Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Ćwiczenia żołnierzy rezerwy wrzesień/październik 2022r.

Z pamiętnika starszego kaprala podchorążego rezerwy (st. kpr. pchor. rez.) wezwanego pierwszy raz na ćwiczenia żołnierzy rezerwy od ukończenia Szkoły Podchorążych Rezerwy (SPR) w 1998r.

Ćwiczenia żołnierzy rezerwy wrzesień/październik 2022r.
Rezerwa jesień 2022
źródło: Autor pamiętnika

Wszystkie osoby, ich imiona, stopnie są prawdziwe. Wszystkie opisane sytuacje miały miejsce. Rozmowy i wypowiadanie komentarze są zacytowane w najbardziej zbliżony sposób do rzeczywistości.

Drogi pamiętniczku…
Dzień 1 z 17…. jest 26 września 2022r. stawiłem się na wezwanie Ojczyzny na ćwiczenia żołnierzy rezerwy w ramach czynnej służby wojskowej. Już o 7:35 byłem przed bramą jednostki i stałem obok moich kolegów rezerwistów. Formalności z listą obecności, z dmuchaniem w alkomat (o dziwo, że po weekendzie tylu trzeźwych), później dozymetr... kurczę, czy oni myślą, że któryś z nas przewozi bombę atomową? Patrząc z daleka na budynki, to nie będzie potrzeba żadnej bomby aby się rozwaliły. Jakieś sprawy covidowe… i do środka. Idziemy większą grupą prowadzoną przez kaprala… pardon & sorry. Panią kapral. Na sali już siedzą inni rezerwiści i wypełniają jakieś kwity, które po chwili i my, nowoprzybyli dostaliśmy. Po formalnościach idziemy dalej, aby przekazać karty, książeczki, coś podpisać i na końcu komisja lekarska … „Czy jest Pan zdrowy?” zadaje pytanie lekarz, „Tak”, odrzekłem na to pytanie. I to wszystko, koniec komisji. Ale jestem ciekaw co by się stało gdybym powiedział, że jestem chory? Hmmmm... . A teraz mamy iść większą grupą do magazynu po mundury. Jest już 9:00, czyli czas szybko leci. Zanim doszliśmy do magazynu, to udaliśmy się na śniadanie, na które było: zupa mleczna, twarożek, wędlina, dżemik, kakao, czyli standard armijny z tego co pamiętam z czasów SPR w 1998r.. Już jest godzina 10:00, czekamy w większej grupie przed magazynem. Minęła godzina 13:00 ... idziemy na obiad, na który kuchnia serwuje zupę, sztukę mięsa, kaszę, surówkę, kompot… czyli znów standard armijny. Po obiedzie idziemy pod magazyn ... czekamy... niektórym rezerwistom skończyły się od czekania fajki… jest 15:50 otwierają się drzwi od magazyny i wychodzi Pani magazynierka (chyba) i oświadcza, że już nie może dalej mundurować bo … zabrakło mundurów i jutro mają dowieźć. Idziemy na kolację, na którą podano kiełbasę na gorąco i herbatę. Sale przygotowane: w jednych szeregowi na spiętrowanych wozach (łóżkach), w drugich to samo dla podoficerów i jedna sala z dziesięcioma łóżkami dla oficerów i podchorążych. Ale nas jest czterech, jeden podporucznik (jak się później okazało, po jakiejś parotygodniowej szkółce), trzech podchorążych, w tym jeden sierżant podchorąży i tak jak ja st. kpr. pchor.. A reszta, jak się okazało nazajutrz nie zgłosiła się. Podobnie z resztą rezerwistów. Miało być nas wcielonych 274 a zgłosiło się…. 118. Jest 22:00 … Ogłaszają capstrzyk. Plotka stugębna mówi, że w środę mamy jechać na resztę dni szkoleniowych na poligon. Dobranoc mój pamiętniczku, jutro kolejny dzień służby dla Ojczyzny i nowe wyzwania.


Pamiętniczku robię kolejny wpis w Twe karty…
Dzień 2 z 17 …. Wtorek. Pobudka! Myślałem że będzie jak za dawnych lat  ... „Na kompanii pooooobudka, pooooobudka… ścielą wozy na biało!" A tu nie. O 6:30, subtelne pukanie w drzwi w wykonaniu, jak się okazało podoficera dyżurnego, jednego z żołnierzy zawodowych, którzy zostali wyznaczeni do „obsługi” rezerwy. „Panowie, jest 6:30, proszę wstać. Śniadanie o 7:30.”. Super. No Wersal! Ale czekałem na „Czas do wyjścia na zaprawę 3 minuty, podaję strój na zaprawę: góra skóra, a dół tak jak góra!” Ale niestety nic z tego, może z tego powodu, że nawet ci umundurowani rezerwiści nie dostali sportowych utensylii. Znów podzieleni, na tych w cywilkach i na tych umundurowanych udajemy się na śniadanie. Podczas przemarszu, podchodzi do nas jeden z podoficerów i oznajmia, „że pan porucznik i panowie podchorążowie mają jako pierwsi pobrać jedzenie i natychmiast udać się do magazynu umundurowania”, ponieważ mamy spotkać się z dowódcą batalionu. Na śniadanie zupa mleczna i jajecznica oraz parówka... nooo, na takim kotle to przybędzie mi na wadze! Magazyn umundurowania, wchodzimy... łał... taki zapach, nie wiem czego, że zaraz odezwała się moja alergia i musiałem przyjąć podwójny Zyrtek... katar przestał lecieć ale oczy mam jakbym chlał przez ostatni tydzień.  Jako pierwszy podchodzi Piotr, bo ma nazwisko na A. Piotr, czyli sierżant podchorąży rezerwy jest prawnikiem, spokój człowiek... kwiat lotosu nad taflą spokojnej wody... Nenufar unoszący się... Magazynier wydaje mu: beret, bechatka (gruba kurtka z możliwością podpięcia ocieplenia, wprowadzona w latach 70tych wraz z kamuflażem wz.68) używana i zniszczona (jak się później okazał to ONE SIZE FITS ALL), mundur (o mundurach napiszę później), buty, bielizna, skarpetki, wieszak, ręczniki, klapki a to wszystko do „plecaka” zwanego workiem na ziemniaki. A na koniec wsuwka ze stopniem. Na to Piotr: „..poproszę jeszcze dwie wsuwki (na naramienniki umieszczone na bechatce), oznakę stopnia na beret oraz sznurki podchorążackie (białoczerwone, które służą do obszycia wsuwek) wraz z tzw. „eSPeRką”…”. Magazynier odwrócił się do siedzącego za biurkiem i wpatrzonego w komputer chorążego, ten wstał i powolnym krokiem podszedł do lady. Piotr powtórzył swoją prośbę. „Nie ma... nie wydajemy.” rzekł chorąży i wrócił na swoje stanowisko pracy. Magazynier podsunął Piotrowi kartkę (asygnatę?) do podpisu. Piotr przeczytał i zaczął kreślić jakieś zdania na niej… Podpisał i oddał… Magazynier spurpurowiał i zawołał chorążego. Chorąży po zaznajomieniu się z tekstem odpowiedział: „No i ch*j.” A co było? Piotr przytoczył punkty regulaminu mundurowego SZRP, które są łamane oraz jakie mogą być tego konsekwencje. Czy to zrobiło wrażenie na chorążym? Żadnego jak widać, zlewka instytucjonalna.
Po umundurowaniu udaliśmy się na spotkanie z dowódcą batalionu, który bardzo się spieszył na poligon i oficjalnie poinformował nas, że jutro się tam spotkamy. Jego zastępca za to poinformował nas, że podporucznik rezerwy zostaje dowódcą kompanii a podchorążowie rezerwy dowódcami plutonów. Po czym udaliśmy się na szkolenie z broni. Okazało się, że to szkolenie kończy się i właśnie jest egzamin. I tu stała się rzecz możliwa z niemożliwych, natychmiast przystąpiliśmy do egzaminu. Inteligencja stadna umożliwiła nam udzielenie poprawnych odpowiedzi, czyli takich samych. Ale nie wszyscy, jak się okazało udzielili takich samych odpowiedzi. Trzeci podchorąży, Sławek, wykładowca na jednej z wyższych uczelni humanistycznych udzielił innych. Czytając jego kartę egzaminacyjną, prowadzący to szkolenie porucznik opluł się kawą oraz opluł inne karty egzaminacyjne. „Panie podchorąży … ma Pan rację, że prędkość wylotowa pocisku z beryla jest wystarczająca do zabicia przeciwnika a także masa beryla jest uciążliwa po wykonaniu przemarszu na odcinku 50km, ale nam chodziło raczej o inne odpowiedzi ale i te, jako właściwe zaliczam.” I tak szczęśliwi udaliśmy się na kolejne spotkania, które finalnie zakończone zostały tuż przed kolacją, na którą była gorąca kiełbasa i herbata. Cała kompania była już umundurowana… ONE SIZE FITS ALL BECHATKA BRAND.


Pamiętniczku, przed nami poligon… tam się wykuwa prawdziwych wojowników!

