Witam serdecznie, Jan Przemyłski, dzisiaj naszym gościem jest Wiceprzewodniczący Parlamentu europejskiego, pan poseł Ryszard Czarnecki.
- Witam Pana, witam Państwa,
Witam serdecznie. Panie Pośle, zacznijmy od sprawy najważniejszej, od kilkunastu tygodni UE straszy nasz kraj sankcjami, ze zostaną nam odcięte fundusze, że zmniejszy się budżet. Natomiast w czwartek został uchwalony nowy budżet uchwalony na 2018 rok. Czy jakieś zmiany są dla Polski? Czy jakieś pieniądze nam ucięto?
- Nie, ani euro mniej. To, co mieliśmy dostać dostaniemy. Ani euro mniej. I okazało się, że te wszystkie szantaże – i to na szczeblu Unii Europejskiej – bądź co bądź grecki komisarz Dimitris Awramopulos, który zajmuje się polityka imigracyjna wprost mówił, że Polska i Węgry za to, że nie chcą przyjąć muzułmańskich imigrantów zostaną ukarane cięciami finansowymi - były czcze. Mówił to nie dalej jak w lipcu, zresztą mówił to parokrotnie. Po paru miesiącach okazało się, że strachy na Lachy, że była to tylko forma nacisku politycznego, medialnego, propagandowego po to, żeby Polacy się ugięli. Polacy się nie ugięli i nie przyjęliśmy islamskich imigrantów i okazało się, że fundusze nie zostały nam obcięte. Trzeba przyznać uczciwie, że to jest wygrana bitwa, ale wojna trwa, bo wiosną zaczną się ustalenia budżetu wieloletniego, który wjedzie w życie począwszy od roku 2021. I wtedy będą próby zmniejszenia nam środków. I od razu chciałem powiedzieć, że środki dla Polski na pewno będą mniejsze, ale wynika to z dwóch obiektywnych powodów, a nie z tego, że tam ktoś zagnie parol. To jest kwestia Brexitu i straty pięćdziesięciu kilku miliardów euro. A po drugie Polska staje się krajem coraz zamożniejszym, za rządów Prawa i Sprawiedliwości myśmy wyprzedzili Grecję , gdy chodzi o PKB per capita. Polska oczywiście wciąż jest w tej najbiedniejszej grupie siedmiu krajów Unii Europejskiej, ale szybko się rozwijamy – trzy z szesnastu polskich województw wyszły ponad próg 75% średniej unijnej europejskiej, a więc mogą całkiem stracić czy też ograniczyć możliwości pozyskiwania funduszy unijnych. Moje wielkopolskie na przykład . W związku z tym, powtarzam, stracą one możliwość dofinansowywania unijnego w takim stopniu jak dotychczas. Do tej pory budżety były siedmioletnie. W tej chwili Niemcy naciskają, żeby to były budżety pięcioletnie. I tak się może skończyć.
A skąd ta różnica? Pięcioletnie, siedmioletnie?
Prosta sprawa, budżet siedmioletni trudniej korygować. Niemcy chcą, żeby można go było korygować w krótszej perspektywie czasowej. Zostawmy ten spór. Obojętnie od tego czy będzie to procedura pięcio- czy siedmioletnia, Polska według mnie otrzyma mniejsze pieniądze, niż to było dotychczas, ale podkreślam, to nie jest kwestia tego, że my jesteśmy niegrzeczni czy robimy reformy, że Unia nasz ukarze, za brak „praworządności” czy inne brednie, tylko po prostu, że po pierwsze budżet będzie mniejszy, bo będzie ograniczony o silnego płatnika netto, Wielką Brytanię, która i tak miała „rabat brytyjski”, płaciła mniej niż inne kraje, niż powinna płacić, a jednak płaciła do kasy unijnej sporo. Po drugie, powtarzam, dochody w Polsce wzrastają, PKB rośnie, obiektywne kryteria będą takie, że te środki unijne do Polski będą napływały jednak nieco mniejszym strumieniem.
Jednak elity europejskie cały czas straszą różnego rodzaju sankcjami, restrykcjami za łamanie praworządności w Polsce? Jak Pan się do tego odnosi? Czy jeżeli już wiemy, że z budżetu nic nam nie uciekło, to czy jakieś inne konsekwencje nas czekają? Tym bardziej, że dodam jedną rzecz, że te zmiany, które są wprowadzane w Polsce, one funkcjonują w Unii Europejskiej od kilku – kilkudziesięciu lat. Dlaczego tamte kraje nie są krytykowane za swój wymiar sprawiedliwości, a my gdy chcemy przeprowadzać te zmiany, to jednak ta fala krytyki jest potężna?
