Tytuł jest nieco złośliwy, bo to „A.D.”, czyli „Anno Domini” – „roku Pańskiego” – w kontekście organizacji, która oficjalnie odrzuciła zapis o dziedzictwie chrześcijaństwa w preambule projektowanej konstytucji europejskiej, brzmi z jednej strony jak stwierdzenie faktu, a z drugiej – jak wyrzut sumienia.
Cóż, Unia kraje, jak jej materii staje. Ważne jest jednak, aby się zastanowić nad zmianami, które nastąpią na politycznej mapie Starego Kontynentu po przyszłorocznych wyborach europejskich. A mówimy o czymś, co jest bardzo nieodległą przyszłością: od wyborów do europarlamentu dzieli nas ledwie dziewięć i pół miesiąca. Ciekawe, że nie znamy jeszcze daty jesiennych wyborów samorządowych w Polsce, ale znamy już na 100 proc. termin elekcji do PE! Odbędzie się ona w ostatnią niedzielę maja A.D. 2019. To będzie prawdziwy weekendowy (bo wybory europejskie w niektórych krajach UE odbywają się również w sobotę) armagedon. Wiele paneuropejskich formacji politycznych znalazło się na równi pochyłej. Pytanie na dziś nie brzmi: „Czy stracą miejsca w europarlamencie?”, lecz: „Ile mandatów stracą?”.
Nowa Wiosna Ludów – tym razem w UE
Majowe wybory do Parlamentu Europejskiego poprzedza lipcowe ukonstytuowanie się Komisji Europejskiej. W KE trzęsienie ziemi będzie mniejsze, bo komisarzy delegują tam rządy państw członkowskich – w dużej mierze będą to kraje, w których wybory samorządowe czy parlamentarne w ciągu najbliższych dziewięciu miesięcy się nie odbędą. Jednak wiatr historii i tak wieje w Europie i nowa Wiosna Ludów jest faktem. Wybory parlamentarne w Austrii, we Włoszech, w Czechach, częściowo też w Holandii i we Francji, a także (zwłaszcza) prezydenckie w Austrii oraz we Francji pokazały, że głosowanie na formacje antyestablishmentowe jest stałą tendencją, a nie jednorazową żółtą kartką dla Brukseli. Ten ruch sprzeciwu wobec krajowych i europejskich elit ma niemal zawsze charakter nie tylko eurosceptyczny (co oczywiste), lecz także antyimigracyjny.
Od ogółu do szczegółu. Jak wygląda obecna polityczna euromozaika? W Parlamencie Europejskim prym wiodą chadecy – Europejska Partia Ludowa. Drugą siłą są socjaliści, trzecią – my, konserwatyści, czwartą – liberałowie. Potem idą Zieloni, postkomuniści (wraz z eurokomunistami i Nordycką Zieloną Lewicą) oraz głęboko podzieleni eurosceptycy. Kilka uwag: chadecy są coraz mniej chadeccy, czyli „chrześcijańska demokracja” ma charakter coraz bardziej historyczny, a coraz mniej rzeczywisty. Oddaje to artykuł z niemieckiej prasy sprzed góra 20 (!) lat, zatytułowany „CDU ohne C”, czyli „CDU bez C”. Tak, przymiotnik „christliche” – „chrześcijański” – od paru dekad, a zwłaszcza w ostatnim czasie, jest zdecydowanie bardziej ozdobą niż odwzorowaniem rzeczywistości.
Co do socjalistów, to na poziomie europejskim nie boją się oni używać swojego historycznego określenia, ale na użytek krajowy w wielu państwach członkowskich UE wolą występować jako „socjaldemokraci”, a nawet po prostu – tak jest we Włoszech – jako... „demokraci”! Dlatego też w europarlamencie druga co do wielkości frakcja używa skrótu SD, oznaczającego Socjalistów i Demokratów. Datuje się to od 2009 r., kiedy to grupę polityczną Postępowych Socjalistów zasilili właśnie Włosi z koalicji Drzewo Oliwne, której głównym członem była Partia Demokratyczna – mieszanina lewicowych chrześcijańskich demokratów i … postkomunistów.
