dobrze pamiętają czasy i prześladowania komunistyczne, którzy tym prześladowaniom byli poddawani; którzy w tamtych czasach robili co było w ich mocy, by zachować wierność prawdzie Chrystusowej, by ją głosić i jej bronić, by przy tym wszechstronnie się rozwijać i kształcić w kraju i za granicą, jeśli nadarzyła się taka okazja. Walka o prawdę Chrystusową bynajmniej się nie skończyła. Obecnie przyszły zagrożenia niebezpieczniejsze niż te sprzed dziesięcioleci. W swoich wystąpieniach i publikacjach -  niektóre z nich, jak sądzę, są szczególnie dzisiaj aktualne - starałem się zawsze postawić diagnozę zagrożeń ideowych w obecnej sytuacji Kościoła, następnie ukazać źródła i korzenie tych zagrożeń, a w końcu drogi wyjścia. Publikacje te mogą być świadectwem  mojego kapłańskiego nauczania, które nie mogło i nie może podobać się potężnym siłom pragnącym po swojemu kształtować świadomość współczesnych ludzi.

W tym widzę przyczynę zajadłego ataku medialnego na moją osobę. W pierwszej linii tego ataku stanęły media służące niewolniczo siłom często udającym sympatię do Kościoła, a tak naprawdę traktującym go instrumentalnie. Zostałem zaatakowany z niezwykłą furią i krańcową nienawiścią przez tzw. otwartych, rzekomo katolickich dziennikarzy, związanych przede wszystkim ze służącymi możnym politykom i ich zwolennikom: "Rzeczpospolitą",

"Gazetę Polską" i "Wprost" także przez dziennikarzy związanych z "Tygodnikiem Powszechnym", "Gazetą Wyborczą" i niestety również z "Gościem Niedzielnym",

a poza tym z wszelkiej maści brukowcami. Przez kilka tygodni na przełomie 2006 i 2007 roku to właśnie ja byłem wyłącznie przedmiotem ataku, prowadzonym także za granicą, zorganizowano celowo i precyzyjnie przez określone siły, dążące do instrumentalizacji Kościoła.

Jeden z lustracyjnych polityków Jan Rokita, który również brał udział w nagonce, w Lublinie w "Chatce Żak" na wielkim spotkaniu poświęconym mojej sprawie, a zorganizowanym - o ile pamiętam - przez dominikanina Ludwika Wiśniewskiego, obrzucał mnie najgorszymi epitetami...Inny lustrator Jaroslaw Gowin w swoim czasie obrzucał mnie wrogimi epitetami, na zewnątrz niby wierny syn Kościoła, pod koniec sierpnia 2010 roku zarzucił polskiemu Episkopatowi, zajmującemu jak najbardziej właściwą postawę w sprawie sporu o krzyż ustawiony przed pałacem prezydenckim, że pełni rolę Piłata, ponieważ nie podziela politycznych celów jego ugrupowania partyjnego. Kościół przez tego rodzaju panów traktowany jest instrumentalnie. Jego właściwa funkcja - prowadzenie ludzi do zbawienia - nie ma dla nich żadnego znaczenia. Traktują oni Kościół jako organizację społeczną, która powinna się zajmować wyłącznie sprawami charytatywnymi i powinna służyć ich partiom(...)".

Arcybiskup Metropolita Warszawski

"(...) ...W dniu 26 października 2006 roku zatelefonował do mnie z Rzymu Nuncjusz Apostolski w Polsce. Ksiądz Nuncjusz oznajmił, że Ojciec Święty mianował mnie na ten urząd ( Metropolita Warszawski dopisek A.S.)...Cała moja natura przeciwstawiała się tej nominacji. Moja pierwsza odpowiedź była negatywna...Powiedziałem także, że miałem w przeszłości kontakty ze służbami specjalnymi PRL przy okazji moich wyjazdów zagranicznych. Stwierdziłem, że nigdy nie podpisałem żadnej współpracy z SB, że na nikogo nic złego ani nie pisałem, ani też nie mówiłem, ale raz na jakiś czas (niekiedy raz w roku) nachodził mnie pracownik SB i zmuszał do prowadzenia z nim rozmów.  Były one zawsze zdawkowe i na stopniu wielkiej ogólności. Poza tym byłem gwałtownie przymuszany do współpracy z wywiadem PRL, gdy jechałem na stypendium naukowe  do Niemiec, ale nigdy nie wykonałem żadnego działania, jakie usiłowano mi narzucać w związku z wyjazdami za granicę...Wieczorem 20 listopada znowu spotkałem się z Nuncjuszem, który stwierdził. że przeprowadził badania w sprawie moich kontaktów ze służbami specjalnymi PRL i że poza kilkoma niewiele znaczącymi informacjami na mój temat, poza jakimiś przypisywanymi mi pseudonimami - "Adam Wysocki" oraz bliżej nieokreślony "Grey" - niczego więcej w IPN nie ma. Prosiłem wówczas bardzo usilnie księdza Nuncjusza, aby zatelefonował do kardynała Giovanniego Battisty Re i powiedział mu, że chcę zrezygnować z nominacji na arcybiskupa warszawskiego. Ksiądz Nuncjusz nie chciał o tym słyszeć. Moje obawy uznał za przesadzone. Powiedział, że praca nad znalezieniem nowego kandydata jest długa, a ja powinienem opisać swoje kontakty z lat siedemdziesiątych z wywiadem PRL i to wystarczy.

Popełniłem wówczas błąd. Zamiast, mimo nacisków księdza Nuncjusza, zdecydowanie zrezygnować, opisałem, co pamiętałem z owych kontaktów, a mianowicie, że przedstawiłem  na piśmie plan moich naukowych badań nad rękopisami średniowiecznymi w bibliotekach monachijskich, że złożyłem zobowiązanie, iż nie będę występował za granicą przeciw Polsce Ludowej. Zdecydowanie zaprzeczyłem, jakobym miał coś wspólnego z osobą o pseudonimie "Grey". Moje sprawozdanie przekazałem Nuncjuszowi. Na jego życzenie, już po powrocie z Płocka złożyłem także na piśmie przysięgę o następującej treści: "Przysięgam na Boga w Trójcy Świętej Jedynego, że w czasie spotkań i rozmów, które prowadziłem z przedstawicielami milicji i wywiadu, w związku z moimi wyjazdami za granicę w latach siedemdziesiątych XX wieku - nigdy nie występowałem przeciw Kościołowi; nie uczyniłem też ani nie powiedziałem nic złego przeciw duchownym i świeckim osobom. Płock, 2 grudnia 2006 r." (zob. Aneks, s. 324 - 325).

Moje wyjaśnienia i przysięga dotarły do kardynała RE, który sprawy nie wstrzymał. Z ciężkim sercem wyraziłem więc zgodę i ustaliłem termin ogłoszenia nominacji na 6 grudnia. Dokument podpisałem w nuncjaturze 3 grudnia, składając zaraz potem wyznanie wiary". (Aneks, s. 324 - 325).

                                              Bulla papieska

                               Benedykt biskup sługa sług bożych

                  Czcigodnemu Bratu Stanisławowi Wojciechowi Wielgusowi

( w tłumaczeniu na  polski z języka łacińskiego) - fragment                        

"Dotychczasowemu Biskupowi Płockiemu, wybranemu na Arcybiskupa Metropolitę Warszawskiego, pozdrowienia i Apostolskie Błogosławieństwo.

"(...) Czcigodny Mój Brat Józef Glemp, Kardynał Świętego Kościoła Rzymskiego, Prymas Polski, złożył dymisję z urzędu kierowania nią, zwracam moją myśl ku tobie. Czcigodny Bracie, który wykazałeś mądrość i doświadczenie w administracji, najpierw pełniąc funkcję Rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a następnie prowadząc gorliwe po ewangelicznych ścieżkach Diecezję Płocką(...). Ufam, że ty sam, Czcigodny Bracie, świadomy wagi powierzonego ci urzędu i wierny twojemu zawołaniu biskupiemu "Odwiecznej Mądrości i Miłości", twoją codzienną pilną posługą i wyjaśnianiem współczesnych zagadnień w jasnym świetle Ewangelii przysłużysz się wielce do duchowego zbudowania i rozwoju twojej archidiecezji, dzięki ciągłemu orędownictwu za ciebie Najświętszej Dziewicy Maryi, Matki Bożej Łaskawej, jak też twojego niebiańskiego patrona św. Stanisława biskupa i męczennika.

Dano w Rzymie, u św. Piotra, dnia szóstego grudnia roku Pańskiego dwutysięcznego szóstego, w drugim roku Naszego Pontyfikatu.                                                                  Papież Benedykt XVI ".

Całość Bulli papieskiej s. 150 - 151 książki Stanisława Wielgusa "Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki, historia mojego życia". Po kilkudniowym hałasie w mediach zacząłem się przygotowywać do przeprowadzki. W dniu 9 grudnia odbyłem w Warszawie spotkanie z księdzem Prymasem, warszawskimi księżmi biskupami pomocniczymi i kapłanami z Kurii. Oprowadzano mnie po agendach kurialnych. Omówiliśmy także sprawy ingresu.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, o ile pamiętam, 20 grudnia, otrzymałem grubiański telefon od redaktora naczelnego "Gazety Polskiej" Tomasza Sakiewicza, który powiedział mi wprost, że byłem agentem SB i że ta wiadomość zostanie wkrótce opublikowana. Zdecydowanie zaprzeczyłem, jakobym był świadomym agentem SB. Nie zaprzeczyłem, że rozmawiałem z ubekami przy okazji wyjazdów zagranicznych, a także wtedy kiedy nachodzili mnie w domu, co miało miejsce kilkanaście razy. Stwierdziłem, że nigdy na nikogo nie donosiłem i nie podpisywałem żadnych zobowiązań. "Gazeta Polska" opublikowała w dniu 21 grudnia 2006 roku artykuł Tomasza Sakiewicza i niejakiej Katarzyny Gójskiej - Hejke pełen  oszczerczych pomówień, bez podania źródeł. Rozpoczęła się ściśle zaplanowana i precyzyjnie prowadzona nagonka na moją osobę przez wszystkie niemal media, zwłaszcza przez gazety i czasopisma "Gazeta Polska", "Rzeczpospolita", "Dziennik", "Newsweek", "Wprost, "Więź", "Christianitas", "Tygodnik Powszechny", Biuletyn KAI", przez rozmaite brukowce, a nawet "Gość Niedzielny" oraz w telewizji na wszystkich polskojęzycznych  kanałach. Najważniejszą sprawą stała się moja "niegodność" do pełnienia urzędu metropolity warszawskiego. Argumentów brakowało, ale fakt medialny był. W nagonce zasłużyli się zwłaszcza niektórzy tzw. dziennikarze, bardzo sowicie wkrótce potem wynagrodzeni (chwalili się do kolegów) za swoją działalność przeciw mnie. Przez cały czas nienawiścią ział Tomasz Terlikowski(który zresztą brał udział w bezwzględnym atakowaniu biskupów, a poza innymi wynagrodzeniami otrzymał zaraz etat w "Rzeczpospolitej", potem we "Wprost", nigdzie jednak nie trzymano go dłużej niż kilkanaście tygodni, a także Tomasz Sakiewicz (przechwalający się publicznie tym, jak się rozwodził ze swoją żoną, po atakach na moją

