Moją postawę w 1989 r. prezentowałem m.in. spierając się na łamach paryskiej „Kultury” z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, byłym dyrektorem sekcji polskiej Radia Wolna Europa.
..............................................................................
Gra z szulerem
Tekst p. Jana Nowaka „Drogi do wolności” został nadany przez Radio Wolna Europa. Znaczy to, że uznano go za ważny i wart propagowania, gdyż powinien mieć wpływ na postawę Polaków. Został też przedrukowany w gazetach polskich na emigracji, a wychodzące w Toronto „Echo Tygodnia” opatrzyło go nawet własnym wielkim tytułem „Czy strzelać do czerwonego?” (nr 321/1988). Pod tym tytułem redakcja zamieściła spore zdjęcie Józefa Piłsudskiego, który jak wiadomo w 1920 roku odpowiedział twierdząco na to pytanie. Piłsudskiemu nie przychodziło do głowy, aby rozmawiać „jak Polaka z Polakiem” z towarzyszami Dzierżyńskim i Marchlewskim. Nie dostał też pokojowej nagrody Nobla, a jedynie buławę marszałkowską za zwycięstwo nad Sowietami. Aby jednak nie przyszły nam do głowy niestosowne myśli, redaktorzy wydrukowali też zdjęcia komunistycznych czołgów. Stosunek sił – dwa do jednego na naszą niekorzyść. Wniosek? Nie należy strzelać do czerwonego. W ten sposób redakcja „Echa Tygodnia” poparła Nowaka.
Jan Nowak przypomniał w swoim tekście drogę do niepodległości przed 1918 rokiem. Istniały wówczas dwie orientacje, Dmowskiego i Piłsudskiego, wzajemnie się zwalczające, ale równie – zdaniem Nowaka – pomocne w dziele odzyskania niepodległości.
Dziś jest inaczej. Polacy, w obawie przed klęską i wykrwawieniem się, porzucili myśl o rebelii i rozważnie, unikając frontalnej walki z komunistami, osiągają dobre rezultaty „naciskając” na PZPR. Mamy więc obecnie tylko jedną słuszna drogę do wolności, chociaż „z natury rzeczy to bezkrwawe zwycięstwo nie mogło być pełne”. Pomijając pytanie, czy zwycięstwo rzeczywiście było bezkrwawe (Poznań 1956 i grudzień 1970 temu przeczą) można się zgodzić, że nie było w Polsce wojny, jak np. w Afganistanie.
Niestety, ten piękny obraz mącą p. Nowakowi „elementy radykalne”. „Krystalizuje się nowa orientacja, która odrzuca walkę o poprawę sytuacji w ramach istniejącego systemu” – Nowak ma na myśli system komunistyczny. Wynika to – jego zdaniem – z drastycznej i szybko pogarszającej się sytuacji społecznej i gospodarczej, co niewątpliwie jest winą „systemu”, ale także miernych rezultatów „walki o poprawę w ramach systemu”.
Zdaniem p. Nowaka, ta sytuacja jest bardzo niebezpieczna, bowiem „radykałowie” umyślili sobie „obalenie rządu”- Nowak nie dodaje, że komunistycznego – wypędzenie Sowietów z Polski i ogłoszenie niepodległości. Jest to zamiar nierealny, nierozważny i co gorsza – ubolewa p. Nowak – zyskuje poparcie młodzieży.
Jan Nowak twierdzi, że odkrył zamiary „ekstremistów” w rozmowach z ich przedstawicielami, gdy gościł ich w USA. Mogę się tylko domyślać, o kogo chodzi. W Stanach Zjednoczonych byli ostatnio Gwiazda, Moczulski, Morawiecki i niżej podpisany. Trudno mi zgadywać, co Nowakowi powiedzieli inni, wiem jednak ponad wszelka wątpliwość, że Moczulski odrzuca walkę zbrojną i przekonuje do działań pokojowych w ramach „porządku prawnego PRL”. Czyli jest zwolennikiem postawy Nowaka. Morawiecki wspomina tylko o możliwości samoobrony, gdyby komuniści zmienili zdanie i zaczęli mordować, a Gwiazda ogranicza swój radykalizm do akcji strajkowej dla przywrócenia „Solidarności”. „Solidarności”, która w Porozumieniach Sierpniowych uznała kierownicza rolę PZPR – warto o tym pamiętać. Zostaję więc ja i program Polskiej Partii Niepodległościowej, o którym przez godzinę rozmawiałem z p. Nowakiem.
