Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

"Clinton wybrali Amerykanie, Trumpa wybrał system"

"Clinton wybrali Amerykanie, Trumpa wybrał system"
Flickr CC 2.0
źródło: Biały Dom

chni KOD się podobnież zbiera w USA, który wiecuje i wykrzykuje, że Trump nie jest ich prezydentem, co, jak pokazuje nasze doświadczenie, jest raczej typowe dla „liberalnych demokratów”, bo w swoim głębokim poszanowaniu zasad demokratycznych nie akceptują oni demokratycznych zwycięstw tych, którzy w ich mniemaniu tych ich zasad nie szanują tak, jak oni by chcieli, żeby tamci szanowali. W USA są oni tym bardziej rozżaleni, że Trump, chociaż wygrał wybory elektorskie, przegrał „popular vote”, czyli dostał w skali kraju mniejszą liczbę głosów niż Hillary Clinton.

„Liberalni demokraci” mają zatem powody, żeby się wściekać, bo wydaje im się, że zwycięstwem prawdziwej demokracji byłoby zwycięstwo Clinton, zwycięstwo Trumpa zaś jest zwycięstwem dziwnego systemu. Napinają więc swoje intelektualne muskuły, wyrokując, jak Przemysław Szubartowicz, że taka demokracja to „kit a nie demokracja w sensie ścisłym” bądź też, jak Konrad Piasecki, było nie było mieniąca się elitarystycznym splendorem gwiazda dziennikarska, dziwiąc się, co to za porządki mają w tym USA, że Kalifornia, w której głosowało 9 milionów ludzi, ma 55 elektorów, a Floryda, w której także głosowało 9 milionów ludzi, ma 29 elektorów.

Sprawa nie jest przesadnie skomplikowana, ale wielu nie tylko czytelników, ale także, jak widać powyżej, komentatorów, ma z nią nielichy problem, trzeba więc wyjaśnić dobitnie, na czym polega tu całe nieporozumienie, na którym zasadza się manipulacja pod tytułem „Clinton wybrali Amerykanie, Trumpa wybrał głupi system”.

Otóż nie jest tak, a podobne twierdzenie może formułować tylko osoba, która nie pokusiła się o podstawową, ogólną refleksję o systemach wyborczych i ich roli. Wszystko, czego się tu nie rozumie, zawiera się w wątpliwościach Konrada Piaseckiego, który się dziwi, że ta sama liczba głosujących osób w Kalifornii i na Florydzie (9 milionów) wybiera znacząco różną liczbę elektorów. Liczba elektorów Kalifornii (55) wynika z faktu, że mieszka tam ok. 38 mln ludzi, a liczba elektorów Florydy (29) wynika z faktu, że tam z kolei mieszka ok. 19 mln ludzi. Dlaczego zatem frekwencja jest tam taka sama?

Dlatego, i tu dochodzimy do sedna manipulacji z „popular vote”, że Kalifornia jest stanem demokratycznym, w którym Republikanie nie mają żadnych szans na zwycięstwo (Clinton wygrała tam z Trumpem 62% do 33%!), w związku z tym wielu republikańskim wyborcom po prostu nie opłaca się iść na wybory, bo to i tak nie ma żadnego sensu. Na Florydzie natomiast walka była zacięta do ostatniej chwili, a końcowy wynik, który zapewnił Trumpowi tych 29 elektorów, wyniósł 49% do… 48% (różnica 120 tys. głosów). Czyli na Florydzie zmobilizowani byli wszyscy wyborcy Republikanów i Demokratów, dlatego właśnie w stanie pod względem liczby mieszkańców dwukrotnie mniejszym niż Kalifornia, frekwencja w liczbach bezwzględnych była taka sama.

Te różnice nie występowałyby, gdyby prezydent wybierany był w bezpośrednim głosowaniu mieszkańców („popular vote”), a to znaczy, że same wybory miałyby zupełnie inny przebieg. System wyborczy w USA wymaga na kandydatach prowadzenie realnej kampanii wyłącznie w stanach „wahających się”, czyli tam, gdzie można coś rzeczywiście zyskać i jednocześnie demobilizuje tych wyborców, którzy w danym stanie są w wyraźnej mniejszości. Cała logika kampanii nastawiona jest na wygrywanie w owych „swing states”, przekaz, wiece, obietnice, programy i tak dalej – cała kampanijna machina obu obozów politycznych działa tak, żeby wygrywać tam, gdzie wynik jest niepewny. Gdyby decydowało „popular vote”, wszystko przebiegałoby inaczej – inna byłaby kampania, inna frekwencja, inaczej rozkładałyby się preferencje wyborców, najprawdopodobniej nawet kandydaci byliby inni. Nie da się porównać wyników głosowania elektorskiego i „popular vote”, po czym stwierdzić, że gdyby obywatele decydowali bezpośrednio większością głosów, to Clinton by wygrała, bo dostała więcej głosów. To tak, jakby powiedzieć, że gdyby Adam Małysz był wysoki, to byłby doskonałym koszykarzem, bo wysoko skacze. No niby można, ale po co publicznie dowodzić, że się nie ma pojęcia, o czym się mówi?

Data:
Kategoria: Świat
Tagi: #

Tomek Laskus

Tomek Laskus - https://www.mpolska24.pl/blog/tomek-laskus

Student UW
Twitter: https://twitter.com/tomeklaskus
Facebook: https://www.facebook.com/t.laskus

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.