Dzień 3 z 17… środa, pobudka 4:30 a o 5:30 mamy wyjechać autokarami na poligon, tak aby już na miejscu zjeść obiad. Mamy pobrać prowiant na drogę, wyposażenie i broń. Kompania szybko ogarnęła się i udaliśmy się do magazynów. Najpierw my, czyli kadra dowódcza pobiera wyposażenie: saperka, czyli taka łopatka z drewnianym styliskiem, którą poprzez specjalną kieszeń ze szlufkami naniza się na pasek (system zakładania oporządzenia znany od czasów wojen napoleońskich), następnie maska przeciwgazowa. Tutaj kapral poradził nam abyśmy najpierw założyli maskę (torbę na maskę) a później założyli pas. Następny postój to magazyn uzbrojenia, tutaj dostajemy hełm stalowy wz.67/75 … w tej jednostce od 1990 nie było wolnego czasu i farby aby zamalować orła bez korony... pytam się czy dostaniemy jakieś pokrowce... pytanie jest z tych, na które już się zna odpowiedź. Oficerowie i podoficerowie oprócz karabinków dostają też pistolety. Szkolenie i egzamin mieliśmy z Beryli a dostajemy AKMS ze składanymi kolbami… szkolenie i egzamin mieliśmy z WISTa a dostajemy P83 z czarnymi, skórzanymi kaburami.  Czego wojsko nie rozumie? Egzamin zdany? Zdany! I ostatni postój, czyli pobranie koców i tzw. mułów czyli związanych materacy. Tutaj już całą czwórką zaczęliśmy oponować, że nie ma jak koców zabrać, nawet jakby wydawali troki, ponieważ nie ma jak do „worków na ziemniaki” przytroczyć a nie będziemy koców rolować aby nie wyglądać jak druga armia świata! Po konsultacjach, chorąży mówi, że koce i materace będą dowiezione na poligon. Już o 6:00 cała kompania stała w szyku. Okazało się, że nie dla wszystkich starczyło masek przeciwgazowych ... „zostaną dowiezione na poligon!” usłyszeliśmy. Wydano nam racje śniadaniowe: kiełbasa, keczup i musztarda w tubkach, chleb. Czekamy na autobusy. Godzina 7:30 udajemy się na śniadanie. Na stołówce awantura, bo przecież wydano nam racje. Zdajemy racje żywnościowe i jemy śniadanie na które jest zupa mleczna, gruba parówka, kakao. Godzina 9:00 przyjeżdżają autokary. Pobieramy racje żywnościowe obiadowe. Znaczy te same co zdaliśmy. Okazało się, że brakuje i znów awantura. Cóż, niektórzy rezerwiści byli głodni i zjedli wcześniejsze śniadanie. Kuchnia uzupełnia braki. Po paru godzinach jazdy dojeżdżamy na poligon. Co to jest poligon: to jest taka hybryda obozu harcerskiego z wypadem z kumplami na paintball, z tym, że jak się okazało nazajutrz to na obozie i podczas wypadu z kumplami jest większy porządek. Mamy zostać zakwaterowani w namiotach, takich półokrągłych, plutonami. Dowódcy plutonów mają być ze swoimi żołnierzami a dowódca kompanii wraz z pierwszym plutonem. Idziemy na miejsce. Na miejscu okazuje się, że owszem namioty stoją ale nie ma w nich łóżek. Witający nas plutonowy wyraził daleko idące zdziwienie, że nie mamy karimat i śpiworów. Wytłumaczyliśmy mu, że koce i materace mają dojechać. Zrzuciliśmy plecaki i z bronią ruszyliśmy na obiad, który o dziwo czekał na nas, ponieważ nikt nie poinformował kuchni, że będziemy mieli racje obiadowe. Powrót na obozowisko... nadal nie ma łóżek, koców i materacy. Czas na kolację… Wracamy na obozowisko i szok oraz niedowierzanie: są łóżka (tzw. kanadyjki) oraz koce i materace. Ogarnęliśmy temat spania, znaleźliśmy myjnie, WC. Obóz harcerski można by rzecz, bo bez prądu w namiotach. Paru chłopaków ma latarki, rozdzieliliśmy je po namiotach. Przed snem jeszcze idziemy zdać broń do kontenerowego magazynu broni i amunicji. Hełmy mamy zostawić. Brakujących masek przeciwgazowych nie dowieziono. I na tyle mój Pamiętniczku. Jutro mamy mieć prawdziwe wojsko czyli działania w terenie. Ćwiczenia rezerwy to nie je bajka, to je bitwa. Jak to określił st. kpr. pchor. rez. Sławek, doktor habilitowany lingwistyki.

Mój kochany pamiętniczku, dziś poligonu prawdziwego dzień pierwszy.

Dzień 4 z 17 … czwartek, pierwszy dzień poligonu i pierwsza noc za nami. Pod jednym kocem w końcu września raczej człowiek nie będzie miał komfortu termalnego w nocy i tu się przydaje bechatka, nawet z dziurami i bez paru guzików. Godzina 6:30…. Raaaannnyyy… gdzie się znajdują te głośniki z których wydobywa się dźwięk trąbki! Czy kogoś nie pogięło? Szybko prysznic, bo zimny i reszta kolegów czeka. Śniadanie na wypasie: jajecznica, parówki, kiełbasa z wody, fasolka po bretońsku, dwie zupy mleczne do wyboru, dwa rodzaje chleba, wędliny, ser… Po śniadaniu pędem po broń. I już cała kompania stoi w gotowości. Idziemy w czterech do namiotu gdzie jest ekipa z batalionu. Pierwszy wchodzi podporucznik rezerwy… w namiocie siedzi starszy chorąży sztabowy, sierżant i paru innych żołnierzy. Podporucznik rezerwy na widok tylu gwiazdek zaczął: „Melduję...” nie zdążył dokończyć, gdy sierżant pchor. rez. Piotr wręcz krzyknął:” „Qrwa! Człowieku… Ty jesteś oficerem i to Tobie mają się meldować podoficerowie, Ty masz wchodząc do namiotu powiedzieć „dzień dobry Panowie” … A na to chorąży: "Panowie jesteście oficerami?" … "No, nie do końca, jeden podpor i trzech bażantów". „A dlaczego nie macie na naramiennikach oznak stopni?” … "Bo nie wydano w jednostce." „O ja je*ie! Przecież zaraz przyjadą żetony, bo wiedzą, że jest rezerwa i będą węszyć za wódką a jak nic nie znajdą.” Tu chwila przerwy... „A znajdą?” … "Nie, panie chorąży... nie znajdą." „Ok. Nie znajdą, to się przypier*olą do łamania regulaminu mundurowego i to ja i kapitan dostaniemy zjebę a nie ten niemyty ku*as, który Wam tego nie wydał!" Wychodzimy z namiotu i nagle chorąży patrząc na nas i na kompanię żołnierzy rezerwy wykrzyknął „O ja pier*olę!" …" Ale o co chodzi panie chorąży?" Pyta się podpor. „Macie akaemesy a ja nie mam do nich ślepej amunicji, tylko mam 5.56!” Wyjął telefon ... krótka rozmowa, którą raczej nie powinienem przytaczać skończyła się na tym zdaniu: „… Tak, pożyczę od tych debili.” I za chwilę został wykonany drugi telefon, jak się można domyślić „do debili”. W międzyczasie przyjechał zapowiadany wcześniej instruktor z brygady wraz z ekipą szkoleniowców. No, kapitan wraz z ekipą robił wrażenie, tyle mieli na sobie oporządzenia, że starczyłoby na naszą kompanię. Od nieregulaminowych butów, rękawiczek, gogli, nakolanników aż po jakieś kamizelki oraz posprejowane karabinki. No łał… Wojownicy… Wezwał nas kapitan i nakreślił plan działań: tu będzie obozowisko kompanii podzielone na miejsca dla plutonów, tędy przejdziemy, marsz ubezpieczony, kolumna będzie zaatakowana przez grupę dywersyjną. Scenariusz jak na film wojenny. „Tu ostrzelamy, tu będą dodatkowe pozoratory a tu rzucimy gaz…” „Sorka panie kapitanie, nie wszyscy mają maski pgaz, nie dowieźli nam jeszcze.” .. „No dobra, to bez gazu..”  Jeszcze na koniec kapitan mówi, aby dać im pół godziny bo muszą się przygotować, salut i rozchodzimy się. Jeszcze kapitan odwraca się i tymi słowami zwraca się: „Panie poruczniku, proszę uczulić żołnierzy aby porządnie dokręcili odrzutniki, bo mogą je pogubić.” „Że co panie kapitanie?” Kapitan zatrzymał się… „Odrzutniki umożliwiają użycie amunicji ćwiczebnej tak aby broń działała jakby była zasilana amunicją bojową.” Zdumienie na twarzy podpora było duże. Zapadła niefortunna cisza, którą przerwało pytanie kapitana skierowane do podpora: „Czy gwiazdki znalazł Pan w chipsach?” … „Nie panie kapitanie, ukończyłem moduł oficerski Legii Akademickiej!” ... O ja pier*ole! Zakończył konwersację kapitan.
Postaliśmy, posiedzieliśmy. Inni mądrzy ludzie naradzali się. Okazało się, że po obiedzie pójdziemy na strzelnicę, bo mamy dużo amunicji bojowej do akaemesów, czyli 7,62. Obiad, kasza, ryż, ziemniaki, warzywa z wody, mięso, kompocik a na deser batonik waflowy w czekoladzie. Po obiedzie idziemy na strzelnicę. W drodze dopadła nas ulewa, raaannnyy jakby ktoś tam na górze faktycznie nie lubił rezerwistów. Bechatki nasiąknięte, buty przesiąknięte. Wykonujemy tzw. szkolne strzelanie, nic nie widać, deszcz rozmywa papierowe tarcze a do tego pod koniec strzelania dochodzi wiatr. Może jednak wieczorem, po kolacji znajdziemy wódkę na kompanii aby się rozgrzać? Miłej nocki mój pamiętniczku.


Wykuwamy wojowników…

Dzień 5 z 17… piątek. Piątek na poligonie to nie weekendu początek, to początek prawdziwej męskiej przygody. Ale zanim zacznie się ta przygoda to trzeba będzie jakieś prochy na przeziębienie łyknąć i to w ilościach hurtowych. Doświadczeni rezerwiści mieli jakieś aspiryny, polopiryny, tabciny itd…trzeba coś przyjąć, ponieważ wczorajszy deszcz niestety pokonał kompanię rezerwy. Ale od samego rana, jest słoneczko i według AccuWeather zapowiada się ładny dzień. Pobudka… znów ta trąbka. Musimy odnaleźć głośniki i je wyeliminować! Znów zimny prysznic i na śniadanie. Jesteśmy rozczarowani, to samo co wczoraj ! Po śniadaniu znów stoimy kolumną pod bronią. W czwórkę udajemy się na naradę. Okazuje się, że są zmiany w konspekcie szkoleniowym, zaraz ma podjechać dowódca drugiej kompanii na swoich Rosomakach i mamy się razem szkolić. Jest połowa sukcesu czyli mamy już amunicję szkoleniową (ślepą) do akaemesów ale zapomniano przywieść odrzutników, cóż… jutro mają dowieść wraz z resztą masek pgaz i też w sobotę popołudniem oficerowie (podchorążowie) wraz z podoficerami mają się udać na strzelnicę aby zaliczyć strzelanie z PW czyli pistoletu wojskowego. Pistolet wojskowy to P-83, jak sprawdziłem to jest konstrukcja z połowy lat 70tych XXw. A wygląda jakby był nieślubnym dzieckiem Walthera PP z lat 20tych tego samego wieku i ślepego knura.
Raaannnyy wjeżdżają na pełnym gazie Rośki, nasze rydwany ognia! (pardon mój pamiętniczku, My, My rezerwa zmechanizowana możemy mówić Rośki… ale Wy, cywile musicie mówić Rosomaki!) Z drugiego wyskakuje ktoś postury Pana Wołodyjowskiego, nawet z wąsikiem, jak się okazało po chwili. I jak się okazało także, to dowódca drugiej kompanii. Podchodzi do nas, salutujemy mu. „Kto dowodzi rezerwą?” … Ja! … odpowiada podpor. A na to sier. pchor. rez. Piotr: „Dzbanie, teraz masz się zameldować!” . Porucznik (pełen porucznik, taki prawdziwy porucznik)  patrzy się na nas jak na jakiś oszołomów, szczególnie, że nie wyglądamy zbyt dobrze po deszczowym wczorajszym wieczorze i po zimnej nocce. Meldunek i po meldunku. Jak się okazało to ktoś tam gdzieś na górze poszedł po rozum do głowy i dokonano poważnej zmiany w konspekcie szkoleniowym. Mamy uzupełnić stany drugiej kompanii i razem ćwiczyć. Podpor ma być „nieetatowym zastępcą dowódcy kompanii” a my „nieetatowymi zastępcami dowódców plutonów”. Porucznik przywołał swoich ludzi, czyli dowódców plutonów... krótka prezentacja i przedstawiono zmiany… w skrócie tak: walić obecne podziały na plutony, dobieramy ludzi pod etaty: ukaemista, radio, kierowca, itd… a reszta na szturmanów. Okazało się, że wśród rezerwistów mamy takich, którzy zaliczyli zasadniczą na tych etatach i wiedzą o co c’man! Porucznik poinformował nas, że ma być dowieziony sprzęt dla nas, czyli ukmy, radio, itd… I ledwo skończył zdanie a tu podjeżdżają samochody. Wszyscy w szoku … najbardziej porucznik: „No wiedziałem, że nasza logistyka szybko działa ale, żeby aż tak szybko? No szacun!” … No niestety albo i stety. To nie były zapowiedziane dodatkowe wyposażenie, to były prezenty z okazji „bożego narodzenia”. Przywieźli komplety goretexowe z podpinkami i mamy zdać bechatki, przywieźli kevlary i mamy zdać stalaki, przywieźli nowe, brązowe buty i mamy zdać (ci co mają) czarne, przemoczone buty, przywieźli czapki, szaliki, ciepłą bieliznę i kamizelki, znaczy lubawki. I wyglądamy teraz jak wojsko, a co nas wyróżnia od zawodowych to tylko rozmiar w pasie. Szybko na obiad a po obiedzie jazda… Wiatr we włosach, muchy w zębach, tak się czuje desant na Rośkach (szukałem jakiegoś rymu ale niestety nic nie znalazłem). Wzmocniona druga kompania ćwiczy wraz z pozostałymi kompaniami z batalionu, powtarzamy aż do perfekcji swoje czynność od szturmana po dowódcę (zastępcę) kompanii, chociaż ten ostatni to musi mieć więcej powtórzeń. Podporucznik rezerwy miał niecałe 50 dni szkoleniowych w LA. Tak, drogi pamiętniczku, po 50 dniach dostał gwiazdki! A my, bażanty 90 dni w SPRze, 90 dni na praktykach oficerskich i dodatkowo sier. pchor. rez. 37 (już z tymi 4) dni ćwiczeniowych. Kolejne prezenty, tylko teraz dla kadry… Porucznik załatwił nam rzepy ze stopniami na goretexy a dla podchorążych załatwił tzw. kapsle, nie, nie eSPeRki a z AWL. Przynajmniej widać że my pchory są! Stare, bo stare ale są! A teraz kolacja i mam chwilę czasu aby to napisać a po kolacji…. Ciąg dalszy szkolenia i jedziemy na strzelnicę... dla Rośków! Będziemy naiwaniać z działek a po zapadnięciu zmroku mamy strzelać z zapalających (chyba tak to się nazywa) z akaemesów i ukm. Dobrze, że ktoś poszedł po rozum do głowy (może nawet nie swojej) i zmienił konspekty szkoleniowe. Jest moc, jest szkolenie! A ja, jako pchor. po SPR koszalińskim będę się przemieniał na zmechola, Piotrek jest po Pile, a tam był SPR Wojsk Samochodowych (chyba tak to się nazywało)  a Sławek po Poznaniu ale jak sam mówi „jestem towarzysz pancerny” czyli jest czołgistą a nie logistykiem. Pelotnik/samochodziarz/czołgista czyli kadra dowódcza kompanii zmechanizowanej z oficerem po 50 dniach szkolenia jako dowódcą… ja prdle! Przepraszam mój pamiętniczku, obiecuję, że nie będę już więcej przeklinał.


