wPolityce.pl: Jak komentuje Pan to, co się działo na ulicach Hamburga?
Ryszard Czarnecki: To pokazuje niebywały kontrast między radosną, przyjazną Warszawą w czasie wizyty Donalda Trumpa, a demolką na ulicach Hamburga, awanturami, w których ucierpieli także policjanci. Jednym słowem mieliśmy do czynienia z obrazkami skrajnego chaosu i również skrajnej niegościnności wobec prezydenta USA. Zderzenie dwóch aglomeracji: Warszawy i Hamburga jest jedną wielką metaforą. Mamy tutaj spokojną Polskę z wzrostem gospodarczym i obywatelami dumnymi z własnej tradycji i historii, którzy cieszą się na przyjazd najważniejszego polityka świata, a drugiej strony kraj targany wewnętrznymi konfliktami, który nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa własnym mieszkańcom.
Pana zdaniem szczyt G20 został zdominowany przez Donalda Trumpa?
Na pewno Donald Trump ma nie tylko najsilniejsze karty w ręku, bo jest prezydentem największego mocarstwa świata, ale ma z pewnością także silną osobowość. To, co zrobi kanclerz Merkel albo Macron można przewidzieć, lecz to, co zrobi Trump nie jest do końca oczywiste. Ta nieprzewidywalność czasem bywa wadą, ale u Trumpa jest zaletą. Na razie bowiem wszyscy skaczą, tak jak on im zagra. Jedno jego „nie” w sprawie klimatu oznacza wypisanie się z tego układu największego kraju świata. Tak samo w sprawach dotyczących Rosji. Przeciwnicy Tumpa, którzy zarzucali mu brutalizację języka, sami pokazali jacy są.
Nie sądzi Pan, że Putin i Merkel mają poważny problem, bo Trump pokrzyżował im plany dotyczące monopolu na gaz?
USA są przeciwne Nord Stream 1 i Nord Stream 2, bo to uderzało w amerykański eksport gazu. Tu jest też kwestia pewnej gry politycznej. Za prezydentury Obamy Ameryka grała na Niemcy w relacjach między USA a UE. Teraz Trump dokonał resetu tego w kierunku odejścia od Niemiec jako mostu do Ameryki. To ważne dla Polski, bo jej rola wzrasta jako lidera regionu, pokazał to szczyt Trójmorza w Warszawie.
A co z problemem migracji. Przewodniczący Tajani stwierdził, że Europie grozi „biblijna wędrówka ludów” jeśli ta nie zatamuje napływu migrantów z Afryki. UE przejrzała wreszcie na oczy?
Lepiej późno niż wcale. Myśmy o tym, aby zablokować migrację z Afryki mówiliśmy od dawna. Chodziło o inwestowanie tam na miejscu, by te migracje powstrzymać, albo chociaż ograniczyć. Dobrze, że przewodniczący Tajani wreszcie dojrzał problem.
*Rozmawiał Piotr Czartoryski-Sziler, wPolityce.pl (08.07.2017)