osobę także sowicie wynagrodzony etatem w Polskim Radiu, sługa i pupil panów Kaczyńskich) oraz doradca ówczesnego marszałka sejmu Marka Jurka - Paweł Milcarek. Wtórowało im wielu innych publicystów, polityków i tzw. autorytetów, m.in. ze szczególną zajadłością Ewa Czaczkowska, Cezary Gmyz, Stanisław Janecki (wróg Kościoła katolickiego i redaktor naczelny "Wprost", usunięty stamtąd w 2010 r.), Eliza Olczyk, Dominik Zdart, Robert Krasowski, Dorota Kania, Mikołaj Lizut, Rafał Ziemkiewicz, Robert Mazurek, Roman Graczyk, Marcin Przeciszewski, Tomasz Wiślicki, Mikołaj Wójcik, Zbigniew NosowskI, Andrzej Friszke, Jan Turnau, Monika Olejnik, Paweł Lisicki, Cezary Gawryś , jezuita Wacław Oszajca, dominikanin Tadeusz Bartoś, (w kilka miesięcy potem porzucił kapłaństwo), dominikanin Ludwik Wiśniewski, Przemysław Harczuk, Piotr Zaremba, Jerzy Jachowicz , Jan Żaryn, (to on wykorzystał moją naiwność i w grudniu 2006 roku przeprowadził ze mną wywiad, mający charakter prokuratorskiego przesłuchania, który nie wniósł nic poza moje późniejsze oświadczenie), jezuita Jacek Prusak,, Krzysztof Zanussi, Andrzej Zoll , Ireneusz Krzemiński, Władysław Bartoszewski, Wiesław Chrzanowski, Marek Jurek.

Do przekazania materiałów z IPN na mój temat przyznał się niejaki Marek Wichrowski, postać dziwna i zagadkowa, prawdopodobnie figurant użyty przez IPN dla wyjaśnienia pytania, jak wyciekły dotyczące mnie materiały wywiadu PRL.  Na początku stycznia 2007 roku Tomasz Terlikowski opublikował w "Rzeczpospolitej" materiały wywiadu PRL, który dręczył mnie w związku z moimi wyjazdami zagranicznymi w latach siedemdziesiątych XX wieku. Jak wykazała analiza dokonana przez pana prokuratora apelacyjnego, byłego wiceministra sprawiedliwości Włodzimierza Blajarskiego, przedstawiona w "Radiu Maryja" oraz analiza zamówiona za granicą przez dr Waldemara Gontarskiego, materiały te są w większości sfałszowane. Opublikowano też pełną fałszu notatkę zajmującego się moją osobą ubeka z Lublina, w której została tendencyjnie nakreślona moja sylwetka. Atak na moją osobę prowadzony był systematycznie w kraju i za granicą. Na polecenie określonych potężnych sił zrobiono wszystko by mnie skompromitować i zdeptać. Przypominało to bolszewickie metody niszczenia ludzi. Całe tabuny dziennikarzy i fotoreporterów przez kilkanaście dni czyhały przy wejściu do warszawskiego domu biskupiego. Specjalne ekipy dręczyły moje rodzone Siostry, bo Terlikowski bezprawnie opublikował ich dane osobowe (miał za to potem przedstawione zarzuty prokuratorskie). Specjalna ekipa telewizyjna pojechała do moich rodzinnych Wierzchowisk, napastowano moją siostrę Stefanię, a także wiele innych osób, usiłując znaleźć coś negatywnego na mój temat. Dziennikarze byli rozczarowani. Wszyscy wierzchowiacy mówili o mnie dobrze i z wielkim uznaniem. Niektórzy dziennikarze musieli zresztą zwijać swój kram wobec okrzyków: "wy łotry i hieny żyjące z cudzych nieszczęść!". Komuś potężnemu bardzo zależało na tym, by nie dopuścić mnie do objęcia archidiecezji warszawskiej. Pod presją straszliwych nieludzkich ataków, prowadzonych - co za paradoks - szczególnie przez tzw. katolickich dziennikarzy, niektórych polityków, zwłaszcza z PiS z panami Kaczyńskimi  na czele, ale także polityków z PO m.in. Jarosława Gowina, Antoniego Mężydłę, Jana Rulewskiego, i ludzi związanych z "Tygodnikiem Powszechnym", "Gościem Niedzielnym", "Znakiem" - chciałem się wycofać z  ingresu. Ksiądz Nuncjusz Józef Kowalczyk, ksiądz prymas Józef Glemp byli jednak przeciwnego zdania. Uważali, że będzie to zgoda na ingerencję określonych sił politycznych i ich mediów w wewnętrzne sprawy Kościoła. W tej sytuacji w dniu 5 stycznia 2007 roku objąłem urząd biskupa archidiecezji warszawskiej. Najpierw przedstawiłem decyzję Ojca Świętego Benedykta XVI o mianowaniu mnie arcybiskupem warszawskim (Aneks, s. 335).

Następnie odbyło się podpisanie aktu przejęcia archidiecezji przez Prymasa Polski, przeze mnie oraz przez członków Kolegium Konsultorów(...)".

                    Protokół z objęcia Rządów w Archidiecezji Warszawskiej

                  przez Jego Ekscelencję Arcybiskupa Stanisława Wielgusa

(za „Wiadomości Archidiecezjalne Warszawskie” styczeń 2007 (1023) s. 45)

„(...) Działo się w piątek, 5 stycznia w roku Pańskim 2007, w domu arcybiskupów warszawskich, w obecności Jego Eminencji Józefa Kardynała Józefa Glempa, Prymasa Polski, dotychczasowego Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego oraz dziesięciu  członków Kolegium Konsultorów Rady Kapłańskiej Archidiecezji Warszawskiej...zgodnie z kanonem 382, paragraf 3. Kodeksu Prawa Kanonicznego, okazał zebranym pismo Stolicy Apostolskiej, mocą którego został ustanowiony Arcybiskupem Metropolitą Warszawskim(...)”.

„(...) Od tej chwili przejąłem obowiązki ordynariusza diecezji. Ataki medialne nie ustawały...sprawę arcybiskupa Wielgusa potraktowano tak, jakby to był wybuch stanu wojennego...5 stycznia 2007 roku wydałem oświadczenie w sprawie posądzeń mnie o współpracę z SB. Zaprzeczyłem w nim większości doniesień medialnych, a także informacji zawartych w komunikacie Kościelnej Komisji Historycznej ( w składzie: Wojciech Łączkowski, ks. Jerzy Myszor, Zbigniew Cieślak, , ks. Jacek Urban, ks. Bogdan Stanaszek. ), która nie zatroszczyła się o porządną, krytyczną analizę kserowanych z zachowanego mikrofilmu materiałów wywiadu i po parogodzinnym przeglądaniu papierów, wbrew wszelki zasadom naukowym i etycznym, wydała pochopny werdykt, podobnie zresztą jak i samozwańcza komisja powołana przez Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego. W skład jej weszli: Zbigniew Nosowski, Andrzej Paczkowski oraz ks. Tomasz Węcławski (profesor teologii, były rektor Archidiecezjalnego Seminarium Duchownego w Poznaniu, który w kilka tygodni potem porzucił kapłaństwo, wyrzekł się przy świadkach  boskości Chrystusa i przyjął nazwisko swojej kobiety, z którą, jak się okazało był od dawna związany). Obydwie niby komisje po bardzo powierzchownym przejrzeniu papierów, z których żaden nie był oryginałem (wszystkie były kopiami, oryginałów nie znaleziono mimo usilnych poszukiwań) uznały mnie za byłego współpracownika Służby Bezpieczeństwa.

W odpowiedzi na to wystosowałem oświadczenie następującej treści:

             Oświadczenie Arcybiskupa Stanisława Wielgusa w sprawie

                 posądzeń o współpracę ze służbą bezpieczeństwa

„(...) Z przedstawionych w materiałach relacji wynika, że przypisano mi różne złe intencje i złe postawy w stosunku do Kościoła. Jest to fałsz. Nie istnieje żadna dowodząca tego dokumentacja poza słowami funkcjonariusza, który po swojemu widział moja osobę i całą sprawę. Nigdy nie zdradziłem Chrystusa i jego Kościoła , ani w czynach, ani w słowach, ani w intencjach. Nigdy nie wyrządziłem nikomu żadnej krzywdy swoimi czynami czy słowami...Żałuję tego bardzo, że w ogóle podjąłem w tamtych trudnych czasach wyjazdy zagraniczne, które te kontakty spowodowały. Wydawało mi się jednak wówczas, że moim obowiązkiem jest prowadzenie wartościowych badań naukowych i kształcenie się dla dobra Kościoła(...)".

