Transparentność i nadzór publiczny – tak podkreślane przez prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, to mydlenie oczu wyborcom. „Chcę, aby każdy obywatel mógł zobaczyć, co się dzieje w lokalu wyborczym” – mówił w wywiadzie dla TVP Szczecin. Czyżby pan Prezes zapomniał, że przezroczyste urny w lokalach wyborczych i transmisje na żywo przez internet już obowiązują – Sejm wprowadził je nowelizacją prawa wyborczego w 2015 roku. Czy nie chodziło o to, by na tym tle zbladła druga kwestia – chęć powrotu do głosowania na listy partyjne we wszystkich gminach do 20 tysięcy mieszkańców i wprowadzenie dwukadencyjności wójtów/burmistrzów i prezydentów? Logika partii rządzącej jest prosta – wprowadzając dwukadencyjność, „wycina” zdecydowaną większość obecnie rządzących samorządowców, otwierając drogę dla swoich. Przywracając wybory proporcjonalne we wszystkich samorządach, każe wyborcom głosować na listy partyjne, a nie lokalnych liderów, bo tych rządzącej partii mocno brakuje. Zamiast na człowieka, chce więc przywrócić głosowanie na partyjny szyld.
Tylko jakie w tym wszystkim miejsce dla Suwerena? Gdzie prawo samych obywateli do decydowania, kto ma być ich wójtem/burmistrzem czy prezydentem? Czy ktoś, kto dobrze pracuje np. przez cztery kadencje i jest wybierany ogromną większością głosów w I turze, ma odejść, bo tak chce taka czy inna partia polityczna?
Ostatnie wybory pokazały, że jeżeli mieszkańcy chcą zmian, to potrafią je przeforsować, wybierając nowych ludzi. Ale jeśli uważają, że gmina/miasto jest rządzona sprawnie, nikt nie ma prawa fundować im zmian wbrew samym mieszkańcom.
Propozycja dwukadencyjności to nic innego, jak ograniczenie praw wyborczych. I w tym wszystkim dziwne jest tylko, że prezes wszystkich prezesów nie proponuje wprowadzenie dwukadencyjności posłów i senatorów. Czy dlatego, że w pierwszej kolejności uderzyłoby to w niego samego?