Nie zauważyłem, aby ta wymiana poglądów wywołała obawy mojego rozmówcy. Co więcej, w wielu punktach zgadzał się ze mną. Przyznawał też, że w sprzyjających okolicznościach można będzie odebrać komunistom władze. W ulotce PPN czytamy: „Warunki realizacji celu. Utrata przez ZSRR zdolności do interwencji militarnej w Polsce – co powinno nastąpić wraz z rozwojem obecnej sytuacji wewnętrznej w Sowietach. Rozkład morale aparatu przymusu PRL (milicja i wojsko). Wybuch społeczny podobny do sierpnia 1980 roku, który będzie można przekształcić w działanie o charakterze politycznym”. Mój rozmówca przyznał bez oporów, że to rozsądne i realistyczne stanowisko. Nie musiałem więc tłumaczyć, że PPN nie jest grupą szaleńców ogarniętych manią samobójczą.
W takim kontekście zarzuty chciejstwa i braku realizmu, postawione „radykałom” przez p. Nowaka, nie mają podstaw. Właściwie to „radykałowie” mają prawo zarzucać zwolennikom „dialogu” z komunistami brak realizmu. Czyż ostatnia afera „okrągłego stołu” nie jest dowodem chciejstwa i braku rozsądku naszych ugodowców?
Nie można też zgodzić się, że nazwa „niepodległościowcy” jest błędna, ponieważ „wszyscy chcą niepodległości”. Istnieje przecież różnica między działaczem lub organizacją stawiającą sprawę niepodległości na pierwszym miejscu w swoim programie i działaniu, a tymi, którzy powiadają, że niepodległość, owszem dobra rzecz, ale nierealna, może kiedyś, za sto albo dwieście lat ją odzyskamy. Nie tak dawno komuniści twierdzili, że SDKPiL walczyła o niepodległość Polski, bo dążyła do obalenia caratu, co było warunkiem odzyskania niepodległości.
Autor ma rację, że podział na zwolenników i przeciwników „dialogu” z komunistami nie pokrywa się z podziałem na „lewicę” i „prawice”. Rzeczywiście istnieje lewica (PPS Lipskiego) i prawica („Polityka polska” Halla) gotowe na ugodę oraz lewica (WSN) i prawica (PPN) odrzucające ugodę. Dziwi mnie tylko, że tak dobrze zorientowany Autor nie dostrzega rzeczywistych podziałów w łonie polskich ugrupowana niezależnych. Jedne są lojalistyczne wobec reżimu i usiłują reformować PRL, inne całkowicie odrzucają komunizm. Podział ten zilustrował Witold Skidel w programie PPN „Powstań Polsko! Zarys myśli programowej nowej prawicy polskiej”. Kontrowersyjne jest też przekonanie p. Nowaka, że wojsko zawsze będzie broniło komunistów. Ma to wynikać z dyscypliny wojskowej. Z historii wielu armii wiemy, że dyscyplina wygląda inaczej, kiedy armia odnosi zwycięstwa, a zgoła inaczej, kiedy ponosi klęski. Nikt nie oczekiwał w 1914 roku, że Polacy będą w stanie rozbrajać Niemców, co się stało w 1918 roku. Nie twierdzę, że LWP, ZOMO i SB są już w takim stanie, jak wojska niemieckie w czasie klęski II Rzeszy cesarza Wilhelma, ale rozkład moralny aparatu postępuje. Tajemnica odporności na nasze apele polega na tym, że nie ma żadnych naszych apeli. Nie ma ciągle programu działań skierowanych do wojska i MO. Przed-grudniowa próba stworzenia związku zawodowego milicjantów spotkała się z mizernym poparciem „Solidarności”. W imię wydumanej koncepcji tzw. czerwonej czapeczki, według której pozostawienie reżimowi wojska i milicji miało uchronić Związek przed atakiem reżimu, zrezygnowano z buntowania ludzi aparatu przymusu. Ataku nie uniknięto, a to zachowanie dowiodło ludziom w mundurach, że „Solidarność” ich nie potrzebuje. Obrona uwięzionych b. funkcjonariuszy SB i MO wskazuje, że powoli zaczynamy wyciągać odpowiednie wnioski.