Historyk, dr Tadeusz Krawczak, dyrektor Archiwum akt Nowych w latach 1994 - 2003 tak scharakteryzował wymogi, jakim podlegała dokumentacja sporządzana przez SB w odniesieniu do tajnych współpracowników:

"Każde pismo ma sygnatury nadawane wedle określonego klucza. Rozeznanie ówczesnych struktur pozwoli zweryfikować, czy źródło jest prawdziwe, czy sygnatura teczki jest właściwa dla danego okresu. Teczki personalne wyeliminowanych osobowych źródeł informacji  (kontakt służbowy, operacyjny, konsultanci, rezydenci, tajni współpracownicy). W skład teczki winny wchodzić następujące dokumenty: raport na pozyskanie i fotografia, zobowiązanie do współpracy, charakterystyka, wniosek na eliminację, przynajmniej dwa dowolne wybrane doniesienia własnoręcznie napisane. Taki był wymóg resortowy podpisany przez ministra spraw wewnętrznych".

Materiały przekazane przez  IPN atakującym mnie ludziom w żadnym stopniu nie odpowiadają wymogom wyżej przytoczonej instrukcji, ale nie miało to dla nich żadnego znaczenia. Nie chodziło bowiem o ustalenie prawdy, lecz o niedopuszczenie mnie do Warszawy.

Pomimo mojego oświadczenia, wydanego 5 stycznia 2007 roku, ataki na moją osobę nasiliły się jeszcze bardziej i stały się jeszcze bardziej bezwzględne. Wynajęci do poniewierania mojej godności dziennikarze i tzw. autorytety medialne zmieniali tylko studia telewizyjne, by pluć na mnie z krańcową nienawiścią.  Najbardziej aktywny był TOMASZ TERLIKOWSKI. Był wszędzie. W każdym z kanałów telewizyjnych, w radiu i we wszystkich gazetach. Miotał oskarżenia i obraźliwe epitety. Wiele osób, które oglądały te seanse nienawiści, stwierdzało potem, że działał jakby w szale, z oczami pełnymi nienawiści. On i jemu podobni w atakach na mnie traktowali słowa ubeków jak Ewangelię. Moim słowo nie dawali wiary. Atak trwał nieustannie. w tej sytuacji byłem całkowicie zdruzgotany... Wezwał mnie ksiądz Nuncjusz, który uznał, że dla uspokojenia atmosfery powinienem opublikować nowe oświadczenie.

Ks. arcybiskup Kowalczyk miał już gotowy, wcześniej przygotowany tekst, w którym niezgodnie z prawdą przyznawałem się do współpracy z tajnymi służbami i do tego, skrzywdziłem Kościół. Nuncjusz domagał się ode mnie, bym złożył publicznie to przygotowane przez kogoś oświadczenie. W ciężkiej sytuacji psychicznej, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego co czynię, sądząc, że działanie Nuncjusza podyktowane jest życzliwością, w przeddzień ingresu, 6 stycznia, udostępniłem jakiemuś człowiekowi z KAI wręczony mi tekst, w którym nie było żadnego, pochodzącego ode mnie słowa. Niemniej tekst poszedł w media jako moje oświadczenie i przyznanie się do winy... Już następnego dnia zrozumiałem, że popełniłem wielki błąd. Dalszy bieg wydarzeń był całkowicie wyreżyserowany".

                           Odezwa Arcybiskupa Stanisława Wielgusa

                     Metropolity Warszawskiego w przeddzień ingresu

 (zob. "Wiadomości Archidiecezjalne Warszawskie", styczeń 2007, nr 1 (1023) s. 51 - 53).

Drodzy Bracia Kapłani, Drodzy Bracia i Siostry całej wspólnoty Kościoła                                                Warszawskiego!

"(...) Stoję dziś przed progiem katedry warszawskiej z ciężkim dylematem sumienia, który w ostatnich dniach stał się nie tylko dla mnie, lecz i dla Was wielką próbą. Ojciec Święty  Benedykt XVI posłał mnie do Was jako zwierzchnika metropolii warszawskiej...Przedstawiłem też Ojcu Świętemu i odpowiednim  dykasteriom Stolicy Apostolskiej moją drogę życiową wraz z tą częścią mojej przeszłości, którą stanowiło uwikłanie w kontakty  z ówczesnymi służbami bezpieczeństwa działającymi w warunkach totalitarnego i wrogiego Kościołowi państwa...wszedłem w te uwikłania bez należytej roztropności, odwagi oraz zdecydowania do ich zerwania...Wyznaję dziś przed Wami ten

popełniony przeze mnie przed laty błąd, tak jak wyznałem go już wcześniej Ojcu Świętemu...Samym faktem tego uwikłania skrzywdziłem jednak Kościół...Skrzywdziłem go ponownie, kiedy w ostatnich dniach w obliczu  rozgorączkowanej kampanii medialnej zaprzeczyłem faktom tej współpracy. Wystawiło to na szwank wiarygodność  wypowiedzi ludzi Kościoła.

...Jak wspomniałem wyżej, ani jedno słowo z tego oświadczenia nie pochodziło ode mnie. Po stylu tego tekstu zauważyli to natychmiast ci, który znali mnie z moich wystąpień rektorskich i biskupich, w tym niektórzy dziennikarze, nawet Ewa Czaczkowska.  Przytłoczony  jednak sytuacją podałem je opinii publicznej jako swoje...Moja osoba stała się głównym tematem w polskich mediach. Powtarzały to także media na całym świecie. Zadbano o to bardzo skrupulatnie.

Kto był autorem tego oświadczenia nie wiem. Jest prawdopodobne, ówczesny sekretariat Konferencji Episkopatu Polski. Ogólnie biorąc, niewiele wiem o szczegółach tego wszystkiego, co ze mną czyniono w tych dniach. Nikt mnie o niczym nie informował. Byłem całkowicie samotny, zamknięty w domu warszawskich biskupów jak więzień. Wszelkie intrygi snuto poza mną.

Dopiero później docierały do mnie pewne informacje na ten temat. Po wielu tygodniach dowiedziałem się, że na rozkaz (czy życzenie?) prezydenta Kaczyńskiego w nocy z 6 na 7 stycznia stawili się u niego przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup JÓZEF MICHALIK i ówczesny sekretarz Konferencji Episkopatu Polski biskup PIOTR LIBERA. Prezydent ustalił z nimi, że w czasie przewidywanej Mszy świętej ingresowej zrzeknę się urzędu arcybiskupa metropolity warszawskiego. Według relacji ks. arcybiskupa JÓZEFA MICHALIKA, on nie wyraził na to zgody i opuścił zebranie. Kilkanaście godzin wcześniej Jarosław Kaczyński wysłał Przemysława Gosiewskiego do Rzymu, by wraz z ambasadorem Polski przy Stolicy Apostolskiej Hanną Suchocką (dawną adiunkt na KUL, którą jako rektor przyjmowałem ją do pracy) uzyskali akceptację Ojca Świętego dla mojej rezygnacji, o której jeszcze nie miałem pojęcia. Z tego, co mi wiadomo, LECH KACZYŃSKI usiłował się dodzwonić do Ojca Świętego. Nie było to możliwe. Prawdopodobnie wraz z Nuncjuszem rozmawiali kardynałem Re, prefektem Kongregacji ds. Biskupów i że od niego uzyskali zgodę na przyjęcie mojej ewentualnej rezygnacji.

Ojciec Święty o niczym nie wiedział, ani też nie znał ubeckich materiałów na mój temat. Z poufnych informacji, pochodzących ze źródeł watykańskich, wiem, że był zaskoczony postawą polskich biskupów, którzy tak łatwo zaakceptowali egzekucję mojej osoby przeprowadzoną przez układ obejmujący rządzących, IPN oraz określone media.. W nocy z 6 na 7 stycznia liczni ludzie, w tym niektórzy biskupi, wiedzieli już o tym, że ingresu nie będzie. Tymczasem ja przygotowywałem się do wystąpienia inauguracyjnego w katedrze warszawskiej. Wiele o tych intrygach, prowadzonych przez określone siły, w tym prezydenta Kaczyńskiego, może powiedzieć o jego bliskim kontakcie z człowiekiem, który rozpoczął na mnie atak, tj. Tomaszem Sakiewiczem  z "Gazety Polskiej".

Masoneria

Redaktorom "Gazety Polskiej" nigdy nie podobało się, że ośrodki katolickie skupione wokół idei Prymasa Wyszyńskiego ostrzegają przed działaniem masonerii. W głośnym, wymierzonym w Radio Maryja artykule Elizy Michalik i Pawła Lisiewicza  z 2002 roku, zadawano dramatyczne pytanie - antykomunizm, czy walka z masonerią? Nerwowo reagował na ataki na masonerię poprzedni redaktor "GP" Piotr Wierzbicki. Uważał  to za aberrację. Pada tu cień loży "Kopernik" założonej w Paryżu i skupiającej tzw. patriotów - masonów ( jej członkiem był (jest) lustrator totalny, obecnie szef TVP, Bronisław Wildstein - patrz Ludwik Hass  (Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821 - 1999. Słownik biograficzny, Warszawa 1999). Atakujący Radio Maryja sugerowali nieprawdziwie, że trzon publicystów  Radia Maryja to byli działacze "reżimowych organizacji katolickich"(PAX, PZKS, ChSS), a w ogóle to nie wiadomo kto za Radiem Maryja  stoi - tu pojawiał się często zarzut,

że nadajniki Radia Maryja  są na Uralu - to zaś wystarczało  obsesjonatom do stwierdzenia, że za wszystkim stoją...rosyjskie służby specjalne. To nie dziwi, wszak w zespole piszących w "Gazecie Polskiej" są takie persony jak Piotr Lisiewicz  znany zwolennik islamskiej republiki Iczkeria (Czeczenia), który zasłynął najściem na konsulat Rosji w Poznaniu, (zbezczeszczono tam flagę tego państwa). Nienawiść do Radia Maryja sprawiła, że redaktorom "Gazety Polskiej" łatwo przyszła decyzja o bezprecedensowej akcji przeciwko duchownemu związanemu z Radiem. Od lat "Gazeta Polska" twierdzi, że walczy o oblicze polskiego patriotyzmu i katolicyzmu - a wrogiem nr 1 jest Radio Maryja. Zrobiono więc wszystko, by człowieka z Radia Maryja na stolicę arcybiskupią  nie wpuścić...

