Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Konstytucja zamknięta na kłódkę

Od pewnego czasu władza mówi o potrzebie zmiany obecnej konstytucji. Skoro politycy są w tej sprawie podzieleni, to podzielone jest także społeczeństwo.

Konstytucja zamknięta na kłódkę
źródło: pixabay.com

Od pewnego czasu władza mówi o potrzebie zmiany obecnej konstytucji. Skoro rząd jest za, to opozycja jest przeciw, niezależnie czy jest zinstytucjonalizowana w formie partii politycznej, czy też w stanie rozproszonym zajmuje się obroną demokracji. Jedni chcę ją zmienić całkowicie, drudzy nie widzą żadnej potrzeby zmian, nawet w obecnym dokumencie. Skoro politycy są w tej sprawie podzieleni, to podzielone jest także społeczeństwo.

Nie od dziś wiadomo, że każdy Polak zna się na sporcie, medycynie i polityce, więc musi się znać także na konstytucji, zwłaszcza gdy jej nigdy nie czytał. Może nawet lepiej, że nie czytał, bo dokument ma aż 243 artykuły, co czyni go grubszym niż trzydziestodwu kartkowy zeszyt, a w dodatku nie ma w nim ani jednego obrazka. Poza tym raporty pokazują, że Polacy nie czytają, więc nieładnie by było, gdyby naukowcy opublikowali wyniki swoich badań, a obywatele nagle zabraliby się za czytanie. Szacunek do nauki wymaga, aby nie czynić jej rezultatów błędnymi. Ja jednak konstytucję czytałem i moją uwagę zwrócił szczególnie rozdział XII składający się z jednego tylko artykułu o numerze 235. A co w nim takiego ciekawego? A to, że „zmiana konstytucji”, której jest poświęcony, to nie tylko szumne hasło czy obietnica, ale przede wszystkim konkretny proces ustawodawczy, który musi zostać przeprowadzony, aby rzeczywiście można było mówić o początku kolejnej Rzeczypospolitej.

Jak było?

Zarówno konstytucja marcowa z 17 marca 1921 r. (rozdział VI; artykuł 125), jak i konstytucja lipcowa z 22 lipca 1952 r. (r. 10; art. 91; po nowelizacjach: r. 11; art. 106) stanowiły, że zmiana ustawy zasadniczej może nastąpić większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy składu izby. Dodatkowo drugi Sejm wybrany zgodnie z zasadami konstytucji marcowej mógł dokonać jej rewizji uchwałą podjętą większością 3/5 głosów, ale była to możliwość jednorazowa. W PRL wielokrotnie korzystano z możliwości zmiany konstytucji, wprowadzając zarówno zmiany stałe, np. zapis o Trybunale Stanu i Trybunale Konstytucyjnym, jak i jednorazowe, np. wydłużenie kadencji lub rozwiązanie Sejmu (nie istniała oddzielna procedura rozwiązania Sejmu ani skrócenia jego kadencji). Co ciekawe, kiedy na kilka lat przed wyzionięciem ducha przez naszą ludową ojczyznę (chociaż zgodnie z marksizmem duch nie istnieje, więc zapewne było to wyzionięcie materii) powołano do życia Trybunał Konstytucyjny, to jego orzeczenia o niezgodności aktów prawnych z konstytucją mogły być odrzucone przez Sejm uchwałą przyjętą większością 2/3 głosów właśnie, co było logiczne, bo taką większością Sejm dawał jednorazowe przyzwolenie na obowiązywanie danej ustawy, zamiast zmieniać w tym celu ustawę zasadniczą.

Konstytucja kwietniowa z 23 kwietnia 1935 r. ustanowiła proceduralny tor przeszkód dla instytucji wnioskujących o jej zmianę. Jako że konstytucja w osobie Prezydenta widziała rozstawiającego te przeszkody, to miał on nieco łatwiej. Miał on bronić status quo przed niechcianymi zmianami, a jednocześnie miał ułatwioną drogę do forsowania własnych projektów zmian. Już na początku obowiązywania konstytucji kwietniowej widać było, że to w osobie głowy państwa skupiać się będzie władza państwowa (co zostało zapisane wprost w I rozdziale konstytucji, tzw. „dekalogu”), bo kompetencje miał takie, jak żaden inny prezydent w Europie, może poza współczesną Rosją (czytając konstytucję RP z 1935 r. i obecną konstytucję Federacji Rosyjskiej oraz porównując systemy obydwu państw, można zauważyć nad wyraz wiele podobieństw). Dodatkowo skomplikowany sposób wyboru Prezydenta miał gwarantować ciągłość sanacyjnej władzy. Dzisiaj jesteśmy mądrzejsi o dodatkową wiedzę: konstytucja kwietniowa obowiązywała na tyle krótko, że nie było okazji sprawdzić w praktyce ani procedury jej zmiany, ani wyboru prezydenta. Gdyby skupić się wyłącznie na literze prawa, a konkretnie na artykule 80, stanowiącym XIII rozdział konstytucji, to zmiana wyglądałaby następująco: inicjatywa przysługiwała prezydentowi, rządowi lub 1/4 ustawowej liczby posłów. Wniosek prezydencki mógł być głosowany wyłącznie w całości lub ze zmianami zaakceptowanymi przez Prezydenta, o czym informował rząd. Ustawa zmieniająca konstytucję wymagała zgodnych uchwał Sejmu i Senatu przyjętych zwykłą większością (inicjatywa prezydencka) lub większością ustawowej liczby posłów (inicjatywa rządu lub posłów). Prezydent miał możliwość w ciągu 30 dni od otrzymania projektu, zwrócić go Sejmowi w celu ponownego rozpatrzenia, ale nie wcześniej niż w następnej kadencji. Gdyby jednak parlament ponownie projekt uchwalił, to prezydent zatwierdzał projekt swoim podpisem. Chyba że zdecydowałby się jednak rozwiązać Sejm i Senat. Wtedy cała procedura kończyłaby się fiaskiem i żadnej zmiany by nie było. Chytrze, prawda?