Ucieszyło mnie, że autor artykułu i krytyk „radykałów” znalazł słowa szacunku a nawet podziwu dla swych przeciwników. Szacunek i wzajemne uznanie są nam bardzo potrzebne, bardziej zresztą na forum międzynarodowym aniżeli między nami samymi. Działacze polscy ciągle jeszcze usiłują pogrążyć swych politycznych oponentów, kiedy przedstawiają obcym sytuację w Polsce. W ten sposób szkodzą także sobie, bo – jedni drugich kompromitując – podważają sens polskich działań w ogóle.
Jan Nowak twierdzi, że polskie „elementy radykalne” chcą „grać w ruletkę losami narodu”. Zarzut to nieprawdziwy. Graczem w tej ruletce nie są wcale ugrupowania niepodległościowe. Jest nim PZPR. Mimo braku walk i barykad w Polsce krew się leje. Naród Polski ginie. Ludzie giną w wypadkach przy pracy w kopalniach, umierają przedwcześnie wskutek zatrucia przyrody, złej służby zdrowia i niedostatecznego odżywiania. Są to sprawy powszechnie znane, ale obrońcy „substancji narodowej” wciąż ich nie dostrzegają. Nie uważam, aby Polacy zdołali wygrać z komunistami, zamieniając ruletkę w okrągły stół do pokera. Ich partnerzy odpadną od gry, jaką PZPR proponuje „konstruktywnej opozycji”. Los Stanisława Mikołajczyka uległ zdaje się zapomnieniu, a powinien być przestrogą dla rozmówców generała Kiszczaka.
Możemy wygrać tylko wtedy, jeżeli uznamy komunistów za wrogów i będziemy im ciągle utrudniali życie. Im większe będą ich kłopoty, tym większa ich gotowość do ustępstw. Im więcej nasi zwolennicy dialogu z Kiszczakiem im pomogą, tym mniej Polacy uzyskają ulg i swobód.
Romuald Szeremietiew
23 stycznia 1989
„Kultura”, nr 2/1989
-------------------------------------------------------------------------------------
Czy warto grać z szulerem?
Nie zamierzam spierać się z p. Romualdem Szeremietiewem, kto lepszy – Dzierżyński, Marchlewski czy Jaruzelski („Kultura”, marzec 1989). Jedni i drudzy reprezentują system, który Rosja usiłowała narzucić nam bez powodzenia w 1920 i z powodzeniem w 1945. P. Szeremietiew popełnia natomiast historyczną nieścisłość, pisząc, że Piłsudskiemu nie przychodziło do głowy by rozmawiać z towarzyszami Dzierżyńskim i Marchlewskim. W dniu 2 listopada 1919 roku Piłsudski wysłał kpt. Ignacego Boernera na rozmowy z Marchlewskim, oficjalnym przedstawicielem bolszewików [poprzednie rozmowy z bolszewikami z ramienia Piłsudskiego prowadził Aleksander Więckowski (Jędrzejewicz, „Kronika życia Józefa Piłsudskiego”, tom I, str. 462)]. Rozmowy toczyły się w Mikszewiczach na Polesiu i dotyczyły warunków rozejmu. Piłsudski jako wybitny strateg znał niewątpliwie powiedzenie Clausewitza, że wojna i dialog z wrogiem są alternatywnymi formami walki.