Sun Tsu naszym nauczycielem czyli taktyka – operacyjność – strategia!

Dzień 6 z 17… sobota. W piątek wieczorem Jednostka Komandosów Rezerwy sprawnym rajdem unicestwiła system nagłośnieniowy. Było spektakularne zwycięstwo taktyczne lecz porażka operacyjna, która końcowo przemieniła się w zwycięstwo strategiczne. Ale od początku. Głośniki zostały odcięte… Co skutkowało błogą ciszą i niestety spowodowało zaspaniem kompanii na śniadanie. Zostaliśmy obudzeni przez służbę dyżurną z kuchni. To była ta porażka operacyjna, która została przekuta w zwycięstwo strategiczne, jak napisałem pamiętniczku mój kochany wcześniej. Niestety też ta porażka operacyjna była naszą, czyli trzech podchorążych, osobistą porażką. Nie pomyśleliśmy, że Dzban, znaczy podporucznik rezerwy po „module oficerskim Legii Akademickiej” nie będzie wiedział jak organizuje się służbę dyżurną na kompanii. I nie pomyśleliśmy, że trzeba będzie mu to wyłuszczyć. Ale nie ma tego złego… Powołaliśmy służbę dyżurną, mamy pod dostatkiem kaprali rezerwy do tego oraz szeregowych aby na kolejne 9 dni pobytu na poligonie zapewnić ciągłość służb. Powołaliśmy nawet szefa kompanii, został nim najwyższy stopniem podoficer, czyli plutonowy rezerwy i jak się okazało także najstarszy wiekiem. Za młodu, czyli na początku lat 90tych, był termitem (żołnierz służby terminowej). Czyli zna się chłop na rzeczy. Udaliśmy się spóźnieni na śniadanie, na którym spotkaliśmy dowództwo batalionu. Zostaliśmy uświadomienie, że dzisiaj popołudniem odwiedzą nas wiajpi w postaci generałów, polityków, urzędników, posłów i kogoś tam jeszcze. I mamy przećwiczyć do obiadu cały układ choreograficzny. I tu się wydało dlaczego wydano nam goretexy, kevlary, itd., ...nie, nie z miłości MONu do żołnierzy rezerwy, nie… to jest najnowszy wzór malowania trawy na zielono i pastowania opon na czarno! Podczas prób zostaliśmy rozdystrybuowani na wszystkie kompanie batalionu, tak aby wydawało się, że jest nas dużo i rezerwiści byli tak poutykani, że faktycznie z trybuny nie było widać nas, rezerwistów a dowódca drugiej kompanii zrobił fotkę i faktycznie wyglądało to mocarnie. Po obiedzie udaliśmy się już na zbiórkę i oczekiwaliśmy gości. Była akurat piękna pogoda, słoneczko grzało, lekki wiaterek. Super. Goście zamiast o 14:00 przyjechali o 16:00 ... no spoko, przecież wojsko nic nie ma do roboty, tylko stać w kolumnach. No nie? Przyjechali, odczytali, nagrodzili, zaśpiewaliśmy, defilada, przejazd Rośków… miód malina. Po imprezie szeregowi poszli na spotkanie na którym miała być omówiona historia i tradycje batalionu, brygady, dywizji czyli czas odpoczynku i drzemki dla wojska. Jednocześnie oficerowie (podchorążowie) i podoficerowie, po pobraniu pistoletów zostali podwiezieni na strzelnicę aby wykonać strzelanie z PW, czyli pistoletu wojskowego. Skrzynki z amunicją zostały wyładowane, zaniesione do miejsc wydania amunicji i …. Pierwszy raz usłyszałem, że można na jednym wdechu opisać pochodzenia jednego człowieka wraz z jego prawdopodobną chorobą umysłową, używając jedynie słów uznanych ogółem jako niecenzuralne. A co się stało? Zapotrzebowano amunicję pistoletową 9mm ... na razie spoko... i taką wydano… spoko…tylko, że pistolet P-83 jest zasilany amunicją 9mm systemu Makarow a wydano 9mm systemu Parabellum/Luger. I to było na tyle... i nagle Dzban wydał z siebie okrzyk radości w postaci: „Przecież to też 9mm i można spróbować!” Nikt się nie zaśmiał … sierżant podchorąży rezerwy Piotr powoli zwrócił swe oblicze w kierunku Dzbana i spokojnym głosem zwrócił się do niego: „Wiesz co…. Udaj się do namiotu i sprawdź czy tam nie zostawiłeś mózgu!” Strzelanie zostało przeniesione na termin późniejszy. Po kolacji na kompanii rozpoczęły się zakłady, czy po tej imprezie zabiorą nam goretexy i kevlary czy pozwolą zachować do końca pobytu na poligonie. Idziemy spać, wiedząc, że trąbki nie będzie słychać a służba dyżurna i to nasza obudzi nas na czas. Dobranoc pamiętniczku. 


Dzień 7 z 17… niedziela. I trąbki nie było i nie zaspaliśmy. Służba dyżurna zadziałała rewelacyjnie. Nasz szef kompanii, plutonowy rezerwy Ireneusz, nasza Matka znaczy się ... bo szef to Matka przecież, bo o nas dba. I na serio zadbał. Poszedł, pojątrzył, popytał, poprosił i okazało się, że w armii oprócz takich zwrotów jak: „nie ma”, „nie da się” . Są też inne i da się! I da się aby była pod prysznicami ciepła woda i da się aby przywieźli nam podpinki do namiotów i da się… serio... da się wymienić bieliznę na nową i to nie tylko z kolegą ... taki żarcik wojskowy. Zdaliśmy bieliznę (letnią) i dostaliśmy nowe komplety, też letnie. Znaczy bielizna była świeża ale nie nowa, ale skarpetki były nowe. Po śniadaniu, chętni mogli udać się na mszę polową. Z „książki wyjść” prowadzonej przez naszą służbę dyżurną wynika, że chyba na kompanii rezerwy nie ma katolików… może są jakieś inne wyznania, nie wiem. Kompania do obiadu miała czas wolny i zapadła w letarg poprzez zaleganie na wozach albo rozpełzła się w okolicy na grzybobranie i jak się okazało rejony były potężnym zagłębiem grzybowym co spowodowało, że każde miejsca w namiocie zostało obwieszone girlandami grzybów, które się suszyły. Po obiedzie... no właśnie obiad… muszę się zważyć po powrocie. Zarządziliśmy znów zaleganie na wozach, które niestety zostało przerwane przybyciem instruktorów. Tym razem miały być zajęcia z opchem/obmr czy jakoś tak. Nie wiemy, bo zgubiliśmy plan dnia. Jednym słowem: już wszyscy mają maski pgaz. Instruktorzy przywieźli też tzw. FOO czyli następcę sławnego OP1. Ten, który chociaż raz zakładał OP1 to wie co to było za gó*no! Instruktorzy kazali zdać maski pgaz i zaczęliśmy je dobierać do naszej głowy czyli według wielkości twarzoczaszki. Podpor założył i zdjął … po czym rzucił w tłum pytanie „I jak?” … a ktoś z tłumu: „No, nadal ładnie leży na twojej twarzy!” Instruktorzy zajarzyli, że podpor raczej nie jest przykładem oficera a przez to nie jest darzony estymą. Co okazało się pomocne w późniejszym czasie. Następnie przymierzaliśmy FOO… oooo to jest o niebo lepsze od OP1. Każdy po dobraniu maski pgaz, dobrał rozmiarowo FOO i te dane wylądowały na specjalnej kartce przy naszych nazwiskach. Oby ta kartka dalej wylądował u właściwych ludzi a nie w koszu na śmieci. A teraz najlepsze, crème de la crème czyli wchodzenie pod tzw. dzwon.  Jest to test maski pgaz a to (jej szczelność) ma się przydać już jutro, czyli w poniedziałek, bo mamy wyjść zaraz po śniadaniu na cały dzień na ćwiczenia a dokładnie wyjechać Rośkami, drugiej kompanii. I tu nasi instruktorzy stanęli na wysokości zadań i podali Dzbanowi nie do końca sprawną maskę pgaz… no, ona była sprawna ale filtr już nie. Założył, sprawdził jak należy i instruktorzy kazali mu, jak już będzie pod dzwonem aby wypuścił powietrze (zaciągnięte przed włożeniem maski) a następnie wziął głęboki wdech, będąc już oczywiście w masce pgaz. Szkoda, że nie zrobiliśmy zakładów o czas wyjścia spod dzwona, odległości przemarszu na czworakach i dystansu rzygania (sorry mój pamiętniczku za takie słowa ale wojsko to wojsko) pysznym obiadem. Instruktorzy wyrazili naniepokojenie stanem zdrowia Dzbana, bo jak stwierdzili: „Przecież to jest tylko gaz łzawiący!” ... No chyba, że miał być a ktoś pomylił ampułki… Cóż, pech to pech. Prowadzący zajęcia instruktor zwrócił się do podpora, który już doszedł do siebie: „Panie poruczniku, widać, że źle Pan założył maskę, proszę pod okiem kaprala nauczyć się poprawnie zakładać maskę, jutro przyda się.” (nadal nie wymienili mu filtra na działający)  Po kolacji, kadra dowódcza rozbudowana o szefa kompanii udała się na spotkanie na którym omówiono zasady ćwiczeń poniedziałkowych. Mamy wstać godzinę wcześniej, zjeść śniadanie, pobrać racje, broń i wymarsz a dokładnie wyjazd. Część rezerwistów uzupełnia załogi (desant) Rośków, reszta na samochody i niektórzy nawet wsiądą do hamvee, jeżeli te z innego pododdziału brygady przyjadą. Dobranoc pamiętniku, jutro przed nami ciekawy dzień.