...I jeszcze jedno - zgodnie z obowiązującymi przepisami dostęp do akt IPN mają tylko osoby piszące pracę naukową, nie dziennikarze. Pytanie brzmi: jaką pracę naukową pisze Tomasz Sakiewicz? I kto jest jej promotorem? Może tytuł tej pracy to "Z dziejów kolaboracji Kościoła katolickiego w Polsce w latach 1944 - 1989"? I ciekawe jakie prace piszą Tomasz Terlikowski czy Stanisław Janecki?  Sakiewicz dał na czołówce swojego pisma wielki tytuł "Chrystus vincit". To jawne bluźnierstwo świadczące o braku zrozumienia tego, czym jest Kościół a także o braku chrześcijańskiej pokory i pysze piszącego. Tak, rację ma ks. prof. Czesław Bartnik - sekciarze ante  portas.

W tych upiornych dla mnie dniach ukazał się w "Naszym Dzienniku" artykuł "Bezprawna lustracja duchownych" ks. prof. Czesława Bartnika, który z charakterystyczną dla niego precyzją przedstawia motywy ataku na moją osobę:

"Sekciarze polscy, współcześni "katarowie" ("czyści"), nietykalni społecznie, wzięli się już tym razem bardzo ostro za "oczyszczanie" Kościoła polskiego, rzucając hasło bojowe, że jest on "w kryzysie". Za nimi powtarzają to ich analogowie i pobratymcy, spaczeni i masońscy chrześcijanie  na Zachodzie. Niewątpliwie w Polsce nie ma duchowego kryzysu Kościoła, trwa natomiast dalej kryzys państwa, które ciągle nie może dojrzeć jako rodzinne, normalne, ludzkie. Nie przeczę, że owe dokumenty przeciwko ks. abp. Stanisławowi Wielgusowi świadczyły o jego dawnym, jakimś połowicznym błędzie, ale to co z nim zrobiono w stolicy państwa na oczach całej Polski, to było - jak mówią niektórzy profesorowie warszawscy - rodzajem "mordu rytualnego"  zorganizowanego przez sektę "katarów", "czystych", nie wiadomo tylko na razie z czyich inspiracji... Mówią, że media i tzw. historycy IPN mają absolutną wolność i dowolność. Czegoś takiego jeszcze nie było. Dostęp do IPN mają tylko skandaliści. Ideę IPN stworzyli "nietykalni" jeszcze w roku 1985, konstruując niejako "bazę rakietową" przeciwko Kościołowi i państwu polskiemu (por. Jerzy Pelc - Piastowski). Dziś cała lustracja zwróciła się tylko przeciwko Kościołowi katolickiemu, nie przeciwko innym wyznaniom, ani nawet nie przeciwko mordercom i niszczycielom Narodu. I tak w "państwie prawa" panuje bezprawie, a Episkopat dał się zapędzić różnym rozbójnikom politycznym do narożnika. Ani prawo państwowe, ani konkordat nie działają".  

               Krzywda i thriller arcybiskupa  Wielgusa

Pod takim tytułem w tygodniku "Do Rzeczy" z dnia 12 - 18 stycznia 2015 r. ukazał się artykuł Sławomira Cenckiewicza, który przytaczam w całości:

"Fakt utrzymywania przez hierarchę niejawnych kontaktów z SB nie ulega wątpliwości, choć na podstawie dostępnych źródeł, nie byłbym w stanie określić ich zakresu i jakości".

W ostatnich tygodniach  nakładem Wydawnictwa Sióstr Loretanek ukazała się książka abp. Stanisława Wielgusa „Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki. Historia mojego życia”. Z zaskoczeniem odnotowuję – jeśli nie liczyć publikacji „Naszego Dziennika” – że pamiętniki arcybiskupa zostały całkowicie przemilczane przez media. Moje zaskoczenie jest tym większe, że przecież jeszcze stosunkowo niedawno tzw. sprawa abpa Wielgusa była prezentowana jako wydarzenie niemalże decydujące o losie i przyszłości polskiego Kościoła. Na przełomie 2006 i 2007 roku angażowały się w nią niemal wszystkie środowiska  opiniotwórcze uczestniczące w życiu publicznym – od zatroskanych o Kościół katolików różnych odcieni, poprzez liberałów i religijnie obojętnych publicystów, aż po jawnych wrogów Pana Boga i chrześcijaństwa. Można odnieść wrażenie, że doszło wówczas do egzotycznego sojuszu wszystkich ze wszystkimi, którego ofiarą był abp Wielgus. Niemal wszyscy wówczas domagali się usunięcia arcybiskupa z warszawskiej stolicy biskupiej zarzucając mu świadomą współpracę z SB i szkodzenie Kościołowi, a opinia publiczna dowiadywała się o wydarzeniach tak niesłychanych jak rzekoma osobista interwencja Ojca Św. w tej sprawie.Ponad miesięczny huragan medialny który się w tej sprawie przetoczył, a który odcisnął swe piętno na stosunkach wewnątrz polskiego episkopatu, ostatecznie doprowadził do bezprecedensowego w historii złożenia urzędu metropolity warszawskiego w dniu ingresu przez abpa Stanisława Wielgusa. I to w obecności najwyższych władz Rzeczypospolitej i świetle kamer telewizyjnych z całego świata. Milczenie wobec tej książki musi więc zdumiewać. Ale zastanawiając się jakie są przyczyny zasłony milczenia, jaką pokryto pamiętniki arcybiskupa, odnoszę wrażenie, że ta dzisiejsza cisza bliższa jest prawdy o tzw. sprawie abpa Wielgusa, niż medialny hałas sprzed ośmiu lat, gromy miotane nad Polską i Kościołem, i razy wymierzone w osobę metropolity warszawskiego.

Wiedziony tym właśnie zdziwieniem, jako historyk najnowszych dziejów Polski dla którego niektóre elementy tej sprawy wchodzą w zakres naukowej kompetencji, a który kiedyś z boku przyglądał się medialnej awanturze wokół abpa Wielgusa, zdecydowałem się na lekturę tej książki. Moja ciekawość była tym większa, że niespełna przed rokiem ukazała się też książka Sebastiana Karczewskiego „Zamach na arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji” (Warszawa 2013), która mimo sporego potencjału poznawczego również została przemilczana. Ale w tym przypadku można było pomyśleć, że rozprawa Karczewskiego jest wyłącznie głosem stronniczym, napisanym w obronie skrzywdzonego hierarchy, a więc pozbawionym autoryzacji przez samego abpa Wielgusa.  W każdym razie kiedy sam abp Stanisław Wielgus zdecydował się obecnie zabrać głos w sprawie, która w takim stopniu poruszyła opinię publiczną w latach 2006-2007, powinnyśmy dla pełni obrazu zainteresować jego świadectwem czytelników.

Odpowiedź arcybiskupa

A jest to relacja niebanalna, pod wieloma względami nowatorska, pozwalająca spojrzeć na wydarzenia z lat 2006-2007 oczami jej głównego aktora, wybitnego przecież przedstawiciela polskiego Kościoła. Przy słabości polskiej literatury pamiętnikarskiej i niechęci uczestników życia publicznego do osobistych relacji, szczerość i otwartość świadectwa abpa Stanisławowa Wielgusa należy jednak docenić pomimo wygłaszanych emocjonalnych i ostrych sądów. Mogą one wielu czytelników zaskakiwać a nawet zdumiewać i nastawiać krytycznie do arcybiskupa, ale mimo tego trzeba to odnotować jako wartość, bo w ten sposób uzyskujemy rzadko dostępny wgląd w świadomość i sposób myślenia wybitnego człowieka i przedstawiciela hierarchicznego Kościoła. Abp Wielgus nie był jedynym hierarchą zarejestrowanym przez bezpiekę jako współpracownik, ale jedyny padł ofiarą tak ostrej kampanii medialnej i stracił urząd, również w wyniku niejasnej gry, jaką prowadził nuncjusz apostolski. Już dawno w polskiej literaturze pamiętnikarskiej nie było książki tak radykalnej w formie, demaskatorskiej, odsłaniającej nawet walkę frakcji w polskim episkopacie i intrygi nuncjusza apostolskiego abpa Józefa Kowalczyka przeciwko abp Wielgusowi. Książki przepełnionej takim bólem i zawodem, ale też nierzadko żółcią i nieskrywaną niechęcią do wielu osób, które na przełomie 2006 i 2007 r. przyłożyły rękę do bezprecedensowego wymuszenia na abp Wielgusie złożenia urzędu metropolity warszawskiego w związku z oskarżeniami o współpracę z SB. Pamiętniki arcybiskupa są jakby pamiętnikarską odpowiedzią na przeżytą krzywdę i medialny hałas, któremu został poddany osiem lat temu, a z którego skutkami nigdy się nie pogodził. Zrezygnował z urzędu dobrowolnie, choć uczynił to – jak twierdzi – w wyniku presji związanej z fałszywymi zarzutami, medialną nagonką, intrygami nuncjusza i obojętnością braci w biskupstwie. Na każdym nieuprzedzonym czytelniku, który zapoznając się z momentami bolesnymi w tonie przeżyciami arcybiskupa, musi to robić wielkie wrażenie. Łatwo zauważyć, że wbrew podtytułowi pamiętników – „Historia mojego życia”, są one w istocie odpowiedzią na krzywdę. W przeważającej części koncentrują sie one na tragicznych okolicznościach towarzyszących objęciu i rezygnacji z warszawskiej stolicy biskupiej w styczniu 2007 r. (ponad 300 stron z 460 poświęconych jest tej sprawie!). To wielka szkoda, bo przecież dopiero ukazanie bolesnych wydarzeń z lat 2006-2007 w perspektywie tego wszystkiego, co arcybiskup robił wcześniej na niwie duszpasterskiej, teologicznej i naukowej, pokazałoby realne zasługi hierarchy dla Kościoła i Polski. Sam dobrze pamiętam chociażby pełne głębokiej treści listy ks. Stanisława Wielgusa, jako rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, adresowane do polskich katolików. Trudno dziś nawet wyrazić to w lakonicznych słowach, jak były one dla mnie wówczas ważne, i jak bardzo odbiegały od nowomowy w którą w latach dziewięćdziesiątych popadło nawet wielu biskupów zachłyśniętych kształtem polskiej wolności. Już w wówczas ks. Wielgus był więc osobowością, która wpisała się w powszechną pamięć Polaków. Tym większa szkoda, że w takim stopniu skupił się na własnej krzywdzie z 2007 r.