Z szulerami grał nie tylko Piłsudski. Grał z nimi na przykład Prymas Wyszyński, zawierając z rządem PRL dwukrotny rozejm: w roku 1950 i 1956. Był wytrawnym politykiem i jak wynika z jego „Zapisków więziennych” nie łudził się, że przeciwnik go oszukuje i umowy nie dotrzyma. W pierwszym wypadku chciał zyskać na czasie, w drugim wywalczył koncesję, z których Gomułka i jego następcy nie mogli się całkowicie wycofać, bo nie pozwolił na to układ sił. Jakoś nikt dotychczas nie skrytykował robotników Trójmiasta i Szczecina, że w 1980 roku zasiedli z szulerami do stołu i podpisali pakt, który pozwolił im utworzyć „Solidarność”. Prawda, szulerzy oszukiwali później jak mogli. W ogólnym bilansie, powstanie „Solidarności” było jednak olbrzymim skokiem naprzód na drodze do pełnej demokracji i niepodległości. Cofniecie wskazówek zegara okazało się po 1981 roku niemożliwe.
Rozmowy z szulerami przy okrągłym stole mogą się skończyć przegraną lub wygraną zależnie od układu sił, umiejętności negocjatorów i nastrojów społecznych. Zależnie od wyników można przedstawicieli opozycji krytykować lub chwalić. Trudno zrozumieć potępianie samych rozmów z wrogiem jako aktu kolaboracji czy kapitulanctwa.
P. Szeremietiew streszcza wniosek z moich wywodów w jednym zdaniu: „nie strzelać do czerwonego”. Powołuje się na to, że w rozmowie z nim mówiłem co innego. Zgadzałem się z nim, że „w sprzyjających okolicznościach można będzie odebrać władzę komunistom”. Nie tylko można, ale trzeba. Gdyby Szeremietiew uważnie przeczytał moje artykuły, nie znalazłby sprzeczności. Byłem zawsze zdania, że krwią nie należy lekkomyślnie szafować, ale oszczędzanie życia nie może być fetyszem. Gdyby pierwsi chrześcijanie uznali, że życie ludzkie jest najwyższą wartością – nie byłoby chrześcijaństwa. W moim artykule pisałem, „bez faktów dokonanych siłą polskiego oręża nie byłoby Polski”. Pan Szeremietiew widocznie nie przeczytał tego zdania. Nie przeczytał również, że „być może odzyskanie suwerenności państwowej będzie wymagało użycia siły, a nawet krwawych strat. Naród, który utraciłby zdolność i chęć do czynu zbrojnego oraz gotowość do ponoszenia ofiar, nie mógłby się wybić na niepodległość”.
Na czym więc polega różnica poglądów, skoro p. Szeremietiew zapewnia, że jego stronnictwo nie jest „grupą szaleńców ogarniętych manią samobójczą” i nie zamierza pchać do wybuchu w warunkach, w których z góry skazany jest na klęskę? Obaj stoimy na stanowisku, że niepodległość jest celem ostatecznym, od którego nie wolno odstępować. Nie wiemy, kiedy wyłonią się warunki, które stworzą szansę odcięcia pępowiny wiążącej państwo polskie z Rosją. Możliwe, że ten dzień jest bardzo bliski, a może być daleki. Usiłowałem tłumaczyć, że dążenia do niepodległości nie pozostają w sprzeczności z walką o cele częściowe „tu i teraz”, które pozwalają zbliżyć się do mety etapami. Na dziś można i trzeba używać nacisku i traktować dialog z wrogiem jako tymczasową alternatywę użycia siły. P. Szeremietiew natomiast uważa, że z czerwonymi się nie rozmawia i koniec. Postawa taka, moim zdaniem, prowadzi do werbalizmu, powtarzania w kółko niepodległościowych haseł.