Dzień 8 z 17… poniedziałek. Obudziliśmy się godzinę wcześniej, czyli o 5:30. Kurczę, jutro będziemy musieli zarządzić pobudkę o 5:00. Piszę my, ponieważ w czwórkę z szefem kompanii przejęliśmy dowodzenie nią, wyłączając Dzbana. A dlaczego wcześniej o 30 minut, zapewne zapytasz się mój pamiętniczku? Ponieważ umycie kompanii w ciepłej wodzie przy ograniczonej ilości prysznicy musi mieć wyższy współczynnik czasu. Szybkie śniadanie, po którym odebraliśmy racje żywnościowe na obiad i na kolację oraz zgrzewki wody. Racje takie normalne, chyba to się eSka nazywa. Ale z tą wodą do wtopa. Nie wydali nam żadnych manierek (bidonów) czy camelbagów. Jak mamy z 1,5l wody w pecie biegać za Rośkiem albo szturmować pozycje przeciwnika?  Na razie, ten problem odłożyliśmy do czasu przyjazdu drugiej kompanii. Pobraliśmy bron i odrzutniki, które zaraz wkręciliśmy w lufy i to mocno, pomni zapytania instruktora z brygady.  Przyjechała kawaleria … problem z wodą został doraźnie rozwiązany. Wrzucamy wszystko na wolne samochody i rozkładamy w wewnątrz Rośków. A tak się zastanawiamy, jaki pacan nie zezwala na wydanie manierek żołnierzom rezerwy na poligonie albo inaczej, jaki matoł o tym nie pomyślał? Czego się jeszcze dowiemy podczas kolejnych dni ćwiczeń?
Jedziemy. Amunicja ćwiczebna, pozoratory na pace, instruktorzy w gotowości. Zajmujemy pozycje wyjściowe. Dowódcy plutonów mają rozdane zadania/rozkazy. Przechodzimy do etapu ćwiczeń. Nie wiem, czy mogę pisać o samych ćwiczeniach, czy to nie jest przypadkiem tajemnica służbowa. Rozwinięcie kompanii, plutony wchodzą w bój spotkaniowy, przechodzą do obrony, następnie dostają wsparcie i dochodzi do kontrataku. Sorka, może nie zbyt czystym wojskowym językiem to opisuję ale jestem tylko pchorem rezerwy. Przeciwnik cofa się a my zanim. Wydzielone pododdziały na HAMVEE mają za zadanie otoczyć wycofującego się przeciwnika i przeciąć jego drogę ucieczki. Pierwszy pluton, przy którym jest dowództwo kompanii idzie na szpicy. Znaczy sam dowódca kompanii jest gdzieś z tyłu a na wysuniętym punkcie dowodzenia jest „nieetatowy zastępca dowódcy kompanii” czyli Dzban. Dobrze, że mieliśmy podsłuch wydawanych rozkazów, co powodowało uniknięcie głuchego telefonu oraz większego problemu, ponieważ na początku pan podpor trzymał do góry nogami mapę. „Spieszamy” się i idziemy w bój. Zaprawdę powiadam Ci, mój pamiętniczku, trudno rozróżnić rezerwę od zawodowych (jedynie po gabarytach). Przeciwnik jest eliminowany i nagle… „GAZ! GAZ! GAZ!” Odkładam akaemsa na bok, ściągam hełm, zakładam maskę,  tymi gumowymi trokami dociskam ją do głowy, obok mnie Dzban robi to samo i to na głębokim wdechu. Nachodzi na nas chmura dymu ... To chyba ten gaz albo zasłona dymna, bo Rośki też miały wypuścić zasłonę i się wycofać. Zaraz okaże się co to jest za rodzaj dymu…. To jest gaz łzawiący, nazywa się to gieen. Czy jakoś tak? Przed zajęciami usłyszałem jak instruktorzy mówili między sobą, że puszczą nam też „cegłę”… serio, nie wiem o co chodzi. Ale akurat to, to jest gaz łzawiący ponieważ widzę jak Dzban cwałem ucieka z maską w jednej ręce jak najdalej od chmury. Dzban w jednej ściska maskę a drugą trze oczy… Za nim biegnie sierżant pchor. rez. Piotr i trzyma…. Dwa akaemesy! Widocznie Dzban pozostawił swój, bo innego rozwiązania nie widzę. A może dlatego, że jeszcze chmura dymu mi przesłania? Ktoś trąca mnie w ramie, a robi to dowódca plutonu u którego jest „nieetatowym” i pokazuje, że się wycofujemy. Zwijamy się zgodnie z regułami. Klasyka. Wychodząc z chmury widzę klęczącego Dzbana a nad nim Piotrka i ratownika medycznego. Zdejmuję maskę i podchodzę do nich. Dzban wygląda jak po niezłej libacji, Kurczę zaraz iż ja tak będę wyglądał bo potarłem oczy a wcześniej dotknąłem munduru … masakra. Przybiega Sławek i szef kompanii. Stoimy nad Dzbanem i trochę nam jego szkoda. Piotr pyta się:” Co z nim zrobimy” … i tu zaskoczył nas Irek, czyli szef kompanii… „Jak dla mnie do bym go tutaj zakopał ale jak się rozliczymy z brakującego munduru?” Ćwiczymy dalej z przerwą na obiad, podczas której musieliśmy poczekać na wodę, po obiedzie dalej powtarzamy szkolenie. Zabawa przednia. Kolacja i wielka niespodzianka… Możemy poćwiczyć z noktowizją. „Tylko nie zniszczcie!” I na nokto wracamy na obozowisko. Jutro mamy powtórkę, może jutro wymienimy Dzbanowi filtr do maski pgaz?


Dzień 9 z 17… wtorek. Kolejny dzień normalnych ćwiczeń. Czyli pobudka o 5:30 i nie trzeba było kompanii zrywać wcześniej, ponieważ część chłopaków wstało wcześniej aby postać pod gorącym prysznicem. Wymieniliśmy na dobry filtr w masce pgaz Dzbana. Śniadanie, racje, woda i dalej w bój. Czyli to samo co wczoraj. Rezerwa zaczyna nabierać wprawy. A że powtarza to co wczoraj robiliśmy to ja sobie pozwolę, mój pamiętniczku na powrót do spraw o których obiecałem napisać, Najpierw mundury. Rozumiem, ze jesteśmy tylko na „chwilę” we MONie, lecz nie rozumiem, że dowództwa, żadnego szczebla nie interesuje co my dostajemy i dlaczego wyglądamy jak dzieci z czworaków z „Ziemi Obiecanej” albo z „dzieci z nagonki” z „Misia”. Używane buty które nie trzymają minimum standardów, mały deszcz i stopy mokre. Dlaczego nie wydawane są środki utrzymania i czystości do butów? Bechatki, czyli utrapienie rezerwy. Zniszczone, często bez guzików, z dziurami. Wydawane na zasadzie „sztuka to sztuka , Kroll”. No i mundury, albo starego wzoru, tzw. całoroczne albo nowego wzoru, letnie. Czym się różnią? Detalami ale żeby wydawać mundur letni pod koniec września? Te nowe mundury był nowe ale te stare były używane i tu dochodzi do paradoksu: w starych mundurach spodnie nosimy wpuszczone do cholewek czarnych butów, w nowych na cholewkach brązowych butów ale jak nosić  stare mundury do brązowych butów albo nowe mundury do czarnych butów? Cóż.. jak… ch*jowo ale jednakowo! I takie pytanie retoryczne: Panowie Generałowie… czy chcielibyście tak być traktowani? Czy nie widzicie, albo nie czytacie o tym od lat? Co zrobiliście aby to zmienić? Nic, jak widać.. to samo dotyczy takiej małej rzeczy jak oznaki stopni. Wizyta żandarmerii na obozowisku kompani rezerwy nie przyniosła im żadnych sukcesów, wódki nie znaleźli. Albo jej nie było, albo słabo szukali… Ale oczywiście dowalili się, jak to było przewidywane do braku oznak stopni. Pogadaliśmy z nimi, bo byliśmy ciekawi, jak to jest, że raporty od żetonów idą za każdym razem gdy „wizytują” rezerwę, że są łamane i to nagminnie regulaminy i nikt tym się nie przejmuje. Żadnej reakcji, sama zlewka począwszy od najniższego szczebla aż po to maksymalnie wysoko. A jednocześnie tyle frazesów na temat tradycji, szacunku do munduru, historii… Wiem, drogi pamiętniczku, że można powiedzieć, że wojsko nie walczy bechatką i stopniem na berecie czy wsuwkami na naramiennikach… Tak, nie walczy, lecz pokazuje, jak system źle funkcjonuje, jak nikt nie reaguje, jak większość to zlewa, zlewa takie drobne sprawy a jak zlewa, to może i zlewać te ważne. Nie tylko widać, teraz z perspektywy ponownego założenia munduru jak malowane jest nasze wojsko, jaki jest brak szacunku do człowieka i tumiwisizm. Spora części kadry w naszej, rezerwistów ocenie to tzw. BMW, bierny mierny ale wierny. Nie zgłosi, nie zaraportuje wyższemu przełożonemu, że jest jakaś wtopa, bo wie, że on nic z tym nie zrobi a jedynie opier*oli… i da jedną radę: „naruc*aj!” W tym  temacie nic się nie zmieniło od czasu koszalińskiego SPRu. Jaki jest problem aby przygotować dobre, rozmiarowo mundury? Przecież pół roku wcześniej byliśmy wezwani do WKU i podaliśmy swoje wymiary: wzrost, ile w pasie, rozmiar głowy, rozmiar stopy, dłoni. Jaki to problem aby mając takie dane przygotować zestawy mundurów? Kolejna rzecz, to te stalowe hełmy, które zapewne były dobre 20, 30, 40, 50 lat temu ale nie teraz. Dlaczego rezerwa nie może używać tych wycofanych, „przeterminowanych” kevlarów. Tu zdradzę jedną rzecz, tylko ciiiiii, mój pamiętniczku. Podczas bytności na strzelnicy postrzelaliśmy do oficjalnie wycofanych hełmów kevlarowych. Wytrzymały postrzelanie z akaemesa ze 100m.. i z 50m!. To jaki jest problem oznakowanie takiego hełmu jako szkolnego i wydanie go rezerwie? Nie ma przepisu? Taaak, nie ma. Nie ma też zdrowego rozsądku. Wydać wodę a nie wydać manierek i to na poligonie! I nikt się tym z kadry dowódczej batalionu, ani brygady nie przejął. I tak jest zawsze, za każdym razem, gdy jest powoływana rezerwa na ćwiczenia, Nikt nie wyciąga wniosków, nikt nie kontroluje, nikt nie przekazuje informacji do WKU, czy do WOG. Nikt w jednostce nie reaguje, że rezerwiści dostają przydziały od czapy. Jakby WKU dostało zje*ę raz, dwa czy trzy razy za podrzucanie zgniłego jaja to by czegoś na czwarty raz się nauczyło. A tak jest jak jest i ja pchor. rez. przeciwlotnik jest zmecholem. Mamy ratownika medycznego, zawodowego, który jest „operatorem radio” a dlatego, że skończył technikum łączności 25 lat temu. Dobranoc mój pamiętniku, jutro wychodzimy na bytowanie czyli nocleg… a nie wydano nam nic przeciwdeszczowego, nie mamy karimat o śpiworach to możemy pomarzyć spiąc na jednym kocu i przykrywając się drugim.