To się nazywa w języku politycznym, w którym mówi się w Brukseli „double standards”. Rzeczywiście, ma Pan rację. Ja mogę wymienić od razu cztery inne kraje, w których obowiązują podobne rozwiązania, które są w tej chwili proponowane w Polsce. Myślę o Niemczech, Holandii, Francji, Hiszpanii. Prezesem sądu w Bremie -landzie, kraju związkowym została z partyjnego nadania SPD urzędniczka z ratusza. Przyjęta zresztą również do tego ratusza z ramienia SPD. A więc to tam idzie dalej niż u nas. Zresztą akurat w Niemczech ten wpływ polityki na szczeblu i landowym i federalnym jest bardzo widoczny. To taka egzemplifikacja tego o czym Pan mówił, że akurat w tych krajach europejskich to nie budzi zastrzeżeń gdy chodzi o tzw. „starą Unie”, no , ale, że jest u nas, to już oczywiście hipokryzja unijna daje o sobie znać. Natomiast Pan pytał o to, co teraz mogą Polsce zrobić. Są teraz dwie drogi formalne: jedna przez Parlament Europejski, a druga przez Radę Europejską. Przez PE, aby uruchomić artykuł 7., a więc ruch, który mógłby się zakończyć sankcjami, trzeba uzyskać wiekszość 2/3 europosłów – i z tym mogą mieć przeciwnicy Polski kłopoty. Gdy chodzi o rade Europejską dla uruchomienia artykułu 7., potrzeba zgody 22 na wciąż 28 państw członkowskich Unii. I nawet publicznie pan Timmermans się wypowiedział, a było to niespełna trzy tygodnie temu, że o ile wcześniej był przekonany, ze te 22 państwa się znajda, o tyle teraz on się obawia, że jednak się nie znajdą. Jak widać, jest to pewien klincz – czyli nasi przeciwnicy nie uzbierają ani w PE ani Radzie Europejskiej stosownej większości. A nawet, gdyby uzbierali, to nie ma szans na jednomyślnie uchwalenie tego.
Węgry otwarcie mówią, że nas poprą.
Nie tylko Węgrzy, ja ostatnio rozmawiałem z niektórymi ministrami krajów naszego regionu i oni nie mówią tego publicznie, ale gdy dojdzie co do czego, to zagłosują przeciwko sankcjom dla Polski, bo wiedzą, że dzisiaj jest Warszawa, a jutro będą stolice innych krajów. Na przykład nie zgodzi się Hiszpania. Zresztą premier Mariano Rajoy krytykował w swoim czasie to, że Unia się tak Polską zajmuje, mówiąc, że te granice ingerencji w kwestie wewnętrzne kraju zostały przekroczone. Oczywiście mówił to nie dlatego, że Polskę kocha, tylko mówił to we własnym hiszpańskim interesie. Chodzi o to, żeby więc „gonić króliczka”, nawet gdy wie się, że się go nie złapie. Robi się to po to, żeby psuć wizerunek Polski. Po to, żeby mniej inwestycji zagranicznych napływało do Polski.
Można powiedzieć, że boją się naszego wzrostu, naszego rozwoju?
Ewidentnie tak. Uważam, że to jest prawdziwe podłoże, a nie żadna kwestia wymiaru sprawiedliwości, wolności mediów czy czego tam jeszcze: praw kobiet, LGBT i tak dalej, to bzdura. To nie są realne powody, tylko preteksty. Oni obawiają, się, że Polska rośnie wśród krajów „nowej Unii”, że rośnie u nas PKB najwięcej ze wszystkich dużych krajów-UE (przynajmniej w pierwszym półroczu tego roku), że Polska może być realnie konkurencyjna w ciągu kilku, kilkunastu lat wobec Niemiec i Francji. To ich boli, dlatego chcą nas „zdusić” w zarodku, szukając innych pretekstów. Zresztą my mówimy o tym, co będzie ewentualnie w przyszłości, ale już teraz zachodnie firmy, banki, korporacje, które tu miały Eldorado, które były w lepszej sytuacji niż polskie firmy – za rządów PiS-u to się im skończyło, muszą konkurować na tych samych warunkach, co polskie firmy. Już sporo tych pieniędzy straciły. Przecież premier Morawiecki mówi, że uszczelnienie VAT-u, którego dokonał rząd RP przyniosło gigantyczne zyski – to tak naprawdę mniej niż to, co wychodziło poza Polskę via różne spółki-córki. To skala tego, jak Polska była grabiona.
A jeszcze chciałem tak krótko spytać pana na temat tego, jak Pańscy koledzy z europarlamentu – bo wiemy jaki przekaz idzie z PE : europosłowie z PO tłumaczą, że to jest skandal co się w Polsce dzieje, „bezprawie”, itd., wiemy jakie tweety wystawia pan Donald Tusk, wiemy jakie stanowisko wobec Polski ma Frans Timmermans - czy posłowie z innych krajów zgłaszają się do Pana, interesują się naszą sytuacją i pytają Pana czy tak rzeczywiście jest? Czy jest to odrębny temat, a tylko niektóre elity cały czas uderzają w nasz kraj.