W polemice za mną p. Szeremietiew wysuwa jednak myśl niezwykle słuszną. Wytyka brak jakiegokolwiek programu kierowanego do wojska i MO. Niestety, nie tylko brak jakieś „Akcji N”, czyli walki psychologicznej o rozbrojenie przeciwnika i przeciągnięcia żołnierzy na naszą stronę. Dzieje się odwrotnie. Korespondent „Washington Post” przeprowadził niedawno rozmowy z młodymi radykałami, którzy szykują się do rozprawy z “czerwonymi”. Wszyscy zapowiadają wieszanie „czerwonych” na latarniach. Tego typu hasła są wodą na młyn dla rządzących. Nie darmo przed ogłoszeniem stanu wojennego propagandyści Jaruzelskiego demonstrowali zomowcom, milicjantom i aktywistom partyjnym sceny z filmu o rewolucji na Węgrzech w 1956 roku, kiedy to tłum linczował ich odpowiedników. Artykuł w jednym z pism polonijnych, niszczący b. ambasadora R. Spasowskiego po wybraniu przez niego wolności w 1981 roku, został powielony w biuletynie specjalnych i rozesłany do wszystkich urzędników służby dyplomatycznej PRL. O ile mi wiadomo, od tego czasu aqni jeden z dyplomatów reżimu nie przeszedł na naszą stronę.
Jak słusznie powiedział jeden z milicjantów w wywiadzie udzielonym niedawno prasie niezależnej, w milicji i UB są zarówno Piotrowscy, jak i Hodyszowie. Pierwszych czekać musi kara, drugim trzeba szeroko otworzyć bramy. To samo odnosi się do partii i do wojska. Legalna „Solidarność” nie uczyniła niczego, by pogłębić pęknięcia, które rysowały się w łonie partii i korpusie oficerskim pewnością wielu tam było Kuklińskich. Podtrzymuję to, co napisałem w „Drogach do Niepodległości”. Nadzieje na to, że żołnierz polski nie będzie strzelał do ludności, mogą okazać się złudne dziś, gdy wojsko wciąż ujęte jest w karby dyscypliny, ale sprawdzą się jutro, gdy pod wpływem wydarzeń ulegnie ona rozluźnieniu. Nie byłoby bezkrwawego rozbrojenia Niemców w listopadzie 1918 roku, gdyby Piłsudski nie obiecał Niemieckim Radom Żołnierskim, że pozwoli im spokojnie opuścić kraj, jeśli oddadzą broń. Na tym, by w dniu ‘V’ milicja i wojsko obróciły broń we właściwym kierunku, trzeba pracować już dziś.
I jeszcze druga myśl. Młodzież akademicka i inteligencja twórcza przegrały w 1968, bo robotnicy zachowali się biernie. Robotnicy byli za to osamotnieni w 1970 roku. Historyczną zasługą KOR-u było montowanie sojuszu robotników, inteligencji i studentów, który okazał się żywy w 1980 roku. Ze środowiska, które p. Szeremietiew określa jako „lewicę”, wyszły obecnie inicjatywy montowania sojuszy i współdziałania poprzez granice. Powstała Solidarność polsko - czeska i polsko - węgierska. Prowadzone są zabiegi nawiązania podobnych kontaktów i wspólnego frontu z Litwinami, Ukraińcami i Białorusinami (niezależne pismo „Nowa Koalicja”). Może się okazać, że poczynania, robione bez hałasu, większe będą miały znaczenie w walce o niepodległość, aniżeli niepodległościowa retoryka na własny użytek.
Jan Nowak-Jeziorański
Waszyngton, 23 marca 1989
„Kultura”, nr 6/1989
Jan Nowak-Jeziorański odznaczony przez Lecha Wałęsę najwyższym polskim odznaczeniem - Orderem Orła Białego (1994).
--------------------------------------------------------------------------------
Nie grać z szulerem!