Dzień 10 z 17… środa. Czyli czas na bytowanie. Po śniadaniu pobraliśmy racje i wodę. Cały czas mnie zastanawia, że nikt jeszcze z kadry nie zajarzył, że rezerwa nie ma jak spakować dwa razy po 1,5l wody i 5 racji żywnościowych. Mam wrażenie, że te poszczególne komórki w naszej armii są oderwane od siebie, nie ma żadnych synaps między nimi. Jak można bez mrugnięcia okiem wydawać po 5 racji widząc, że żołnierz kombinuje jak je po kieszeniach upchnąć. Nie mamy chlebaków, manierek… mamy to upychać w torebki z Biedronki? A podczas ćwiczeń, jakiś głąb (sorka za to określenie) z dowództwa brygady drze ryja, że robimy piknik na obozowisku i żarcie oraz woda jest składowana w jednym miejscu a nie ma tego przy sobie żołnierz. „A jak mamy do qrwy nędzy to dźwigać?” Żachnął się sier. pchor. rez. Piotr … Pan major zestrzygł uszami „Słucham, co powiedziałeś?” „Melduję panie majorze, że jak mamy do qrwy nędzy to dźwigać, jak nie mamy manierek ani chlebaków?” Pan major postał chwilę i oddalił się niespiesznie. Jeszcze go później spotkamy, dlatego nazwałem go, mój drogi pamiętniczku głąbem. Zanim do tego doszło, jak zwykle ćwiczenia w pełnej wersji bojowej. Tym razem Dzban już dobrze trzymał mapę, miał sprawny filtr zamontowany w swojej masce pgaz. Wydawał prawidłowo rozkazy (powtarzane po dowódcy kompanii) i nawet robił to doniosłym głosem. Kurczę, myśleliśmy że będą z niego jeszcze oficery. W pole wyjechaliśmy tylko w mundurach i w kurtkach gore. Nie było to dobre rozwiązanie ponieważ słoneczko wyszło i przygrzało niestety, tak nam się zdawało wtedy. Atak, obrona, zwijanie, kontratak, patrol, ewakuacja rannych i tak naokoło. Bez nudy. Dzień chyli się ku końcowi. Zjedliśmy na szybko racje obiadowe i zaczynamy zajęcia nocne. I problem... oczywiście nie wydali rezerwie latarek, bo i po co... znów jakieś synapsy nie zadziałały... no to chyba to już standard. Dzban ma poprowadzić rozpoznanie. Dwóch szeregowych zawodowych idzie na szpicy, dają znaki ręką. Są ledwo widoczni, już jest szarówka. Unosi się mgła miejscami. Napotykamy przeciwnika. Meldujemy do dowódcy kompanii. Mamy przekazać koordynaty. Na całe szczęście jesteśmy już z tego obeznani. Jako wsparcie mamy mieć drugi pluton tam gdzie Piotrek jest „nieetatowym”. Trzeci Sławka ma być w odwodzie wraz z pododdziałem rozpoznania z brygady. Rozwijamy pluton do ataku. Idą w ruch pozoratory i napier*alamy ze ślepaków w biwakujących przeciwników. Atak… biegniemy wśród drzew w kierunku przeciwnika. Słyszę obok mnie jak ktoś drze ryja „Huuuurrraaaa!!!” Patrzę w bok a to Dzban. Ja pier*ole…. Lenino mu się zachciało. Biegnie i strzela z biodra a nie tak nas uczono, szybki krok i broń wysoko, strzelaj do pewnych celów a jak nie masz pewności, że trafiłeś to popraw. A ten wali seriami z biodra. Dobrze, że bagnetów nie wydali nam, bo by jeszcze go założył. Serio, przeciwnik całkowicie zdezorientowany, ogłuszony a wśród nich pan major „Głąb”. Zdyszany Dzban wpada na nich i krzyczy „Nie żyjecie albo jesteś w niewoli!” Pan major „Głąb” na to: „… Ale mieliście być dopiero za pół godziny, kiedy skończymy jeść kolację!”, „ To się nie liczy, trzeba to będzie powtórzyć!” Dzban cały czas trzyma w gotowości przy biodrze karabinek i kieruje się w stronę pana majora. Major zaczyna być poirytowany całą sytuacją i naszymi komentarzami w stylu „To może podczas wojny też będziesz robił sobie lunch break?”.. " Tibrejk na wojnie, głąbie?"  Dzban zbliża się, nie wiem po co, do majora. Podchodzi bardzo blisko do majora i wtedy major drze ryja do niego „Nie celuje we mnie!” i łapie za lufę karabinek Dzbana szarpiąc do siebie a co spowodowało naciśniecie spustu przez Dzbana (Dzban jak dzban, nie zabezpieczył karabinka). Ambulans szybko przyjechał aby opatrzeć poparzoną dłoń majora. Koniec ćwiczeń, pora na nocowanie. Rozpaliliśmy ogniska. Nasza służba dyżurna pomyślała i przywiozła nam spodnie od kompletów gore oraz zajumali kubki ze stołówki. Dostarczyli też srajtaśmę oraz saperki. Kochane chłopaki.
Nocka pod gołym niebem jesienią nie należy do przyjemnych, nawet przy ognisku. Zrobiliśmy sobie legowiska z gałęzi i mchu. Dobrze że deszcz nie padał. Miłego wieczorku mój pamiętniczku. Dobranoc.


Dzień 11 z 17… czwartek. Budzimy się lekko zmarznięci ale nie było tak źle jak na początku myśleliśmy. Ognisko cały czas paliło się, legowiska były ok, deszcz nie padał i nikogo nic nie pogryzło. Biwakujemy i spokojnie jemy racje śniadaniowe. Szkoda, że nie mamy menażek, bo by się przydało wodę zagotować. Podgrzewacze chemiczne z racji żywnościowych dobrze działają i możemy coś ciepłego zjeść. Dzisiaj mamy iść przedpołudniem na strzelnicę i tam mamy już na żywo strzelać w marszu i nie tak jak to robił Dzban z biodra. Jak na razie nie wiemy ani nie wiedzą zawodowi czy będzie jakaś chryja związana z aferą z majorem Głąbem. Okazuje się, że koledzy zawodowi mają podobne zdanie na jego temat jak my. Oprócz afery z poparzeniem dłoni, jest jeszcze jeden problem, komuś samochód przejechał po stopie. A z mniejszych to: zgubione magazynki, zestawy do czyszczenia. Popołudniem dojdzie, mój drogi pamiętniczku do kolejnej „afery” … ktoś ważny do rzeczy ważniejszych zażąda abyśmy się rozliczyli z pozoratorów … no je*neliśmy śmiechem, ale było to dopiero popołudniem. Dobrze, że łusek po ślepakach nie kazali zbierać.
Idziemy wesołą kompanią na strzelnicę. Tam już czeka na nas ekipa instruktorów. Pierwsza rzecz to odkręcić odrzutniki. Najpierw mamy przećwiczyć na sucho a później na ostro. Ćwiczenia polegają na tym, że tarcze są rozstawione na odległości 25m, 100m i 150m. Pierwsza jest nisko umocowana i to jest ta podstawowa, druga na średniej wysokości i jest to „Bolek i Lolek” a trzecia to biegnący, chyba tak się to nazywa. Idziemy po czterech, każdy ma swoje tarcze i z każdym idzie instruktor, gdy mijamy tarczę to zaraz podbiega żołnierz i zdejmuje ją oraz nakłada nową. To umożliwia szybką rotację strzelających a na powrocie dostajemy do ręki tarcze i z nimi meldujemy się u prowadzącego strzelanie, który spisuje nasze wyniki. Dostaliśmy po całym magazynku, czyli 30 sztuk amunicji... no szał i niedowierzanie. Wsadzam do kieszeni na Lubawce, podchodzę wraz z Dzbanem obok (boję się co on odpier*oli) a dalej jest reszta pchorów.
„Załaduj broń!” pada rozkaz. Robimy to jak zawodowcy, tak ja nas uczono. Lewą ręką podpinam magazynek, palcem prawej dłoni odbezpieczam a lewą ręką przeładowuję. Szczęk 4 akaemasów jest prawie jednoczesny. Zabezpieczamy broń i podajemy gotowość. „Naprzód!” pada kolejny rozkaz. Idziemy… nikt nie strzela.. zbliżamy się do pierwszej tarczy... gdyby Dzban miał bagnet to by już tarczę dźgnął… nikt nie strzela. Nagle... „Przerwać ćwiczenia!” Podchodzi prowadzący ... „Czy nie widzicie przeciwnika? Czy myślicie, że w walce będzie mogli go trafić z przyłożenia? Czy potrzebujecie rozkazu aby strzelać? Od początku!” ... i znów pada „Naprzód!” Podniosłem karabinek, odbezpieczyłem, słyszę głos idącego obok mnie instruktora, celuj powoli i naciskaj spust gdy jesteś oparty na nodze wykrocznej, stawiaj stopy tak, że najpierw pięta później palce, podaje też prędkość... „zwolnij, przyspiesz” bo musimy być w jednej linii. Strzelam, strzelam, może coś tam trafiłem w pierwszą tarczę, serce wali …. I nagle ………..rrrrrrrrrr… nawet nie musiałem się zwracać w prawo, domyśliłem się, że Dzban przestawił bezpiecznik na ogień ciągły. Ja pier*ole... ale idziemy dalej, kolejna tarcza, strzelam i kolejna strzelam... koniec amunicji, wypinam magazynek, sprawdzam czy faktycznie koniec amunicji i zabezpieczam karabinek. Wracamy szybko, żołnierz podaje mi moje trzy tarcze i idę do prowadzącego strzelanie. Całkiem nieźle, 26 przestrzelin… znaczy tyle dziur w papierze… Swoje tarcze Dzban będzie mógł użyć drugi raz. Taka zabawa trwa do końca dnia. Każdy z nas przeszedł po 5 razy! Rezerwa jest podjarana, szło im coraz lepiej. Po kolacji mamy się zwijać do „domu” A do kolacji mamy mieć zajęcia z mapami. Porucznik powiedział, że jutro i w sobotę będą też zajęcia na strzelnicy i będziemy uczyć się czegoś nowego. Strzelcy UKM będą mieli swoje zajęcia ale też będziemy mogli z tego postrzelać. Ale zanim to się stanie, będzie mieli dłuuuuga rozmowę na temat BHP i rozmowę z oficerem SKW… Będzie ciekawie mój pamiętniczku. Dobranoc!


