To wydarzyło się naprawdę. Ambasada RP w Berlinie w 2010 r. Na oficjalnym przyjęciu zjawia się członkini niemieckiego rządu witana ze szczególną atencją. Nawet zna polski: kaleczy go, ale mówi. Skąd zna mowę Mikołaja Reja? Ano ze studiów w Polsce. Pochodzi z dawnej NRD i w ramach wymiany studentów między krajami „obozu socjalistycznego” przyjechała z baraku o surowym reżimie do najweselszego baraku – czyli do Polski. Nasz kraj wspomina bardzo miło. Niestety, studiów u nas nie skończyła, bo jak tylko zaczęła się „zaraza Solidarności”, to pierwszy sekretarz wschodnioniemieckiej kompartii Erich Honecker odwołał z Polski wszystkich studentów z powrotem do socjalistycznej ojczyzny, żeby, Boże broń, nie przesiąknęli epidemią wolności.
Pani minister rządu Bundesrepubliki żałuje, że musiała wrócić wcześniej. Dlaczego? „Bo takiego seksu jak w Polsce już nigdy potem nie miałam”... Cóż, Sarmaci to Sarmaci, a Teutoni to Teutoni. Pani minister dzisiaj pracuje dla niemieckiej dyplomacji. Nie powiem, w jakim kraju, bom wszak dyskretny. Rodaczka pani minister, jej szefowa (mogę to chyba ujawnić) Angela Dorothea Merkel obraziła się na Donalda Johna Trumpa. Najwyraźniej 45. prezydent USA nie chce uznać kierowniczej roli Niemiec, które od dawna były swoistym pośrednikiem między Europą a Ameryką. D.J. Trump chyba zapożyczył strategię rozmowy z krajami członkowskimi Unii od Rosji. Moskwa od dawna woli rozmawiać z największymi krajami UE bezpośrednio, na zasadzie kontaktów dwustronnych, a nie żmudnie dogadywać się z całą Unią. Co dla Kremla jest wygodne, jest równie wygodne dla Białego Domu. To jednak nie może podobać się naszej sąsiadce, „Mutti” Angeli. Ciekawe skądinąd, że to ocieplające jej wizerunek miano („mamusia” Niemców) otrzymała polityk – kobieta, która nie ma własnych dzieci. Jeszcze ciekawsze, że dzisiaj dwoma z trzech największych krajów UE rządzą kobiety niemające własnego potomstwa (RFN – Merkel, Wielka Brytania – Theresa May). A już najciekawsze jest to, że wszystkimi trzema najważniejszymi państwami UE (w tym zestawieniu uwzględniam wciąż jeszcze Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, bo przecież brexit formalnie się nie dokonał) rządzą ludzie, którzy własnych dzieci nie mają! Do tandemu niemiecko-brytyjskiego dochodzi przecież Francja. Co więcej: prezydent Emmanuel Macron w swoim oficjalnym związku małżeńskim raczej już ojcem nie zostanie. Ale zawsze jest jakaś nadzieja: jako człowiek lewicy może pójść w ślady socjalistycznego prezydenta Mitteranda, który miał nieślubną córkę, co wyszło na jaw już po tym, jak zakończył swoje 14-letnie panowanie w Pałacu Elizejskim. W tym kontekście hasło z jego kampanii prezydenckiej w 1981 r.: „siła spokoju” nabiera szczególnej wymowy... Macron będzie miał jednak na to mniej czasu niż zaczynający od twardej prawicy, a kończący karierę jako lewicowa głowa państwa Mitterand, który był numerem jeden IV Republiki przez dwie kadencje. Pan Emmanuel ma szansę teoretycznie również na dwie, ale tymczasem skrócono we Francji kadencję prezydenta z siedmiu do pięciu lat. Zatem najmłodszy prezydent w Europie (zastąpił na tym nieformalnym „stanowisku” naszego Andrzeja Dudę) ma na tę pozaprezydencką aktywność 10 lat. Licznik zaczął bić. Oczywiście nie wiadomo wcale, czy wejdzie w buty starego Mitteranda i pod tym względem. Skądinąd, jeśli tak się nie stanie, zaprzeczy trochę francuskiej tradycji prezydenckiej: Mitterand miał nieślubne dziecko, a Chirac, Sarkozy i Hollande słynęli z miłosnych podbojów. Ciekawe, że prezydenci kobieciarze pochodzili i z centroprawicy (Chirac i „Sarko”), i z lewicy (Mitterand i Hollande). Z nich wszystkich najwięcej fantazji miał ten ostatni. Do kochanki wymykał się z Pałacu Elizejskiego na… skuterze, w efektownym kasku, w którym miał być nie do poznania. Ale w dobie mediów społecznościowych niczego nie można ukryć. Choć Sarkozy z jego domieszką węgierskiej, zawadiackiej krwi też zapisał się efektowną kartą: jego ucieczka z hotelowego okna w śnieg, gdy do górskiego pensjonatu przedwcześnie wrócił mąż pani, z którą przyszły prezydent omawiał zapewne arkana średniowiecznej francuskiej poezji trubadurskiej, rozpaliła wyobraźnię kogutów – Galów. A u nas? Wisła płynie...
* tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (04.06.2017)