Lista wrogów

Zaprezentowana przez arcybiskupa forma obrony i argumentacja posiada braki i może budzić wątpliwości. Zwyciężył u niego duch polemiczny ze wszystkimi, którzy poddali go w przeszłości ostrej krytyce. Czasem jest to nawet zdecydowane uderzenie w wartości, które wyznaje większość polskich konserwatystów. Tak też odbieram niepotrzebne wtręty abpa Wielgusa na temat „demoralizacji” i pijaństwie „żołnierzy wyklętych” strzelających „pod byle pretekstem” do siebie, krytyczne tyrady o lustracji i rozliczenia komunistycznej przeszłości, niepochlebne opinie o IPN i prezesie Kurtyce, czy pochwałę postawy episkopatu po katastrofie smoleńskiej w 2010 r. wobec usunięcia krzyża z Krakowskiego Przedmieścia.

Abp Wielgus sporządził nawet długą listę osobistych wrogów na której znalazło się kilkadziesiąt osób (głównie publicystów), które na przełomie 2006 i 2007 r. wypowiadały się i pisały na jego temat. Arcybiskup nie tylko nie ukrywa, ale i nie przebiera przy tym w słowach (czasem czyni to wyjątkowo ostro), że za swoich największych wrogów uważa Tomasza Terlikowskiego i Tomasza Sakiewicza, zaś za patronów całej medialnej awantury uznaje Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Na liście arcybiskup umieścił też m. in.: Stanisława Janeckiego (którego uznał za „wroga Kościoła katolickiego”!), Pawła Milcarka, Piotra Semkę, Roberta Krasowskiego, Dorotę Kanię, ks. Tadeusza Isakowicza - Zaleskiego, Mikołaja Lizuta, Rafała Ziemkiewicza, Roberta Mazurka, Marcina Przeciszewskiego, Andrzeja Friszke, Pawła Lisickiego, Monikę Olejnik, ojca Wacława Oszajcę, Piotra Zarembę, Jerzego Jachowicza, Krzysztofa Zanussiego, Andrzeja Zolla, Władysława Bartoszewskiego, Wiesława Chrzanowskiego, Marka Jurka i Jana Żaryna, któremu zresztą poświęcił nieco dłuższy opis: „to on wykorzystał moją naiwność i w grudniu 2006 r. przeprowadził ze mną wywiad, mający charakter prokuratorskiego przesłuchania, który nie wniósł nic poza moje późniejsze oświadczenie”.   Wymienionym w ten sposób osobom abp Wielgus przeciwstawia postawę „prawdziwego człowieka i chrześcijanina” czyli Romana Giertycha, Andrzeja Leppera, Waldemara Pawlaka, Jana Engelgarda, Bogusława Kowalskiego, Waldemara Gontarskiego i Włodzimierza Blajerskiego.

Określone potężne siły

Niewątpliwie słabość tej autobiograficznej opowieści domaga się jakiegoś uzupełnienia. Myślę, że potrzebna jest pełna biografia abpa Wielgusa, którą w przyszłości weźmie na swoje barki któryś z historyków. Może zwłaszcza sprawa do której arcybiskup przywiązuje wyjątkową wagę – udział masonerii w akcji przeciwko niemu, powinna zostać bliżej przeanalizowana.  „Atak na moją osobę prowadzony był systematycznie w kraju i za granicą. Na polecenie określonych potężnych sił zrobiono wszystko, by mnie skompromitować i zdeptać” – pisze arcybiskup, aby w innym miejscu bez ogródek wyjaśnić kogo ma na myśli: „w czasie kampanii prowadzonej przeciwko mnie skontaktował się ze mną jeden z wybitnych

hierarchów światowego Kościoła katolickiego, który mnie poinformował, że atak przeprowadzony na mnie został wykonany na rozkaz światowej masonerii, w którą uwikłani są liczni z tych, którzy mnie atakowali. Wydaje się to być możliwe, gdy uwzględni się historię przyjaciela Lecha Kaczyńskiego, Bronisława Wildsteina, a także to, z jaką radością witano w dniu 9 września 2007 roku reaktywowanie żydowsko-masońskiej loży B’nai B’irth”. „Moje wymuszone, przypadkowe i zupełnie dla nikogo nieszkodliwe kontakty ze służbami specjalnymi PRL – kontynuuje arcybiskup – dawały znakomity pretekst do ich działań, ale tak naprawdę chodziło o coś innego. Zasadniczym powodem, jak sądzę, były głoszone przeze mnie przez lata – jako rektora KUL i biskupa płockiego – poglądy sprzeciwiające się postmodernizmowi, neomarksizmowi i lewackiemu, ateistycznemu liberalizmowi. Nie można było dopuścić do Warszawy człowieka, które je stanowczo i jednoznacznie głosił. Okazałem się zbyt groźny dla tych ideologicznych nurtów, dla masonerii i dla przedstawicieli  tzw. otwartego Kościoła (niektórzy powiadają: "otwartego na śmieci").

Takie – wolnomularskie – wytłumaczenie tzw. sprawy abpa Wielgusa może zaskakiwać, a nawet szokować. Nie dlatego, że bagatelizuję rolę masonerii w walce z Kościołem, ale z uwagi na powierzchowność, schematyczność i płytkość tej argumentacji. Przyznaję, że i mnie osobiście owa szczerość i lekkość sądów w tej kwestii czasem zdumiały. Tym bardziej, że nawet jeden z moich tekstów (poświęcony związkom abpa Józefa Kowalczyka z wywiadem PRL) abp Wielgus również połączył z wpływami masonerii (sic!).

Kaczyńscy siłą sprawczą

            Ale – szczerość za szczerość – w tym miejscu muszę powiedzieć o tym, co przy okazji lektury pamiętników abpa Wielgusa jednoczenie mnie zaskakuje i wywołuje rozbawienie. To przede wszystkim uczynienie z Lecha (ale i Jarosława Kaczyńskich) polityka owładniętego „obłędem lustracyjnym”, który sprawił, że stał się on „współautorem ataku” na abpa Wielgusa. „Rodzi się pytanie, dlaczego Lech i Jarosław Kaczyńscy oraz ludzie z nimi związani byli autorami nagonki na moją osobę? – pyta arcybiskup – Przytoczone wyżej opinie wskazują na to, że po prostu nie nadawałem się do budowy IV Rzeczypospolitej, jaką sobie wymarzyli i jaką przez dwa lata próbowali realizować, dzieląc Polaków i w swoim obłędzie lustracyjnym prześladując – niemal po bolszewicku – wielu z nich, w tym zwłaszcza ludzi Kościoła, który potraktowali instrumentalnie i który chcieli sobie całkowicie podporządkować”.

            Taka interpretacja tzw. sprawy abpa Wielgusa brzmi tyleż nieprawdziwie, co niepokojąco zwłaszcza dla współautora obszernej i drobiazgowej biografii Lecha Kaczyńskiego. Można o byłym prezydencie (i jego bracie) wypowiedzieć wiele krytycznych uwag i opinii, ale akurat „obłędu lustracyjnego” (w innym miejscu: „szaleństwa lustracyjnego”) – chociażby w kontekście osłabienia i popsucia ustawy lustracyjnej z 2007 r. przez prezydenta oraz konsekwentnej obrony takich osób, jak zarejestrowana jako TW ps. „Beata” Zyty Gilowskiej – przypisywać im po prostu nie przystoi.   Ale konstatacje te padły i niezależnie od intencji arcybiskupa i jego prawa do riposty, wydanie i treść tych pamiętników, uderza dzisiaj w patriotyczny mit Lecha i Jarosława Kaczyńskich, stworzonej przez nich formacji i stawia wielki znak zapytania nad trwałością szerokiego frontu prawicy obejmującej zarówno środowiska zbliżone do Radia Maryja, jak i liberałów od Jarosława Gowina i Pawła Kowala. Wspomnienie o tym wydaje mi się ważne chociażby z uwagi na satysfakcję, jaką wyraził abp Wielgus pisząc, że przegrane PiS w wyborach 2007 i 2010 r. mają związek z jego sprawą.  

Lustracyjny wyrok

            Nie mam wcale zamiaru ustawiać się w roli adwokata abpa Stanisława Wielgusa w kwestii jego związków z SB, tym bardziej, że on sam w istocie im nie zaprzecza, choć jak większość osób oskarżanych o współpracę z tajnymi służbami PRL relatywizuje znaczenie swoich kontaktów z tajnymi służbami. Znając pragmatykę, instrukcje i wytyczne obowiązujące w antykościelnym Departamencie IV MSW uznaję w każdym razie fakt jego rejestracji agenturalnej, która była konsekwencją nawiązania kontaktów przez SB z młodym kapłanem na terenie Lublina pod koniec lat sześćdziesiątych. Wiem natomiast, że szczupłość materiału archiwalnego, ograniczonego w istocie do rejestracji, opinii i charakterystyk funkcjonariuszy SB (głównie wywiadu) przy jednoczesnym braku rękopiśmiennych a nawet ustnych doniesień (zachowało się zaledwie sześć dokumentów sygnowanych podpisem „Grey” i „Adam Wysocki”, ale i one nie dotyczą tzw. materialnej – informacyjnej, strony współpracy z SB), pozwala na sporo niedomówień i możliwości interpretacyjnych. Dla mnie – w każdym razie – fakt utrzymywania niejawnych kontaktów z SB nie ulega wątpliwości, choć na podstawie dostępnych źródeł nie byłbym w stanie określić ich zakresu i jakości. Sam arcybiskup pisze w swoim pamiętniku: „miałem w przeszłości kontakty ze służbami specjalnymi PRL przy okazji moich wyjazdów zagranicznych”, ale „nigdy nie podpisałem żadnej współpracy z SB” i „na nikogo nic złego ani nie pisałem, ani też nie mówiłem, ale raz na jakiś czas (niekiedy raz w roku) nachodził mnie pracownik SB i zmuszał do prowadzenia z nim rozmów”. „Poza tym – pisze arcybiskup – byłem gwałtownie przymuszany do współpracy z wywiadem PRL, gdy jechałem na stypendium naukowe do Niemiec, ale nigdy nie wykonałem żadnego zadania, jakie usiłowano mi narzucić w związku z wyjazdami za granicę”.