Dzień 12 z 17…. piątek. Zaraz po śniadaniu idziemy na spotkanie z oficerem SKW a później obiecane spotkanie w sprawie BHP. Ale najpierw kazali nam wyczyścić broń, która jest równo uwalana nagarem, piachem, ziemią i wszystkim tym co można na niej znaleźć. Ciężka robota, przy pomocy nie wiem czego tłustego oraz jakiś szmatek porwanych chyba z jakiejś starej bielizny. Czy w armii nie ma porządnych środków czystości? Serio? XXIw.? Armia NATO? Trudno… żołnierzu, czyść swój karabinek od teraz aż do spotkania. Czyścimy, czyścimy… Czas na obiad. Idziemy z karabinkami coś zjeść dobrego na stołówce. A możesz mój pamiętniczku wierzyć, że dobrze we MONie karmią, mimo wysiłku wkładanego w szkolenie chyba parę centymetrów w pasie przybędzie. Zmiana planów, okazało się, że oficer SKW spóźni się i będzie po obiedzie. Zdajemy broń i udajemy się do takiego dużego namiotu. Uwalamy się na krzesłach, część chłopaków już po paru minutach posapuje. Wchodzi jakaś kobieta w cywilkach, otwiera neseserek, wyjmuje jakieś kartki. Chyba coś się pozajączkowało, miał być oficer SKW a będzie BHP. OK, można spać dalej. Pani w cywilkach odchrząkuje. „Dzień dobry panom, jestem funkcjonariuszką SKW.” - Kim? Pada z sali. „Funkcjonariuszką SKW.” Powtarza pani. – A kiedy będzie oficer SKW, bo miał przyjechać” Pyta się tym razem Dzban. „To ja jestem.” Odpowiada pani. – Ale my czekamy na oficera SKW. Czy pani jest oficerem SKW?” Drąży Dzban. „Nie, nie jestem. Jestem funkcjonariuszem SKW.” Odpowiada poirytowana już pani. Dzban wzruszył ramionami, zwinął się w kłębek, zamknął oczy i poszedł spać. Podobnie zrobiła reszta kompanii a ta która nie poszła w objęcia Morfeusza, wyszła z namiotu na słoneczko i na fajki (palone w miejscach do tego wyznaczonych, oczywiście) . Panią funkcjonariusz taka sytuacja zaskoczyła na samym początku, lecz po chwili zaczęła mówić, znaczy czytać z kartki o zagrożeniach penetracją przez obce wywiady, szczególnie rosyjskie (tu wymieniła całą listę dziwnych skrótów, głównie trójliterowych) oraz białoruskiego wywiadu. Wspomniała o zakazie robienia zdjęć, tam gdzie występuje sprzęt wojskowy czy urządzenia, pisma, mapy itd… Miała bardzo usypiający głos… moja walka ze snem nie trwała długo. Odleciałem. Do czasu aż nie dostałem po głowie od Piotrka za głośne chrapanie. Ale jak już się okazało, właśnie Pani po ponad godzinie czytania zakończyła i „Czy są jakieś pytania?” – A kiedy będzie ten oficer SKW, który miał być? Padło z sali. Mina pani funkcjonariusz była trudna do opisania. Wymalował się na niej obraz zaskoczenia pomieszany z obrazem zwątpienia w swoją służbę wraz z odrobiną wku@wu. Podziękowała i poszła sobie. Czekamy na BHPowca... po około 30 minuta przyszedł starszy chorąży. Popatrzył na nas… „Który trzymał kałacha z tyłu wtedy gdy major trzymał go z przodu, kałacha znaczy!” „Hahahahahaha…!” Dzban został szybko obudzony. Lekko półprzytomny, otwierając szerzej oczy, wydobył z siebie „Ale ja nic nie ma mam do pana majora, tak tylko wyszło!” – „Spoko, spoko... chciałem tylko poznać bohatera brygady!” … Teraz to Dzban już się obudził, wyprostował na krześle, wyciągnął się do góry... paw nam rośnie!. „Dobra Panowie, wiecie jak jest, muszę Wam coś poczytać, opowiedzieć, bo zdarzyły się wypadki, nie z waszej winy, dam Wam do podpisania kwity. Kto chce spać to niech śpi, kto chce jarać to niech jara tam gdzie wolno, ...no wiecie BHP i ppoż..., tylko wystawcie czujki aby nikt obcy nas nie przydybał na tym... No to zaczynam…” Popatrzył po sali: „Okej panowie, to zanim znów pójdziecie spać albo znikniecie na szlugi, to podpiszcie te kartki”. „Tu są kartki, długopisy” wskazał „.. i puśćcie w ruch zanim coś dalej zrobicie.” . Poczytał, powiedział i tak czas zszedł. Widać było, że chorążemu nigdzie się nie spieszy to i sobie pogadaliśmy. Okazało się, że Głąb, znaczy major to ma taki plecak, że nie tylko jedna buława się tam zmieściła. Nigdy nie skalał się dowodzeniem w polu, zawsze albo na kursach, albo na szkoleniu... wszyscy się go pozbywali. „Dwie lewe ręce, to mało.. ” zagaił chorąży „…on ma też dwie lewe nogi i dwie lewe półkule mózgowe... i obie martwe.” „Ale bym się nie zdziwił gdyby niedługo został podpułkownikiem a później pułkownikiem!” Kontynuował. Nastał czas rozstania z chorążym. Uścisnęliśmy sobie dłonie. „Do zobaczenia wiosną przyszłego roku Panowie…” rzekł do nas... co nas lekko zmroziło. Znaczy, że znów we MONie wiosną? Udaliśmy się na kolację. A po niej mamy sobie poćwiczyć choreografię na poniedziałek. Będzie apel z okazji naszego święta. Tak, tak, mój drogi pamiętniczku, żołnierze rezerwy mają, jak się okazał swoje święto. Mamy z tej okazji wyznaczyć 10 żołnierzy do awansów: 6 szeregowych na starszych i 4 podoficerów na wyższe stopnie. W pierwszej kolejności wyznaczyliśmy naszego szefa kompani na sierżanta. Wskazaliśmy do pochwał i wyróżnień kolejnych 20 żołnierzy. Ci, którzy uzyskali ileś tam punktów na strzelnicy, byli za automatu wyznaczani.
Zobaczymy co nam sobota przyniesie, oprócz oczywiście ciekawych zajęć na strzelnicy. Dobranoc mój pamiętniczku.


Dzień 13 z 17…. sobota. Imieniny kota czyli w tym szaleństwie jest metoda. Niestety musieliśmy od rana znów poćwiczyć choreografię do poniedziałkowej uroczystości, zamiast spędzić czas na szkoleniu strzeleckim oraz na strzelnicy. Ze względu no to, że nie wiemy kto będzie wyróżniony, czym będzie wyróżniony lub nagrodzony i dlatego wszyscy musieli przypomnieć sobie w jaki sposób wychodzi się z kolumny, jak podchodzi się, jak się salutuje i że zwrot w tył robi się przez lewe ramię. Trwał ten cyrk do obiadu. Zapewniam Ciebie, mój pamiętniczku, że mieliśmy już tego wszystkiego dosyć. Co chwila ktoś inny, mądrzejszy przychodził i zmieniał cały układ baletu. Po obiedzie, pobraliśmy broń i z całą ekipą instruktorów udaliśmy się na strzelnicę. Dowódca drugiej kompanii zaordynował ciekawe zajęcia. Stojąc, na gwizdek mamy podnieść broń, odbezpieczyć ją i oddać strzał do tarczy, która jest odległa o 25m. Najpierw pojedynczy strzał, później dwa a na końcu trzy. Tarcza, to ta zwykła, „uśmieszek”. Prosta rzecz pokazała jak, mimo tych parunastu dni na ćwiczeniach, gdzie człowiek cały czas się rusza, faceci po czterdziestce i to czasami grubo po czterdziestce nie potrafią się ruszać, koordynować ruchu kończyn. Podniesienie broni przy jednoczesnym wysunięciu nogi do przodu sprawia niesamowite problemy sporej części rezerwistów. Skończyliśmy ćwiczenie na „sucho” i przechodzimy do strzelania. Kadra najpierw, ustawiamy się w czwórkę. Ja znów obok Dzbana… Panie Boże, żeby nic facet nie odwalił. Plizzz... czy ja tak dużo wymagam? Najpierw mamy strzelać pojedynczo, to i dostajemy jedną sztukę do załadowania. Magazynek z jedną sztuką naboju podpięty, broń zabezpieczona. Gwizdek, podnosimy broń, odbezpieczamy, padają strzały. Jest miodzio… ale chyba wydali nam ślepaki, bo tarcze bez dziur. Powtarzamy… Gwizdek. Padają strzały i nagle… mimo a może dzięki tym gąbkowym zatyczkom do uszu, słyszę „Jest, jest, trafiłem!!!’ Patrzę a to Dzban podskakuje i w tym ferworze odwraca się trzymając karabinek (na bojowo) w kierunku instruktorów. Wiesz mój kochany pamiętniczku, że nigdy nie wykonałem w takim tempie „padnij” bez komendy, podobnie jak instruktorzy. Instynkt zadziałał, chociaż wiedzieliśmy, że był wydany tylko jeden nabój. Pierwszy raz widziałem wqrwionego porucznika… Odebrał Dzbanowi akaemesa i odciągnął go na bok, odeszli od kompanii na około 100m… Ale i tak było słychać bluzgi i zjeby. Coś pięknego. Oddał Dzbanowi karabinek i wrócili na miejsce. Zajęcia trwały dalej, ale już przy Dzbanie stał zawsze instruktor. W międzyczasie dojechał samochód na strzelnicę i przywiózł amunicję do pistoletów, tym razem dobrą, czyli 9mm Makarow. Ale my, znaczy podoficerowie i oficerowie (podchorążowie) nie zabraliśmy pistoletów. Nie ma problemu, jutro, czyli w niedzielę po obiedzie mamy zaliczać strzelanie bojowe, to i kadra zaliczy strzelanie z pistoletu wojskowego. Zaliczyliśmy strzelanie z pojedynczego, później po dwa i zakończyliśmy trzema. Następnie zostali wywołani strzelcy ukm i poszli na swoją strzelnicę a chętni, mogli wystrzelać w ten sam sposób resztę amunicji... dlaczego tak od początku nie uczy się strzelać?. Niestety nie mogliśmy teraz postrzelać z ukm, bo zabrano nie wystarczającą ilość amunicji. Wróciliśmy na obozowisko i do kolacji czyściliśmy broń przed jej zdaniem. Po kolacji wskazano, kto będzie nagrodzony, wyróżniony, o awansach nie wspomniano. Jutro, zaraz po zakończeniu mszy mamy znów przećwiczyć choreografię do uroczystości a jak wszystko pójdzie dobrze, to udać się na strzelnicę. Potrzymam Ciebie, mój mały pamiętniczku w ciekawości, kogo to wyróżniono i nagrodzono… miej spokojne sny. Dobranoc.