Stracą chadecy i lewica
Tak jest hic et nunc – tu i teraz. Jak będzie natomiast od wiosny 2019 r.? Rzeczywiście, metafora z Wiosną Ludów tu pasuje. Z symulacji czynionych permanentnie w Europie Zachodniej, ale pod kątem całej Unii, przez ośrodki badania opinii publicznej wiadomo, że w przyszłorocznych wyborach do PE ciężkie straty poniesie Europejska Partia Ludowa. Ale jeszcze cięższe lewica... Ta ostatnia zanotowała polityczne klęski w sześciu krajach z rzędu: w Holandii, we Francji, w Austrii, Niemczech, Czechach i we Włoszech. We wszystkich tych państwa lewica rządziła (w czterech z nich jako partia numer jeden) lub współrządziła (w dwóch kolejnych). Teraz wszędzie jest w opozycji – poza Republiką Federalną Niemiec, gdzie i tak uzyskała najgorszy wynik od… 80 lat! To najlepiej świadczy o socjalistycznej „drodze wielkiego ześlizgu”, by użyć tu zapomnianego nieco określenia Józefa Mackiewicza. Na pewno znacząco zyskają konserwatyści, którzy w europarlamencie używają paradoksalnej z pozoru nazwy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Ten drugi człon pojawił się w 2009 r. – gdy nasza frakcja konstytuowała się w Brukseli z inicjatywy PiS, brytyjskich torysów i czeskiej rządzącej partii ODS (założonej przez późniejszego prezydenta Vaclava Klausa) – na żądanie Holendrów. Ich protestanckie ugrupowanie wolało pokazywać wyborcom, że reformuje Unię Europejską, a nie „tylko” broni tradycji. EKR (konserwatyści) zyska mimo straty 20 Brytyjczyków. Jednak już teraz, jeszcze przed nowym rozdaniem, zgłaszają się do nas europosłowie ze Szwecji, z Rumunii i Francji. Pierwsi i drudzy już zostali przyjęci.
Złe wieści dla obozu demoliberalnego
Jedyną formacją z głównej euroestablishmentowej trójcy, która w wyborach w maju 2019 r. może zyskać na tle pogrążonych w kryzysie Europejskiej Partii Ludowej (w której funkcjonują PO i PSL) i lewicy, są… liberałowie. Wiatr w żagle łapią bynajmniej nie dzięki kontrowersyjnemu i skrajnemu w swoim eurofederalizmie Guyowi Verhofstadtowi, lecz… prezydentowi Francji Emmanuelowi Macronowi (skądinąd też kontrowersyjnemu). Liczba mandatów w PE dla Zielonych i postkomunistów będzie zapewne zbliżona, choć większe nadzieje na wzrost mogą mieć wyłącznie ci pierwsi.
Kto będzie największym beneficjentem eurowyborów? To jasne i z góry wiadome. W górę pójdą akcje eurosceptyków – dziś spektakularnie podzielonych na frakcje Marine Le Pen (EFD – Europa Wolności i Demokracji) i współrządzącego dziś Italią Ruchu Pięciu Gwiazd oraz kolejnych Brytyjczyków z partii UKIP (Partia Niepodległości Wielkiej Brytanii). Sęk w tym, że w marcu, dwa miesiące przed wyborami, europosłowie z Londynu, zarówno euronegatywiści, jak i euroentuzjaści (lewica i liberałowie), opuszczą UE, a więc i instytucje takie jak europarlament. Zatem o integrację wśród przeciwników „eurobiurokratów” z Brukseli będzie teraz, po brexicie, zdecydowanie łatwiej. To zła wiadomość dla szeroko rozumianego obozu demoliberalnego.
Z perspektywy polskiej najważniejsze jest, że przyszły europarlament, niezależnie od ostatecznych wyników, które będziemy znali pod koniec maja A.D. 2019, będzie dużo bardziej przyjazny Polsce i znaczniej bardziej otwarty na polskie argumenty. Wiosna Ludów niemal automatycznie sprawi, że Rzeczpospolita przestanie być tarczą strzelniczą dla lewicy, liberałów czy chadeków.
*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (13.08.2018)