Warto w tym kontekście jedynie przypomnieć, że mimo tak niewielkiego materiału archiwalnego (łącznie niecałe 70 stron zmikrofilmowanych dokumentów) media, publicyści i niektórzy historycy (znani dziś często z powściągliwości w wyrokowaniu w sprawach o znacznie poważniejszym kalibrze) kategorycznie wypowiadali się w sprawie abpa Wielgusa przypisując mu świadomą i szkodliwą współpracę z bezpieką, a nawet kłamstwa i złe intencje. Arcybiskupem zajmowali się wówczas wszyscy – publicyści, politycy, duchowni i urzędnicy państwowi. Oświadczenie w sprawie abpa Wielgusa wydał nawet Rzecznik Praw Obywatelskich, który na podstawie opinii Andrzeja Paczkowskiego, Zbigniewa Nosowskiego i ks. Tomasza Węcławskiego (później porzucił kapłaństwo i wyrzekł się wiary w bóstwo Chrystusa) oznajmił stanowczo, że „nie podlega wątpliwości fakt świadomej tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa ze Służbą Wywiadu (Departament I MSW) w latach 1973-1978”! Ten osąd wsparty został nieco łagodniejszym orzeczeniem powołanej przez polski episkopat Kościelnej Komisji Historycznej z 5 stycznia 2007 r.: „Komisja stwierdziła, że istnieją liczne, istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL. Z dokumentów wynika również, że została ona podjęta”. Historycy afiliowani przy episkopacie dodali jednak, że materiał, którym dysponowali opierał się głównie na opiniach funkcjonariuszy SB, którzy w notatkach służbowych wskazywali, że „działalność ks. Stanisława Wielgusa w środowisku lubelskim mogła wyrządzić szkody różnym osobom z kręgu Kościoła”. Jeśli zaś chodzi o współpracę w wywiadem cywilnym PRL „analiza dokumentów nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, że ks. Stanisław Wielgus wyrządził komukolwiek krzywdę”.

Przysięgam na Boga w Trójcy Świętej Jedynego

Ale to wcale nie spór o zakres kontaktów abpa Stanisława Wielgusa z SB i dyskusja o wiarygodności zachowanych na jego temat akt bezpieki jest w tych pamiętnikach najciekawsza i najważniejsza (zajmował się tym niedawno wspomniany już Sebastian Karczewski w interesującej aczkolwiek nie wolnej od zbyt dalekich interpretacji książce „Zamach na arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji”). To opis kulisów nominacji i detronizacji ze stolicy biskupiej w Warszawie czynią z tej książki prawdziwy thriller, którego wiarygodność potwierdza szereg fotokopii dokumentów zamieszczonych w pamiętniku. Abp Wielgus stanowczo podkreśla, że cała jego „natura przeciwstawiała się tej nominacji”. Początkowo nawet odmówił, kiedy po raz pierwszy (29 października 2006 r.) rozmawiał na ten temat z nuncjuszem apostolskim w Polsce abp Józefem Kowalczykiem. Już wówczas miał też wspomnieć nuncjuszowi o „kontaktach ze służbami specjalnymi PRL”, które uznane mogą zostać za przeszkodę w objęciu urzędu. Abp Kowalczyk pomniejszał znaczenie tej kwestii, był nieustępliwy i nalegał na Wielgusa by przyjął nominację arcybiskupią.

Wielgus pisze: „20 listopada 2006 r. znowu spotkałem się z Nuncjuszem, który stwierdził, że przeprowadził badania w sprawie moich kontaktów ze służbami specjalnymi PRL i że poza kilkoma niewiele znaczącymi informacjami na mój temat, poza jakimiś przypisywanymi mi pseudonimami – "Adam Wysocki" oraz bliżej nieokreślony "Grey" – niczego więcej w IPN nie ma. Prosiłem wówczas bardzo usilnie księdza Nuncjusza, aby zatelefonował do kardynała Giovaniego Battisty Re i powiedział mu, że chcę zrezygnować z nominacji na arcybiskupa warszawskiego. Ksiądz Nuncjusz nie chciał o tym słyszeć. Moje obawy uznał za przesadzone”. „Popełniłem wówczas błąd – czytamy – Zamiast, mimo nacisków księdza Nuncjusza, zdecydowanie zrezygnować, opisałem co pamiętam z owych kontaktów (z SB). (…) Moje sprawozdanie przekazałem Nuncjuszowi. Na jego życzenie, już po powrocie do Płocka, złożyłem także na piśmie przysięgę o następującej treści: "Przysięgam na Boga w Trójcy Świętej Jedynego, że w czasie spotkań i rozmów, które prowadziłem z przedstawicielami milicji i wywiadu, w związku z moimi wyjazdami za granicę w latach siedemdziesiątych XX wieku – nigdy nie występowałem przeciw Kościołowi, nie uczyniłem też ani nie powiedziałem nic złego przeciw duchownym i świeckim osobom”.

Wyjaśnienia i przysięga miały trafić do kardynała Re. 6 grudnia 2006 roku papież Benedykt XVI podpisał bullę mianującą bp. Wielgusa arcybiskupem warszawskim.       

Medialny hałas

 Kiedy w mediach coraz więcej mówiło się na temat abp Wielgusa i to prawie wyłącznie źle, ten chciał ponownie zrezygnować z nominacji: „Pod presją straszliwych, nieludzkich ataków, prowadzonych – co za paradoks – szczególnie przez tzw. katolickich dziennikarzy, niektórych polityków, zwłaszcza z PiS z panami Kaczyńskimi na czele, ale także polityków z PO, m. in. Jarosława Gowina, Antoniego Mężydłę, Jana Rulewskiego i ludzi związanych z "Tygodnikiem Powszechnym", "Gościem Niedzielnym" i "Znakiem" – chciałem się wycofać z ingresu. Ksiądz Nuncjusz Józef Kowalczyk i ksiądz Prymas Józef Glemp byli jednak przeciwnego zdania. Uważali, że będzie to zgoda na ingerencję określonych sił politycznych i ich mediów w wewnętrzne sprawy Kościoła”.

Ostatecznie 5 stycznia 2007 r., czyli w dniu ogłoszenia komunikatu Kościelnej Komisji Historycznej, abp Wielgus objął rządy w archidiecezji warszawskiej i czekał na ingres wyznaczony na 7 stycznia. W międzyczasie opublikował obszerne oświadczenie wyjaśniające swoje relacje z SB, które było po części powtórzeniem nieszczęsnego wywiadu, którego arcybiskup udzielił 2 stycznia 2007 r. „Gazecie Wyborczej”. Miałem już wówczas wrażenie, że właśnie ten wywiad i gazeta, której został udzielony, był jakby zwrotem w całej sprawie, jakby pocałunkiem śmierci. Oto oskarżany o związki z SB abp Wielgus tłumaczył się z tego na łamach pisma, które reprezentowało świat antywartości, z którymi walczył, a ponadto od zawsze zwalczało lustrację. Katolicki biskup, odważny pogromca masonerii i liberalizmu znalazł fałszywego sojusznika. W trudnych dla siebie i polskiego Kościoła chwilach abp Wielgus na łamach „Gazety Wyborczej” (o czym nie chcą pamiętać jego obrońcy i sam arcybiskup, który tego wywiadu nie wspomina w swojej książce) chwalił środowisko Michnika za opór przeciwko lustracji jakby szukając w nim wsparcia: „Zawsze byłem bardzo ostrożny w ocenie lustracji. Uważam, że rację ma Watykan, kiedy mówi, że dopiero 50 lat po śmierci człowieka można otwierać akta. Inaczej rodzi się niepokój, nieład i lęk. Każdy świstek można wtedy wykorzystać przeciwko człowiekowi. Uważam, że z tego jest potem więcej krzywdy niż dobra. Tutaj "Gazeta Wyborcza" stała na właściwym stanowisku”.

Kulisy intrygi

 Abp Wielgus odsłania w książce kulisy dramatu rozgrywającego się pomiędzy 5 a 7 stycznia 2007 r. Najpierw nuncjusz apostolski abp Kowalczyk, który jeszcze niedawno ignorował wątek współpracy z SB uznając go za mało znaczący, przygotował w imieniu abp Wielgusa treść „Odezwy” do kapłanów i wiernych archidiecezji warszawskiej, w której świeżo mianowany arcybiskup miał się publicznie przyznać do związków z bezpieką, krzywdy wyrządzonej Kościołowi i kłamstwa związanego z zaprzeczaniem współpracy z SB. „Odezwa” została opublikowana w mediach. Okazuje się dzisiaj, że abp Wielgus nie był autorem rzekomo własnej odezwy do wiernych. „Ani jedno słowo z tego oświadczenia nie pochodziło ode mnie” – napisał arcybiskup, jednocześnie dodając: „Kto był autorem tego oświadczenia, nie wiem. Jest prawdopodobne, że ówczesny Sekretariat Konferencji Episkopatu Polski. Ogólnie biorąc, niewiele wiem o szczegółach tego wszystkiego, co ze mną czyniono w tych dniach. Nikt mnie o niczym nie informował. Byłem całkowicie samotny, zamknięty w domu warszawskich biskupów jak więzień. Wszelkie intrygi snuto poza mną”.

Abp Wielgus opisuje również naradę zwołaną w tych dniach przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Arcybiskup miał się o niej dowiedzieć już post factum: „na rozkaz (czy życzenie?) prezydenta Kaczyńskiego w nocy z 6 na 7 stycznia stawiali się u niego przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Józef Michalik, nuncjusz arcybiskup Józef Kowalczyk i ówczesny sekretarz Konferencji biskup Piotr Libera. Prezydent ustalił z nimi, że w czasie przewidywanej Mszy świętej ingresowej zrzeknę się urzędu  arcybiskupa metropolity warszawskiego. Według relacji ks. arcybiskupa Józefa Michalika on nie wyraził na to zgody i opuścił zebranie. Kilkanaście godzin wcześniej Jarosław Kaczyński wysłał Przemysława Gosiewskiego do Rzymu, by wraz z ambasadorem Polski przy Stolicy Apostolskiej Hanną Suchocką (dawną adiunkt na KUL, którą jako rektor przyjmowałem do pracy) uzyskali akceptację Ojca Świętego dla mojej rezygnacji, o której jeszcze nie miałem pojęcia. Z tego, co mi wiadomo, Lech Kaczyński usiłował dodzwonić się do Ojca Świętego. Nie było to możliwe. Prawdopodobnie wraz z Nuncjuszem rozmawiali z kardynałem Re, prefektem Kongregacji ds. Biskupów i że od niego uzyskali zgodę na przyjęcie mojej ewentualnej rezygnacji. Ojciec Święty o niczym nie wiedział. (…) W nocy z 6 na 7 stycznia liczni ludzie, w tym  niektórzy biskupi, wiedzieli już o tym, że ingresu nie będzie. Tymczasem ja przygotowywałem się do wystąpienia inauguracyjnego w katedrze warszawskiej”.       