Z rosnącym zdziwieniem czytałem artykuł Pana Jana Nowaka „Czy warto grać z szulerem?”, będący odpowiedzią na mój tekst, w którym zdecydowanie podkreślałem, że takiej gry podejmować nie należy. Wydawało mi się, że mój artykuł jasno przedstawiał powód, dla którego uznałem za konieczne polemizować z poglądami p. Nowaka, wyrażonymi w Jego artykule „Drogi do wolności”.
Jak powszechnie wiadomo p. Nowak jest zwolennikiem tzw. linii Lecha Wałęsy, tj. dialogu i porozumienia z komunistami. Jego zdaniem tą drogą kiedyś, w dalekiej przyszłości, dojdziemy do niepodległości. Oczywiście p. Nowak ma prawo do takich poglądów i nie to budzi mój sprzeciw. Zaprotestowałem, ponieważ p. Nowak uznał inne działania na rzecz niepodległości za szkodliwe. Oskarżył zwolenników odmiennego niż on poglądu o chciejstwo i brak rozsądku, a także tani werbalizm. Co gorsza uznał, iż przeciwnicy rozmów z komunistami są nieodpowiedzialnymi szaleńcami, którzy chcą „grać w ruletkę losami narodu”.
Taki był zasadniczy powód mojej polemiki, czego p. Nowak jakby nie dostrzegł, spierając się ze mną w sprawach drugorzędnych.
Aby nie było wątpliwości, oświadczam, że nie jestem przeciwnikiem rokowań z wrogiem. Jestem natomiast przeciwnikiem dialogu z komunistami.
Rokowania podejmuje się z wrogiem, aby zyskać na czasie, w obliczu rozgrywki, do której nie mamy dość sił. Jest to więc sytuacja przymusowa. Nie rokuje się z wrogiem, kiedy on cofa się i idzie w rozsypkę. Twierdzę, że w obecnej sytuacji rokowania nie są naszej stronie potrzebne. Są one natomiast bardzo potrzebne komunistom. Dają im czas na wytchnienie i pozwalają skupić siły przed następnym starciem ze społeczeństwem, coś wielkiego i ważnego ugrać. Dlatego byłem i jestem przeciwny rozmowom przy „okrągłym stole”.
Dialog jest jednak czymś innym niż rokowania. (Wątpię, by Clausewitz zalecał – jak twierdzi p. Nowak – „dialog z wrogiem”). Mam prawo sądzić, że p. Nowak nie wie, co to słowo oznacza. Jednak dla uniknięcia nieporozumień przypomnę: „DIALOG (dialegein – rozmawiać), rozmowa mająca na celu wzajemne konfrontacje i zrozumienie poglądów, a także współdziałanie w zakresie wspólnego poszukiwania prawdy, obrony wartości ogólnoludzkich i współpracy dla sprawiedliwości społecznej i pokoju”. („Encyklopedia Katolicka”, T. III, Lublin 1979 r.).
Czym innym są rokowania z wrogiem, a czym innym dialog „jak Polak z Polakiem”. W rezultacie takiego „dialogu” z komunistami, „wspólnego poszukiwania prawdy”, ludzie uważani za przedstawicieli społeczeństwa de facto przechodzą na stronę przeciwną, do obozu władzy komunistycznej. Podtrzymuję to, co pisałem w swoim artykule: Piłsudskiemu nie przychodziło do głowy, by rozmawiać z bolszewikami „jak Polak z Polakiem”. Marchlewski i Dzierżyński byli, podobnie jak Jaruzelski i Kiszczak, polskiego pochodzenia. A mimo to Marszałkowi nie przychodziło do głowy, by w zamian za wstrzymanie pochodu armii sowieckiej na Polskę, proponować Marchlewskiemu urząd prezydenta państwa, a Dzierżyńskiemu kierowanie ministerstwem spraw wewnętrznych RP.