Wie Pan, ja prowadziłem w minionym tygodniu dwukrotnie obrady, w środę i czwartek, i muszę Panu powiedzieć, że poza początkiem obrad (prowadził wtedy przewodniczący Tajani) , kiedy była mowa wtedy o Katowicach, kiedy odezwała się niemiecka deputowana z frakcji „Zielonych” atakując mnie dlaczego ja za to nie przepraszam - odpowiem jej, że ja musiałbym zapytać czemu „Zieloni” nie przepraszają za 500 marszów niemieckich neonazistów w 2017 roku, choćby w sierpniu w Niemczech, kiedy była rocznica urodzić Rudolfa Hessa? Neonaziści maszerowali na niej z transparentem „Niczego nie żałuję”. Było to – używając metafory pana Verhofstada - 90 kilometrów od obozu koncentracyjnego w Ravensbruck. Ale poza tym, to nie ma mowy o Polsce.
Większe emocje wzbudziły dwa fakty z Francji. To, że w siedzibie merostwa Paryża, przy udziale pani mer Paryża i byłego premiera Francji, pana Manuela Vallsa, została wręczona „nagroda świeckości”. Wręczono ją liderce ukraińskiej organizacji „Femen”. To jest ta pani, która w Kijowie ścięła krzyż, skądinąd upamiętniający ofiary komunistycznej NKWD – i Polaków, i Ukraińców, ludzi różnej narodowości. Więc to poruszyło europosłów.
A druga kwestia, też związana z Francją, to to, że zakazano tam reklamy społecznej, na której dzieci z zespołem Downa mówią, jakie są szczęśliwe. I to wzbudziło emocje europosłów, a nie to, co dzieje się w Polsce.
Zostawmy już te ataki na Polskę. Przejdziemy może do sytuacji między Londynem a Waszyngtonem. Wielka Brytania była do tej pory głównym chyba partnerem Stanów Zjednoczonych. Natomiast ostatnie ataki Theresy May na prezydenta Trumpa ochłodziły ten stosunek. I tutaj jest szansa dla Polski.
Myślę, że USA pragmatycznie, na zimno, po Brexicie, który się dokonuje, uznały, że to Polska będzie partnerem „numer jeden” w ramach Unii Europejskiej, a nie Wielka Brytania. Jednak ta pierwsza bilateralna wizyta w Europie nowego prezydenta USA Trumpa (owszem był w Belgii, ale z okazji szczytu NATO, był we Włoszech – ale z okazji szczytu G7) była nie w Wielkiej Brytanii, a w Polsce. Wielkiej Brytanii prezydent Trump jeszcze nie odwiedził, a mija już – bądź co bądź – prawie rok po jego inauguracji.
Po drugie interesy amerykańskie, sprzedaż „Patriots”, po sprzedaż dużej części uzbrojenia plus import z USA gazu skroplonego LNG, perspektywa importu gazu łupkowego, to wszystko powoduje, że USA przestawiły tę „wajchę” i grają na Polskę, co jest bardzo wyraźne i widoczne, co wzmacnia pozycję Polski, ale oczywiście budzi tez zazdrość. Są kraje, które miały pozycję „playmakerów” w Europie, a tutaj pod ich bokiem wyrasta inny gracz. To jest ciekawe, bo za prezydenta Baracka Husseina Obamy przez niemal dwie kadencje było tak, że tym krajem który niejako w imieniu UE rozmawiał z USA były Niemcy. Pani Merkel, chociaż na początku miała kilka chłodnych miesięcy z Obamą, była tym liderem Unii, do którego wiadomo było – cytując Henry'ego Kissingera - „do kogo zadzwonić w Europie”. Donald Trump, mimo że ma niemieckie korzenie, zupełnie tę politykę zmienił, postawił na relacje dwustronne między USA a Polską, między USA a Niemcami, itd. To oczywiście spowodowało duży wzrost roli Polski. Pan wspomniał o roli Wielkiej Brytanii, to jest ciekawa rzecz, wcześniej Wielka Brytania miała uprzywilejowane pozycje, ale prezydent Trump po elekcji zadzwonił do prezydent Theresy May dopiero jako do dziewiątego szefa państwa.
Rzeczywiście rola Polski bardzo wzrosła w relacjach europejsko-amerykańskich. Rola Francji i Niemiec spadła.
Mieliśmy nadzieję, że nasza rola będzie dalej rosła, dziękujemy Panu Przewodniczącemu, a widzów zapraszamy na kolejny odcinek.