Rozsądnym jest pozwolić kreować prawo miejscowe w zakresie szykan obowiązujących przy wycince drzew. Dać gminom możliwość tworzenia procedur oraz ustalania opłat koniecznych, by legalnie wyciąć drzewa. Ludzie są rozsądni, jeśli pozwoli się im sensownie zachowywać.
Owszem, nowelizacja ustawy dokonana ostatnio nie jest sensownym rozwiązaniem. Ale była po części odpowiedzią na zapotrzebowanie szerokiej rzeszy obywateli na liberalizacji wycinki. Szerokiej, ale mniej wrzaskliwiej niż średnio klasowi wielkomiejscy aktywiści.
Ustawa ta sankcjonowała zwyczaj panujący w wielu miasteczkach i wsiach Polski. A częścią tego zwyczaju jest zwyczajowe sąsiedzkie przyzwolenie na wycinkę drzew. Na wielu terenach wiejskich nikt się nie przejmuje prawem, i jeśli nie podpierdoli cię na policję sąsiad, z którym masz konflikt, to możesz bezkarnie ciąć nawet 100 letnie dęby.
Bardziej bojaźliwi lub tnący większą liczbę drzew stosują od lat wypróbowane metody wycinki. Jak na przykład, wieczorem szybka powalić wszystkie drzewa przeznaczone do wycinki. Następnego dnia rano zgłosić się na policję z doniesieniem o tym, że ktoś usiłował ci ukraść drzewa. Niebawem dostaniesz zawiadomienie o niewykryciu sprawców. A wtedy z takim glejtem, spokojnie możesz pociąć i zwieźć drewno do domu.
Ewentualnie wyciąć po większej burzy i zgłosić usunięcie wiatrołomu zagrażającego mieniu lub życiu. Znam nawet taki przypadek, gdzie podczas burzy wyjechali koparką łamać i obalać drzewa, by usunąć je jako wiatrołom. Większość nie odstawia takiego teatru, po prostu rankiem po burzy przystepuje do cięcia.
Jeśli burza nie połamała drzewa to możesz i tak zadzwonić na straż, że drzewo nadwyrężyła i zagraża ono życiu albo mieniu. Straż ma wtedy obowiązek przyjechać. A jak będziesz się potrafił z nimi dogadać to wytną ci całe drzewo.
Jeszcze bardziej bojaźliwi lub mieszkający na terenach zurbanizowanych, gdzie liczba upierdliwych sąsiadów jest większa, mogą drzewo zatruć i doprowadzić do jego wycięcia jako uschniętego. Nie będę podpowiadał jak, ale czynność to dość prosta.
Tzw. nowelizacja Szyszki pozwalająca wycinać drzewa była ułomna, m.in. dlatego, że choć pozwoliła gminom ustalać opłaty za wycinkę drzew, to mogły one tylko uchwalać obniżkę w stosunku do ustawowych stawek. To się wzięło z tego, że u nas kasta popaprańców zwana autorytetami prawa narzuciła pogląd, iż opłaty tego typu można nakładać wyłącznie ustawą. Bo to niby nas chroni przed niesprawiedliwymi podatkami i niby wynika z konstytucji. Szkodliwa bzdura. Ale nawet uznając tę bzdurną doktrynę za obowiązującą można było wywindować stawki za wycinkę w kosmos i dać gminom prawo ich obniżki, nawet do zera. Ponadto tzw nowelizacja Szyszki nie pozwala zaostrzać procedury uzyskania pozwolenia, co w niektórych miejscach, jak centra dużych miast miało akurat sens.
Teraz po darciu mordy przez wielkomiejskich aktywistów rządzący PiS niestety obiecuje przywrócić rygorystyczny wymóg uzyskania pozwolenia urzędników i konieczność wniesienia wysokich opłat za wycinkę dla wszystkich drzew w całej Polsce.