Można toczyć spory o przyczyny obecnych zmian w Polsce. Jestem jednak przekonany, że to powszechny opór społeczny, a nie żebranina o porozumienia, zmusiły komunistów do ustępstw. Wielka szkoda, że nie dostrzegają tego zwolennicy „dialogowania”, przekonani, że to ich nadzwyczajny spryt i przebiegłość doprowadziły PZPR do „okrągłego stołu”. Co gorsza, obóz ugody pozwala władzy na zachowanie instrumentów rządzenia, gwarantujących jej przejście do ataku w sprzyjającym momencie. Pamiętajmy, iż w rządzie Mazowieckiego resorty obrony, spraw wewnętrznych, komunikacji, łączności, handlu zagranicznego i NBP pozostają w rękach PZPR. Są to resorty gwarantujące skuteczność przy ewentualnym wprowadzeniu stanu wyjątkowego. A nikt zdrowo myślący nie wątpi, że komuniści nie zrezygnowali z rządzenia Polską i nie myślą kapitulować. Im bardziej obóz ugody pomoże PZPR w opanowaniu trudnej sytuacji gospodarczej i społecznej, tym prędzej będziemy mogli oczekiwać kresu obecnych „reform” i powrotu totalitaryzmu. Czechy w 1945 roku miały nie-komunistycznego prezydenta, a Węgry nie-komunistycznego premiera – nie-komunistyczny premier PRL nie jest więc czymś wyjątkowym w dziejach państw komunistycznych. Komuniści czescy i węgierscy mieli wówczas w swych rękach tylko aparat represji. I to im w zupełności wystarczyło do wprowadzenia totalitarnych rządów.
Demokracja to wolność zaczynająca się od drugiego człowieka. Chodzi o to, aby nasze dążenia do wolności nie prowadziły w obszar niewoli. Aby nie było tak, jak w powiedzeniu: ogłosi się liberalizm, a kto nie będzie liberałem, to się go rozstrzela.
Urodziłem się w 1945 r. Cały czas byłem przekonywany przez komunistów, że Polska ma jedną „słuszną” drogę do wolności i dostatku. Tą „słuszną” drogą doszliśmy do ruiny gospodarczej i dewastacji życia politycznego. Dlatego właśnie Polacy sprzeciwiają się komunistom, idą do Niepodległości różnymi drogami. Tak samo jak różnymi drogami szli do Niepodległości przed 1918 rokiem. Jan Nowak chce nas przekonać, że mamy obowiązek poruszania się znowu po jedynej, „słusznej”, drodze; drodze „dialogu” z Jaruzelskim i Kiszczakiem. Radio „Wolna Europa” nadało tekst p. Nowaka potępiający nurt niepodległościowy. RWE odmówiło ogłoszenia dokumentów (w tym wezwania do bojkotu wyborów) I Konferencji Działaczy i Organizacji Niepodległościowych z maja 1989 r. Jedyna ”słuszna” linia święci więc tryumfy w RWE. Jestem pewien, że nie tak jest nasza „droga do wolności”(*)
Jan Nowak zatytułował swój artykuł” „Czy warto grać z szulerem?”, opatrując go wymownie znakiem zapytania. Odpowiadam więc raz jeszcze: nie, nie warto, a wręcz nie wolno!
.....................................................
(*)Litwini, Łotysze, Estończycy, Gruzini, Azerowie i inne narody ZSRR głośno domagają się niepodległości. Jest to postawa, która w przypadku Polski, zdaniem p. Nowaka, „prowadzi do werbalizmu, powtarzania w kółko niepodległościowych haseł”. Zwolennicy p. Nowak nie uprawiają takiego „werbalizmu”. Wałęsa, na którego patrzy cały świat, nie potrafi publicznie wydusić z siebie żądania niepodległości dla Polski.
Romuald Szeremietiew
Leszno, 9 września 1989 r.
„Kultura”, nr 11/1989
Opublikowano na Tysol.pl dnia 09.06.2018