Posłowie Sejmu Ustawodawczego wybranego w 1919 r. umieścili w konstytucji jeszcze jedną ciekawą ścieżkę, która nie została później powtórzona w żadnym dokumencie tej rangi. Mianowicie raz na 25 lat, posłowie i senatorowie połączeni w Zgromadzeniu Narodowym mieli dokonywać rewizji konstytucji zwykłą większością głosów. Zapis wyraźnie mówił, że „ma być Ustawa Konstytucyjna poddana rewizji”, więc nie było to prawo, ale wręcz obowiązek. Nie trzeba aż tak długiego czasu, aby zaszły zmiany, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, których nie można było przewidzieć podczas ustanawiania konstytucji. Ćwierć wieku okazało się nieosiągalne dla II RP, ale III ma to już za sobą, chociaż z obecną konstytucją tylko 20 lat.

Jak jest?

Konstytucję może zmienić 2/3 posłów i bezwzględna większość senatorów przy obecności co najmniej połowy ustawowego składu każdej z izb, a żeby do tego doszło potrzebny jest wniosek co najmniej 1/5 posłów, Senatu lub Prezydenta. Organy te mogą również wnioskować o przeprowadzenie referendum, jeśli zmiana miałaby dotyczyć rozdziału I, II lub XII. Jeśli któregoś z tych warunków nie uda się spełnić, zmiana nie nastąpi. Ale jeśli będzie właściwy wniosek, odpowiednie większości i zgoda w referendum lub całkowity jego brak oraz podpis prezydenta, to będziemy mieli nową ustawę zasadniczą. Sukces? Tak, ale nie do końca. Władza to nie pióro, wieczna nie jest i kiedyś przyjdzie moment zmiany ekipy u steru państwa. Można przypuszczać, że w dużym stopniu nowa ekipa związana będzie z dzisiejszymi przeciwnikami zmiany konstytucji. A co jeśli i ona będzie miała w parlamencie odpowiednią siłę do przeforsowania kolejnej konstytucji? Czy będzie niczym w „Misiu” Barei: „Słuchaj, zmienili tobie konstytucję. Zmień komuś i ty, ja zmienię!”? Czy każda kadencja ma mieć inną ustawę zasadniczą? Choć z nauczaniem wychowania seksualnego w polskich szkołach nie jest najlepiej, a rządząca obecnie Polską opcja polityczna jest blisko z Kościołem, który sprzeciwia się mechanicznym metodom antykoncepcji, to może jednak warto się zabezpieczyć?

Jak mogłoby być?

Być może należałoby w nowej konstytucji zapisać, że jej zmiana jest możliwa po przyjęciu odpowiedniej ustawy większością 2/3 głosów i powtórne jej zaakceptowanie w ten sam sposób przez kolejny parlament? Już bez możliwości zniweczenia całego procesu poprzez rozpędzenie parlamentarzystów na cztery wiatry i z dopracowaniem roli Senatu w całej procedurze. No bo jak inaczej? W ogóle nie wpisać do konstytucji artykułu o sposobie jej zmiany? Czy z braku wytycznych stosowano by taką procedurę, jaka była potrzebna do wprowadzenia tej konstytucji? Czy może, z braku oddzielnych przepisów, zmieniałoby się ją zwykłą ustawą, co doprowadziłoby do jeszcze większego bałaganu. A umieszczenie w konstytucji artykułu mówiącego, że jej zmiana nie jest w ogóle możliwa? Powyższe rozwiązania dają stanowczo zbyt wiele możliwości interpretacji, które i dzisiaj powodują chaos. Może więc zbliżające się stulecie Niepodległości jest dobrym momentem na rozpoczęcie debaty o konstytucji, a dla samego państwa zdrowo jest, gdy ktoś od czasu do czasu potrząśnie całym systemem, popatrzy co od niego odpadnie i wymieni na nowe.

Data:
Kategoria: Polska
Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.