Dzień 14 z 17… niedziela. Po śniadaniu była msza, niestety dla księdza kapelana ilość katolików na kompanii rezerwy nie zmieniła się, nadal wynosi zero. Zaraz po śniadaniu poszliśmy poćwiczyć kolejną wersję choreografii do jutrzejszej uroczystości z okazji Święta Żołnierzy Rezerwy. Tym razem, głównymi aktorami a może i nawet zespołem solistów byli wyróżnieni i nagrodzeni żołnierze rezerwy. Najpierw nagrodzeni mieli wyjść a było ich aż 5, nagrodzeni byli za wyniki w szkoleniu a dokładnie za wyniki w strzelaniu „na celność i skupienie z karabinka 7.62mm AKMS” a mają jeszcze dojść ci z podoficerów i oficerów (podchorążych), którzy osiągną dobre wyniki ze strzelania z pistoletu wojskowego. A po nich mają wystąpić wyróżnieni żołnierze rezerwy i tu się zaczęło, za wyjątkiem plutonowego, czyli szefa kompanii kolejnych sześciu było wybranych chyba w drodze losowania a ósmym był… Tak, tak, zgadłeś mój pamiętniczku, był Dzban. Wskazanie jego nie obyło się bez paru… parunastu przekleństw wysłanych w kierunku czytającego majora z brygady. I za co dostał wyróżnienie? „Za wzorową postawę i za wzorowe dowodzenie kompanią żołnierzy rezerwy podczas ćwiczeń..” lub coś w tym stylu. Sentencja była długa. Gdy Dzban ćwiczył swój układ choreograficzny a ilość przekleństw spadała, ktoś rzucił „Zobaczycie, że Dzban coś jutro odjebie na apelu!” No i wywróżył. Ale o tym, mój kochany pamiętniczku już jutro. Oj dużo się będzie jutro działo. Zabawa trwała do obiadu, po obiedzie udaliśmy się po broń, zabraliśmy także pistolety, amunicję załadowaliśmy na samochody. Przy pobieraniu broni dowiedzieliśmy się, że będziemy zaliczać strzelanie bojowe, co już się nam bardzo spodobało, bo wczoraj to nam bardzo dobrze wychodziło. No…. Ale nie tego się spodziewaliśmy, oj nie tego. To nie było takie strzelanie, jakiego się uczyliśmy ale inne, takie stare. Na rozkaz trzeba podbiec do stanowiska, położyć się na lewym boku, lewą dłonią chwycić za łoże a prawą wyjąć pusty magazynek, położyć go obok, wyjąć z kieszeni lubawki, przy okazji nie robiąc sobie krzywdy drugi, załadowany magazynek podpiąć go pod karabinek, przeładować, zabezpieczyć i przyjąć postawę strzelecką leżąc. A czas leci, ponieważ jest to zadanie na czas, pokazuje się tarcza „uśmieszek” na odległości 100m i trzeba ją trafić, po trafieniu tarcza opada, lub gdy czas mija tarcza także opada, następnie na odległości chyba 150m pojawia się tarcza „Bolek i Lolek”. Po ostrzelaniu tarczy, trafieniu lub nie, czyli po jej opadnięciu zmienia się stanowisko na postawę klęcząc i strzela się chyba do tarczy na 150m ale „biegnącego” a następnie, znów zmienia się stanowisko na „strzeleckie stojąc” poprzez wskoczenie do transzei (?) i ostrzelanie na 200m tarczy o pełnej sylwetce. Jak się okazało, była to jedna z iluś tam wersji tego strzelania. Rzadko można było usłyszeć „1,1,1,1” czyli wszystkie trafione. Najpierw strzelali oficerowi (podchorążowie) oraz podoficerowie aby mogli uda się na strzelnicę pistoletową. Tam, na strzelnicy pistoletowej, prowadzący młodszy chorąży od razu przeszedł do rozwiązywania problemu w postaci „co zrobić aby kadra miała dobre wyniki w strzelaniu” … Rozwiązanie jest proste a składa się z dwóch elementów: zmniejszamy odległość do 10 metrów i wydajemy cały magazynek amunicji czyli 8 sztuk a liczy się 5 najlepszych w tarczy. Dodano jeszcze jeden ekstra element: dla tych, którzy nie wystrzelą minimum 40 punktów będzie „losowanie dodatkowe” czyli kolejne podejście. Z tej opcji skorzystał tylko Dzban. Facet nie przyswajał wiedzy, którą starał się mu przekazać młodszy chorąży. Dziury na tarczy miał tak od 8 w kierunku zero, w lewo dół. „Panie chorąży, ten pistolet źle strzela!” To mu dali pistolet z którego strzelał plutonowy a miał 48 punktów. Nic nie pomogło. Nadal to samo, i to samo… „No dobra, panie poruczniku.” Powiedział młodszy chorąży, „Wystrzelał Pan 38 punktów!” „wszyscy widzieli!” „Tak?” Zapytał się nas... „Tak, dowódca kompanii wystrzelał 38 punktów!” ... No i kwity się zgadzały, wojsko jest dobrze wyszkolone, nagrody będą dla zawodowych. A tym czasem reszta kompanii skończyła zaliczać strzelanie bojowe i zaczęła akcję zbierania łusek, aby można było rozliczyć amunicję. Zbieraliśmy do kolacji, na którą spóźniliśmy się i musieliśmy zjeść już chłodne parówki ale za to w ogromnych ilościach. Dobranoc mój pamiętniczku i przygotuj się na jutro.

Dzień 15 z 17… poniedziałek (3DDC). BWD… czyli Bardzo Ważny Dzień, Święto Żołnierzy Rezerwy. Obchodzę go po raz pierwszy, jak sam wiesz mój pamiętniczku. Nawet nie wiedziałem, że jest takie święto. Zaraz po śniadaniu, które nie było jakieś ekstra z powodu Naszego Święta, co nas negatywnie zaskoczyło, bo stojąc w kolejce do wydawalni rozmarzyliśmy się w temacie, to czego to byśmy nie zjedli. A tu nie było szału. Po śniadaniu nagle jakaś inspekcja z brygady. Czy jesteśmy ogoleni, czy mundury czyste, czy buty czyste... Serio, mój pamiętniczku, na poligonie takie cuda! Najbardziej rozbawił nas pan major w sprawie butów i ich czystości. „Panie majorze, czym mamy wyczyścić buty?” „No jak to czym?” zadał pytanie retoryczne pan major. „Przecież wydali wam zestawy do czyszczenia!”, „Nie, nie wydali.” Usłyszał pan major. „Hmmm, no dobra, ale ogarnijcie to jakoś w inny sposób.” To zdanie było kulturalną wersją innego wojskowego powiedzenia, które trzeba sobie podczas służby „weMONie” przyswoić a brzmi ono: „naruc*ajcie!”. Kompania oporządziła się, część się ogoliła, buty wyczyszczone, mundury były w miarę ok. Idziemy poćwiczyć. Do wyróżnionych dołączyli jeszcze podchorążowie, a było to za strzelanie z pistoletu wojskowego. Paru żołnierzy wychodziło po dwa razy w ramach wyróżnienia a jeden z kaprali trzy razy. Wystrzelał oceny bardzo dobre z wszystkich trzech strzelań. Ćwiczymy wychodzenie, wchodzenie do szyku a na końcu przemarsz, znaczy defiladę. Impreza ma się zacząć o 12:00. Jest w miarę ciepło, słoneczko zza chmur. Przyjeżdża Ranger (znaczy samochód, Ford Ranger z wypucowanymi chromami… no przecież jesteśmy na poligonie, no nie?) z paroma oficerami z brygady. Patrzą na nas. O raaanny, coś będzie się zaraz działo. Zmiana choreografii? Nie, zmiana tylko kostiumów. Mamy pobrać broń, założyć hełmy i kamizelki. Mamy wyglądać „na bojowo”! Po półgodzinie znów jesteśmy na miejscu. Jest już 11:00 ... na niebie coraz więcej chmur i to takich ciemniejszych, lecz słońce walczy. I znów powtarzamy układ choreograficzny. Jest już prawie 12:00. Wszyscy podnieceni, coraz więcej zawodowych się kręci. I jest sam dowódca brygady. Zaczyna się uroczystość, meldunki, inspekcja, flaga na maszt, hymn, pieśń reprezentacyjna Wojska Polskiego. Jak na razie idzie wszystko idealnie i nagle … jak nie je*ło z nieba deszczem. Masakra. Generał zaczął przemawiać, tuż przed rozpoczęciem ulewy. Jakieś oklepane farmazony w stylu „bo bez żołnierzy rezerwy..ble ble ble..”, „ jestem z Was dumny…” i co raz ciszej, ciszej i nagle mogliśmy czytać już tylko z ruchu jego warg o ile ktoś z nas, 40 plus rezerwistów miałby tak sokoli wzrok aby to mógł czynić. Później jeszcze paru innych przemawiało no i finał. A deszcz leje. No może nie finał, bo jeszcze  wystąpienia w ramach wyróżnień i nagród. Idzie to sprawnie i bez błędów. Wyczytywani są żołnierze po stopniach i po nazwiskach. Wychodzi Dzban. Podchodzi do dowódcy brygady. Wykonuje zatrzymanie i to dynamiczne w błocku, które już się zrobiło w miejscu przed generałem. Impet zatrzymania spowodował, że chlapnął błockiem na dowódcę brygady oraz asystującego mu oficera. I to tak, że nawet błoto mieli na twarzach. Nie zbity z pantałyku, Dzban w sposób którego by się nie powstydził kapral armii kajzerowskiej wyprowadza salut do hełmu. No wzór konspekt, powiadam Ci, mój pamiętniczku salut, to był majstersztyk. A ochlapane kurtki gore pana generała i reszty towarzystwa, wraz z twarzami poddały tej całej imprezie folkloru. Dzban wykonuje, idealny „w tył zwrot” wyprowadza pierwszy krok i wali w kałużę. Dochodzi do kompanii i już się chce zatrzymać aby stanąć w szyku i nagle poślizgnął się… na całe szczęście wykonując balet na błocie został podtrzymany za karabinek znajdujący się na plecach z jednej strony przez plutonowego a przez Piotra za szelki od lubawki z drugiej strony i nagle odpina się albo puszczają szwy w ramiączku kamizelki i Dzban zawiesza się na pasie nośnym od akaemesa trzymanego przez plutonowego. Ta sytuacja trwa chwilę… na tyle długo, że Piotr zwraca się do stojących obok żołnierzy: „Pomóżcie mu, bo jak je*nie w błoto to nas pobrudzi a już wystarczy, że jesteśmy przemoknięci.”  Dzban został postawiony do pionu. Faktycznie, jesteśmy cali przemoknięci, bo owszem, mamy hełmy, mamy lubawki, mamy karabinki ale nie mamy kurtek gore a tylko mundury. Wyróżnieni i nagrodzenie zostali już wszyscy, impreza toczy się ku końcowi. A co nas niepokoi to stan miejsca, gdzie mamy defilować. Tam można już ryż sadzić, jedna wielka breja błocka. Jakieś zamieszanie u wodzów… oooo… jakieś saluty i … generał wraz z resztą ekipy odjeżdża. Ufff, nie będzie defilady. I słyszymy „Odprowadzić kompanię żołnierzy rezerwy na obozowisko!” Zdajemy broń a następnie cali mokrzy idziemy do namiotów. Na obozowisku czeka na nas niespodzianka. Przywieźli ogrzewacze spalinowe do namiotów, no to teraz na ostatnią noc pod namiotami to się przydadzą. Zdejmujemy bluzy mundurowe i zakładamy kurtki gore wraz z podpinkami a jak deszcz przestanie padać to mamy zgodę na chodzenie w samych podpinkach polarowych. Obiad, tym razem na wypasie, do wyboru dwie zupy, trzy drugie dania, czekolada, kompocik. No super. Obiad zjedzony, dzień zaliczony. Sjesta godzinna i … no niestety, szkolenie strzeleckie mamy mieć jutro, ze względów pogodowych. Teraz mamy wyczyścić broń. Mam takie nieodparte wrażenie, że jak nie wiadomo, co zrobić z żołnierzami rezerwy, bo coś się posrało, to zawsze jest zarządzane czyszczenie broni. I tak do kolacji. Podgrzewacze odpalone, namioty zasznurowane, mundury rozwieszone… i tak można zasnąć, mój kochany pamiętniczku. Dobranoc.