Świetne dla każdego kto nie posiada drzewa na swojej działce. Trochę gorsze dla właścicieli, którzy zmuszeni są ponosić koszty i ryzyko posiadania drzew, z których pożytek czerpią wszyscy. Ryzyko? A owszem. Na właścicielu działki na, której rośnie drzewo, ciąży odpowiedzialność za szkody spowodowane przez drzewo. Jeśli gałąź drzewa spadnie na samochód sąsiada i wybije szybę oraz pognie blacharkę właściciel samochodu może dochodzić odszkodowania. To samo jeśli całe drzewo się przewróci i spadnie na dom sąsiada.
Że można było dostać pozwolenia na wycinkę starego drzewa? Owszem, ale Polacy mają dosyć chodzenia z każdym duperelem po zgodę urzędników. Nie byłoby problemu, gdyby podwyższone szykany dotyczyły wyłącznie dużych drzew w centrach dużych miast. Ale ponieważ dotyczyć znowu będą drzew w całej Polsce to popyt na liberalizację wycinki drzew jeszcze wróci.
A zanim się przyczepisz do powyższego, informuję cię, iż w zeszłym roku zasadziłem wokół mojego domu 10 wierzb, 15 buków oraz 3 dęby. Jeśli nie posadziłeś co najmniej tylu drzew twoja krytyka mnie nie obchodzi.
Widzę że nie byłem sam przy sadzeniu drzewek, ale nie będe krytykował bo zgadzam się z tym co napisałeś.
Jako ciekawostkę podam, że we Wrocławiu około 40% spraw dotyczących wycinek drzew, samowoli budowlanych, wykopanych studni itp na prywatnych posesjach to są donosy. Jest to info od jednego z urzędników który siedzi w temacie.
Po koniach w Janowie Podlaskim, sierotkach z Aleppo obecnie odmóżdżonej przez TVN tłuszczy podsuwa się "masowe wycinanie drzew". Kolejna ubecka manipulacja antypolskich mediów. O co chodzi z tymi drzewami? W przestrzeni publicznej nie zmieniło się NIC! Jeżeli drzewa są wycinane, to znaczy, że prezydenci miast czy starości powiatowi WYDAJĄ ZEZWOLENIA NA WYCINKĘ! Tu się prawo nie zmieniło! Natomiast zezwolenia nie wymaga wycięcie drzewa na PRYWATNYCH działkach! I słusznie! Drzewo na MOJEJ działce jest MOJĄ własnością, jasne? I nikomu nic do tego! Zrozumieli to lewacy z NowoczesnejPO i PSL??????
I ta, i poprzednia wersja przepisu mają podstawowy mankament: w żaden sposób nie odnoszą się do lokalizacji. Te same reguły dotyczą setek tysięcy hektarów nieużytkowanych, zarosłych pól z miliardami brzóz, sosen i osik, jak i drzew w centrum W-wy.
Gro drzew w miastach wycinanych jest na polecenie urzędów miast, następnie drogowcy i elektrycy. U nas miasto wycięło wszystkie na centralnym placu.
Poza tym co widać, a czego nie widać: ekolodzy nie dostrzegają działek, które były systematycznie koszone tylko dlatego, że właściciel nie chciał mieć później problemów z wycinką drzew, a obecnie pozwoli im sobie rosnąć i będzie miał opałówkę za kilkanaście lat. Uważam, że ustawę powinno się zostawić taką jaka jest, jedynie gminy powinny mieć prawo do ustalania obszarów chronionych z rekompensatą za pielęgnację dla właścicieli gruntów. Jeżeli drzewo w mieście ma być zdrowe i bezpieczne powinno być pod opieką wykwalifikowanego arborysty oczywiście na koszt gminy. Poza tym liczba wycinanych drzew w miastach to niewielki ułamek ogólnego ciętego drzewostanu w Polsce.
Dodam jeszcze, że prawo do wycinki należy moim zdaniem traktować w kategoriach wolności obywatela i prawa państwa do narzucania mu obowiązku świadczenia usług na rzecz społeczeństwa. Jeżeli mam zadrzewioną działkę w centrum miasta, a państwo zabrania mi ich ściąć to powinno zrekompensować mi w jakimś stopniu utracone korzyści z powodu braku możlowości swobodnego dysponowania gruntem, spadku wartości nieruchomości, kosztów pielęgnacji, sprzątania liści, itp.