Zdetronizowany wygnaniec

Kiedy rankiem 7 stycznia 2007 roku abp Wielgus gotował się do wyjazdu do warszawskiej katedry na ingres, „nagle zjawili” się u niego nuncjusz Kowalczyk, prymas Glemp i abp Michalik. Abp Kowalczyk miał powiedzieć, że złożona kilka dni temu „propozycja rezygnacji z arcybiskupstwa warszawskiego jest teraz aktualna, bowiem ustalono ze Stolicą Apostolską”, że „ewentualne zrzeczenie się zostanie przyjęte dziś na Mszy świętej w katedrze”. Kowalczyk – pisze dalej abp Wielgus – „podsunął mi do podpisania tekst zrzeczenia, który miałem wygłosić w katedrze. Podpisałem je machinalnie, ale gdy w kilka chwil później przeczytałem je, zmieniłem jego treść, ponieważ i tu przypisano mi winę za cały skandal”. Rzeczywiście, w pierwotnym, dość niezgrabnym gramatycznie tekście, zawarta była konkretna przyczyna rezygnacji ze stolicy biskupiej w Warszawie związana z „uwikłaniem w przeszłości ze służbami specjalnymi” PRL. Abp Wielgus usunął ten fragment i już w nowej formie odczytał w katedrze składając na ręce papieża swój biskupi urząd.

Niemal z dnia na dzień abp Stanisław Wielgus został emerytem, ale mimo zupełnie podstawowych kłopotów przed którymi nagle stanął (nie znał swojego statusu i nie miał nawet gdzie mieszkać), próbował zgłębić wszystko to, co się wokół niego wydarzyło. Przez znajomego kapłana sprawa została po raz pierwszy objaśniona Benedyktowi XVI, który zresztą już w lutym 2007 r. skierował do abpa Wielgusa serdeczny list w którym pisał, że „współuczestniczył w (jego) cierpieniach”. Ujawnienie tej korespondencji na łamach „Naszego Dziennika” – zdaniem arcybiskupa – wywołało kolejną falę ataków. Tak przynajmniej interpretuje on chociażby sprawę z opóźnianiem procesu autolustracyjnego przez IPN, który na czas – jak twierdzi – nie dostarczył materiałów do sądu, tak by arcybiskup nie zdążył z rozprawą przed nowelizacją ustawy (przed 15 marca 2007 r.), czy rewelacje Jana Pospieszalskiego na temat rzekomej pedofilii w diecezji płockiej w czasach, gdy ordynariuszem był Wielgus. „Pomógł mu przy tym jeden z księży płockich, występujący w programie incognito, z zasłoniętą twarzą” – czytamy w pamiętniku, gdzie zamieszczono w dodatku stanowisko Prokuratury Okręgowej w Płocku o umorzeniu śledztwa „wobec braku znamion czynu zabronionego” w sprawie rzekomej pedofilii na terenie diecezji płockiej.

Ku memu zdumieniu okazało się, że robiono też wszystko, by pozbyć się arcybiskupa emeryta z Warszawy. W marcu nuncjusz apostolski w Polsce przekazał mu stanowisko kardynała Re, który uznał, że skoro abp Wielgus de facto nie wykonywał żadnej czynności biskupiej w Warszawie, to nastąpiło automatyczne zerwanie więzów z archidiecezją warszawską. Oznaczało to faktyczny wyrok banicji! „Komu na tym zależało? Kto tak bardzo obawiał się mojej obecności w Warszawie? Komu przeszkadzałem? Kto uczynił wszystko, by się mnie stąd pozbyć? To są pytania, na które do dziś, mimo, że upłynęły już lata, nie otrzymałem odpowiedzi” – pisze abp Wielgus. „Sponiewierany przez terrorystów medialnych i stojących za nimi polityków, nie miałem najmniejszej ochoty, aby dochodzić prawdy. Tym bardziej, że ktoś się skutecznie postarał, żeby ją ukryć. Moja obecność w Warszawie była zatem niepożądana”. Ostatecznie arcybiskup wrócił do Lublina stając się już na zawsze osobą prywatną.

 Kryterium oceny

Abp Stanisław Wielgus był od lat sześćdziesiątych zarejestrowanym tajnym współpracownikiem SB. Jego rejestracja jako TW ps. „Adam Wysocki” i „Grey” miała merytoryczne uzasadnienie w pragmatyce służbowej obowiązującej w walczącym z Kościołem katolickim Departamencie IV MSW. Ten fakt, nie przeczy jednak stanowisku, że zmuszeniem go do rezygnacji z posługi arcybiskupa metropolity warszawskiego w 2007 r. został skrzywdzony. Jako badacz od wielu lat opisujący różne aspekty agenturalnego uwikłania, rozpatrujący różnorodne sytuacje oscylujące pomiędzy ochotniczym donosicielstwem a wymuszaną karierą lub naciskami współpracą z SB, uważam jednak, że zapewne najważniejszym kryterium różnicującym wielość postaw jest podział na świeckich i duchownych. Uważam, że ludzi świeckich podejmujących działalność antykomunistyczną i narażających się na prześladowania ze strony bezpieki, nie należy traktować tak samo jak duchownych. Ponieważ różnica tkwi w samym punkcie startu do udziału w życiu zbiorowym. Dla świeckich polityka z definicji zawiera dominację czynnika doczesnego – a więc policja polityczna jest nieodzownym elementem politycznego krajobrazu w opresyjnym państwie, z którym musi się po prostu liczyć i go uwzględnić. Musiał więc do zderzenia z nim się przygotować. Antykomunistyczny działacz, którego tajne służby zdołały złamać nakłaniając do podjęcia współpracy agenturalnej, zaprzecza i sprzeniewierza się istocie swojego wyboru i swojej działalności.   Inaczej jest jednak w przypadku duchowieństwa. Sam fakt wyboru służby Chrystusowi i Kościołowi katolickiemu już na początku swojego powołania – z chwilą wstąpienia do seminarium duchownego, ściągał na niego opresję ze strony komunistycznego  państwa. Nie decydowała o tym – jak w przypadku świeckich – zadeklarowana chęć walki z systemem, ale sama więź ze Zbawicielem i Jego Kościołem. Seminarzysta a nawet kapłan nie miał więc świadomości, że w którymś z gabinetów SB jakiś funkcjonariusz bezpieki z chwilą przekroczenia progu seminarium zakłada mu teczkę i przystępuje do rozważań nad możliwością agenturalnego werbunku. W zderzeniu z bezpieką i jej metodami – szczególnie wyszukanymi i opracowanymi w pionie do walki z Kościołem i religią katolicką – wzywanie i nakłanianie seminarzysty lub księdza do spotkań i rozmów miało charakter formalny. Oto kapłan w systemie antyreligijnym i antykatolickim jest z definicji ofiarą aparatu państwowego, który władny jest umożliwić mu studia teologiczne i podróż do Stolicy Świętej.

Świecki ma więc wroga którego powinien przewalczyć uciekając się do nieograniczonego etyką lub instytucją instrumentarium. Kapłan staje naprzeciw absolutnego zła komunizmu i jego służb, które w jakiś sposób powinien ominąć. Dla kapłana komunizm jest opresją i zniewoleniem Kościoła, które trzeba przemodlić i przetrwać zważając na to, że istotą kapłańskiego powołania i najwyższym prawem Kościoła jest zbawienie dusz, a więc praca duszpasterska z ludźmi. Od tego nie ma odwrotu. Nie ma możliwości dezercji, wewnętrznej emigracji czy ucieczki, która spowoduje, że system przestanie kapłana uważać za swojego wroga. Kapłan w komunizmie nie jest w stanie zejść z linii strzału. Inaczej jest w przypadku świeckiego, który walkę z systemem mógł podjąć nawet metodami bezpośrednimi. Dla niego państwo, jego aparat represji i funkcjonariusze to przeciwnicy sami w sobie.   

Dlatego przy ocenie tzw. sprawy abpa Wielgusa trzeba o tym rozróżnieniu cały czas pamiętać. I właśnie owe rozróżnienie potwierdza to co napisałem: że arcybiskup został skrzywdzony! Był zarejestrowany jako tajny współpracownik, ale miał prawo zostać metropolitą warszawskim. Purystom którzy krzywiliby się na takie postawienie sprawy przypominam sprawę polskich prymasów – arcybiskupów Józefa Kowalczyka i Henryka Muszyńskiego, którzy również zostali zarejestrowani przez bezpiekę jako osobowe źródła informacji, a mimo tego nigdy nie zostali potraktowani w sposób podobny do abpa Wielgusa i objęli urzędy kościelne bez medialnej wrzawy i protestów.