Dzień 16 z 17… wtorek. Wtorek, czyli ostatni dzień na poligonie. Zajęcia tylko do obiadu, a po obiedzie pobranie racji na środowe śniadanie i powrót do jednostki z samego rana i jutro koniec 17sto dniowej przygody z mundurem po 24 latach. I właśnie zdałem sobie sprawę, że w 1998r. miałem już jedno dziecko, które teraz mogłoby po ukończeniu szkoły oficerskiej być moim dowódcą… zdałem sobie sprawę, że te trzy miesiące w SPR, to trzy miesiące straconego czasu a jedynie co było ciekawe to 4 tygodniowe późniejsze szkolenie i praktyka oficerska. Lecz nic z tego co się nauczyłem nie przydaje się teraz. Wszystko poszło w gwizdek a nie w koła. Jedynie, to co się przydaje to nauka noszenia pasa a na nim nanizanej ładownicy czy maski pgaz oraz hełmu stalowego. To nie zmieniło się od ćwierć wieku. Nadal obowiązujące, już wtedy przestarzałe systemy nauczania oraz, to co najbardziej denerwuje to mentalność. Mam wrażenie, że w wojsku cały czas ktoś się wewnętrznie napier*ala... kancelaria z kancelarią obok, szef od czegoś z innym szefem, dowódca z innym. Jeden robi na złość innemu, nie informuje go... albo nie ma obowiązku i mu się nie chce wyjść przed szereg albo… nie wiem dlaczego. Kompletny brak komunikacji wewnętrznej. „Zrobię coś i mnie jeszcze opier*olą!” to chyba jest podstawa wszystkiego. Jakich zaniechań trzeba poczynić aby mając dane pobierane od żołnierzy rezerwy w WKU (wzrost, rozmiar buta, głowy, itd…) nie przygotować na czas odpowiednich mundurów, nie mówiąc już o ilości. Kolejna rzecz to właśnie mundury i wyposażenie, rozumiem, że są jakieś tabele… OK.. tabele.. Tylko dlaczego na takie zapisy godzą się dowódcy? Dlaczego akceptują sytuację, w której rezerwiści wyglądają jak upośledzone dzieci z czworaków? Przecież tego nie można wytłumaczyć poprzez odpowiedź: „nie dostałem raportu”! To widać! Brak koordynacji poczynań, jeden wydał taką broń ale nie poinformował innego, inny nie wydał wszystkim masek i nie poinformował. Drugi przywiózł amunicję ćwiczebną ale już nie zapytał się czy zostały wydane odrzutniki... „bo to nie jest w jego zakresie, on miał tylko pobrać i dostarczyć”. No i nadal to malowanie trawy i pastowanie opon na czarno, tylko w innym formacie. Gdyby nie wijajpisy to byśmy popylali w garnkach i w bechatkach po poligonie, gdyby nie mądry dowódca kompanii, porucznik, to byśmy zaliczali ćwiczenia według jakiegoś konspektu, napisanego od czapy. No dobra, koniec tego malkontenctwa, idziemy na śniadanie a po nim, pobieramy broń i idziemy na zajęcia z wyszkolenia strzeleckiego.
Wszystko idzie gładko, zjedliśmy, założyliśmy wysuszone mundury i idziemy kolumną w słońcu na strzelnicę. Ku naszemu zdziwieniu, nie czeka na nas ekipa z 2 kompanii a instruktorzy z brygady, jak się przedstawili. Mamy ćwiczyć strzelanie bojowe, znaczy te, które już zaliczaliśmy na ocenę ale co to kogo obchodzi? Kapitan opisuje zagadnienie, po czym dzieli nas na 4 zespoły. Najpierw wszystkie zespoły, pod okiem instruktorów powtarzają wszystkie czynności. Po wykonaniu iluś tam powtórzeń, pierwszy zespół idzie na strzelnice. Pierwsza czwórka otrzymuje amunicję… i strzelamy, strzelamy… lepszych wyników nie mamy ale nikt się tym nie przyjmuje. Nikt nie koryguje naszych błędów, nikt nam nic nie tłumaczy. Odstrzelone i koniec.. i zostało tylko poszukać łusek. Skończyliśmy i udajemy się na obiad a następnie na obozowisko, gdzie dokonujemy już rutynowej czynności, czyli czyszczenie broni. Aż do kolacji. Po kolacji zdajemy broń. I tu następuję problem… Nie... tym razem to nie Dzban.  Jeden z żołnierzy zdjął lubawkę podczas zajęć i zapomniał jej założyć, gdy wracaliśmy. Idziemy całą zgrają na strzelnicę aby jej poszukać. Jest już wieczór i trudno szuka się czegoś, nawet w polskim kamuflażu po ciemku i bez latarek. Lubawka to nic, ale w niej były magazynki. Po około 30 minutach przeczesywania okolic strzelnicy odnieśliśmy sukces. No i wracamy. Idziemy spać ... ostatnia noc „weMONie”... zielona noc... po 30 minutach od ogłoszenia capstrzyku słychać przy wejściu do naszego namiotu: „Można? Panowie zapraszamy, szczególnie pana podchorążego i pana porucznika.” Cały czas byliśmy na per Ty a teraz taki wersal… No ale jak odwiedził nas Pan Tadeusz, to i Wersal… miłej nocki, mój pamiętniczku. 

PS. Żetony kiepsko szukały 


Dzień 17 z 17…środa. ZERO, ZERO, ZERO… Kończymy swoją 17sto dniową przygodę „ze MONem”. Pobudka przed 5:00, spakować się, mamy już pobrane racje śniadaniowe. Idziemy pobrać broń. Punkt 5:30 przyjeżdżają autokary. Pakujemy się, dorzucają nam jeszcze parę zgrzewek wody i w drogę powrotną do jednostki. Po paru godzinach dojeżdżamy do jednostki, plan jest taki: zdać broń, pożegnać się z dowództwem, zjeść obiad, zdać mundury i do domu. Zdawanie broni idzie jak po maśle, wszyscy o dziwo mają wszystko. Czystość broni nie jest sprawdzana, wytłumaczenie jest proste: zaraz rusza kolejny sezon serialu „Dobrowolna Zasadnicza Służba Wojskowa” to aktorzy nauczą się czyścić broń. I jak mówi magazynier, to i tak mamy szczęście, że wydano akaemesy a nie beryle, bo przynajmniej rdza nie wchodziła w lufę. Idziemy pożegnać się z dowódcą oraz z kadrą. Stoimy w szyku, przychodzi dowódca, meldunek. Parę słów i podchodzi do nas aby pożegnać się z każdym, z każdym przybić piątkę. Miło. Podchodzi do oficjalnego dowódcy kompani rezerwy podporucznika rezerwy „Dzbana” i idzie w gadkę tymi słowami: „Gratuluję Panie Poruczniku, naprawdę gratuluję, same superlatywy były przekazywane pod Pana adresem, bardzo dobrze wykonał Pan powierzone zadanie i cieszę się, że rozpocznie Pan służbę w naszej brygadzie już za kilka tygodni, naprawdę się cieszę!” „Ku chwale Ojczyzny” Krzyknął Dzban… a z tylnych szeregów było słychać bardzo wyraźnie: „Ja jebie, Dzban na zawodowego.” Przez chwilę nie można było uciszyć śmiechów. Dowódca zakomunikował, że wyśle wniosek promocyjny na pierwszy stopień oficerski dla Piotra, my dostaniemy awanse na plutonowych podchorążych a nasz szef na sierżanta. Kapral, który dostał tyle wyróżnień za strzelanie dostanie awans na starszego kaprala i paru szeregowych (randomowo chyba) dostanie awanse na starszych szeregowych. Idziemy na obiad na który jest trudna do określenie zupa, sztuka mięsa zwana małpą, ziemniaki, surówka prosto ze słoika i wafelek na deser oraz kompot. Zjedli, to idą się przebrać w cywilki. Wydano nam nasze worki cywilkowe, przebieramy się a mundury pakujemy w „worki na ziemniaki” po czym udajemy się do magazynu mundurowego zdać wszystko i do domciu. Wydawało by się prostą sprawą, dostaliśmy coś tam, coś tam zostaje (bielizna, klapki) i coś dam zdajemy. I to właśnie jest problemem… magazynierowi nie zgadza się, bo wydał bechatki a żołnierze zdają komplety gore. I znów jest jakaś awantura. Bo ktoś podjął decyzję, inny wykonał i nie poinformował innych, a jeszcze kolejny nie dokonał zmian w kwitach. A teraz awantura na maxa… szukanie winnych. „A dlaczego, a po co, a kto pozwolił, a ja nie wiedziałem, a on mi nie powiedział…” Oficer in spe Piotr, jako pierwszy zdający, wziął do ręki asygnatę (chyba tak to się nazywa) i przy linijce zabranej z biurka chorążego wykreślił pozycję „Bechatka” (oficjalnie to inaczej się nazywa, ale nie pamiętam jak) i wpisał „komplet odzieży ochronnej szt.1”. Podpisał się i zwrócił się do chorążego: „Proszę tu podpisać” wskazując palcem w miejsce do podpisu. Chorąży wstał od biurka popatrzył, szczególnie na miejsce cały czas wskazywane przez Piotra. „No i ch*j!” I podpisał... reszta już poszła poprzez „copy/paste”. Zdanie mundurów całej kompanii potrwało ponad godzinę, a może nawet dłużej. Wszyscy się rozliczyli, uścisnęliśmy sobie dłonie i nie życzyliśmy sobie „do widzenia we MONie”, nie … Wychodząc zza bramę paru chłopaków przypomniało starą tradycję… zostały rzucone MONiaki z okrzykiem „Je*ać biedę!” I to byłoby na tyle, mój pamiętniczku… oby kolejne ćwiczenia były na wiosnę, ale za kolejne 24 lata .

KONIEC

Data:
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.