Lekcja dla Polski

Ta różnica w traktowaniu abpa Wielgusa w stosunku do innych postaci powoduje, że aferę z 2007 roku należy uznać za nadal niewyjaśnioną. Arcybiskup nie był jedynym hierarchą zarejestrowanym przez bezpiekę jako współpracownik, ale jedyny padł ofiarą tak ostrej kampanii medialnej i stracił urząd, również w wyniku niejasnej gry, jaką prowadził nuncjusz apostolski. Jeśli prawdą jest natomiast to, co napisał abp Wielgus o politycznych intrygach i naciskach na jego rezygnację, to mieliśmy do czynienia z ingerencją w przepisy konkordatu z 1993 roku, który wyraźnie stwierdza, że „mianowanie i odwoływanie biskupów należy wyłącznie do Stolicy Apostolskiej”. W tym sensie pogwałcona została wolność Kościoła, który nigdy nie może być krępowany przez władzę święcką w swojej działalności, wewnętrznym sądownictwie czy polityce personalnej. Uważam, że lekcja płynąca z lektury pamiętnika abpa Stanisława Wielgusa powinna być dla nas pouczająca, bowiem dramatyczne chwile z grudnia 2006 roku i stycznia 2007 roku jakby na zawsze przekreśliły głęboki i prawdziwy sens rozliczenia z komunizmem, którego przecież bez polskiego Kościoła zrobić się po prostu nie da. Dramat tamtych wydarzeń wytworzył sytuację z gruntu fałszywą, w której to hierarcha kościelny stał się jakby symbolem zdrady i agentury, podczas gdy problem postkomunizmu i wpływów agentury na polskie życie publiczne tkwi przecież zupełnie gdzie indziej. I co najgorsze, tzw. sprawa abpa Wielgusa nie załatwiła w praktyce żadnej sprawy i miała prawie wyłącznie negatywne skutki dla Polski. Skłóciła Polaków, polski episkopat zaczął nieufnie spoglądać na IPN i zamknął się na kwestię rozliczenia (nawet jeśli powołał później specjalną komisję dla spraw zbadania zawartości archiwów IPN), fakt rejestracji agenturalnej nie stał się wcale kryterium decydującym o nominacjach biskupich, zaś lustracja stała się w rzeczywistości fikcją nie prowadzącą wcale do oczyszczenia państwa z wpływów agentury. Mimo szumnych zapowiedzi o rzekomo odkrytych nowych dokumentach żaden z historyków nie przepracował dogłębnie jego sprawy zarówno w wymiarze historycznym, jak i medialnych wydarzeń z przełomu lat 2006 i 2007. Czy rację ma abp Wielgus podnosząc rolę masonerii dla której był niewygodny, czy może były inne przyczyny, które doprowadziły do jego detronizacji? Trudno orzekać w tej chwili. Niech to będzie zadaniem ludzi Kościoła i badaczy uznających rolę Kościoła katolickiego w życiu narodu za żywotną.

Ja w każdym razie zachęcam – przeczytajcie książkę abpa Stanisława Wielgusa!"

Sławomir Cenckiewicz

Abp Stanisław Wielgus, "Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki". Historia mojego życia, Wydawnictwo Sióstr Loretanek", Warszawa 2014.

Rozważania naukowe Sławomira Cenckiewicza

Już samo nadanie sprawie arcybiskupa Stanisława Wielgusa w tytule rozważań, terminu thriller, wywołuje u czytelnika uczucia ambiwalentne. Ta medialna nagonka rozpętana z burzą oklasków najważniejszych osób w państwie, jednak zastanawia. Nie wyjaśnia genezy tej nagonki Sławomir Cenckiewicz, sprawiedliwie jednak uznający krzywdę niedoszłego metropolity warszawskiego. Autor nie jest jednak konsekwentny w uznawaniu świadomej agenturalnej przeszłości arcybiskupa Stanisława Wielgusa na wstępie pisząc: "Fakt utrzymywania przez hierarchę niejawnych kontaktów z SB nie ulega wątpliwości, choć na podstawie dostępnych źródeł, nie byłbym w stanie określić ich zakresu i jakości".

Cenckiewicz nie wspomina również o badaniach grafologicznych rzekomych podpisów Wielgusa figurujących w aktach IPN. Ekspertyzy biegłych wykazują fałszerstwo  podpisów. Pomimo wyraźnych zaprzeczeń poszkodowanego dotyczących pseudonimów rzekomego TW "Grey" i TW "Adam Wysocki" Cenckiewicz uznaje je za autentyczne nie prezentując żadnych dokumentacyjnych źródeł. Niespójność wywodów Cenckiewicza stanowi najsłabszą część tych rozważań i obronić się nie da. Dowodem tej słabości rozważań jest choćby  zapis Cenckiewicza: "Znając pragmatykę, instrukcje i wytyczne obowiązujące w antykościelnym Departamencie IV MSW uznaję w każdym razie fakt jego rejestracji agenturalnej, która była konsekwencją nawiązania kontaktów przez SB z młodym kapłanem na terenie Lublina pod koniec lat sześćdziesiątych. Wiem natomiast, że szczupłość materiału archiwalnego, ograniczonego w istocie do rejestracji, opinii i charakterystyk funkcjonariuszy SB (głównie wywiadu) przy jednoczesnym braku rękopiśmiennych a nawet ustnych doniesień (zachowało się zaledwie sześć dokumentów sygnowanych podpisem „Grey” i „Adam Wysocki”, ale i one nie dotyczą tzw. materialnej – informacyjnej, strony współpracy z SB), pozwala na sporo niedomówień i możliwości interpretacyjnych... Abp Wielgus nie był jedynym hierarchą zarejestrowanym przez bezpiekę jako współpracownik, ale jedyny padł ofiarą tak ostrej kampanii medialnej i stracił urząd, również w wyniku niejasnej gry, jaką prowadził nuncjusz apostolski" .

Sławomir Cenckiewicz były pracownik naukowy IPN i badacz trudnych okresów najnowszej historii Polski, posiada za sobą niebagatelny dorobek naukowy. Dlatego też ze zdziwieniem przeczytałem powyższy tekst w sposób niejednolity traktujący sprawę polskiego Kościoła i związanej z nim postaci arcybiskupa  Stanisława Wielgusa. Wszakże niedoszły ingres stanowił fakty inspiracji określonych służb wymierzonych w Kościół i Naród, z rangą światową owych dramatycznych wydarzeń. Przed historykami stoi niezmiernie istotne i ważne zadanie przekazania naukowo dowiedzionej prawdy historycznej. Historycy edukując naród, stwarzają jego siłę intelektualną. Z tą edukacją i siłą intelektualną walczyli nasi okupanci niemieccy i bolszewiccy, wykonujący na polskich elitach mordów fizycznych i intelektualnych. Nierzetelność historyków w ich różnych działaniach jest niestety spotykana. Przykładów jest sporo:- negowanie przez amerykańskich historyków pochodzenia żydowskiego polskiego Holocaustu. Ofiarą tej nagonki padł amerykański historyk Richard C.

Lukas za prawdę historyczną zawartą w jego książce "Zapomniany Holocaust".- Podawanie nieprawdy historycznej przez Ewę Kurek, badaczkę stosunków polsko-żydowskich o rzekomej ochronie Polaków przed agresją niemieckich okupantów przez noszenie opasek z gwiazdą Dawida, udających w ten sposób "chronionych" Żydów. Nieprawda owa już niestety jest wielokrotnie powielana w Internecie.-Bezpardonowy atak Ewy Kurek na Waldemara Łysiaka i niżej podpisanego za rzekomą nieprawdę o kijowskim majdanie.- Atak Piotra Zychowicza na Powstanie Warszawskie tytułem "Obłęd 44".- Atak Piotra Zychowicza na dyplomację polską i osobę Józefa Becka w tytule "Pakt Ribbentrop - Beck", którego nigdy nie było. - Muzeum Czynu Niepodległościowego w Łodzi w osobie kustosza historycznego Wojciecha Źródlaka podważa zbrodnie niemieckie w getcie łódzkim dokonane na polskich, nie żydowskich dzieciach, przez m.in. Ordnung Polizei (policję żydowską).- Niewybredny atak Sławomira Cenckiewicza na historyka polskiego dr Piotra Gontarczyka ; "Do Rzeczy" z dnia 15 - 28 grudnia 2014 r. "Gontarczyk nie pisze książek historycznych, tylko pamflety...". Tak historyk Sławomir Cenckiewicz podważa autorytet historyka Piotra Gontarczka. Takie zdanie podważa wiarygodność Sławomira Cenckiewicza jako historyka. Jeszcze niedawno autorzy Piotr Gontarczyk i Sławomir Cenckiewicz napisali książkę "SB i Wałęsa. Przyczynek do biografii". Czy jest to prawda historyczna, czy tylko pamflet?                                                                   

                                          Opracował Aleksander Szumański

http://3obieg.pl/wp-admin/edit.php

http://blogmedia24.pl/blog/1438

http://blogopinia24.pl/blog/blogger/listings/aleksander-szumanski

http://gazetaobywatelska.info/bloger/blog/48

http://aleksanderszumanski.pl/index.php

http://niepoprawni.pl/blogi/aleszumm

Źródła:

Arcybiskup Stanisław Wielgus "Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki" Historia mojego życia

http://www.konserwatyzm.pl/artykul/10211/sebastian-karczewski-zamach-na-arcybiskupa-kulisy-wielkiej-m (link is external)

http://zygumntbialas.neon24.pl/post/106432,czy-ktos-z-winnych-przeprosi-abp-stanislawa-wielgusa (link is external)

http://3obieg.pl/sprawa-arcybiskupa-wielgusa (link is external)

http://niepoprawni.pl/blog/2218/my-agenci-zydowskiej-lozy-masonskiej-b%19nai-b%19rith

- Ksiądz Tadeusz Kiersztyn, "Zatrute źródło masoneria" 2010

- http://wobroniewiaryitradycji.wordpress.com/2013/04/05/ks-slawomir-kostrzewa-odebrac-dzieciom-niewinnosc-hello-kitty-i-satanizm-oraz-inne/ (link is external)

- http://pl.wikipedia.org/wiki/B%27nai_B%27rit (link is external)

http://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Wielgus

- http://pl.wikipedia.org/wiki/B%E2%80%99nai_B%E2%80%99rith_%28Polska%29 (link is external)

http://blogmedia24.pl/blog/1438

- Waldemar Łysiak „Zaczęło się” („Do Rzeczy” nr 36/036 30 września – 6 października 2013 ):

Sławomir Cenckiewicz  "Krzywda i thriller arcybiskupa  Wielgusa" ( "Do Rzeczy" 12-18 stycznia 2015)




Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #WIELGUS

Aleksander Szumański

Aleszum.blog - https://www.mpolska24.pl/blog/aleszumblog111111

Lwowianin, korespondent światowej prasy polonijnej w USA, Kanadzie,RPA, akredytowany w Polsce. Niezależny dziennikarz i publicysta,literat, poeta, krytyk literacki.
Publikuje również w polskiej prasie lwowskiej "Lwowskie Spotkania".

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.